Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




środa, 20 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama do Davida

Zieew! Dobra, dobra, już wstaję!
Usiadłem na łóżku trochę zdezorientowany i próbowałem się odnaleźć w rzeczywistości. Jestem Adam. To jest mój pokój, a to mój kot, który wdrapuje się mi po nogawce spodni - nawiasem mówiąc: AŁA! Siedzę na łóżku. Dlaczego siedzę na łóżku? Dlaczego k*rwa siedzę na pierd*lonym łóżku bladym świtem w wakacje?!
Westchnąłem głęboko. Wstałem na nogi, a Lucyfer miauknął przeciągle. Wczepił się pazurami mocniej w moją nogę, by nie spaść na ziemię. Syknąłem z bólu i chwyciłem zwierzę za czarny kark. Ustąpiło. Nie zamachnąłem się, bo nie jestem zwyrodnialcem, ale rzuciłem kota na ziemię. Prychnął i wybiegł z pokoju.
Przeciągnąłem się i poczłapałem na dół, do kuchni.
- Och, wreszcie Panicz wstał! - powitał mnie od wejścia Figielek, zamiatając nosem podłogę w ukłonach. - Mamy południe!
Południe?! Mógłbym się założyć, że jest gdzieś 5 rano! Przynajmniej w mojej czasoprzestrzeni.
- Podać Paniczowi śniadanie? - spytała Muszka przygładzając fartuszek (jeśli można nim nazwać powłoczkę od poduszki). - Pańscy rodzice zjedli już kilka godzin temu, garçon. Mogę przyrządzić paniczowi twarożek z rzodkiewką.
- Twarożek ze szczypiorkiem. Zero rzodkiewki. Chleb i dobre, świeże masło - rzuciłem. Spostrzegłem, że skrzaty zdziwiły się moim zamówieniem. Jakby się zastanowić, rzeczywiście zwykle życzę sobie wymyślniejszych dań.
- I winogrono - dodałem. - Kawałek dojrzałego arbuza. Tylko żeby owoce były schłodzone.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem do przyległego do kuchni salonu. Usiadłem przy stole i zacząłem się zastanawiać.
Jest czwartek... Nie, nie, nie. Czwartek był wczoraj, bo w środę był bankiet, który był przedwczoraj. Więc dziś jest piątek. Zaraz, zaraz... Piątek? Co z tym piątkiem? Miałem o czymś pamiętać?
W tej chwili rozmyślania przerwała mi Muszka, wnosząc do jadalni srebrną tacę ze śniadaniem. Postawiła ją przede mną, skłoniła się nisko i wróciła do kuchni. Zatarłem ręce z uciechy. Zapowiada się smakowicie. Rozsmarowałem masło na pajdzie chleba, położyłem grubą warstwę twarogu i zacząłem szamać. Zjadłem tak 4 kromki, po czym przeszedłem do owoców. Winogrono czy arbuz? A może jedno i drugie?
Pół godziny później mój brzuch był już pełny. Pogładziłem się po nim z rozanieloną miną, po czym przeciągnąłem jak kot. Trzeba by się ubrać. Pognałem na górę, przeskakując po dwa stopnie. Byłem w znakomitym humorze.
Założyłem na siebie kruczoczarną szatę czarodziejską. Nie mam zbytnio wielu okazji na paradowanie w takich strojach, bo mieszkam z rodzicami w samym środku mugolskiej dzielnicy. Podobnie jest z domowymi skrzatami. Nawet gdyby chciały, nie mogą wychodzić poza obręb domu, bo od razu zaalarmowałyby normalsów, że coś jest nie halo.
Rzuciłem się na łóżko i obserwowałem błękitne niebo za oknem. Mój pokój położony jest na pierwszym piętrze, więc mam stąd całkiem niezły widok. Ogólnie jest to dosyć spore pomieszczenie z niezliczoną ilością szaf i półek, które szczelnie zapełnione są klamotami, których nawet nie potrzebuję, ale nie lubię nic wyrzucać. U stóp łóżka stoi mój otwarty kufer, a w nim są podręczniki, różdżka i pergaminy. Jednym słowem wszystko, co potrzebne w szkole. Mój sprzęt do quidditcha stoi oparty o ścianę. Miotła jest wyciućkana jak dziecko, ale trudno się dziwić. Quidditch jest moją świętością i jedynym sensownym sportem. Gram w drużynie Ombrelune na pozycji obrońcy. Mój kumpel David jest kapitanem. Swoją drogą ciekawe, co on teraz robi... Ku*wa!
Zerwałem się na równe nogi, aż zaskrzypiały sprężyny łóżka. Piątek! Impreza u Davida nad jeziorem! No tak... To jest to.
Co tu zabrać?... Miotła niezbędna - w końcu każda okazja do treningu jest dobra! Jakieś piżamy... Bzdura! Przecież my - znaczy przynajmniej ja nie będę tam spał. Musiałem zachować oszczędność bagażu - w końcu podróżowałem siecią Fiu.
Ostatecznie stanąłem przed kominkiem z miotłą pod pachą. Wszystko inne miałem na sobie. Wziąłem z filiżanki odrobinę proszku i wrzuciłem go w ogień.
- Paryż... - zawahałem się. Nie znałem adresu. Po dłuższej chwili powiedziałem:
- Paryż. Dom rodziny Martines, posiadającej syna Davida Martines i drugiego syna, którego nie znam...
Wóz albo przewóz. Wszedłem w niebiesko-zielony płomień. Zakręciły się przede mną różne kominki i bach! Wylądowałem. W dodatku uderzyłem się miotłą. Rozejrzałem się nieprzytomnie.
- Jesteś, Diable! Pewnie, znając życie, nie chciało ci się wstać?
Powitał mnie roześmiany David. Całe szczęście!
- Hej, Blondi! No, jak widać jestem. Mam nadzieję, że nie jako ostatni?
- Nie, są jeszcze tylko Ell i Pett.
- A co teraz robicie?
- Starych nie ma, więc siedzimy, gadamy i czekamy na resztę, zanim przeniesiemy się do domku nad jeziorem.
- A co powiesz na mały trening? - oczy zaświeciły mi się z pasją. - Dwóch na dwóch? Ja i Ell kontra ty i Rua?

David ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy