Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




wtorek, 31 grudnia 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

-Nie -odpowiedziałam a ten się zasmucił zaśmiałam się - Oczywiście
że chcę być twoją dziewczyną głuptasie-powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam
go w czubek nosa-I dziękuję za naszyjnik jest piękny
-To fajnie że ci się podoba-powiedział a rumieńce nie schodziły mu policzków
-A mógł byś go mi założyć?-spytałam a ten skinął głową
Odgarnęłam włosy a ten założył mi go.
-Jeszcze raz dziękuję,jest przepiękny-powiedziałam po czym pocałowałam go w policzek
<Petty?>

Papillonlisse:Od Jane c.d Mikayli

-Hm chętnie bym cię posłuchała-powiedziałam z uśmiechem
-Ja tak samo ciebie-powiedziała
Szłyśmy dalej aż coś znaleźliśmy.Stary zakurzony pokój z fortepianem. Podbiegłam do niego usiadłam na krześle i otworzyłam klapę.
-No to może ty pierwsza-powiedziała do mnie
-No dobra skoro chcesz-wzruszyłam ramionami po czym przygrywając zaczęłam śpiewać:
http://www.youtube.com/watch?v=kHue-HaXXzg
Po skończeniu spojrzałam na nią.
-To chyba nie ta pora roku-zaśmiała się
-No też prawda-rozmawiałam a jednocześnie grałam melodie:
http://www.youtube.com/watch?v=KdeKazWyLBg
-Mika jeśli tak mogę do ciebie mówić,teraz twoje kolej ale nie martw się mogę ci akompaniować-powiedziałam
<Mikayla?>

piątek, 27 grudnia 2013

Héroiqueors : Od Patty'ego C.D. Jane

To już kolejny pocałunek! Ona musi czuć to co ja!
Bo jeśli by nie czuła to by nie odwzajemniała pocałunków prawda..?
-Jane..- Powiedziałem gdy się oderwaliśmy od siebie.. - Mam do ciebie
pytanie..
- Tak?
- Bo wiesz. ty mi się bardzo podobasz.. - Zarumieniłem się lekko - Czuje do
ciebie coś więcej niż przyjaźń.. - Jeżeli wtedy się lekko zarumieniłem to teraz
muszę przypominać dojrzałego czerwonego pomidora.. - I zgaduje że ty, też
coś do mnie czujesz... - Ciągnąłem dalej... - I chciałbym byś.. została moją
dziewczyną... - Powiedziałem ale po chwili dodałem; - A to dla ciebie...



I podałem jej wisiorek...

< Jane? ;>

Héroiqueors: Od Mikayli Cd Jane

- To fajnie.-powiedziałam. -A czym się interesujesz?
- Muzyka, śpiew, gimnastyka artystyczna, taniec, fortepian,
zwierzęta, książki-zaczęła wymieniać.- A ty?
- Muzyka,rysowanie,zwierzęta. Bardzo często gram też na gitarze.

<Jane ? >

niedziela, 22 grudnia 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d Mikayli

Położyłam rzeczy po czym zabrałam się za zwiedzanie.Po chwili do mnie
dołączyła się dziewczyna Mikayla jeśli się nie pomyliłam.
-Jestem Jane -przywitałam się
-Mikayla -odpowiedziała-Pół -krwi?
-Tak a ty? -spytałam
-Czystej -powiedziała
-Fajnie tu co nie? -spytałam -dużo...Przestrzeni.Oczywiście ja też mam duży
dom ale także dużą rodzinę więc...
-Ja tam jestem jedynaczką a rodzice niezbyt się mną interesują-wzruszyła ramionami
Przygryzłam wargę bałam się że wzięłam dość drażliwy temat.
-A ty ile masz rodzeństwa? -spytała
-Biologicznych 2 braci a przybraną 1 siostrę -powiedziałam
<Mikayla?>

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

-Może uda się to jakoś ich nakłonić żebyś został? -spytałam a on potrząsnął przecząco głową
-Próbowałem wszystkiego i nic- powiedział po czym westchnął głęboko
Do głowy przyszła mi myśl.Może jeżeli on jutro wyjeżdża to żeby ten dzień był dla niego niezapomniany.Miałam jedno miejsce o którym nikt nie wiedział.Zaczęłam iść szybciej ciągnąc Petty'ego za rękę.Po 20 minutach doszliśmy nad staw.Usiadłam na piasku a on obok mnie.
-Ta nie ma jak cisza i spokój -mruknęłam po nosem
Spojrzałam na niego.Nadal trzymał mnie za rękę.Nie odzywałam się.
-Jeszcze pamiętam jak się poznaliśmy -odezwał się Petty-Byłem na błoniach ty stałaś przy drzewie...A właśnie dlaczego ty wtedy stałaś tak sama?
Zaśmiałam się.Tamten dzień pamiętałam jak by był wczoraj.
-Nie chcesz wiedzieć -zaśmiałam się po raz kolejny
-A może chcę -powiedział po czy wstał i usiadł na przeciwko mnie
Przewróciłam oczami zanosiło się na długą rozmowę.
-Tak więc moja koleżanka założyła się z Rakel że uda jej się przebiec całą akademie dookoła w 5 minut a ja miałam liczyć czas więc stałam jak ten kołek przy drzewie i liczyłam.W końcu dziewczyna nie dobiegła a mnie zostawiły i nadal liczyłam ten czas, a potem podszedłeś do ty.-zakończyłam
-Czyli uratowałem cię od liczenia w nieskończoność?-spytał z uśmiechem
-No można tak to ująć -uśmiechnęłam się do niego
Był tak blisko mnie.Moje serce zaczęło bić nie równo za szybko.Chłopak pochylił się ku mnie. Wiedziałam co chciał zrobić nie opierałam się.Pocałował mnie a ja to odwzajemniłam.
<Petty?>

sobota, 21 grudnia 2013

Ombrelune: Od Adama do Ell


- Dobra ludzie! Są tu 2 piętra, lochy i strych. Na pierwszym mają Ell, Diabeł i ja, a na 2 Mikayla, Wiewióreczka i Ru, ok? Dobra, to lecicie na górę i rozpakowujecie się, i za 2 godziny spotykamy się na podwórku na ognisku! - powiedział David, przy czym szczery uśmiech nie schodził mu z twarzy. Szybko skierowałem się w stronę schodów. Właściwie nie miałem czego rozpakowywać. Wszedłem więc do pokoju i rozejrzałem się z ciekawością.
Wyposażenie pokoju, jak zresztą cały domek, w większości wykonane było z drewna. Drewniane łóżko, drewniany stolik i szafka. Wprowadzało to niepowtarzalny klimat. Podszedłem do dużego okna o - a jakże - drewnianej ramie. Szeroko je otworzyłem i ujrzałem niesamowity widok. Było przez nie widać calutkie jezioro, a za nim rozległe, iglaste lasy. Dalej majaczyły szczyty jakichś gór. Polecieć tam na miotle... Niebo było niesamowicie niebieskie, bez jednej chmurki. Niemal taki sam kolor miała woda. Była tak oszałamiająco czysta, że przy brzegu nawet z tej wysokości dostrzegałem dno.
Usłyszałem za sobą huk otwieranych drzwi. Odwróciłem się gwałtownie. Do pokoju z impetem wpadła lekko zdyszana Ell. Była opalona, a na głowie miała zupełnie nową fryzurę, czemu nie przyjrzałem się, kiedy byliśmy wysoko w powietrzu. Dziewczyna przepadała za modą mugoli, toteż - mimo, iż znajdowaliśmy się w otoczeniu czarodziejów - miała na sobie krótkie jeansowe szorty i nieco wyzywającą błękitną bluzeczkę.
- Świetny mecz! - uśmiechnęła się szeroko i otarła pot z czoła. - Widzę, że nie wyszedł pan z formy, panie prefekt! - otrzymałem przyjacielskiego kuksańca w ramię.
- Wątpisz we mnie? - odparłem z wyższością. Pokręciła głową z chichotem. - Rozpakowana?
- Pewnie! A zostało jeszcze tyle czasu... Co powiesz na... - urwała nagle. Spojrzałem na nią pytająco. Wyglądała na nader onieśmieloną.
- Na co? - zapytałem poważnym głosem. Nieco zląkłem się tonu jej głosu, który wiele stracił ze swojej wesołości.
- Może... Rozejrzymy się... Po okolicy...? - wydukała. Westchnąłem z ulgą.
- Trzeba było tak od razu - zaśmiałem się. Szybko wyszliśmy z pokoju. - Eeej! - zawołałem, wychylając się przez barierkę schodów. Po chwili jedne z drzwi na niższym piętrze otworzyły się i wychynęła zza nich ruda głowa. - Idziecie ze mną i Ell przejść się wkoło jeziora?
Rudzielec na chwilę znów się schował, po czym usłyszałem, jak przytakuje:
- Idziemy!
- To bosko - zaśmiałem się, po czym zjechałem po poręczy schodów. - Idziesz, Heap? - zawołałem w kierunku szczytu schodów. Dziewczyna szybko po nich zbiegła. Po krótkiej chwili z pokoi wyszli Mikayla, Jane i Petty. Całą grupką zeszliśmy na parter, skąd szybko udaliśmy się na podwórko. Ell trzymała się trochę na uboczu. Szła wolno, zatopiona w swoich myślach.
"Z babami..." - pomyślałem, po czym stwierdziłem, że nie ma co przejmować się jej nieuzasadnionym foszkiem. Podbiegłem do Miki i, korzystając z jej nieuwagi, spowodowanej rozmową z Jane, wziąłem ją na ręce i zaniosłem w kierunku jeziora. Wszedłem do wody po pas. Dziewczyna piszczała i wyrywała się, jednak w rezultacie i tak została podtopiona. Zrobiła naburmuszoną minę i zaczęła chlapać mnie chłodną, orzeźwiającą wodą. Nie pozostałem jej dłużny. Pett, zauważywszy to i uznawszy najwyraźniej za prosposób na podryw, chwycił w taki sam sposób Jane i już po chwili cała nasza czwórka kąpała się w lazurowym jeziorze. Ell usiadła na brzegu i z kwaśną miną obserwowała, jak świetnie się bawimy. Zaprosiłem ją ruchem dłoni, by przyszła do nas i również zażyła kąpieli, ale zignorowała to. Odwróciła wzrok i udawała, że nie widzi. Wzruszyłem ramionami. Wymyśliłem nową rozrywkę. Zanurkowałem w przejrzystej wodzie i podszczypywałem dziewczyny po kostkach. Śmiały się i z piskiem uciekały. Minus nieskazitelnie czystej wody był taki, że widziały mnie pod jej powierzchnią.
Po jakimś czasie zadecydowaliśmy się iść jeszcze dalej i inną, leśną drogą wrócić do domku. Trzeba było pomóc Davidowi przy ognisku. Kiedy wyszliśmy z wody, Pani Obrażalska podniosła siedzenie z trawy. W ręku trzymała wianek z traw i polnych kwiatów. Powoli ruszyła za nami.
- Co ci? - nie wytrzymałem i zapytałem, kiedy weszliśmy do lasu, a ona usiadła na środku ścieżki po tym, jak wziąłem Mikaylę na barana.
- Nic - powiedziała obojętnym głosem.
- To OK - odrzekłem i podbiegłem do Rua. Przeskoczyłem jego plecy jak kozła, ale okazał się za wysoką przeszkodą i obaj wylądowaliśmy na piaszczystej dróżce. Położyłem się na ziemi. Nad moją głową górowały potężne sosny. Między ich czubkami prześwitywało bezchmurne niebo. Petty podał mi rękę. Bez wahania podparłem się na niej i wstałem na nogi. Kątem oka dostrzegłem, że Ell zdecydowała się iść dalej. Pokręciłem głową zrezygnowany.

Ell? Co ci strzeliło do głowy? -.^

piątek, 20 grudnia 2013

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Jane

Po zjedzeniu wyszliśmy i przechadzaliśmy się rozmawiając na różne tematy..
- Hej Jane..
- Tak?
- Bo wiesz ja jutro wyjeżdżam... - Powiedziałem smutno
- Co? czemu?
- Bo mój ojciec postanowił że ja i moja przyszła macocha powinniśmy się
lepiej poznać i powiedział, że jutro jedziemy nad morze we trójkę - Powiedziałem
gorzko
- To chyba dobrze że zależy mu na tym byście się lepiej poznali..?
- Ale mógłby by wybrać lepszą macochę - Powiedziałem
- Oj tam nie będzie chyba aż tak źle..?
- Oj jest.. Spytałem czy mogę zostać robiąc maślane oczy że powinni spędzić
ten czas razem ale on się uparł że nie zostawi mnie samego w domu - Powiedziałem
Obrażony krzyżując ręce, marszcząc nos i wydymając dolną wargę co musiało
śmiesznie wyglądać bo usłyszałem chichot Jane...

Jane?

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Mikayli

Przeczytałem list i chwilę pomyślałem...
'' Wiesz też nie mogę się doczekać...
Ja będę kończył idę myju, myju, amu, amu i chrapu, chrapu.. xD
Ale nie na poważnie do zobaczenia Mika!''
Napisałem i wysłałem po czym udałem się do łazienki umyć się, później
zjadłem i poszłem spać

KONIEC..xD

Ombrelune: Od Davida C.D. Adama[opo. do Mikayli,Ell,Adama,Jan i Petty)

- Zgoda! - Powiedziałem i poszliśmy poćwiczyć...
Po godzinie byli już wszyscy Ell, Adam, Mikayla, Petty, Jane i Ja więc dzięki
sieci Fiu przenieśliśmy się do domku.
- Dobra ludzie! są tu 2 piętra, lochy i strych na pierwszym mają Ell, Diabeł i Ja
a na 2 Mikayla, Wiewióreczka i Ru ok? Dobra to lecicie na góre i rozpakowujecie
się i za 2 godziny spotykamy się na podwórku na ognisku! - Powiedziałem uśmiechając
się.

< Ell, Adam, Mikayla, Petty, Jane? Jak chcecie możecie też pisać
między siebie dokańczając opo. np. Adam do Ell, Jane do Miki albo do wszystkich:)>                                 Ps. SOrry że dopiero tera!!!:(

czwartek, 19 grudnia 2013

Omberlune: Od Percy'ego C.D Adama

Czekałem w Écuelle na Adama, trzeba było przyznać lubiłem to miejsce,
chociaż że było blisko Akademii. Czekałem pod trzema różdżkami.
Niedługo zobaczyłem osobę ewidentnie chcącą zagrać w Quidditch'a, podeszłem do niego.
- Hej, gotowy na osty trening?
- No raczej- powiedział
- No to idziemy, a raczej lecimy. Mam nadzieje że za mną nadążysz. – powiedziałem
- Żartujesz , jeszcze będziesz do mnie mówił mistrzu.
- ty nawet nie wiesz gdzie lecisz! –powiedziałem, poczym zacząłem się śmiać.
- no to prowadź panie mądraliński- powiedział
- proszę za mną- wsiadłem na swoją błyskawice – poleciałem w kierunku domu.
– masz zaszczyt być pierwszym od wielu lat gościem. No to jak się pośpieszymy to
usłyszysz jak Clarr gra.
- Ona gra?
- Nic wam nie mówiła? Ale się w sobie zamknęła , nigdy bym nie podejrzewał że
w ogóle wam nie mówiła że
- CO?
- nic, już nic…- powiedziałem szybko. – Nagle zorientowałem się że już jesteśmy na
miejscu. – Witamy w Rezydencji Rodziny La Rue…
http://www.igconstruction.pl/assets/frontowy-ogr%C3%B3d-rezydencji.jpg
- chodź musimy wziąć piłki do Quidditch'a i możemy zacząć ćwiczyć, chyba że
chcesz zobaczyć Clarr, chociaż ona pewnie się zamknęła w swoim pokoju , więc co
ty na to żeby wpaść do niej później?

Adam? Sorry nie mam weny... i mnie nie będzie do piatku :)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Percy'ego

Sowa wróciła szybciej, niż przyleciała. Do nóżki przyczepiony miała
zwój cieniutkiego, pożółkłego papieru. Odczepiłem liścik i zaniosłem
ptaka do jego klatki. Zamknąwszy ją, mogłem w spokoju przeczytać wiadomość.
Obejrzałem ją dokładnie. Została napisana na dziwnym papierze... Pięciolinia?
Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Tego jeszcze nie było. Zachowam sobie dla potomnych.
Między cieniutkimi linijkami drobnym maczkiem wypisane było:

"Spoko, Spotkajmy się Écuelle. To na ok. 120minut do mojego domu! trochę
mam do przebycia, Do zobaczenia na miejscu! Już nie mogę się doczekać!
PS. To jest papier do nut, sorry innego nie miałem !
Percy"

Po przeczytaniu Post Scriptum zrobiło mi się strasznie wesoło. Momentalnie
zacząłem się śmiać w głos. Co więcej, nie mogłem się uspokoić! Złapałem się
za brzuch, rzuciłem na kanapę. Po kilku minutach przypomniałem sobie, że
przecież wybieram się do Percy'ego. Szybko skoczyłem po wytwornych brzozowych
schodach na górę do mojego pokoju, nie zważając na kunszt, z jakim zostały wykonane.
W locie chwyciłem miotłę do quidditcha. Zaledwie poczułem w dłoni jej ręcznie
rzeźbiony trzonek, doznałem jakiegoś wewnętrznego ciepła. Quidditch był sportem,
który kochałem. Jedyną rzeczą, w której byłem naprawdę dobry. Mógłbym grać
w niego cały dzień, najlepiej z Davidem na pozycji szukającego i z...Ell. Najlepsza,
najmłodsza ścigająca na świecie. Piękna, mądra... KU*WA!
Idąc długim, wyłożonym czerwonym dywanem korytarzem, rozmyślałem w najlepsze
o meczach, treningach i spotkaniach z przyjaciółmi, i nie zauważyłem Lucyfera,
który zapragnął okazać mi swoją bliskość poprzez ocieranie się o moje nogi.
Miauknął przeciągle, kiedy moja podeszwa zaliczyła spotkanie III stopnia z jego
ogonem, prychnął i pobiegł do mojego pokoju. Pokręciłem głową z politowaniem.
Energicznie wskoczyłem na poręcz schodów i zjechałem po niej do salonu.
- Paniczu - zwrócił się do mnie całkiem uprzejmie jeden z domowych skrzatów,
który właśnie wycierał kurz z zabytkowych, porcelanowych figurek mojej mamy.
- Z całym szacunkiem dla Panicza - tu skłonił się tak nisko, że jego nos dotknął podłogi. -
Pragnę przypomnieć, iż Mademoiselle Brooks surowym okiem patrzy na użytkowanie
poręczy tych rzeźbionych schodów w ten sposób.
- Nie zbij, nie brudź, nie dotykaj, nie mów, nie patrz, nie oddychaj... - mruknąłem bardziej
do siebie niż do skrzata. Tak wyglądały normy użytkowania wszystkich sprzętów,
a głównie bogato wyposażonego w drogie rzeczy salonu, w moim domu. Matka trzęsła
się o swoje zaczarowane figurki z drogocennej porcelany. Każda z nich poruszała się,
stojąc na półce. Ojciec miał kolekcję różdżek. Niektóre wcale nie były używane, za to
koszmarnie rzadkie i cenne. Oprócz tego chodziło się po drewnianej podłodze, by nie
zadeptać perskich dywanów, a żyrandole z najprawdziwszego diamentu wisiały pod
sufitem jako dekoracja, nigdy nie zapalane. Spojrzałem gniewnie na świecidełka.
Rzucić w nie butem. Stłuc, podeptać choć jedno...
Wyszedłem z domu, nie uprzedzając nikogo, że gdzieś się wybieram.
"Écuelle" - pomyślałem. - "Jak ja mam się tam, do licha, dostać z mugolskiego świata?!".
W pewnym momencie moją uwagę przykuła trzymana w ręku miotła. Serce zabiło mi
szybciej. Tak dawno nie latałem... To by była wspaniała rozgrzewka... A ta prędkość...
Bez wahania ruszyłem szybko w stronę najbliższego odludzia. Oczywistym było, że nie
wsiądę na miotłę na środku zatłoczonej ulicy! Za takie coś mogliby mnie nie tylko
wypier*olić z Beauxbatons na zbity pysk, ale wtrącić do więzienia pokroju brytyjskiego
Azkabanu. Bez ociągania, prawie truchtem, ruszyłem przed siebie.
- Temu to łatwo - myślałem na głos. - Mieszka se na jakimś odludziu, czarodziejskie
miejsca ma pod nosem i nikt nie zauważy jak po prostu wsiądzie na miotłę i poleci!
Po kilkudziesięciu minutach marszu (ta, marszu, pędziłem tak szybko, że nie mogłem
złapać tchu), znalazłem się w opuszczonej dzielnicy miasta. Składał się na nią rząd na
wpół zburzonych kamienic, ruina, która najprawdopodobniej była kiedyś kościołem,
i zarośnięty park. Rozglądając się, czy w pobliżu nie ma mugoli, wszedłem w zarośla
i ścieżką skierowałem się prosto przed siebie. Znałem to miejsce. Bywałem tu często
z moimi mugolskimi kolegami. Graliśmy tu w piłkę, podchody i urządzaliśmy walki na kije
i kamienie.
Szybko znalazłem się na rozległej polance - szczątkach trawnika. Ze wszystkich stron
otoczona była liściastymi drzewami i rozrośniętymi krzewami róż, których od dawna
nikt nie strzygł. Nad nią utworzyła się kopuła gałęzi, przez której wąską szczelinę wpadały
przesiane promienie słońca. Nad moją głową śpiewały ptaki. To miejsce zdawało się takie...
Odcięte od świata.
Bez wahania wsiadłem na miotłę i, upewniwszy się jeszcze raz, że w zasięgu wzroku nie
ma nieproszonych gości, wzbiłem się w powietrze. Niemal zapomniałem, jakie to wspaniałe
uczucie, kiedy wiatr delikatnie muska twarz. Rozanielony, zacząłem zbliżać się do szczeliny
między kopułą drzew. Z niepokojem stwierdziłem, że może nie udać mi się przelecenie przez nią.
- Ryzyk fizyk - powiedziałem do siebie i zwiększyłem prędkość. Gałęzie boleśnie
podrapały mi twarz, ale kiedy otworzyłem bezwiednie zaciśnięte oczy, z ulgą stwierdziłem,
że jestem już wysoko nad koronami drzew. Paryż z tej odległości był tak maleńki!
Teraz musiałem tylko, niezauważony przez nikogo, dolecieć na miotle do znajdującego się
o rzut beretem od Akademii miasteczka.
Z moją błyskawicą? Pestka!

Percy?

Obrelune: od Precy'ego C.D Adama

Dobra można powiedzieć fajnie że nie będę zmuszony na towarzystwo Clarr,
nie że mam ją dosyć czy coś, ale ona ma psychiczny „mur” tylko jak jest w domu
i jak ma do niego wracać... Niezła schiza. Uwierzcie, widok ryczącej i zdołowanej
Clarr, to mega rzadki widok dla osoby z zewnątrz. Zeszłem na dół po sprzęt, bo
nie sadzę żeby Adam do nas trafił tak czy siak, bo to cho***nie trudne.
Ogółem mieszkamy na mega zadupiu, do najbliższego sąsiada mamy 6 km,
więc jest tu obrzydliwie nudno!!! Usłyszałem fortepian który mieści się w sali
muzycznej. Tak wiem to mega dziwne ze mamy taki pokój, ale ciocia jest
kompozytorem i dyrygentem więc musi gdzieś ćwiczyć. A ze Clarr od małego
nauczona jest grać na wszelakich instrumentach to często ona gra. Kiedyś tez
próbowała mnie z ciocia nauczyć, ale szło mi to jak krew z nosa i wujek wpadł do
pokoju bo myślał że coś się nam stało, ale za to potrafię szybko rozpoznawać utwór,
dziś to było Vivaldi – Cztery pory roku. Ja akurat trafiłem na jesień. Wsłuchiwałem
się w grana muzykę, do póki na moim ramieniu nie usiadła duża płomykówka.
Zapomniałem zamknąć okno, jak zwykle… Wróciłem z sową na górę i dałem jaj
kawałek suszonego mięsa. Sowa nie protestowała, żeby nie zjeść przekąski.
Zacząłem czytać list:
"Byłoby extra, tyle że nie ma kogo... Ell jest z rodzicami w Afryce, David też chyba
wyjechał, bo dawno nie dawał o sobie znać... Więc wpadnę sam. Jest tylko jedna,
głupia sprawa: Gdzie mieszkasz?!
Adam"
Pióra leżało w zasiągu ręki, ale za Chiny ludowe nie mogłem znaleźć kartki czystego
papieru, jedyny papier jakiego nie brakowało w tym domu to do nut! No na litość
boską jak można nie mieć zwykłego papieru, a do nut miecz w ch*j dużo! Zwariuje!
Wziołem zrezygnowany paier w pięciolinie i zaczołem pisać.
„ Spoko, Spotkajmy się Écuelle. To na ok. 120minut do mojego domu! trochę mam
do przebycia, Do zobaczenia na miejscu! Już nie mogę się doczekać!
PS. To jest papier do nut, sorry innego nie miałem !
Percy
Zawiązałem sowie na nóżkę a ta szybko wyleciała! Wyszedłem na dwór,
wsiadłem na miotłę i ruszyłem do Écuelle

Adam?

niedziela, 15 grudnia 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Percy'ego

W porze obiadowej ciemnobrązowa sowa Percy'ego powróciła i znów zapukała do mojego okna. Ten chłopak chyba serio nie ma co robić! W sumie... Ja też nie. Postawiłem srebrną tacę z zastawą na stojącym obok łóżka nocnym stoliku, po czym wstałem i z ociąganiem otworzyłem okno. Ptak, znalazłszy się w środku, posłusznie wystawił nóżkę. Odwiązałem liścik i przeczytałem:

" Stary, mamy gdzie grać! u mnie jest boisko, znaczy u mnie i Clarr, ale ona i tak tam nie chodzi, sprzęt jest! Więc tylko sie nie przestrasz..ok? Jak chcesz to możesz zgarnąć jeszcze kogoś... Wiesz tylko błagam unikajmy pokoju Clarr jak ognia! - Percy"

Wraz z czytaniem wiadomości, coraz szerszy uśmiech pojawiał mi się na twarzy. Wspaniała wiadomość! Tym bardziej, że będzie tam i Clarisse! Stęskniłem się za tą kapryśną lalunią. Teraz tylko miotła pod pachę i wio!
Zapomniawszy o obiedzie, przebrałem się i bez wahania ruszyłem na dół. Zatrzymałem się przy drzwiach.
"Ty debilu!" - zbeształem sam siebie w duchu. Wróciłem do pokoju i zauważyłem, że po sowie Percy'ego nie było śladu. Widocznie uznała, że nie ma nic więcej do wykonania i wróciła do właściciela. Westchnąłem. Na kawałku pergaminu napisałem:

"Byłoby extra, tyle że nie ma kogo... Ell jest z rodzicami w Afryce, David też chyba wyjechał, bo dawno nie dawał o sobie znać... Więc wpadnę sam. Jest tylko jedna, głupia sprawa: Gdzie mieszkasz?!
Adam"

Zszedłem do salonu i skierowałem się do klatki z sowami pocztowymi. Wybrałem dużą płomykówkę i przyczepiłem jej mój list. Zaniosłem ptaka do okna i szeroko je otworzyłem.
- Do Percy'ego Jacksona. Mam nadzieję, że go znajdziesz. - powiedziałem do sowy, która spojrzała na mnie z powątpiewaniem i machnąwszy skrzydłami, poleciała w dal.

Percy?

Ombrelune: Od Percy'ego C.D. Adama

Długo nie czekałem na odpowiedź, trzeba przyznać. Przeczytałem list i od razu zacząłem myśleć nad pytaniem Adama. Problem jest w tym że nie mamy gdzie zagrać. No ch***ra jasna, dawno tu nie byłem może gdzieś wybudowali nowe boisko. Chodziłem po pokoju nakręcony jak spirala... Clarr, ona będzie wiedzieć! Już nie było słychać jej płaczu, czyli zeszła na dół- pomyślałem. Zbiegłem po schodach tak szybko że bym sie zabił po drodze...
- Clarr?- wolałem spytać niż od razu być rzucony na jej zmienny charakterek.
- tak?- odpowiedziała w miarę normalnie.
- Gdzieś w pobliżu jest boisko do Quidditch'a?
- Zadużo masła, oj zadużo...
- no co?
- No, jest takie jedno...
- GDZIE?
- to boisko jest prywatne...
- szkoda...
- Boże ale jesteś niekumaty!!!! to nasze boisko... czyż by Skleroza?
- Serio...???? A no tak!!!- pobiegłem do schodów i nagle mnie olśniło.- Clarr... czy może tu wpaść kilka osób?
- No chyba tak, ale nikt, NIKT nie wchodzi do mojego pokoju!
- ta spoko- wbiegłem po schodach trzaskając drzwiami. Dobra mam bałagan w pokoju to fakt, ale z tego "burdelu" znalazłem czysta kartkę i zacząłem pisać:
" Stary, mamy gdzie grać! u mnie jest boisko, znaczy u mnie i Clarr, ale ona i tak tam nie chodzi, sprzęt jest! Więc tylko sie nie przestrasz..ok? Jak chcesz to możesz zgarnąć jeszcze kogoś... Wiesz tylko błagam unikajmy pokoju Clarr jak ognia! - Percy"
Szybko wysłałem list , i postanowiłem ogarnąć pokój, tak na wszelki wypadek...


Adam?

sobota, 14 grudnia 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Percy'ego

Słodkie, słodkie lenistwo... Leżę cały dzień, jem dobre rzeczy, nie muszę oglądać belfrów ani innych zakazanych mordek, które zwykle przewijają mi się przed oczyma, burząc doskonałą pod wszelkimi względami panoramę szkoły.
Taak... Może trochę zwariowałem, ale serio lubię swoją szkołę. Podstawowym jej plusem jest to, że znajduje się spory szmat drogi od domu, toteż mogę tam robić praktycznie to, co chcę. Moi rodzice w ogóle się mną nie interesują, w ubiegłym roku nie wysłali ani jednej sowy. Zapewne uważają, że mam tu na tyle godną opiekę, by nie musieli brudzić rączek. Leję w to. Kwestia przywyknięcia.
Po drugie w Beauxbatons mam najlepszych kumpli, jakich można sobie wymarzyć. Jest David, trochę powściągliwy w uczuciach, ale lojalny i czasami nawet dowcipny, jego kuzyn Petty, Percy... No i oczywiście dziewczyny. Miranda, Arietta, Clarisse i Ell. Cudne jak maliny, zabawne i takie piękne...
No i ostatni fakt, choć nie mniej ważny, za to nieporównywalnie bardziej niesamowity od innych: akademia Beauxbatons nie jest zwykłą, koedukacyjną szkołą z internatem. Uczę się tam... magii. Szaleństwo, no nie? Niemniej najprawdziwsza prawda. Znaczy - uczę. Powinienem się tam uczyć, co jest, jak wiadomo, podstawową funkcją placówek oświaty maści wszelakiej, jednak niezbyt mnie do tego ciągnie. Ot co.
W jeden z tych właśnie pełnych lenistwa wakacyjnych dni, po sutym śniadaniu składającym się z tostów z dżemem, winogrona i eklera ze śmietaną, naszła mnie ochota na trening quidditcha. Tak, tak, jestem sportowcem. Reprezentantem swojego domu. Wspaniałym, niezastąpionym obrońcą! Wziąłem do ręki swój sprzęt i uderzyło mnie coś, o czym zapomniałem. Mieszkam na zwykłej, szarej ulicy Paryża, która niczym nie różni się od innych niemagicznych ulic. Czy to problem? O tak, wielki, ponieważ quidditch to nie jest sport, w który można po prostu grać na mugolskim boisku. Do niego potrzeba wiele przestrzeni, trzech rodzajów piłek, a gra się na miotłach!
Wkurzony zacząłem miotać się po pokoju. Uprzednio jednak odłożyłem swoją miotłę na miejsce, bo jestem do niej koszmarnie przywiązany.
W tym momencie do okna zapukała obca sowa. Wpuściłem ją i odczepiłem z jej nóżki liścik.
Kartka głosiła:

„Hej stary, słuchaj, masz czas żeby ze mną poćwiczyć, czuję że chyba wyszedłem z formy, a przecież nie chcemy przegrać na początku roku?! Mi pasuje każdy termin, a tobie? Błagam Cię miej czas, bo ja tu oszaleje!!! – Percy„

Tego mi było trzeba! Chwyciłem jakieś pióro i nabazgrałem na odwrocie listu:

"No hej!
Już myślałem, że cię testrale porwały! Nic się nie odzywałeś! Ja chętnie zagram, nawet zaraz, pytanie tylko: gdzie?
Adam"

Zwinąłem pergamin i założyłem sowie na nogę. Natychmiast wyleciała przez otwarte okno.

Percy?

czwartek, 12 grudnia 2013

Ombrelune: od Percy'ego do Adama

To co się stało w pociągu tamtego dnia, nie wiedziałem że ona o NIM wspomni... W szczególności przy osobie która w ogóle nie wie przez to cierpiała... Siedziałem w Jego pokoju. Niewiele się tu zmieniło był tutaj po raz pierwszy. Tak było bezpieczniej, ponieważ ON wpuszczał tylko Clarisse.
- Co ty tu robisz?- Wparowała do pokoju Clar, z miną pełno smutku i tęsknoty
- Matko… – powiedział. – Jesteś bardzo niegościnna.
- To dlatego, że nie jesteś mile widziany.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedziałem.
- Jesteś moim przyjacielem.
- Myślę, że powinienaś wrócić do rzeczywistości – powiedział. Clar spojrzał na niego.
- Niby dlaczego?
- Myślę – powiedziałem – że nie chcesz wyjawić swoich sekretów, więc zdecydowałeś zerwać z rzeczywistością, ponieważ…
- Uznaje że tak jest najlepiej...
-Dla koogo?
-Dla... wypad z tego pokoju!- powiedziała
- Sprecyzowana odpowiedz, Clarr...- Wyszedłem. Zeszłem po schodach słysząc jej cichy płacz. Chciałem do niej podejść przytulić, ale nie zrobiłem tego. Nie mogę jej rozkazywać w kwestii Jego... Co można tu porobić? Zagrać w Quidditch'a? Nie, bo Clarr nie zagra, a Wiktor i Claudia są u siebie... Wyjść gdzieś? Może, ale prędzej nasuwa się pytanie z kim? chyba nikt nie będzie mógł... to może do kogoś napiszę! Pobiegłem do swojego pokoju, zatrzasnąłem drzwi... Dorwałem jakąś kartkę i zacząłem się zastanawiać do kogo by napisać… Postanowiłem napisać do Adama, w końcu jest bramkarzem drużyny szkolnej, warto by trochę poćwiczyć przed następnym rokiem…
„Hej stary, Słuchaj masz czas żeby ze mną poćwiczyć, czuję że chyba wyszedłem z formy, a przecież nie chcemy przegrać na początku roku?! Mi pasuje każdy termin, a tobie? Błagam Cię miej czas, bo ja tu oszaleje!!!– Percy „
Adam?

Héroiqueours: Od Mikayli CD Petty'ego

Przeczytałam list. David Pollux Alfard Martines? Skąd takie coś ?
Nabazgrałam na pergaminie.

"Skąd takie imiona> Pollux? Alfard? Pierwszo słyszę.
A wiesz w ogóle co my będziemy robić u Davida paniczu Petty Cypriusie Igniatusie Rua? Hahah, sorrki. U mnie w porządku. Nie mogę doczekać sie szkoły i spotkać się ze wszystkimi! "

<Może koniec Petty C. I. Roua?>

niedziela, 8 grudnia 2013

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Mikayli

Hehe śmiejąc się odłożyłem list i wziąłem czysty pergamin na którym
zacząłem pisać..

" Spoko tylko pamiętaj jak coś to ja nic ci powiedziałem...
David Pollux Alfard Martines
Nieźle nie? A co tam u ciebie, zmieniając temat..

Petty Cyprius Ignatius Rua ''

Szybko poszedłem po sowę i wypuściłem ją przez okno dając list
i rzucając słowa ,, Do Mikayli''

Mika? A może Panno Mikaylo Elain Angela Lavigne? xD                                                                                    

sobota, 7 grudnia 2013

Héroiqueours: Od Mikayli CD Pett'ego

Dostałam list kiedy byłam w salonie. Przeczytałam go raz. Zaczęłam
czytać drugi ale przy słowach " Petty Cyprius Ignatius Rua.. Nieźle nie?"
Zaczęłam się śmiać, tak że prawie spadłam z fotela. Rodzice popatrzyli
na mnie zdziwionym wzrokiem.
-C...+nie poywoliam dokończyć ojcu.
- Nie nic. -pobiegłam do swojego pokoju.

" Nie no nieźle. Ja mam też 3 imiona xd.
Nazywam się : Mikayla Elain Angela Lavigne. Z nie wiadomych przyczyn
tak mnie rodzice nazwali. Haha, nawet jeżeli DAvid mnie zabije to i tak chcę
wiedzieć jak ma na 2 i 3 imię.
Odpisz prędko!
Mikayla Elain Angela Lavigne xd "


<Petty?>

piątek, 6 grudnia 2013

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Mikayli

Gdy dostałem list od razu przeczytałem, chwilę myślałem nad odpisaniem
po czym wziąłem czysty pergamin, pióro i atrament i zacząłem pisać
" Tak będzie, fajnie nie? A pytanie wzieło mi się stąd że nawet Diabeł
ma kogoś na oku! (tu czyt. Ell) A ty jedna sama... ale co tam! Jeszcze
się zakochasz! mówię ci to! (A raczej piszę xP) Jeszcze wspomnisz me
słowa! Słowa Petty'ego Cypriusa Rua! Wiem kijowe mam imiona a jeszcze
gorsze nazwisko xD Petty Cyprius Ignatius Rua.. Nieźle nie?
Petty to wymyśliła moja matka, tak mówił przynajmniej mój ojciec...
A Cyprius to po dziadku moim [Nie Davida mamy tą samą babcię za to :]
a Ignatius to dziadku Davida [Ojciec i Wujek byli wychowywany wychowywani
przez babkę i dziadka David] i w sumie też moim... A ty jak masz na drugie imię,
Mikaylo Lavigne? :) Jak chcesz mogę ci powiedzieć jak ma na 2 i 3 David..
Ale jeżeli mnie zabije to będzie twoje wina! [Wujek z imionami jest jeszcze
bardziej świrnięty od mojego!]
Pozdro ;**
PS. tylko nic sobie nie wyobrażaj hehe me serce należy do rudej wiewiórki! xD''

I w dobrym humorze wysłałem list...

Mika xDD 

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

Weszłam do restauracji a za mną Petty.
-Jak tam nie pożarła cię?-spytałam po czym usidłam przy stoliku
-Nie ,ale wyprowadziła mnie z równowagi-powiedział
-Ale dzisiaj miałeś spokój.Co nie?-spytałam a chłopak zaprzeczył
-Dziś okazało się że została na noc i od rana psuła mi humor-powiedział po czym dodał-a jak u ciebie?
-Nic nowego.Odkryłam nową rodzinę czarodziejów od strony mojej matki-powiedziałam jak by to była błachostka
-Mówiłaś że twoja mama była mugolakiem-powiedział
-No bo była tyle że jej ciotka także miała uzdolnienia magiczne z tego co zrozumiałam-powiedziałam
-A skąd wiesz na pewno że to ciotka twojej mamy?-spytał
-Spytała mnie co tu robię tyle że zamiast mojego imienia powiedziała imię i nazwisko panieńskie mojej mamy-powiedziałam
Nagle podleciało do nas samopiszące pióro i notes.Peety i ja zamówiliśmy jedzenie po czym pióro zniknęło nam z pola widzenia.
-A tak w ogóle to mógł byś wymyślić coś bardziej oryginalniejszego niż wiewióreczka?-spytałam
-Przecież to do ciebie tak bardzo pasuje-powiedział z uśmiechem
-Jasne a co jeśli się przefarbuję i będę miała czarne włosy?-spytałam
-To będziesz Głososkółką-powiedział z uśmiechem
-Wymyśliłeś to właśnie-powiedziałam a chłopak zaprzeczył-Jasne...A ja zając wielkanocny
-Jak byś tak miała uszka to byś była rudym królikiem wielkanocnym-powiedział z uśmiechem
Przewróciłam oczami ale także się uśmiechnęłam.Po chwili przyleciały do nas dania,
<Petty?>

niedziela, 1 grudnia 2013

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Następnego dnia obudziłem się o 7:00 a o 8;00 było śniadanie...
Niestety okazało, że moja ,,kochana'' przyszła żmijowata macocha
została na noc..
Po chwili, gdy już siedzieliśmy wszyscy przy stole ojciec nie wytrzymał
tej bardzo krępującej ciszy..
- Petty... coś się stało? - zapytał zmartwiony
- Nie, nic. A co? Miało, ma się coś stać? - Zapytałem, a Pani Carvor
uśmiechnęła się bo wiedziała, że mam na myśli ślub..
- Nie ale jesteś dziwnie cicho..
- Po prostu... Właściwie to już nic..
-To dobrze... - Zaczął - Bo.. Mam dla ciebie dobrą nowinę..! - Powiedział
,,Myśli, że lubię tę żmije'' Pomyślałem - Ponieważ ja i Hestia jesteśmy zarę...
Znaczy oświadczyłem się Hestii i za 3 miesiące jest nasz ślub, w weekend
tak, żebyś mógł być na nim.. i podać obrączki. - Powiedział poważnym tonem
- Co.. Nie! Nie będę wam podawał obrączek! Ja w ogóle nie chce by ta baba
była chociażby macochą! Mam jej powyżej uszu! A teraz do widzenia!
Powiedziałem wkurzony i wyszedłem zabierając tylko sakiewkę..
~*~~*~
 Doszedłem do restauracji o 9;00 i tam siedziałem i czekałem na Jane
o 14:00 wyszedłem przed restauracje gdzie zauważyłem idącą w moją stronę
Jane;
- Witaj ty moja wiewióreczko! - Zawołałem
Podszedłem i przytuliłem krótko po czy dałem jej buziaka w policzek i otworzylem
drzwi do restauracji i zaprosiłem ją gestem ręki

<Jane? Ty moja wiewióreczko? xD>

sobota, 30 listopada 2013

Héroiqueors:Od Mikayli CD Petty'ego

- Mikay! Lis do Ciebie!-wrzeszczała matka już dość zdenerowana.
Wkurzała się na kurczaka  xD
Przeczytałam list od Petta. ( czy ja dobrze to odmieniam ? )
Uśmiechnęłam się po czym zaczęłam pisać.

" No to gratuluję sytuacji z Jane i życzę Ci sił do macochy . Już jej nie lubię ;> .
Hahahaha! Ja , chłopaka na oku? Ja to się w ogóle nie zakochuję !  xD
A skąd Ci wzięło się to pytanie ? A czy Jane będzie na ognisku u Davida ? "

<Peettty?> xd

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

Siedziałam przed mugolskim telewizorem a tak dokładnie to spałam nagle coś zapukało w szybę.Zerwałam się na równe nogi i podeszłam do okna.
Była tam sowa Petty'ego.Wzięłam od niej list po czym usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać.Na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech.Poszłam do swojego pokoju po czym schowałam go do szuflady w biurku a sama padłam na łóżko.
***
Rano obudziło mnie donośne szczekanie Bakstera a po chwili poczułam że mnie liże po ręce.Wstałam niechętnie i spojrzałam na zegarek 11.30.
"Nieźle mi się przysnęło"-pomyślałam
Wstałam z łóżka umyłam się i ubrałam.Po czym zeszłam na śniadanie a raczej na to co z niego pozostało.
-Zostawiłem ci jedną kromkę-powiedział Maxi
-Nie jestem głodna-odpowiedziałam po czym minęłam ich i ruszyłam w stronę drzwi-Biorę swoją nową miotłę!
-Gdzie idziesz?-spytała macocha
-Gdzieś-burknęłam
Macocha uśmiechnęła się od ucha do ucha już wiedziała o co chodzi.
-Jane idzie na randkę-zaśmiała się
-Ja...Nie prawda-powiedziałam i prychnęłam po czym pobiegłam po miotłę i ruszyłam.
***
Byłam na miejscu o 13.00 więc miałam jeszcze pół godziny.Zaczęłam szwendać się po placu Horkruksów a jeden sklep przykuł moją uwagę,biblioteka "pod rozbrykanym jednorożcem".Weszłam do niej zewsząd unosił się kurz.Wię po chwili zaczęłam kichać.Podeszła do mnie niska kobieta.
-Czego szukasz Aurélie?-spytała
-Ja nie jestem Aurélie-powiedziałam drżącym lekko głosem
Kobieta założyła okulary.
-No jak nie ty jak ty Aurélie Varech-powiedziała a mnie tym zwaliła z nóg to było imię i nazwisko mojej matki.
-Ja nie jestem Aurélie jestem jej córką Jane-odpowiedziałam a kobieta wytrzeszczyła oczy
-Och no tak...no tak ,to pozdrów ją do mnie-powiedziała
-Tyle że ona nie żyje-powiedziałam a ta pobladła na twarzy
-Moja Siostrzenica nie żyje-opuściła wzrok
-Oddała życie za mnie-powiedziałam cicho i położyłam jej dłoń na ramieniu
Kobieta po chwili ciszy spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
-To może chcesz jakąś książkę o i już wiem jaką-powiedziała po czym zniknęła.
Usiadłam na krześle lecz po chwili znów się zjawiła z wielką grubą księgą pt; "Tajemnice grobowca złotego tygrysa"
-To była najukochańsza książka twojej mamy-powiedziała po czym otworzyła pierwszą stronę napisane tam było "Dla Aurélie w dniu jej 8 urodzin"-Tyle że oddała mi ją po skończeniu Akademii a teraz daję ją tobie
-To miłe z twojej strony, pani...-przerwała
-Jestem twoją ciotką Jane, jestem Katherine-powiedziała
-Tak więc to miłe z twojej strony ciociu ale nie mogę tego zatrzymać-powiedziałam
-Możesz ,obróć kolejną stronę-powiedziałam a ja tak zrobiłam i wypadła koperta-Przeczytaj ją w domu
Spojrzałam na zegar 13.55.
-To ja już idę-powiedziałam i ruszyłam do restauracji przy niej stał już Peety i chyba na mnie czekał.
<Peety?>

wtorek, 26 listopada 2013

Humorek..=]

 Coś... =]
...Dla zabawy...
...Różne śmieszne rzeczy...
...Związane z Harry'm Potter'em
[Nie konkretnie z nim samym..]

Facebook - nowy system komunikacji Śmierciożerców

Snape: Mój Panie, zadanie zostało wykonane.
Voldie:
Jakie zadanie?
Snape:
To, w którym Dumbledore ginie.
Voldie:
Ach, już pamiętam!
Snape: <wywraca oczami>
Lucjusz:
Mój Panie, dlaczego jesteś zapisany jako Voldie?
Voldie:
Bo zapomniałem, jak się pisze moje imię.
Glizdogon:
Voldemort, mój Panie.
Voldie:
Nie pouczaj mnie! CRUCIO!
Glizdogon:
Arghhhh! =[

Glizdogon jest offline z powodu tortur.

Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.
Bellatriks:
Nie masz czasem na myśli szlam?
Draco:
Nie, mam na myśli pingwiny.
Bellatriks:
Dlaczego?
Draco:
Bo gram w Atak Pingwinów.
Voldie:
Ale fajnie, też chcę zagrać =]
Draco:
Jest w darmowych grach=]
Lucjusz:
Draco, nie jesteś czasem za stary na gry komputerowe?
Voldie:
Lucjuszu, nikt nie jest na to za stary! Ja mam 77 lat i ciągle w nie gram.
Lucjusz:
Racja. <wywraca oczami>

Glizdogon czuje się lepiej i jest teraz online.

Glizdogon:
Przemyślałem swoje postępowanie.
Voldie:
Dobry chłopiec! <klepie go po głowie jak pieska> Gińcie, 
pingwiny, gińcie!
Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.
Lucjusz:
Czy tylko ja tu jestem normalny?
Bellatriks:
A ja? <diabelski wzrok>
Snape:
To ty jesteś tą stukniętą. A ty, Lucjuszu, jesteś cieniasem!
Lucjusz:
Nie jestem cieniasem! <rzuca kamieniem w Snape'a>
Snape:
Auu, to zabolało!
Bellatriks:
Ha, ha, ha.
Draco:
HA!
Snape:
Dlaczego? Dlaczego?
Draco:
Ponieważ jestem taki fajny =]
Voldie:
Ja jestem fajniejszy! I jeszcze pobiłem twój najwyższy wynik, więc 
HA, HA, HA! =P
Draco: To
nie jest fajne, stary.
Voldie:
Nie jestem „starym”. Jestem Panem. Czarnym Panem!
Snape:
Wziąłeś to z Jamesa Bonda, prawda?
Voldie:
Możliwe.
Snape:
Naprawdę? <wywraca oczami>
Bellatriks:
W każdym razie - muszę zabić szlamę.
Lucjusz:
To nie potrzeba, tylko zachcianka!
Bellatriks:
Ale zawsze coś. A ty co o tym sądzisz, Voldie? =]
Voldie:
Nie teraz, może później. Gram w Atak Pingwinów.
Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.

Narcyza jest online.

Narcyza:
Dajesz, Draco!
Bellatriks:
Nie! Dajesz, Voldie!
Narcyza:
Draco.
Bellatiks:
Voldie.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Lucjusz:
Lucjusz.
Snape: <uderza dłonią w czoło>
Glizdogon:
Odwal się, Lucjuszu, chcę popatrzeć, jak siostry się kłócą.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Snape:
Dumbledore!
Voldie:
On nie żyje, prawda? <zaczyna panikować>
Snape:
Uspokój się, mój Panie, on jest martwy.
Voldie:
Uff! Dziękuję ci, Severusie, teraz muszę tylko znaleźć Czarną Różdżkę 
i świat będzie mój! Mvahahaha!

Harry jest online.

Harry:
Taaaaak, teraz znam twój plan! <tańczy z radości> Juhuuu, 
teraz mogę cię powstrzymać! Tylko skończę grać w Atak Pingwinów. 
A tak w ogóle, czym jest ta Czarna Różdżka?
Voldie:
Jak się tu dostałeś?
Harry:
Draco ma mnie w znajomych.
Draco:
Jak to się stało? <zaciekawiona mina>
Harry:
Pamiętasz, że jak byliśmy na trzecim roku i nam się nudziło, to 
dodaliśmy siebie do znajomych, by nawzajem się prześladować i niweczyć swoje plany?
Draco:
To ma sens.
Harry: <wywraca oczami>
Czy ktoś mi powie, co to jest Czarna Różdżka?
Glizdogon:
No więc Czarna Różdżka to...
Voldie:
Nie mów mu! <wściekła mina>
Glizdogon:
Przepraszam.
Voldie:
Muszę ci dać następną nauczkę. CRUCIO!

Jeszcze raz Glizdogon jest offline, ponieważ znowu jest torturowany.

Harry:
Dzięki wielkie, teraz nie będę wiedział, co to jest!
Voldie:
Nie możesz po prostu się odpierdo***?
Harry:
Dobra, dobra, idę!

Harry jest offline, więc może rozmawiać na temat Czarnej 
Różdżki z Ronem i Hermioną.

Voldie:
Dzięki Merlinowi już go nie ma, krzyżyk na drogę!
Lucjusz:
Czasami jest naprawdę denerwujący. Uwolnił mojego skrzata domowego!
Narcyza:
Ja tam się cieszę, że Zgredka nie ma, byliśmy dla niego taaacy wredni. =]
Draco:
Ja lubiłem, jak Zgredek z nami był. To do niego chodziłem, kiedy byłem smutny.
Bellatriks:
Ty płaczesz! <śmieje się głośno i spada z krzesła> =]
Snape:
Lol.
Voldie:
Nie ma nic złego w płakaniu. Ja płaczę z Nagini cały czas.
Lucjusz:
Poważnie!
Bellatriks:
On nie żyje i to ja go zabiłam!
Snape: <wywraca oczami>
Narcyza:
Dlaczego płaczesz ze swoim wężem?
Voldie:
Jest moją bratnią duszą!
Snape:
Technicznie rzecz ujmując, to jest horkruksem.
Voldie:
To to samo!
Bellatriks:
Czemu ja nie mogę być twoją bratnią duszą? <dąsa się>
Voldie:
Ponieważ jesteś dziwna.
Snape:
A mówi to facet z duszą w siedmiu kawałkach.
Voldie:
Ale chociaż dbam o swoją moc, a Bellatriks dba tylko o mnie!
Bellatriks:
Ponieważ cię kocham! =] <uścisk>
Voldie: <odwzajemnia uścisk>

Rodolphus Lestrange jest online.

Rodolphus:
Bello, żono ma, jak mogłaś?
Bellatariks:
Zawsze kochałam Voldiego, a nie ciebie. A on dodatkowo 
ma to samo hobby, co ja.
Rodolphus:
Dobra, to koniec! <dramatyczne wyjście>

Rodolphus jest offline. Szuka papierów rozwodowych i nowej żony.

Voldie:
Cieszę się, że poszedł!
Bellatriks:
Ja też, był dziwny.
Draco:
A mówi to kobieta, która ma obsesje na punkcie zabijania szlam.
Bellatriks:
Ale mam jakieś hobby, a ty nie!
Draco:
Mam! Gram w Atak Pingwinów.
Bellatriks:
Racja. <wywraca oczami>
Lucjusz:
Nudzi mi się. Chodźcie rozwalić ślub.
Narcyza:
Jakie?
Lucjusz:
Jest tylko jeden - Billa i Fleur. Bogowie! <uderza dłonią w czoło>
Voldie:
Genialny pomysł, cieniasie. Chodźcie.
Draco:
Czekajcie!
Snape:
Co?
Draco:
Muszę skończyć grę!
Voldie:
Ach, tak, ja też.

Pięć minut później...

Draco:
Taaak! Pobiłem twój najwyższy wynik! <taniec zwycięstwa> =]
Voldie:
Cholera!
Snape:
Czy tylko ja tu jestem normalny?!
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

POPHANGOVER » Blog Archive » Harry Potter Humor: Part 2 (20 Pics)
L'oreal xD
harry potter characters become rock stars! - my modern metropolis
No,no,no... xD =]

Head & Shoulder - Polecam Tom Malvoro Riddle 
Różowe pet party xD
I would totally watch this

Koniec!
image

poniedziałek, 25 listopada 2013

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Mikayli

Gdy odczytałem wiadomość od razu zacząłem odpisywać;

" Żebyś wiedziała! Ostatnio była u mnie w domu! I co więcej
musiąłem ją wyprosić ocywiście ona zrozumiała dlaczego [Czyt.
Przyszedł mój tata(To akurat nic) i siostra jednej z moich macoch
(zmarłej macochy) i za 3 miechy mają ślub (wiem to od niej)!
A to jest zwykła żmija nie zasługuje na mojego ojaca (nawet jeśli
miał kilka żon i z każdą się rozwodził, prócz 2 zmarłych mojej mamy
i macochy) a ona nie nawidzi ani mugolaków, mugoli, charłaków ani
pół krwi - jakim jestem ja - czarodziejów!] A przed wyjściem mnie
pocałowała!!!!
PS A co u cb.? Masz jakiegoś chłopaka na oku?.,,

Uradowany poszedłem wysłać list i czekałem na odpowiedź..

Mika?

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Pocałowała mnie... Pocałowała.. Pocałowała!!!!!!!!!!!!!!
Po chwili gapienia się w nie wiadomo co odwróciłem się i delikatnie
uśmiechnąłem się widząc tatę..
- Przyjaciółka? - Kiwnąłem głową - A więc tak to się teraz nazywa?
- Zaśmiał się i pokręcił głową po czym poszedł do salonu.. a ja zostałem
sam na sam ze ,,żmiją'' która gapiła się na mnie z uniesioną brwią i rękoma
skrzyżowanymi na piersi..
- A ty czego się gapisz? - Powiedziałem i sam skrzyżowałem ręce..
- Może trochę więcej szacunku do osoby dorosłem! - Powiedziała oburzona
- Szacunek to mam, ale dla osób które są dorosłe UMYSŁOWO a nie
do PUSTAKÓW. - Powiedziałem złośliwie dając nacisk na dwa słowa..
- Ale dla osoby która za jakiś czas będzie twoją mamą się należy! - Powiedziała
i uśmiechnęła się, patrząc na mnie z błyskiem w oku, dziwnym błyskiem..
- Tak bachorze! - Powiedziała jak zorientowałem się o co może chodzić..
- Będę twoją mamą, a za 3 miesiące jest ślub! Niestety będziesz już wtedy
w Akademii - Zrobiła smutną minkę - Ale z twoim ojcem postanowiliśmy że
zrobimy to wesele w weekend byś mógł przyjść, i oczywiście trzymać obrączki.
- Ty se chyba żartujesz! Kłamiesz! Znacie się ze 2 niecałe miesiące! - Krzyknąłem
- Właśnie że nie - Uśmiechnęła się złośliwie - Znamy się dłużej, jestem pryrodnią
siostrą twojej 3 macochy Kasandry, byłyśmy od tej samej matki ale od innych
ojców a ojca twojego poznałam na weselu. A spotykamy się od 3 miesięcy
tyle, że na początku, rzadko się spotykaliśmy raz w tygodniu lub co 2 tygodnie.
Po tym już się nie odezwałem tylko poszedłem zjeść obiad i później jeszcze polatałem
na miotle i inne rzeczy a o 20:00 umyty poszedłem do pokoju, postanowiłem się
wcześniej położyć ale najpierw napisałem do Jane list i wysłałem;

Droga Jane!

Hej! Najpierw jeszcze raz przepraszam że musiałem
cię wyprosić ale rozumiesz...
Sorry że piszę dopiero pod wieczór ale nie miałem dziś
do tego głowy.. Nawet nie uwierzysz o czym się dowiedziałem!
Pfff... Co gorsza od żmii! Nie gadałem o tym z ojcem bo nie wiem
nawet co powiedzieć! A pisze do ciebie bo ufam ci i nie chce by to się 
wydało a jak pójdę z tym do David'a to zaraz wszyscy będą o tym wiedzieć..
Więc czy możemy się jutro gdzieś spotkać?
Zapraszam cię do restauracji jest na placu Horkruksów przy lodziarni
oczywiście ja stawiam.. Eee.. Może być o 14:00? Tak od razu na obiad..?
PS. Słodkich snów, ty moja Wiewióreczko :)

Po wysłaniu od razu położyłem się spać..
Jeżeli odpisze to przeczytam najwyżej jutro..

Jane?                            

niedziela, 24 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Ell


Czwartkowe popołudnie. Takie samo, jak wszystkie inne wakacyjne 
popołudnia. Ma-sa-kra. Z drugiej strony trzeba cieszyć się dwoma 
miesiącami bez La Pérouse'a, Korhonena i tych wszystkich buraków...
Usłyszałem pukanie w szybę. Powoli podniosłem się z łóżka i podszedłem 
do okna.
- O, od Ell! - powiedziałem sam do siebie, widząc olbrzymią, śnieżną sowę.
"Hej, Adam. Ja również odliczam dni do weekendu. Nie wiem czy Eric 
pójdzie ale i tak będzie fajnie. A tak a propos mam nadzieję, że mnie poznasz, 
bo trochę zmieniłam wizerunek.
PS. Mam nadzieję, że nie jestem nachalna. Zwyczajnie mi się nudzi"
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Wrzuciłem liścik do kieszeni i zwróciłem się do sowy.
- Wracaj - powiedziałem. Przestąpiła z nogi na nogę, jakby czekała na dalszą 
korespondencję. Pokręciłem głową zrezygnowany i szeroko otworzyłem okno.
- Leć!
Pełen oburzenia ptak wyleciał przez okno. Zamknąłem je i ze śmiechem zszedłem na dół.

Koniec

czwartek, 21 listopada 2013

Ombrelune: Od Ell cd Adama

Po napisaniu wiadomości przez Leah udałam się na krótki spacer, zjadłam
kolację i urządziłam sobie maraton filmowy pośród koców z paką przesolonego
popcornu czułam się jak w niebie. Zasnęłam już przed magicznym projektorem.
Obudziłam się około południa. Zobaczyłam sowę czekającą niecierpliwie na stoliku obok.
- Jużsss - powiedziałam rozespana.
Odwiązałam kawałek pergaminu i przeczytałam:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie
się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne
szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu.
Spotkamy się u Smoka. Adam"
Dałam Leah jeść i powlokłam się do łazienki, gdzie umyłam się i nałożyłam makijaż.
Zaczęłam układać grzywkę co szło mi nie powiem WOLNO. No właśnie! Grzywka!
Powiem Adamowi! No... I odpisać na list. Chwyciłam więc pióro, pergamin i zaczęłam pisać.
"Hej, Adam. Ja również odliczam dni do weekendu. Nie wiem czy Eric pójdzie ale i tak
będzie fajnie. A tak a propos mam nadzieję, że mnie poznasz, bo trochę zmieniłam wizerunek
PS mam nadzieję, że nie jestem nachalna. Zwyczajnie mi się nudzi".
- LEEEEEEEEEEEEEACH!
Sowa przyleciała i popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Do Adama leć - powiedziałam.


<Adam??>

środa, 20 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama do Davida

Zieew! Dobra, dobra, już wstaję!
Usiadłem na łóżku trochę zdezorientowany i próbowałem się odnaleźć w rzeczywistości. Jestem Adam. To jest mój pokój, a to mój kot, który wdrapuje się mi po nogawce spodni - nawiasem mówiąc: AŁA! Siedzę na łóżku. Dlaczego siedzę na łóżku? Dlaczego k*rwa siedzę na pierd*lonym łóżku bladym świtem w wakacje?!
Westchnąłem głęboko. Wstałem na nogi, a Lucyfer miauknął przeciągle. Wczepił się pazurami mocniej w moją nogę, by nie spaść na ziemię. Syknąłem z bólu i chwyciłem zwierzę za czarny kark. Ustąpiło. Nie zamachnąłem się, bo nie jestem zwyrodnialcem, ale rzuciłem kota na ziemię. Prychnął i wybiegł z pokoju.
Przeciągnąłem się i poczłapałem na dół, do kuchni.
- Och, wreszcie Panicz wstał! - powitał mnie od wejścia Figielek, zamiatając nosem podłogę w ukłonach. - Mamy południe!
Południe?! Mógłbym się założyć, że jest gdzieś 5 rano! Przynajmniej w mojej czasoprzestrzeni.
- Podać Paniczowi śniadanie? - spytała Muszka przygładzając fartuszek (jeśli można nim nazwać powłoczkę od poduszki). - Pańscy rodzice zjedli już kilka godzin temu, garçon. Mogę przyrządzić paniczowi twarożek z rzodkiewką.
- Twarożek ze szczypiorkiem. Zero rzodkiewki. Chleb i dobre, świeże masło - rzuciłem. Spostrzegłem, że skrzaty zdziwiły się moim zamówieniem. Jakby się zastanowić, rzeczywiście zwykle życzę sobie wymyślniejszych dań.
- I winogrono - dodałem. - Kawałek dojrzałego arbuza. Tylko żeby owoce były schłodzone.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem do przyległego do kuchni salonu. Usiadłem przy stole i zacząłem się zastanawiać.
Jest czwartek... Nie, nie, nie. Czwartek był wczoraj, bo w środę był bankiet, który był przedwczoraj. Więc dziś jest piątek. Zaraz, zaraz... Piątek? Co z tym piątkiem? Miałem o czymś pamiętać?
W tej chwili rozmyślania przerwała mi Muszka, wnosząc do jadalni srebrną tacę ze śniadaniem. Postawiła ją przede mną, skłoniła się nisko i wróciła do kuchni. Zatarłem ręce z uciechy. Zapowiada się smakowicie. Rozsmarowałem masło na pajdzie chleba, położyłem grubą warstwę twarogu i zacząłem szamać. Zjadłem tak 4 kromki, po czym przeszedłem do owoców. Winogrono czy arbuz? A może jedno i drugie?
Pół godziny później mój brzuch był już pełny. Pogładziłem się po nim z rozanieloną miną, po czym przeciągnąłem jak kot. Trzeba by się ubrać. Pognałem na górę, przeskakując po dwa stopnie. Byłem w znakomitym humorze.
Założyłem na siebie kruczoczarną szatę czarodziejską. Nie mam zbytnio wielu okazji na paradowanie w takich strojach, bo mieszkam z rodzicami w samym środku mugolskiej dzielnicy. Podobnie jest z domowymi skrzatami. Nawet gdyby chciały, nie mogą wychodzić poza obręb domu, bo od razu zaalarmowałyby normalsów, że coś jest nie halo.
Rzuciłem się na łóżko i obserwowałem błękitne niebo za oknem. Mój pokój położony jest na pierwszym piętrze, więc mam stąd całkiem niezły widok. Ogólnie jest to dosyć spore pomieszczenie z niezliczoną ilością szaf i półek, które szczelnie zapełnione są klamotami, których nawet nie potrzebuję, ale nie lubię nic wyrzucać. U stóp łóżka stoi mój otwarty kufer, a w nim są podręczniki, różdżka i pergaminy. Jednym słowem wszystko, co potrzebne w szkole. Mój sprzęt do quidditcha stoi oparty o ścianę. Miotła jest wyciućkana jak dziecko, ale trudno się dziwić. Quidditch jest moją świętością i jedynym sensownym sportem. Gram w drużynie Ombrelune na pozycji obrońcy. Mój kumpel David jest kapitanem. Swoją drogą ciekawe, co on teraz robi... Ku*wa!
Zerwałem się na równe nogi, aż zaskrzypiały sprężyny łóżka. Piątek! Impreza u Davida nad jeziorem! No tak... To jest to.
Co tu zabrać?... Miotła niezbędna - w końcu każda okazja do treningu jest dobra! Jakieś piżamy... Bzdura! Przecież my - znaczy przynajmniej ja nie będę tam spał. Musiałem zachować oszczędność bagażu - w końcu podróżowałem siecią Fiu.
Ostatecznie stanąłem przed kominkiem z miotłą pod pachą. Wszystko inne miałem na sobie. Wziąłem z filiżanki odrobinę proszku i wrzuciłem go w ogień.
- Paryż... - zawahałem się. Nie znałem adresu. Po dłuższej chwili powiedziałem:
- Paryż. Dom rodziny Martines, posiadającej syna Davida Martines i drugiego syna, którego nie znam...
Wóz albo przewóz. Wszedłem w niebiesko-zielony płomień. Zakręciły się przede mną różne kominki i bach! Wylądowałem. W dodatku uderzyłem się miotłą. Rozejrzałem się nieprzytomnie.
- Jesteś, Diable! Pewnie, znając życie, nie chciało ci się wstać?
Powitał mnie roześmiany David. Całe szczęście!
- Hej, Blondi! No, jak widać jestem. Mam nadzieję, że nie jako ostatni?
- Nie, są jeszcze tylko Ell i Pett.
- A co teraz robicie?
- Starych nie ma, więc siedzimy, gadamy i czekamy na resztę, zanim przeniesiemy się do domku nad jeziorem.
- A co powiesz na mały trening? - oczy zaświeciły mi się z pasją. - Dwóch na dwóch? Ja i Ell kontra ty i Rua?

David ?

poniedziałek, 18 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd. Mai

Przyglądałem się Mai, podczas gdy ta patrzyła bezmyślnie na przesuwający się za oknem krajobraz. Jeny, jaka ona piękna... Jej brązowe oczy nieruchomo tkwiły w jednym punkcie, szkliste i w zupełnie martwym wyrazie. Jej ciemne, kręcone włosy łagodnie opadały na ramiona. Jak miewała w zwyczaju, podkurczyła nogi i przytuliła się do swoich kolan.
Najwidoczniej wyczuła na sobie moje spojrzenie, gdyż w pewnym momencie odwróciła wzrok w moją stronę. Spojrzawszy głęboko w jej ciemne oczy, speszyłem się i nagle zainteresował mnie przesuwający się za oknami las. Kątem oka dojrzałem, że Mai przechyliła głowę pytająco.
- Dzięki za plaster - powiedziałem szybko. "Brawo" - dodałem w myślach - "Jesteś taki romantyczny i taki oryginalny..."
- Nie ma za co.
Podniosłem na nią oczy i ujrzałem, że uśmiecha się delikatnie. Odwzajemniłem, jednak w moim wykonaniu wyglądało to zapewne jak wymuszony grymas, który w dodatku przypomina minę towarzyszącą osobie cierpiącej na przewlekłe rozwolnienie.
- Znowu mnie ratujesz - zauważyłem oschle. Jak zwykle. Moje ciało nie jest chyba dostatecznie zgrane z moimi uczuciami.
- Ktoś musi - odparła radośnie.
Oczywiście od razu skojarzyło mi się z tym, że uważa, iż sam sobie nie radzę. Mimo to ugryzłem się w język.
- Spójrz, peron! Jesteśmy!
~*~
- Spotkamy się na Placu Horkruksów?
- Tak. Wyślij do mnie sowę. Jeśli chcesz...
- Chcę - odpowiedziała Mai, jednocześnie zaglądając mi głęboko w oczy.
- To... Do zobaczenia - powiedziałem, przy czym starałem się nie zabrzmieć zbyt smutno, po czym miałem zamiar się oddalić. Mai rzuciła mi się na szyję. Na pewno zrobiłem się czerwony jak burak. Niech to!
- To pa - rzuciła i odwróciła się na pięcie. Zostawiła mnie na peronie w stanie kompletnego mętliku w głowie. Rozejrzałem się uważnie. W tłumie dojrzałem mojego tatę. Kiedy mnie dostrzegł, pomachał do mnie ręką, a ja udałem się w jego stronę.

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

-Naprawdę nic się nie stało –powiedziałam z uśmiechem-Dla przyjaciela zawsze warto
Chłopak uśmiechnął się, lecz po prostu czułam, że coś jest nie tak.
-No to do zobaczenia Jane –powiedział
-Do zobaczenia i niech cię ta żmija nie zje –zaśmiałam się delikatnie
Przygryzłam wargę. Nie chciałam się z nim tak pożegnać. Wzięłam wielki oddech. Podeszłam do niego. Dzieliły nas tylko centymetry. Delikatnie i krótko go pocałowałam, po czym zostawiając go zamurowanego pobiegłam do domu.
„Już widzę minę jego taty” –pomyślałam a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pewnie teraz spytał go czy aby na pewno jestem jego przyjaciółką. Nie daleko domu przywitał mnie, Bakster. Amstaf mojej maochy.
-Jak widzę jego kluskowata mość ruszyła zadek z posłania –zaśmiałam się i pogłaskałam go.
W kuchni była cisza o dziwo jak makiem zasiał. Przy garach stała Zrzęda nucąc sobie pod nosem „Pieśń 7 skrzatów domowych”. Na stole leżał sernik z jagodami. Nogi mi zmiękły, ja go musiałam mieć, ale zwinięcie potrawy z przed nosa Zrzędy to jak…. No jak… Po prostu bardzo trudno zabrać jej ten sernik.
Podeszłam do stołu. Skrzatka natychmiast się odwróciła.
-A ty, co sobie myślałaś? –spytała –Wstrętny bachor
-Ej uważaj sobie –burknęłam –Za parę lat może będziesz musiała się MNIE słuchać
-Prędzej to moją głowę powieszą jak te sarny w salonie niż będę cię słuchać –warknęła
Przewróciłam oczami. A dla moich rodziców to miła skrzatka. Zrobiłam dwa kroki w stronę drzwi a po chwili zaczęłam biec do stołu. Zabrałam kawałek sernika i zniknęłam w moim pokoju.
„Ciekawe jak tam ma Petty”- pomyślałam nagle.
<Petty?>

niedziela, 17 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd. Ell

- Bez obrazy, ale chyba nie powinnaś decydować o tym, jacy goście zjawią się u Davida, w j e g o domku na j e g o imprezie - zauważyłem.
- Właściwie masz rację... - odpowiedziała cicho. - Ale myślę, że David nie miałby nic przeciwko twojej wizycie.
- Nie wiem, czy dobrze bym się tam bawił - odparłem. Elliezabeth przewróciła oczami.
- Oczywiście, że dobrze! Będą tam Jane i Pett, którzy też są półkrwi... - powiedziała dziewczyna i urwała, zrozumiawszy, co właśnie powiedziała. Spojrzałem na nią spode łba. - Oczywiście nie miałam na myśli nic złego...
Nie czekałem na dalszy monolog. Podniosłem się z miejsca.
- Eric... - zaczęła błagalnym tonem. - Przecież wiesz, że taka nie jestem! Eric! Wiem, że to zabrzmiało, jakby półkrwi czarodzieje nie mogli się zadawać z czystokrwistymi, czy coś...
Szedłem dalej, nie patrząc w tył.
- ...ale nie miałam tego na myśli! - usłyszałem za sobą tupanie, co oznaczało, że Ell wstała z ławki i zaczęła mnie gonić.
- Jesteście tacy sami jak my! - krzyknęła za mną. Zatrzymałem się gwałtownie.
- Tacy sami?! Dziewczyno! To tak, jak mówić: sowy są takie same jak inne ptaki lub kaktusy są takie same jak inne rośliny zielne. My nie jesteśmy TACY sami. My jesteśmy CI sami. Wszyscy jesteśmy czarodziejami, wszyscy jesteśmy LUDŹMI!
Jeszcze nigdy nie wypowiedziałem do nikogo takiego potoku szczerych słów - poza Mai, rzecz jasna. Ell stała z rozdziawioną buzią.
- Źle mnie zrozumiałeś - powiedziała cicho. Spojrzała mi głęboko w oczy.
- Może... - speszyłem się nagle. Zawsze tak mam, kiedy na kogoś wjadę.
- Zgoda?
- Ehe - potwierdziłem. - Ale nie nakłaniaj mnie więcej do imprez zamkniętych, bo więcej z tego szkody, niż pożytku.
- OK - przytaknęła.
- Idziemy?

Ell? Skończ ^^

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Leżę sobie na łóżku w sypialni. Gapię się w sufit. O, nigdy nie zauważyłem, jaki jest ładny! I mucha po nim chodzi, no proszę...
Głodny? Tak, może być. Wstaję? NIGDY! Dobra, więc co teraz...
- ZGRYZOTKUUUU!!! - zawyłem. Skrzat pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
- Co tak długo? - warknąłem wyniośle.
- Wybacz, garçon - skłonił się nisko tak, że jego wielki, haczykowaty nos zarył o podłogę. - Proszę mi pozwolić zauważyć, iż rodzice Panicza organizują bankiet, a domowe skrzaty zaangażowane są w przygotowanie uroczystości.
Przewróciłem oczami. Bankiet. Zapomniałem o tej ich "imprezce". Szata wyjściowa i włosy na ślinę testrala. Po moim trupie!
- Tak, czy inaczej, zrób mi jakieś naleśniki czy coś. Mogą być z owocami. Tylko szybko!
Skrzat spojrzał na mnie, jakbym wybił pół społeczeństwa, ale bez słowa krytyki skłonił się tak samo nisko jak przedtem, zaszurał poszewką na poduszkę, w którą był ubrany, i już go nie było.
Leżałem dalej, oddając się wspaniałemu zajęciu, jakim jest słodkie lenistwo. Nagle usłyszałem stukanie w szybę. Kiedy dźwignąłem się i otworzyłem okno. Biała sowa... Z liścikiem? Ach, to pewnie od Ell. Przypomniałem sobie, że wczoraj do niej napisałem, kiedy przypadkiem znalazłem jej sówkę przed moim domem.
Pospiesznie zdjąłem jej z nóżki liścik.
"U mnie straszliwe nudy  za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"
Wziąłem do ręki pióro i pergamin, leżące na nocnym stoliku obok łóżka i nabazgrałem:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu. Spotkamy się u Smoka. Adam"
Niechętnie podszedłem do parapetu, na którym czekała sowa.
- Wybacz, ale nic dla ciebie nie mam, bo sowy trzymamy na dole, w salonie - powiedziałem do sowy patrzącej na mnie z wyczekiwaniem. Wyglądała na oburzoną.
- Leć do swojej pani - rozkazałem, przywiązawszy ptakowi liścik. Zwierzę natychmiast wyleciało przez okno.
- ZGRYZOTKU!!! - zawołałem, kiedy sowa zniknęła z pola widzenia. Skrzat natychmiast pojawił się na górze.
- Gdzie moje naleśniki?!
- Wybacz, garçon, uniżonemu słudze. Już się robią - skłonił się ponownie i skierował się do drzwi.
- Możesz... - zawahałem się. - Polej dużo czekolady - powiedziałem władczym tonem i wróciłem na łóżko.

Ell?

Bellefeuille: Od Mai: c.d. Eric'a

Uśmiechnęłam się lekko. Ostrożnie podeszłam do ptaka, a ten patrzył na mnie czujnie. Podniosłam klatkę i otworzyłam ją, a Venezia wskoczyła do środka. Szybko zamknęłam klatkę i położyłam ją na siedzeniu. Uklękłam obok Eric'a.
- Może lepiej nie wciskać tam tej klatki. - powiedziałam, a Eric coś burknął pod nosem. Wyjęłam z torby plaster i chusteczkę. Starłam krew i zakleiłam dość sporą rankę.
- Gotowe. - usiadłam z powrotem. Eric po chwili poszedł w moje ślady. Znów się zamyśliłam. Wiedziałam, że będę siedzieć na dachu domu Aarona lub u siebie w pokoju, dopóki nie spotkam się z Eric'iem. Stanowił mój jedyny łącznik z "normalnym" życiem. Jeżeli normalną można nazwać naukę szkole magii.
Po chwili zorientowałam się, że Eric mi się przygląda, podczas, gdy ja niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w okno. Spojrzałam na niego, a on speszony odwrócił wzrok. Pytająco przechyliłam głowę.

Eric?

Héroiqueours: Od Mikayli CD Petta

Jadłam z rodziną właśnie obiad gdy dostałam wiadomość od Petta.
- Nie ... próbuj...wstać...od ...stołu...-powiedziała moja przewraźliwiona matka.
- Ale.. sowa...i..-niedokończyłam.
- To poczeka!!
Po 15 minutach weszłam do pokoju.
-Dziękuję powiedziałam sowie .
Przeczytalam list i odpisałam:
" Wiem że jest. Mogę jechać! Ciekawe jakie będą atrakcje ^.^
No no widzę że znajomość z Jane się pogłębia co ? ;D "

i wysłałam .

<Petty?>

sobota, 16 listopada 2013

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Willa

Mimo, że na poczontku wydawał się ponurakiem okazał się spoko..
- Założyliśmy się o.... - Zacząłem się zastanawiać o co.. - Szczerze nie
mam pomysłu - Zaśmiałem się - Ale co ty na to byśmy poszli do mugolskiego
kina?
- Co? - Zapytał zaskoczony
- No mówiłeś że rodzice mówią ci że za mało czasu spędzasz czasu
z rówieśnikami, więc chodźmy do kina! - Powiedziałem uradowany
Chodź on nie wyglądał na ucieszonego - No chodź będzie fajnie!
- No dobra.
Gdy weszliśmy do mugolskiego świata, ruszyliśmy do centrum by udać się
do jakiegoś kina.. Po 20 minutowym kręceniu się tu i ówdzie znaleźliśmy
się w kinie gdzie kupiliśmy popcorn i cole po czym udaliśmy się by kupić
bilet na jakiś film...
- To jak Willi?
- Co?
- Na jaki film idziemy? Akcja, Horror, Komedia, Przygodowe... Czy jakie?

Will?               

Héroiqueours: Od Petty'ego Do Mikayli

Gdy otrzymałem list od Miki od razu zająłem się odpisaniem..

"Mika!
Hej! Tak dostałem list wczoraj! Też się nie spodziewałem.
U mnie? A spoko ostatnio spotkałem się z Jane...
A u Davida również [Z tego co wiem]
Właśnie! Wiesz że w ten weekend jest impreza u Davida?
Mamy się zjawić u niego o 10:00 w piątek i jedziemy na cały
weekend do jego domku nad jeziorem
będzie Jane, ja, Adam, Ell, David i oczywiście Ty ;D Możliwe
że będzie Miranda [NW] i może Eric... Długa historia Ell go
zaprosiła bo David zgodził się by wzięła kogoś ze sobą..
A co u ciebie? I będziesz????

Petty"

Napisałem po czym podałem list sowie mówiąc gdzie ma lecieć.
Następnie położyłem się na łóżku czekając na odpowiedź.

Mika?                     

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Zaśmiałem się po czym zaproponowałem byśmy poszli do mojego pokoju
Mój pokój jest w miarę duży w kolorach Czerni, zieleni, złota i granatu.
Mimo iż mój ojciec nie jest fanem mugoli to mam jeszcze tam Dużą plazmę
i komputer...
Siedzieliśmy i gadaliśmy o różnych rzeczach od tematów zwiąnych z Akademią
aż po weekendową imprezę u David'a, i tewnie byśmy siedzieli tak dalej
gdyby nie zjawił się w pokoju mój skrzat.
- Tak Dingo? - Zapytałem gdy pojawił się w pokoju
- Witam panicza Rua. - Ukłonił się i zaczął mówić dalej - Pański ojciec już jest.
I kazał zawołać panicza, ponieważ mają gościa Panią Carvor. - Powiedział
po czym z cichym pyknięciem zniknął.
Ja chwilę się działem z otwartą buzią, ale Jane mnie szturchnęła
- Coś się stało? - Zapytała
- Nie nic.. - Powiedziałem - Może oprócz tego, że właśnie przyszła moja przyszła
macocha, to nic się nie stało - Odpowiedziałem udając, że to nic..
- Aż tak źle..?
- Nawet nie wiesz jak! - Powiedziałem - Widziałem tą babę raz w życiu a mój
ojciec nie lepszy bo dopiero miesiąc ją zna! - Uniosłem się - Ta kobieta jest
okropna udaje przymnie miłą ale nie lubi za sam fakt, że nie jestem Czystej
Krwi! To bardzo złośliwa kobieta sam nie wiem jakim cudem mój ojcec związał
się z moją matką mugolką skoro odkąd pamiętam miał już z 6 żon!
- To nieźle.. - Powiedziała zdziwiona
- No... 1 to była moja matka, 2 Cecylia ożenił się z nią jak miałem 7 miesięcy a ich
rozwód był gdy miałem 2 latka, 3 Kasandra gdy miał 3 lata ale marła rok później...
Była chora.. 4 Angelica gdy 5,5 lat był z nią 1,5 roku a  6 Rachel gdy miałem 8 lat
był  nią 2,5 roku a potem ja poważnie zachorowałem więc odpuścił se szukaniem
nowej żony a teraz gdy nic mu nie stoi na drodze zabrał się za Panią Hestię Carvor.
-Powiedziałem a na mojej twarzy było widać oburzenie - I wiesz nie chcę być nie
miły czy coś.. Ale lepiej by było gdybyś już poszła... - Powiedziałem - Wiesz gdyby
ojciec był sam to spoko.. bo mimo wszystko to jest nawet spoko ale jest tu ta Carvor
więc..
- Spoko - Powiedziała - To chodź
- Ok. - Powiedziałem
Gdy zeszliśmy natknęliśmy się na mojego ojca i ,,Och broń ją boże przede mną bo nie
wytrzymam" Panią Carvor..
- O witaj synu! - Powiedział i objął mnie ramieniem - Pamiętasz Hestię?
- Oczywiście Tato - Powiedziałem z udawanym uśmiechem
- Witaj Petty - Uśmiechnęła się tak słodko, że aż rzygać mi się zachciało... - A kim jest
ta dziewczyna? - Zapytała się wskazując na Jane.. ,,Ciekawska żmija''.  Wtedy też
ojciec zwrócił na nią uwagą.
- To jest... - Zacząłem ale Jane mi przerwała
- Jane Star. -Powiedziała
- Och witaj! Jesteś Petty'ego..?
- Przyjaciółka ze szkoły - Powiedziałem
- Czy ona jest... - Zaczęła żmija ale przerwałem jej
- Też jest pół krwi wiesz tato..? Przedstawił i poznał bym was ze sobą lepiej ale Jane
już wychodzi - Powiedziałem po czym pożegnałem się z Jane przepraszając ją jeszcze raz..

Jane?
                     

Ombrelune: Od David'a C.D. Jane

Dostałem kolejną wiadomość...
,, Dzięki za wiadomość"
Katastrofa! ,,Szykuj sobie grób, Smoku!" Krzyczał głosik w mojej głowie..
No tak! Przecież Petty mnie zapije jak się dowie, że wygadałem wiewióreczce
o tym, że mu się podoba! ,,Zachciało ci się wylądować w trumnie to masz idioto!"
Z takimi przemyśleniami wiziąłem kartkę i napisałem do Jane
,, Ale ani mi się waż mówić, że to ja ci o tym powiedziałem!
Bo jak mu wygadasz to wyląduje w trumnie! ;'( <Smuteczek za smoczkiem>
A ty nie będziesz zaproszona na pogrzeb! <Tera ty Smuteczek.. Hehe:D>
PS. Impreza będzie w ten weekend! Spotykamy się u mnie o 10:00! "
Po chwili list był już w drodze do Jane a po pewnym czasie miałem już odpowiedź
,,Ok :)"
Ta! Oby mnie tylko nie wydała...

Koniec ^^                

Ombrelune:Od Ell cd Erica

- Aha... No to... Fajnie wiedzieć - powiedziałam patrząc na mojego do połowy stopionego loda - mi też się fajnie gada
- Jakie wyznania - Eric spróbował rozładować napięcie. I to z dużym powodzeniem, bo po chwili parsknęłam śmiechem.
- Ssss zimno - powiedziałam, bo faktycznie robiło się ciemno.
- Chyba się zasiedzieliśmy.
- A ja mam jeszcze pół listy! - pisnęłam.
- Mi też -przyznał
- Zakupy jutro?
Wahał się chwilę ale pokiwał głową.
- To do zobaczenia - wzięłam na pół rozwaloną torbę i wyjęłam smartfon
żeby sprawdzić godzinę.
- Ty jesteś czytej krwi no nie?
- Tak...
- I masz mugolskie rzeczy?
- Fascynuje mnie to. I... Modę mają fajną.
- Jasne, rozumiem. Nie pasujesz do Ombrelune.
- Już mówiłeś.
- No wiem. Ale nie pasujesz.
- Mam się cieszyć?
- Po części tak, bo...
- Wiem, Adam i David.
- Nie tyle co... Ombrelune ma raczej złą sławę wśród nas.
- Rozumiem.
Zamyśliłam się chwilę - sorry ale już jest serio zimno muszę iść. Aha!
David organizuje impre za niedługo. Czuj się zaproszony.

<Eric?>

piątek, 15 listopada 2013

Ombrelune: Od Elliezabeth do Adama

Aaaa...! Nuuuuda! Jhfhvoiejfhviuerhvie! Leżę i nie wstaję. Fejs (wiem, że to tandetny wynalazek Mugoli, ale zabija czas) nawet namówiłem Mikaylę. Ale jej się to średnio podoba. Leżę i patrzę na moje pozostałości z fasolek o wszystkich smakach. Chyba nigdy więćej tego nie zjem. Nagle coś zastukało w szybę. Wyciągnęłam różdżkę schowaną w ładne skórkowe etui szytego specjalnie dla mojej różdżki u pana Olivandera. Uważnie popatrzylam w ciemne okno. Pojawiła się tam biała plama. Odetchnęłam i schowałam różdżkę.
- Właź, Leach i mnie nie strasz - powiedziałam z ulgą do sowy.
Miała przyczepiony do łapki liścik.

"Hej Ell. Co tam? Adam"

Uśmiechnęłam się, wzięłam kawałek pergaminu i wyrwałam pióro od Leah. No dobra, wcale jej nic nie wyrwałam. Miałam takie póro z metalową stalówką. Odpisałam :

"U mnie straszliwe nudy :) za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"

Przyczepiłam list do łapki sowy i poleciłam :
- Do Adama. Znasz adres. No nie?
Leah popatrzyła się na mnie jakby coś sugerowała ale poleciała. Teraz tylko czekać na odpowiedź...


Adam?

czwartek, 14 listopada 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d Davida

Spojrzałam na kartkę."Jednak Rebecka miała racje" pomyślałam.I aż pisnęłam ze szczęścia.Rudy kot wszedł do mojego pokoju.Wzięłam go na ręce i zaczęłam się kręcić w koło.Rzuciłam się na łóżko i puściłam kota a ten popędził tak że aż się za nim kurzyło.Nagle doszła do mnie przykra prawda ,a jeśli on kłamie?Może tak naprawdę nadal o coś chodzi innego.Lecz nie chcę zaprzątać sobie tym głowy.Mam taki zaciesz że nawet przedawkowanie cukru to był pikuś.Nagle do pokoju wszedł Maxi.
-A tobie co dziewczyno?-spytał-Taki zaciesz ostatnio miałaś po mentosach.Chyba że...Nico
Coś huknęło a koło mnie znalazł się drugi brat.
-Hm...Czerwoność na twarzy...
-To są rumieńce baranie-burknęłam
-Tak więc czerwoność na twarzy-puścił to mimo uszu-podwyższone ciśnienie ,jakiś chłopak musiał maczać w tym palce
-Tak więc Tato!!!-wrzasnął Maxi
Nagle i pojawił się mój ojczulek.Po chwili macocha i Nadine.
-O co chodzi?-spytała Malvine
Maxi podszedł do niej i szepnął parę słów na ucho.
-No wynocha,kobiety muszą tu porozmawiać.Nie obraź się Nadine ale ty też musisz wyjść-powiedziała
Siostra fuknęła.Odwróciła się napięcie.
-Tak więc chcesz o czymś porozmawiać?-spytała siadając na łóżko.
-No bo...No bo...Bo...no bo....-nie mogłam nic wykrztusić
-Nic nie mów.Ładny chociaż jesz?-cała Malvine od razu wie co po mojej główce chodzi.Skinęłam mocno głową.-Lubisz go?
-Tak i to bardzo-powiedziałam
-A jak się nazywa?-spytała
-Petty Rua-powiedziałam
Uśmiechnęła się i poszła.Wiedziałam że i tak i tak wszyscy podsłuchiwali prócz taty,bo jak to on mówi "w damskie sprawy się nie miesza".Wzięłam kartkę i odpisałam.
"Dzięki za wiadomość" po czym dodałam uśmiechniętą minką.
<David?>

Papillonlisse:Od Jane c.d Petty


Uśmiechnęłam się do niego.
-Jasne-powiedziałam-Mam nadzieje że mnie tylko nim nie otrujesz,ale pewnie jesteś dobrym kucharzem
Zaczęliśmy iść w stronę domu Petty'ego.
-Ale wracając.Ty masz skrzata?-spytałam
-Tak a ty nie masz?-zdziwił się delikatnie
-Oczywiście że mam jedną spróchniałym zrzędę od rodziny taty i jednego pracowitego jak mrówka skrzata od rodziny macochy-powiedziałam
-Jak się nazywają?-spytał
-Ja tam na nich mówię Zrzęda i Pracuś -powiedziałam ale tak naprawdę mają na imię Enveloppe i Tire
-Zgaduję że zrzęda to Enveloppe-powiedział
-I masz rację-powiedziałam
Nagle doszliśmy do domu Petty'ego.
-Witam w skromnych progach-powiedział z uśmiechem
Uśmiechnęłam się.Od progu przywitał się z nami skrzat Petty'ego.
Chłopak zaprosił mnie do kuchni po czym podał ciasto.Wzięłam jeden kawałek.Nie było złe ,może troszeczkę przypalone od spodu ale co tam.
-I jak ?-spytał
-Naprawdę bardzo dobre-przyznałam a chłopak się uśmiechnął
-Nie kłamiesz?-spytał
-Nie ,jest na serio dobre-powiedziałam
-Nie wierzę ci-powiedział
Spojrzałam na niego spode łba.Po czym przewróciłam oczami.
<Petty?>

Papillonlisse:Od Jane c.d Sarah

Gdy wrzuciłam połowę fasolki do buzi.Myślałam że lepiej być nie może.
-No więc? Jaki smak?-spytała
-Wata cukrowa-powiedziałam z uśmiechem
-Nie wierzę ci-powiedziała
-To uwierz bo ja nie kłamię-powiedziałam
Dziewczyna lekko drżącą włożyła pół fasolki do buzi.A po chwili się uśmiechnęła.
-Miałaś racje to na serio jest wata cukrowa-powiedziała
-A nie mówiłam,ja kłamię tylko z fasolkami jak taki dowcip mi zrobią bracia-powiedziałam
-Jaki jest twój najgorszy smak jaki znalazłaś?-spytała
-Mydło,szampon i żel do golenia-powiedziałam-Język mi pachniał przez miesiąc
Sarah wybuchła śmiechem a po niej i ja.Nagle pociąg się zatrzymał.Wzięłam swoją walizkę i uściskałam Sarah.
-No to do zobaczenia-powiedziałam
-Ale napiszesz do mnie?-spytała
-Jasne ,jak tylko będę miała czas-uśmiechnęłam się.
*Dwa tygodnie później*
Siedziałam na kartką i skrobałam piórem list do Sarah.
"Do Sarah
Jak tam ci mijają wakacje?Ja przyznam że u mnie nie jest źle.Bracia robiąc na złość i teleportują się w domu na prawo i lewo.A moja młodsza siostra pomału odkrywa swoje umiejętności.
Czekam na szybką odpowiedź Jane"
Podałam list mojej płomykówce a ta wyleciała.
<Sarah?>

środa, 13 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Mikayli

- No co? - zapytała Mikayla, kiedy wszyscy zgromadzeni, w tym ja, obrzucili ją zdziwionym wzrokiem. David pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- No? - powtórzyła ponaglająco.
- Przed chwilą mnie przeprosiła - syknął Smoku głosem tak pełnym pretensji, jakby właśnie go urażono, nie przeproszono za cokolwiek.
- To chyba dobrze, nie? - powiedziała szybko Mikayla z szerokim uśmiechem na ustach. David zgromił ją spojrzeniem.
- Ja już nic nie rozumiem! - żachnęła się.
David westchnął głęboko, jakby właśnie miał wytłumaczyć trzylatkowi wzór E = mc².
- Chodzi o to - zaczął głosem wyrażającym znużenie i wielki wysiłek - że Clarisse przeprosiła MNIE. Zachowała się, jakby całkiem nie wiedziała, co złego zrobiła. Powinna przeprosić Pettyego. Obraziła ród Martines, ale to nie mnie należą się przeprosiny. Dopóki nie wyciągnie ręki do mojego kuzyna, nie mam zamiaru wybaczać jej czegokolwiek.
- Rozumiem... - odpowiedziała cicho.
- Stary, daj spokój. Nie oczekuję nic od tej głupiej krowy - wtrącił się Pett - ale zapamiętaj, że po wakacjach już nie będę się liczył z tym, że jest dziewczyną.
W głosie Petty'ego nie było właściwie słychać gniewu. Jest najwyraźniej mniej pamiętliwy od naszej Clarisse. Ja zauważyłem u niego raczej żal. Jakiś tam stłumiony rodzaj żalu.
David i Petty dyskutowali zawzięcie o zachowaniu Aniołka - tak przezywam Clarisse, ale raczej zwracając się do niej, bo wątpię, by po tym wszystkim moi przyjaciele zakorzenili to przezwisko - a cała reszta siedziała zmieszana, przysłuchując się i przytakując co jakiś czas rozmawiającym.
- Witajcie, kochaneczki! - w drzwiach stanęła starsza babka z wózkiem pełnym słodyczy - Czego sobie życzycie?
- Poproszę paczkę fasolek Bertiego Botta - Ell wstała i wyciągnęła rękę z pieniędzmi w kierunku sprzedającej. Jak lew rzuciłem się do przodu, wyciągnąłem z kieszeni kilka złotych monet, jakiś stary cukierek i kłębek włosów Lucyfera, po czym odliczyłem kwotę i podałem właścicielce wózka.
- Zwariowałeś?! - syknęła Ell. Mrugnąłem do niej zawadiacko.
- Nienawidzę tego - szepnęła dziewczyna, gdy kobieta opuściła przedział. - Sama umiem za siebie zapłacić, a na biedę też się nie uskarżam.
Nie odpowiedziałem. Włożyłem sobie do ust jedną fasolkę.
- Co ci jest? - spytała przestraszona Ell - jesteś cały czerwony!
Szybko oddychałem szeroko otwartymi ustami, starając się ochłodzić. Trafiłem na fasolkę o smaku jakiejś ostrej papryczki.
- Wody! Wody ku*wa!!! - zdołałem krzyknąć. Szybko pożałowałem nieprzemyślanej wypowiedzi, gdyż David, korzystając z okazji wkurzenia mnie, wyciągnął zza pazuchy różdżkę.
- Aguamenti! - powiedział stanowczo. Naraz wytrysnął na mnie strumień lodowatej wody, mocząc mnie całego od czubka głowy, po pięty.
- Ty, ty... - zagotowałem się, kiedy tylko zdołałem wykrztusić słowo, a woda ustąpiła.
- Nie ma za co - David uśmiechnął się z satysfakcją.
- Habanero - ni stąd, ni zowąd wypalił Pett. Spojrzałem na niego głupkowato. - Najostrzejsza papryka świata. Papryka habanero - wyjaśnił.
- Dojeżdżamy! - krzyknęła podniecona Mikayla. - Nareszcie!

~*~

- Do zoba w wakacje, wysyłaj sowę! - żegnał się ze mną Smoku, przybijając mi piątkę.
- Owocnego podrywu, Blondasku - wyszczerzyłem się jadowicie.
- I wzajemnie - zaśmiał się. - Bywaj!
Obserwowałem, jak przechodzi przez barierkę. Szedł w kierunku ściany i już go nie było.
- Ell! - zawołałem, widząc przyjaciółkę również kierującą się do świata mugoli. Przystanęła. - Nie pożegnałaś się - zauważyłem, kiedy znalazłem się przy niej.
- Ty też nie - odparła, uśmiechając się blado.
- Życzę ci wakacji dużo ciekawszych niż moje - szturchnąłem ją zaczepnie.
- Napisz do mnie... Jeśli chcesz - szepnęła. Skinąłem głową - Muszę lecieć. Pewnie czeka już mój tata.
Nie czekając na odpowiedź, przeszła przez barierkę, a ja zatonąłem w rozmyślaniach, przyglądając się pustoszejącemu peronowi. Wszyscy uczniowie oddalali się z rodzicami, witającymi ich po długiej nieobecności. Ja nawet nie dostałem od moich ani jednej sowy. Pewnie po mugolskiej stronie czeka już na mnie jeden z domowych skrzatów... Jeśli w ogóle czeka.
Pokręciłem głową sam do siebie i przeszedłem przez barierkę z kufrem ułożonym na wózku. Z wewnątrz słychać było zawodzenie Lucyfera.
- Paniczu! - usłyszałem piskliwy głos, kiedy znalazłem się między peronami 9 a 10 w paryskim Gare de Lyon. Spostrzegłem zbliżającego się do mnie Figielka. - Jak miło widzieć Panicza! W domu czeka już duża kolacja, specjalnie dla Panicza. Byłby Panicz tak dobry i podążył za mną? Wrócimy na Rue du Renard za pomocą mugolskiego metra i...
- Jesteś pewien - przerwałem mu - że mugole nie ześwirują, kiedy cię zobaczą?
- Z całym szacunkiem, Paniczu - ukłonił się nisko - ale wypełniam rozkaz monsieur Brooks.
"No tak" - pomyślałem - "Któż inny mógłby wpaść na tak nienormalny pomysł, jeśli nie mój wielce zainteresowany mną tatuś". A głośno dodałem:
- Figielku, nie możesz jechać metrem. Wyglądasz... Niemugolsko. Taak... - to był najlepszy przymiotnik, jaki mi się nasunął.
- Nie mamy innego środka transportu, garçon.
- A sieć Fiu? - spytałem z nadzieją w głosie.
- Wiesz, Paniczu, że mam odrobinę proszku w kieszeni i...
- Ekstra - pociągnąłem go za rękę do pomieszczenia dla obsługi peronu. Nie lubię takiego pieprzenia.
Na całe szczęście w staroświecko urządzonym pokoju był kominek. I było pusto.
- Idę pierwszy - oznajmiłem. - Ty patrz, czy nie idzie żaden mugol. A! Jeszcze jedno! - zawołałem do skrzata - Rozpal mi tu ogień!
- Incendio - mruknął Figielek.
Wziąłem szczyptę proszku Fiu z woreczka podsuniętego przez skrzata, wsypałem go do kominka, w którym płomienie zmieniły barwę na zielono-niebieską i wkroczyłem do niego.
- Rue du Renard 112, salon rodziny Brooks. - powiedziałem głośno. Poczułem znajome zawroty głowy, przed oczyma zaczęły migać mi różne kominki, a po kilku minutach znalazłem się w domu. Wyskoczywszy z kominka, zacząłem się otrzepywać. Obok mnie po chwili wylądował Figielek.

wtorek, 12 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd Mai

Zaraz, zaraz... Ona powiedziała UMÓWIĆ?! Tak, wyraźnie usłyszałem. Mai chce się ze mną u m ó w i ć w wakacje! Ale przecież na pewno nie chodzi jej o to, o co zdawało mi się, że jej chodzi... Tak tylko jej się powiedziało... Chce się spotkać, iść na lody i tyle...
Mój nastrój gwałtownie poprawił się i zepsuł w przeciągu kilku sekund. Właściwie sam to sobie zrobiłem. Za dużo myślę. Zawsze za dużo myślę. Tymczasem Mai nadal oczekiwała odpowiedzi, wsuwając ciasteczkowe lody.
- Możemy się spotkać. - powiedziałem, szukając wzrokiem na stole winogrona, które uwieńczyć miało moją sałatkę pt. "Wszystko ze stołu, co nie jest obrusem". Nie wiedzieć czemu, mocno zaakcentowałem słowo "spotkać". Miałem nadzieję, że nie zauważyła tego, bo jeśli jednak, wyszłoby to z pewnością na moją niekorzyść.

~*~

Szybko jak we śnie znaleźliśmy się na peronie w Écuelle i zostaliśmy
zapakowani do pociągu. Za kilka godzin miałem rozstać się ze swoją Mai,
która od uczty wydawała się jakby posmutniała, na całe dwa miesiące.
Ubolewałem nad tym, że chwile tak szybko mijają. Nie wiem kiedy, po jednej
wielkiej przepychance z resztą uczniów, znaleźliśmy się w przedziale i zajęliśmy miejsca.
- Jest... - zaczęła Mai, jednak urwała. Nie bardzo umiała dobrać słowa.
- Jest jak podczas podróży do Beauxbatons. - podsunąłem jej, mocując się
z klatką Venezii, która nie chciała zmieścić się w schowku na bagaże.
- Jest idealnie... - szepnęła, jakby bała się, że może wszystko zepsuć.
Idealnie... To słowo dzwoniło mi w uszach. Dlaczego idealnie? Co jest idealne?
To, że jest tak, jak wtedy? To, że jest ze mną sama?
Odwróciłem głowę i spojrzałem na nią. Wpatrywała się nerwowo w swoje buty,
przygryzając wargę. Zamyśliłem się. W tej samej chwili mosiężna klatka
wyśliznęła mi się z rąk i upadła na stolik między siedzeniami z wielkim hukiem.
Venezia podniosła rumor, skrzecząc i trzepocąc skrzydłami z przestrachu.
Mai zerwała się na równe nogi.
- Przepraszam, Venezio - zwróciłem się do ptaka, ustawiając klatkę w pozycji
pionowej. Sowa, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie, uszczypnęła mnie
w wystający przez pręty palec.
- Ała! - syknąłem, odskoczywszy jak oparzony. Ptak napuszył się i wyglądał
na całkiem zadowolonego.

Mai?

Bellefeuille: Od Erica cd Ell

- Okej... - powiedziała smutno i ucichła. Zaczęła skubać swój wafelek, patrząc na mnie z ukosa, a mnie zrobiło się głupio. Nie lubię uczucia, kiedy ktoś przeze mnie popada w smutek.
- Przepraszam - szepnąłem po chwili nieznośnego milczenia. Elliezabeth spojrzała na mnie zaskoczona.
- Co? - zapytałem - Zrobiłem coś nie tak?
- Nie, nie... - zrobiła dłuższą pauzę - Po prostu jesteś jednym z niewielu chłopaków, z których ust usłyszałam słowo "przepraszam" - uśmiechnęła się dobrodusznie - Zresztą nie masz mnie za co przepraszać. To po prostu twoja decyzja. Mi nic do tego.
- Mam nadzieję, że uznasz to za komplement, ale zupełnie nie pasujesz do Ombrelune.
- Ombrelune to nie tylko nienawiść do szlam, chamstwo i obłuda... - zaczęła dziewczyna, a ja mimowolnie szeroko się uśmiechnąłem. Spojrzała na mnie z mieszaniną zdziwienia i wstydu. Jej wzrok pytał "Co znowu?".
- Znowu ich bronisz - zauważyłem bez grama złośliwości, raczej z dobrotliwym zrozumieniem. Zaczerwieniła się. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale byłem szybszy.
- Wiem, wiem. To twoi przyjaciele. Rozumiem, też mam swoich i wychodzę dla nich ze skóry... - przerwałem na chwilę. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Wszak ten Adam ma ją najwyraźniej na oku, a wydaje się silny i pozbawiony skrupułów... Nie... Nie powiem. A może? W końcu to nic złego. Moją wybranką i tak jest Mai... No, powiedz. Ucieszy się. Nie uzna cię za idiotę. Nie wygląda na taką...
Biłem się z myślami nieświadomy, że znów zapanowała cisza.
- Dobrze się z tobą gada. - rzuciłem szybko i odwróciłem wzrok.

Ell?

Papillonlisse: OD Willa c.d Petty'ego

OD Willa c.d Petty'ego:


Zmarszczyłem brwi patrząc na nowego kolegę. Nie byłem do końca pewny, czy chcę gdziekolwiek z nim iść. I jeszcze do tego lody. Wzdrygnąłem się już na samą myśl. Może to dziwne, ale lody to coś, czego od zawsze nienawidziłem. Cóż, nigdy nie byłem jak inne dzieci. Poczochrałem grzywkę i jeszcze raz spojrzałem na chłopca, który dziwnie się na mnie patrzył. W końcu już kilka chwil czekał na odpowiedz.
- Jasne... czemu nie. - mruknąłem mało entuzjastycznie.
- Jak nie chcesz... - zaczął mówić Petty, który pewnie zauważył mój brak entuzjazmu, ale szybko mu przerwałem.
- Chcę, naprawdę. Tak tylko powiedziałem.. często jestem ponury, nie bierz tego do siebie. Rodzice mówią, że to przez to, że za mało czasu spędzam z rówieśnikami, a za dużo z moim dziadkiem. Tata nazywa go starym mrukiem, ale on wcale taki nie jest. Nauczył mnie grać w szachy czarodziejów, no i w ogóle jest bardzo fajny. Wiesz, że... - zacząłem mówić szybko.
Rozmowa jakoś się toczyła, a my nieśpiesznie kierowaliśmy się do Lodziarni. Petty okazał się być dobrym słuchaczem, nie przerywał, a ja aż sam się zdziwiłem, bo dawno nikomu tak dużo o sobie nie powiedziałem.
- Jakie bierzesz? - zapytał czarodziej.
Podrapałem się po głowie.
- Nie wiem.. właściwie to nie lubię lodów.
Petty popatrzył na mnie jak na wariata.
- Nie może być! - zawołał – przecież każdy lubi lody! A tu mają najlepsze. Czekaj, zaraz pokażę ci mojego ulubionego.
I zanim się zorientowałem, trzymałem w ręku loda w kolorze, który widziałem pierwszy raz w życiu.
- No spróbuj! - zachęcił mnie kolega.
Zrobiłem wielkie oczy.
- No co ty, może lepiej ty go weź...
- Nie, mówię ci. Jak powiesz, że ci nie smakuje, to ty wygrasz zakład, a jak posmakuje, to ja.
- Jesteś pewny? A o co chcesz się założyć? - zapytałem.
- Powiem ci jak wygram. - powiedział chłopak uśmiechając się niepokojąco szeroko.
- Wmawiaj sobie, drogi Petty – powiedziałem odwzajemniając uśmiech, bo byłem pewny, że to ja wygram.
Czarodziej wyciął rękę, którą uścisnąłem, po czym poprosiliśmy panią stojącą za kasą o przecięcie.
Patrząc koledze w oczy ostrożnie polizałem loda. A potem jeszcze raz i niepokojąco szybko zjadłem go całego, po czym jeszcze się oblizałem.
Petty czekał cierpliwie aż skończę jeść, uśmiechając się coraz szerzej. Kiedy skończyłem powiedział:
- Widzę, że ci smakował.
Z niechęcią skinąłem głową, po czym powiedziałem:
- Taak. Ale warto było się zakładać, żeby spróbować takiego loda. Przepyszny!
Czarodziej zaśmiał się.
- „Nie lubię lodów” „Ty go weź” - zaczął mnie parodiować.
Popatrzyłem na wygłupiającego się chłopaka i stwierdziłem, że go lubię, po czym zacząłem się śmiać razem z nim, tak, że aż rozbolał mnie brzuch.
Ocierając łzę z policzka, zapytałem:
- Dobra Petty, to mów, o co się założyliśmy.

<Petty? Uhg, czy tylko ja mam z tym jakieś dziwne skojarzenia? ;p>

Obserwatorzy