Po chwili marszu dotarliśmy do pubu Pod Trzema Różdżkami. Jako dżentelmen przepuściłem Rosalie w drzwiach. Dziewczyna całkiem się już wyluzowała i gdyby nie zaczerwienione oczy, nie widać by było, że jeszcze przed chwilą wylała morze łez. Szeroko się uśmiechała i szła dziarskim, szybkim krokiem (co mogło być też spowodowane temperaturą na zewnątrz).
Kiedy zajęliśmy miejsce przy stoliku, od razu zrobiło się nam cieplej. Skinąłem na kelnerkę i poprosiłem o dwa kremowe piwa. Już po minucie siedzieliśmy nad dwoma dużymi kuflami, wesoło rozmawiając.
- Dobrze mi się z tobą gada - wyznała Ray. Pochlebiła mi tym.
- Może masz ochotę na coś słodkiego? - zapytałem, gdyż nasze napoje prawie że zniknęły.
- To wyzysk - rzuciła ze śmiechem. Wzruszyłem ramionami.
- Zawsze stawiam laskom. To jak? Rurka z kremem?
- Skoro nalegasz...
- Kelnerka! Dwie rurki z kremem - powiedziałem, kiedy dziewczyna w fartuchu podeszła, by wysłuchać zamówienia. Odburknęła coś i wróciła za bar. Chyba niezbyt lubiła swoją pracę. Szybko wróciła, niosąc na tacy dwa talerzyki z dużymi ciastkami z francuskiego ciasta, posypanymi obficie cukrem.
- Smacznego - zwróciłem się do Rosalie, nie racząc kelnerki nawet zdawkowym "Dzięki".
- Dziękuję. Czemu tak chamsko traktujesz obsługę? Żadna praca nie hańbi...
- Nie, nie, nie o to chodzi. Po prostu kiedyś miałem z tą babką trochę nieprzyjemną sytuację.
- Ok, myślałam, że...
- Tak, wiem. Biedne, bogate dziecko. Lubi tylko siebie, szanuje tylko siebie...
- Nieprawda...
- Prawda.
Rozmowa ucichła. Znaczyło to, że miałem rację, a Rej nie wiedziała już, co mi odpowiedzieć. Tyle, że ona też miała rację. Byłem taki. Ja i David byliśmy właśnie tacy. Wygodni, samolubni i samowystarczalni.
- Przepraszam - pisnęła dziewczyna.
- Za co? Nie przepraszaj za prawdę, mała.
- Uraziłam cię...
- Nie. Nie, nie uraziłaś.
- Więc wcale taki nie jesteś. Wcale, skoro się nie obraziłeś... Wiesz... Jesteś inny.
- Inny niż kto?
- Inny niż... ty. Inny, niż się wydawałeś na początku.
- Inny, niż Ell mnie przedstawiła - uśmiechnąłem się na wspomnienie wybuchu rzeczonej dziewczyny przy moim pierwszym spotkaniu z Rosalie. - Idziemy stąd?
- Gdzie?
- Nie wiem. Na spacerek.
Dziewczyna milcząco wyraziła aprobatę. Skoczyłem zapłacić i wyszliśmy z lokalu.
Niebo zaczynało już szarzeć i pojawiały się pierwsze gwiazdy. Wielkie śnieżne zaspy były tak białe, że zdawały się świecić. Puch skrzypiał nam pod nogami, kiedy szliśmy dróżką na skraju wsi Écuelle.
- Zaj*biście, co?
- Bajecznie - Rosalie wielkimi oczyma podziwiała nizinny krajobraz skąpany w mroku nadchodzącego szybko wieczora.
Odruchowo złapała mnie za rękę, jednak puściła, jakby moja skóra ją sparzyła. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
Zatrzymaliśmy się pośrodku pustkowia. Jedynym budynkiem w okolicy był Straszny Dwór na wzgórzu.
Spojrzałem na moją towarzyszkę. Wyglądała tak pięknie, tak niewinnie... Sam nie wiem, co mnie podkusiło, ale gdy spojrzałem na jej pełne, różowe usta, nachyliłem się i złożyłem na nich delikatny pocałunek. Posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Sory - bąknąłem.
- Adam...
- Ta?
- Całuj dalej - szepnęła.
Nachyliłem się i cmoknąłem ją raz. Potem drugi, już dłuższy. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Trwało to jednak króciutko, gdyż uśmiechnęliśmy się do siebie i, zamknąwszy oczy, oddaliśmy się do reszty miłosnemu uniesieniu. Czułem się... wspaniale. Ona chyba też. Nie wiem, jak długo trwał pocałunek. Dla mnie czas się zatrzymał. Dziewczyna zarzuciła mi ramiona na szyję. Miałem wrażenie, że trzymam w objęciach rannego ptaka. Odczucie, że muszę się nim opiekować.
Rozłączyliśmy usta. Rosalie westchnęła głęboko. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Zimno ci, mała?
Kiwnęła głową. Bez wahania zdjąłem z szyi szalik w barwach Ombrelune i owinąłem jej szyję.
- Wracajmy - powiedziała cicho.
Cofnęliśmy się do Écuelle, a stamtąd niespiesznym krokiem wróciliśmy do Beauxbatons.
Ray? A może to już koniec?
Kiedy zajęliśmy miejsce przy stoliku, od razu zrobiło się nam cieplej. Skinąłem na kelnerkę i poprosiłem o dwa kremowe piwa. Już po minucie siedzieliśmy nad dwoma dużymi kuflami, wesoło rozmawiając.
- Dobrze mi się z tobą gada - wyznała Ray. Pochlebiła mi tym.
- Może masz ochotę na coś słodkiego? - zapytałem, gdyż nasze napoje prawie że zniknęły.
- To wyzysk - rzuciła ze śmiechem. Wzruszyłem ramionami.
- Zawsze stawiam laskom. To jak? Rurka z kremem?
- Skoro nalegasz...
- Kelnerka! Dwie rurki z kremem - powiedziałem, kiedy dziewczyna w fartuchu podeszła, by wysłuchać zamówienia. Odburknęła coś i wróciła za bar. Chyba niezbyt lubiła swoją pracę. Szybko wróciła, niosąc na tacy dwa talerzyki z dużymi ciastkami z francuskiego ciasta, posypanymi obficie cukrem.
- Smacznego - zwróciłem się do Rosalie, nie racząc kelnerki nawet zdawkowym "Dzięki".
- Dziękuję. Czemu tak chamsko traktujesz obsługę? Żadna praca nie hańbi...
- Nie, nie, nie o to chodzi. Po prostu kiedyś miałem z tą babką trochę nieprzyjemną sytuację.
- Ok, myślałam, że...
- Tak, wiem. Biedne, bogate dziecko. Lubi tylko siebie, szanuje tylko siebie...
- Nieprawda...
- Prawda.
Rozmowa ucichła. Znaczyło to, że miałem rację, a Rej nie wiedziała już, co mi odpowiedzieć. Tyle, że ona też miała rację. Byłem taki. Ja i David byliśmy właśnie tacy. Wygodni, samolubni i samowystarczalni.
- Przepraszam - pisnęła dziewczyna.
- Za co? Nie przepraszaj za prawdę, mała.
- Uraziłam cię...
- Nie. Nie, nie uraziłaś.
- Więc wcale taki nie jesteś. Wcale, skoro się nie obraziłeś... Wiesz... Jesteś inny.
- Inny niż kto?
- Inny niż... ty. Inny, niż się wydawałeś na początku.
- Inny, niż Ell mnie przedstawiła - uśmiechnąłem się na wspomnienie wybuchu rzeczonej dziewczyny przy moim pierwszym spotkaniu z Rosalie. - Idziemy stąd?
- Gdzie?
- Nie wiem. Na spacerek.
Dziewczyna milcząco wyraziła aprobatę. Skoczyłem zapłacić i wyszliśmy z lokalu.
Niebo zaczynało już szarzeć i pojawiały się pierwsze gwiazdy. Wielkie śnieżne zaspy były tak białe, że zdawały się świecić. Puch skrzypiał nam pod nogami, kiedy szliśmy dróżką na skraju wsi Écuelle.
- Zaj*biście, co?
- Bajecznie - Rosalie wielkimi oczyma podziwiała nizinny krajobraz skąpany w mroku nadchodzącego szybko wieczora.
Odruchowo złapała mnie za rękę, jednak puściła, jakby moja skóra ją sparzyła. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
Zatrzymaliśmy się pośrodku pustkowia. Jedynym budynkiem w okolicy był Straszny Dwór na wzgórzu.
Spojrzałem na moją towarzyszkę. Wyglądała tak pięknie, tak niewinnie... Sam nie wiem, co mnie podkusiło, ale gdy spojrzałem na jej pełne, różowe usta, nachyliłem się i złożyłem na nich delikatny pocałunek. Posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Sory - bąknąłem.
- Adam...
- Ta?
- Całuj dalej - szepnęła.
Nachyliłem się i cmoknąłem ją raz. Potem drugi, już dłuższy. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Trwało to jednak króciutko, gdyż uśmiechnęliśmy się do siebie i, zamknąwszy oczy, oddaliśmy się do reszty miłosnemu uniesieniu. Czułem się... wspaniale. Ona chyba też. Nie wiem, jak długo trwał pocałunek. Dla mnie czas się zatrzymał. Dziewczyna zarzuciła mi ramiona na szyję. Miałem wrażenie, że trzymam w objęciach rannego ptaka. Odczucie, że muszę się nim opiekować.
Rozłączyliśmy usta. Rosalie westchnęła głęboko. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Zimno ci, mała?
Kiwnęła głową. Bez wahania zdjąłem z szyi szalik w barwach Ombrelune i owinąłem jej szyję.
- Wracajmy - powiedziała cicho.
Cofnęliśmy się do Écuelle, a stamtąd niespiesznym krokiem wróciliśmy do Beauxbatons.
Ray? A może to już koniec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz