- Uspokój się. - dodałem nieco łagodniejszym tonem. Spojrzałem na nią z ukosa. O co właściwie jej chodziło? Ni stąd, ni zowąd wjechała na Ariettę i... Zaraz zaraz... Powiedziała "Przyszedłeś do swojej Ari"?! Nutka zazdrości? A może mi się wydaje...
- Nie mam zamiaru. Nie będę spokojna, póki ta... - długo nie mogła znaleźć właściwego słowa - ta... Idiotka nie odwali się od moich bliskich!
- Ell! O co ci w ogóle chodzi?
- O nic. - nagle przycichła.
Podszedłem do łóżka, na którym siedziała i zająłem miejsce obok niej. Spojrzałem głęboko w jej oczy. Zdecydowanym ruchem odwróciła głowę.
- Foch? Kto focha ten kocha! - zaśmiałem się i zacząłem ją łaskotać po brzuchu. Tak się śmiała, że ledwo łapała oddech. W końcu sięgnęła po poduszkę i wymierzyła mi raza w głowę. Natychmiast przestałem. Zaczęła chichotać jeszcze bardziej.
- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny! - wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie, który miał obrazować moją twarz w chwili oberwania poduszką. O nie! Nie pozwolę sobie!
Wstałem i złapałem Ell w pasie, po czym przełożyłem ją sobie przez ramię. Zaczęła mnie kopać i walić pięściami w moje plecy z wielkim bananem na twarzy. Wpadłem na szaleńczy pomysł: nadal trzymając przyjaciółkę na rękach, rzuciłem się plackiem na łóżko, które przeraźliwie zaskrzypiało.
- Ell - powiedziałem, ciężko dysząc, gdyż ona, mimo że szczupła, też swoje waży - Pojutrze wracamy do domu...
Kiwnęła twierdząco głową.
~*~
Nim się obejrzeliśmy, kufry zostały spakowane, Puchar Domu przydzielony (zwyciężyliśmy - jakżeby inaczej), a uczta pożegnalna powoli dobiegała końca. Ostatnie minuty w szkole spędziliśmy z Blondaskiem na strzelaniu z łyżek purée. Dla uwieńczenia wspaniałego roku w szkole, bezpośrednio przed rozpoczęciem uczty odsunąłem Davidowi krzesło spod tyłka. Biedak osunął się na podłogę i nawet nie musiał się odwracać, by znać sprawcę.
- Oberwiesz za to, Lucyferze jeden!
Zaczęliśmy się tłuc na środku Wielkiej Sali. Kiedy się tłuczemy, zawsze od początku jestem na przegranej pozycji, bo w ruch idzie jego różdżka, a ja nie znam na pamięć tylu zaklęć co on... To ci niesprawiedliwość!
Madame de Maxime pożegnała się z nami gorąco, po czym zostaliśmy wtłoczeni do powozów wraz z kuframi. Szczęśliwie trafiłem na Ell, Davida i Percy'ego. Dołączyła jeszcze Clarisse, do której wszyscy prócz Perca nie odzywaliśmy się po ostatnim wybuchu na szlamy.
Na peronie szybko skierowaliśmy się do expressu, by zająć jeden wagon.
- Hej, Ell! - zawołałem, widząc przyjaciółkę wdrapującą się do jednego z wagonów. - Ten sam przedział?!
Kiwnęła głową. W tym tłumie porozumiewanie trzeba było ograniczyć do minimum, bo jeden mówił przez drugiego i doprawdy ciężko było się dogadać.
Kiedy w końcu dopchałem się do wagonu, wyruszyłem na poszukiwanie przedziału zajętego przez Elizabeth. Otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi.
- O, Miranda - przywitałem dziewczynę siedzącą przy oknie i obserwującą zza niego pustoszejący peron.
- Zapraszam - uśmiechnęła się promiennie.
- Nie, dzięki. Szukam Ell. A ty nie z Davidem? - zapytałem, szczerząc się. Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnąłem drzwi i poszedłem dalej.
Kolejny przedział. Powoli otwieram ciężkie drzwi. Tak! Siedzi w nim tylko Ell. Na kolanach trzyma klatkę z sową. To przypomina mi o Lucyferze, którego zamknąłem w kufrze, żeby nie uciekł mi z rąk podczas drogi do pociągu. Uchylam klapę. Kot wyskakuje, jak oparzony, rozgląda się niespokojnie, ale widząc mnie, zaczyna ocierać się o moje nogi, wskakuje na siedzenie i zwija się w kłębek. Wrzucam kufer na półkę na bagaże i siadam na przeciwko Ell.
- Co tam? - pytam ze śmiechem.
Ell?
- Nie mam zamiaru. Nie będę spokojna, póki ta... - długo nie mogła znaleźć właściwego słowa - ta... Idiotka nie odwali się od moich bliskich!
- Ell! O co ci w ogóle chodzi?
- O nic. - nagle przycichła.
Podszedłem do łóżka, na którym siedziała i zająłem miejsce obok niej. Spojrzałem głęboko w jej oczy. Zdecydowanym ruchem odwróciła głowę.
- Foch? Kto focha ten kocha! - zaśmiałem się i zacząłem ją łaskotać po brzuchu. Tak się śmiała, że ledwo łapała oddech. W końcu sięgnęła po poduszkę i wymierzyła mi raza w głowę. Natychmiast przestałem. Zaczęła chichotać jeszcze bardziej.
- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny! - wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie, który miał obrazować moją twarz w chwili oberwania poduszką. O nie! Nie pozwolę sobie!
Wstałem i złapałem Ell w pasie, po czym przełożyłem ją sobie przez ramię. Zaczęła mnie kopać i walić pięściami w moje plecy z wielkim bananem na twarzy. Wpadłem na szaleńczy pomysł: nadal trzymając przyjaciółkę na rękach, rzuciłem się plackiem na łóżko, które przeraźliwie zaskrzypiało.
- Ell - powiedziałem, ciężko dysząc, gdyż ona, mimo że szczupła, też swoje waży - Pojutrze wracamy do domu...
Kiwnęła twierdząco głową.
~*~
Nim się obejrzeliśmy, kufry zostały spakowane, Puchar Domu przydzielony (zwyciężyliśmy - jakżeby inaczej), a uczta pożegnalna powoli dobiegała końca. Ostatnie minuty w szkole spędziliśmy z Blondaskiem na strzelaniu z łyżek purée. Dla uwieńczenia wspaniałego roku w szkole, bezpośrednio przed rozpoczęciem uczty odsunąłem Davidowi krzesło spod tyłka. Biedak osunął się na podłogę i nawet nie musiał się odwracać, by znać sprawcę.
- Oberwiesz za to, Lucyferze jeden!
Zaczęliśmy się tłuc na środku Wielkiej Sali. Kiedy się tłuczemy, zawsze od początku jestem na przegranej pozycji, bo w ruch idzie jego różdżka, a ja nie znam na pamięć tylu zaklęć co on... To ci niesprawiedliwość!
Madame de Maxime pożegnała się z nami gorąco, po czym zostaliśmy wtłoczeni do powozów wraz z kuframi. Szczęśliwie trafiłem na Ell, Davida i Percy'ego. Dołączyła jeszcze Clarisse, do której wszyscy prócz Perca nie odzywaliśmy się po ostatnim wybuchu na szlamy.
Na peronie szybko skierowaliśmy się do expressu, by zająć jeden wagon.
- Hej, Ell! - zawołałem, widząc przyjaciółkę wdrapującą się do jednego z wagonów. - Ten sam przedział?!
Kiwnęła głową. W tym tłumie porozumiewanie trzeba było ograniczyć do minimum, bo jeden mówił przez drugiego i doprawdy ciężko było się dogadać.
Kiedy w końcu dopchałem się do wagonu, wyruszyłem na poszukiwanie przedziału zajętego przez Elizabeth. Otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi.
- O, Miranda - przywitałem dziewczynę siedzącą przy oknie i obserwującą zza niego pustoszejący peron.
- Zapraszam - uśmiechnęła się promiennie.
- Nie, dzięki. Szukam Ell. A ty nie z Davidem? - zapytałem, szczerząc się. Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnąłem drzwi i poszedłem dalej.
Kolejny przedział. Powoli otwieram ciężkie drzwi. Tak! Siedzi w nim tylko Ell. Na kolanach trzyma klatkę z sową. To przypomina mi o Lucyferze, którego zamknąłem w kufrze, żeby nie uciekł mi z rąk podczas drogi do pociągu. Uchylam klapę. Kot wyskakuje, jak oparzony, rozgląda się niespokojnie, ale widząc mnie, zaczyna ocierać się o moje nogi, wskakuje na siedzenie i zwija się w kłębek. Wrzucam kufer na półkę na bagaże i siadam na przeciwko Ell.
- Co tam? - pytam ze śmiechem.
Ell?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz