Leżę sobie na łóżku w sypialni. Gapię się w sufit. O, nigdy nie zauważyłem, jaki jest ładny! I mucha po nim chodzi, no proszę...
Głodny? Tak, może być. Wstaję? NIGDY! Dobra, więc co teraz...
- ZGRYZOTKUUUU!!! - zawyłem. Skrzat pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
- Co tak długo? - warknąłem wyniośle.
- Wybacz, garçon - skłonił się nisko tak, że jego wielki, haczykowaty nos zarył o podłogę. - Proszę mi pozwolić zauważyć, iż rodzice Panicza organizują bankiet, a domowe skrzaty zaangażowane są w przygotowanie uroczystości.
Przewróciłem oczami. Bankiet. Zapomniałem o tej ich "imprezce". Szata wyjściowa i włosy na ślinę testrala. Po moim trupie!
- Tak, czy inaczej, zrób mi jakieś naleśniki czy coś. Mogą być z owocami. Tylko szybko!
Skrzat spojrzał na mnie, jakbym wybił pół społeczeństwa, ale bez słowa krytyki skłonił się tak samo nisko jak przedtem, zaszurał poszewką na poduszkę, w którą był ubrany, i już go nie było.
Leżałem dalej, oddając się wspaniałemu zajęciu, jakim jest słodkie lenistwo. Nagle usłyszałem stukanie w szybę. Kiedy dźwignąłem się i otworzyłem okno. Biała sowa... Z liścikiem? Ach, to pewnie od Ell. Przypomniałem sobie, że wczoraj do niej napisałem, kiedy przypadkiem znalazłem jej sówkę przed moim domem.
Pospiesznie zdjąłem jej z nóżki liścik.
"U mnie straszliwe nudy za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"
Wziąłem do ręki pióro i pergamin, leżące na nocnym stoliku obok łóżka i nabazgrałem:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu. Spotkamy się u Smoka. Adam"
Niechętnie podszedłem do parapetu, na którym czekała sowa.
- Wybacz, ale nic dla ciebie nie mam, bo sowy trzymamy na dole, w salonie - powiedziałem do sowy patrzącej na mnie z wyczekiwaniem. Wyglądała na oburzoną.
- Leć do swojej pani - rozkazałem, przywiązawszy ptakowi liścik. Zwierzę natychmiast wyleciało przez okno.
- ZGRYZOTKU!!! - zawołałem, kiedy sowa zniknęła z pola widzenia. Skrzat natychmiast pojawił się na górze.
- Gdzie moje naleśniki?!
- Wybacz, garçon, uniżonemu słudze. Już się robią - skłonił się ponownie i skierował się do drzwi.
- Możesz... - zawahałem się. - Polej dużo czekolady - powiedziałem władczym tonem i wróciłem na łóżko.
Ell?
Głodny? Tak, może być. Wstaję? NIGDY! Dobra, więc co teraz...
- ZGRYZOTKUUUU!!! - zawyłem. Skrzat pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
- Co tak długo? - warknąłem wyniośle.
- Wybacz, garçon - skłonił się nisko tak, że jego wielki, haczykowaty nos zarył o podłogę. - Proszę mi pozwolić zauważyć, iż rodzice Panicza organizują bankiet, a domowe skrzaty zaangażowane są w przygotowanie uroczystości.
Przewróciłem oczami. Bankiet. Zapomniałem o tej ich "imprezce". Szata wyjściowa i włosy na ślinę testrala. Po moim trupie!
- Tak, czy inaczej, zrób mi jakieś naleśniki czy coś. Mogą być z owocami. Tylko szybko!
Skrzat spojrzał na mnie, jakbym wybił pół społeczeństwa, ale bez słowa krytyki skłonił się tak samo nisko jak przedtem, zaszurał poszewką na poduszkę, w którą był ubrany, i już go nie było.
Leżałem dalej, oddając się wspaniałemu zajęciu, jakim jest słodkie lenistwo. Nagle usłyszałem stukanie w szybę. Kiedy dźwignąłem się i otworzyłem okno. Biała sowa... Z liścikiem? Ach, to pewnie od Ell. Przypomniałem sobie, że wczoraj do niej napisałem, kiedy przypadkiem znalazłem jej sówkę przed moim domem.
Pospiesznie zdjąłem jej z nóżki liścik.
"U mnie straszliwe nudy za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"
Wziąłem do ręki pióro i pergamin, leżące na nocnym stoliku obok łóżka i nabazgrałem:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu. Spotkamy się u Smoka. Adam"
Niechętnie podszedłem do parapetu, na którym czekała sowa.
- Wybacz, ale nic dla ciebie nie mam, bo sowy trzymamy na dole, w salonie - powiedziałem do sowy patrzącej na mnie z wyczekiwaniem. Wyglądała na oburzoną.
- Leć do swojej pani - rozkazałem, przywiązawszy ptakowi liścik. Zwierzę natychmiast wyleciało przez okno.
- ZGRYZOTKU!!! - zawołałem, kiedy sowa zniknęła z pola widzenia. Skrzat natychmiast pojawił się na górze.
- Gdzie moje naleśniki?!
- Wybacz, garçon, uniżonemu słudze. Już się robią - skłonił się ponownie i skierował się do drzwi.
- Możesz... - zawahałem się. - Polej dużo czekolady - powiedziałem władczym tonem i wróciłem na łóżko.
Ell?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz