Leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit. Nudne wakacje. Cholernie.
Podniosłem się, wyjrzałem przez okno, pokręciłem trochę i znów
rzuciłem się na mebel, aż zaskrzypiały wszystkie sprężyny.
Sięgnąłem na nocny stolik po pergamin i pióro.
"Witaj Ell. Jak wakacje? U mnie nudy na kwadracie... Zrobiłaś już
zadania? Zobaczmy się dzisiaj czy tam kiedyś... Adam"
Nabazgrałem kilka słów i zwinąłem list w rulonik. Wziąłem czysty
kawałek papieru.
"Hej, Blondasku! Nudy, jak na cmentarzu. Trzymasz się? Porobimy coś?"
Włożyłem korespondencję do kieszeni i podszedłem do dużego,
ceglanego kominka. Sięgnąłem do porcelanowej filiżanki w różyczki,
która na nim stała i wziąłem do ręki odrobinę proszku Fiu.
- Francja. Paryż. Rue du Renard 112. Salon rodziny Brooks. - powiedziałem
głośno i wyraźnie, gdyż miałem dużo przykrych doświadczeń związanych
z niedbałym wypowiadaniem adresów. W najgorszym z wypadków
wylądowałem gdzieś w Nigerii. Wrzuciłem proszek do kominka, wstrzymałem
oddech i wskoczyłem w popiół. Wszystko zakręciło się wokół mnie, ujrzałem
szmaragdowe płomienie, które jednak nie parzyły mojego ciała, a przed moimi
oczyma zaczęły przesuwać się różne pomieszczenia. Sadza dostawała mi się
do nosa i oczu, ze wszystkich sił jednak starałem się nie wpaść w panikę.
Wreszcie dojrzałem antyczne meble mojego salonu. Wyskoczyłem z kominka,
głośno kaszląc. Otrzepałem ubranie i złapałem się za kieszeń, by sprawdzić,
czy moje listy nadal tam są. Na całe szczęście były.
- Paniczu! Z całym szacunkiem, ale zwracam paniczowi uwagę, że rodzice
panicza nie są przychylni poruszaniu się siecią Fiu między pomieszczeniami - usłyszałem
za sobą głos jednego z naszych domowych skrzatów. Bobek podszedł do mnie
z karcącą miną, jednak zauważywszy mój surowy, pełen pogardy wzrok, skłonił się nisko.
- To była sytuacja awaryjna - odrzekłem z wyższością, po czym skierowałem
się do klatki z sowami, stojącej w rogu pokoju.
- Awaryjna... Jak zawsze... Jak zawsze! - gderał skrzat, oddalając się do kuchni.
Duża, pozłacana klatka zmieścić mogła do dziesięciu dużych puchaczy. Zwierząt
w niej zamkniętych używaliśmy do wysyłania poczty.
Wybrałem dużą, śnieżną sowę, przyczepiłem jej do nóżki liścik do Ell
i podszedłem do ogromnego okna. Otworzyłem je szeroko, popatrzyłem przez
chwilę w niebo z zadumą, po czym wysunąłem rękę z sową.
- Do Elliezabeth Heap - oznajmiłem sowie, jakby była rozumnym człowiekiem.
Skinęła głową i poszybowała w niebo. Odwróciłem się na pięcie i znów otworzyłem
klatkę. Wyjąłem lekką, ale niezwykle silną płomykówkę. Przywiązałem do jej nóżki liścik do Smoka.
- Do Davida Martines. - powiedziałem i tak jak jej poprzedniczkę, wypuściłem
ją przez okno. Czekałem na odpowiedź. W międzyczasie skoczyłem do kuchni,
gdzie domowe skrzaty przyrządzały obiad.
- Blee. Chłodnik. - Wykrzywiłem się, podnosząc pokrywkę pierwszego z brzegu
garnka. Kucharze spojrzeli na mnie spode łba. Wiedziałem, że nie lubią krytyki,
jednak niewielu z nich śmiało się mi sprzeciwić.
- O! Lody! - podbiegłem do drugiego blatu, gdzie kilka skrzatów nakładało kulki
lodów o różnych smakach do pucharków. Wziąłem jeden z nich, sięgnąłem po
łyżeczkę i wyniosłem się z kuchni, nim ktokolwiek zdążyłby zaprzeczyć. Dobra.
Nie oszukujmy się - i tak nikt by nie protestował.
Usiadłem przy dużym stole w salonie i zacząłem pałaszować. Nagle na stole usiadła
śnieżna sowa, którą wysłałem do Ell. Szybko odstawiłem lody i dorwałem się do
liściku z odpowiedzią z takim rozpędem, że zwierzę zlękło się, rozpostarło skrzydła
i zaskrzeczało głośno.
"Hej Adam. U mnie wszystko dobrze. Zadania dalej robię. Bez obrazy, ale ty
pewnie jeszcze nie zacząłeś..."
W rzeczywistości Adam nawet nie chciał ich zaczynać.
"Myślę, że zobaczymy się niedługo. Jedziesz do Davida nad jezioro w ten weekend? Ell"
Na weekend?.. David nic mi nie mówił... Zanim jednak zdążyłem wypytać Ell
o szczegóły, przyleciała płomykówka od Davida.
"Hej, Lucyferku! Jest spoko, ale trochę nudy, więc w weekend robię małą imprezę
w domku nad jeziorem moich starych. Oczywiście jesteś zaproszony. Przyleć Fiu.
Piątek o szóstej. David".
Szybko odpisałem przyjaciołom, że będę, po czym wziąłem się znów za lody.
No, to plany na weekend mam.
Podniosłem się, wyjrzałem przez okno, pokręciłem trochę i znów
rzuciłem się na mebel, aż zaskrzypiały wszystkie sprężyny.
Sięgnąłem na nocny stolik po pergamin i pióro.
"Witaj Ell. Jak wakacje? U mnie nudy na kwadracie... Zrobiłaś już
zadania? Zobaczmy się dzisiaj czy tam kiedyś... Adam"
Nabazgrałem kilka słów i zwinąłem list w rulonik. Wziąłem czysty
kawałek papieru.
"Hej, Blondasku! Nudy, jak na cmentarzu. Trzymasz się? Porobimy coś?"
Włożyłem korespondencję do kieszeni i podszedłem do dużego,
ceglanego kominka. Sięgnąłem do porcelanowej filiżanki w różyczki,
która na nim stała i wziąłem do ręki odrobinę proszku Fiu.
- Francja. Paryż. Rue du Renard 112. Salon rodziny Brooks. - powiedziałem
głośno i wyraźnie, gdyż miałem dużo przykrych doświadczeń związanych
z niedbałym wypowiadaniem adresów. W najgorszym z wypadków
wylądowałem gdzieś w Nigerii. Wrzuciłem proszek do kominka, wstrzymałem
oddech i wskoczyłem w popiół. Wszystko zakręciło się wokół mnie, ujrzałem
szmaragdowe płomienie, które jednak nie parzyły mojego ciała, a przed moimi
oczyma zaczęły przesuwać się różne pomieszczenia. Sadza dostawała mi się
do nosa i oczu, ze wszystkich sił jednak starałem się nie wpaść w panikę.
Wreszcie dojrzałem antyczne meble mojego salonu. Wyskoczyłem z kominka,
głośno kaszląc. Otrzepałem ubranie i złapałem się za kieszeń, by sprawdzić,
czy moje listy nadal tam są. Na całe szczęście były.
- Paniczu! Z całym szacunkiem, ale zwracam paniczowi uwagę, że rodzice
panicza nie są przychylni poruszaniu się siecią Fiu między pomieszczeniami - usłyszałem
za sobą głos jednego z naszych domowych skrzatów. Bobek podszedł do mnie
z karcącą miną, jednak zauważywszy mój surowy, pełen pogardy wzrok, skłonił się nisko.
- To była sytuacja awaryjna - odrzekłem z wyższością, po czym skierowałem
się do klatki z sowami, stojącej w rogu pokoju.
- Awaryjna... Jak zawsze... Jak zawsze! - gderał skrzat, oddalając się do kuchni.
Duża, pozłacana klatka zmieścić mogła do dziesięciu dużych puchaczy. Zwierząt
w niej zamkniętych używaliśmy do wysyłania poczty.
Wybrałem dużą, śnieżną sowę, przyczepiłem jej do nóżki liścik do Ell
i podszedłem do ogromnego okna. Otworzyłem je szeroko, popatrzyłem przez
chwilę w niebo z zadumą, po czym wysunąłem rękę z sową.
- Do Elliezabeth Heap - oznajmiłem sowie, jakby była rozumnym człowiekiem.
Skinęła głową i poszybowała w niebo. Odwróciłem się na pięcie i znów otworzyłem
klatkę. Wyjąłem lekką, ale niezwykle silną płomykówkę. Przywiązałem do jej nóżki liścik do Smoka.
- Do Davida Martines. - powiedziałem i tak jak jej poprzedniczkę, wypuściłem
ją przez okno. Czekałem na odpowiedź. W międzyczasie skoczyłem do kuchni,
gdzie domowe skrzaty przyrządzały obiad.
- Blee. Chłodnik. - Wykrzywiłem się, podnosząc pokrywkę pierwszego z brzegu
garnka. Kucharze spojrzeli na mnie spode łba. Wiedziałem, że nie lubią krytyki,
jednak niewielu z nich śmiało się mi sprzeciwić.
- O! Lody! - podbiegłem do drugiego blatu, gdzie kilka skrzatów nakładało kulki
lodów o różnych smakach do pucharków. Wziąłem jeden z nich, sięgnąłem po
łyżeczkę i wyniosłem się z kuchni, nim ktokolwiek zdążyłby zaprzeczyć. Dobra.
Nie oszukujmy się - i tak nikt by nie protestował.
Usiadłem przy dużym stole w salonie i zacząłem pałaszować. Nagle na stole usiadła
śnieżna sowa, którą wysłałem do Ell. Szybko odstawiłem lody i dorwałem się do
liściku z odpowiedzią z takim rozpędem, że zwierzę zlękło się, rozpostarło skrzydła
i zaskrzeczało głośno.
"Hej Adam. U mnie wszystko dobrze. Zadania dalej robię. Bez obrazy, ale ty
pewnie jeszcze nie zacząłeś..."
W rzeczywistości Adam nawet nie chciał ich zaczynać.
"Myślę, że zobaczymy się niedługo. Jedziesz do Davida nad jezioro w ten weekend? Ell"
Na weekend?.. David nic mi nie mówił... Zanim jednak zdążyłem wypytać Ell
o szczegóły, przyleciała płomykówka od Davida.
"Hej, Lucyferku! Jest spoko, ale trochę nudy, więc w weekend robię małą imprezę
w domku nad jeziorem moich starych. Oczywiście jesteś zaproszony. Przyleć Fiu.
Piątek o szóstej. David".
Szybko odpisałem przyjaciołom, że będę, po czym wziąłem się znów za lody.
No, to plany na weekend mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz