Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




czwartek, 31 lipca 2014

Ombrelune: Od Davida Cd. Lilianne

Gdy doszliśmy, Teatralnym ruchem otworzyłem przed nią drzwi, kłaniając
się w pół i wymachując ręką w geście zaproszenia..
- Oh.. Któż by pomyślał że z ciebie taki dżentelmen! - Powiedziała
rozbawiona - Tylko uważaj bo te twoje całe stado lasek się obrazi że im
tak nie otwierasz!
- Oh.. Uważaj by ten twój mogolak nie poczuł się zagrożony. - Odpowiedziałe
- Bo wiesz przy takim ciachu.. - Powiedziałem wykazując siebie palcem - To
może się poczuć zagrożony, a ja bardzo dobrze umiem sprawić by z zakochanego
Mogolaczka zrobić Zazdrośnika a to już miłe dla ciebie nie będzie - Powiedziałem
wystawiając jej język.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne! On wie że jest jedyny!
- Możemy sprawdzić - Powiedziałem sugestywnie poruszając brwiami - Czy
poczuje się zagrożony przy MŁĄ!!!
- Podać coś? - Usłyszeliśmy głos obok siebie
- Yyyy.. Poproszę Piwo Kremowe - Spojrzałem na Lili i pokiwałem głową
pokazują czy też chce, ona kiwnęła potwierdzająco - To 2 Piwa kremowe.
- Zaraz będą - Mruknęła tylko i poszła a ja spojrzałem na Lili.


< Lilianno xP 0 pomysłów>

poniedziałek, 28 lipca 2014

Ombrelune: Od Ell C.D. Adama

- Łooo chyba serio powinien pamiętać o tym zaklęciu. Biedny pewnie musi znosić twoje docinki - westchnęłam na co przewraca oczami.
- Nie jestem aż taki wredny - nie jestem pewna ale chyba usiłuje się złośliwie uśmiechnąć...?
- Jasne... - mówię beznamiętnym tonem - Lepiej powiedz co u ciebie i Rosalie.
- Dobrze, a jak ma być - stara się mówić obojętnie ale nie może powstrzymać uśmiechu.
- Ale uważaj, bo jak tak będziecie się ładnie mówiąc całować przy śniadaniu to w końcu David zwróci na ciebie śniadanie.
- Ha. Ha.
- Jak czujesz się z tym, że twoja siostra-diabeł jest w drużynie?
- Istnieją drastyczne tematy których nie powinnaś poruszać - mówi szorstko.
Pokazuję mu język i kontynuuję. Właściwie to chyba tylko po to żeby go wkurzyć.
- Całkiem dobrze gra. - widzę, jak już chce zaprzeczyć i powiedzieć coś a'la "ona nie nadaje się do tego sportu" ale nie daję mu dojść do słowa - Przecież płynie w niej krew Brooks'ów...
Chłopak otwiera usta ale zaraz je zamyka. Po chwili szeroko się uśmiecha.
- Jeśli myślisz, że powiem o niej dobre słowo to się mylisz - mówi a ja wzruszam ramionami.
- Nie miałam takiego zamiaru.
- Ta jasne.
- Wiesz zamiast się kłócić to chodź poćwiczyć Quidicha.
- Świetny pomysł zwłaszcza, że mamy dzień wolny od ćwiczeń. - fuka. - Poza tym jest zimno.
- A ja głupia myślałam, że kochasz ten sport.
- To są TWOJE słowa - powiedział. Chyba uważa, że będę go wyzywać za to, ze sama nazwałam się głupią.
- Okej więc siedźmy tutaj i kiśmy się jak ogórki. - dotykam swojej twarzy jedną ręką i udaję, że druga to lusterko - Ciekawe, kiedy pojawią się pierwsze zmarszczki...
- Ale zrzęda.
- HA! To są TWOJE słowa. - powiedziałam z szerokim uśmiechem - A teraz serio przyszedłeś tutaj posiedzieć i mnie powkurzać czy zamierzasz robić coś sensownego?



adam? Nie śmiej się z mojego beztalencia, proszę  (i sorry ale Radawa jest wsią bez neta)

czwartek, 24 lipca 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Arietty

- Do centaurów to bym się akurat nie zbliżał na twoim miejscu - uśmiechnąłem się. - Co się tak oglądasz?
- Nic - odparła szybko. Zbyt szybko.
- Na pewno? - uniosłem brew.
- Na pewno - przytaknęła. Po chwili dodała: - Po prostu trochę się boję... Mam jakieś przeczucie, że to się źle skończy. Przynajmniej dla mnie. Wiem, wychodzę na marudę, strachliwą, czy coś, ale po prostu nie chcę wylecieć. A coś mi mówi, że podczas mojej nieobecności sprowadziłeś na manowce parę osób...
- Ja?! - spytałem, robiąc wielkie oczy. - Ja jestem grzeczny, potulny i miły! Zawsze mówię "dzień dobry", myję ręce przed jedzeniem i w ogóle!
- To przynajmniej Salmonellę mamy z głowy - mruknęła. Po chwili roześmiała się.
- To jak, widzisz tu jakieś centaury? - zapytałem, rozglądając się wokół.
Znaleźliśmy się na skraju lasu i powoli zagłębialiśmy się w gęstniejącą na każdym kroku puszczę. Słońce szybko zachodziło, a w lesie było już zupełnie ciemno. Ciemność owa nadawała nastrój grozy i tajemniczości temu miejscu. W zamian za oszukany zmysł wzroku, który nie mógł nam się przydać do niczego, otrzymaliśmy wyczulony słuch. Nie wiem, czy jest on w takich sytuacjach błogosławieństwem, czy też przekleństwem. W ciemności słyszy się bowiem najlżejszy szmer, który natychmiast staje się powodem do strachu.
- Zapalimy różdżki? - spytała Ari szeptem, jak gdyby głośniejszy dźwięk był w stanie obudzić czającego się gdzieś w mroku potwora wytworzonego przez naszą własną wyobraźnię.
- Po co?
- Nie kozacz - ostrzegła mnie. - Bo będziesz pierwszą ofiarą!
- Niby czego?!
- Otóż to! Po ciemku nie będziesz nawet wiedział, co cię zabija!
- No... dobra - zgodziłem się w końcu, bo, choć nie przyznałem się do tego głośno, mnie również snop światła przed nami dawał pewną ulgę. - Ale tylko jedna różdżka. I zwyczajne Lumos, bez Maxima.
- W porządku - zgodziła się. - Lumos - mruknęła i z jej różdżki wystrzeliła wiązka błękitnego światła, która nieco rozjaśniła nam kilka metrów drogi przed nami oraz stojące po obydwu jej stronach drzewa.
- To idziemy - zarządziłem. Uśmiechnąłem się do niej, by dodać jej otuchy, choć nie byłem pewny, czy była w stanie to dostrzec, i ruszyłem przodem z różdżką należącą do niej.
- Eee... Adam?
- Tak?
- Muszę iść z tyłu?
- A co, chcesz z przodu?!
- Nie! - uniosła się. - Czy moglibyśmy... Obok siebie iść? Będą równe szanse na ucieczkę.
- Chodź - zgodziłem się i zszedłem trochę ze ścieżki, by zdołała zmieścić się obok mnie. Podałem jej różdżkę.
Właściwie nie wiem, po jakiego grzyba tu szliśmy. Łamaliśmy właśnie kilka punktów szkolnego regulaminu. Mimo tego brakowało mi takiej adrenaliny, kiedy w każdej chwili coś może na ciebie wyskoczyć i absolutnie nie masz pojęcia, z której strony. Każdy podejrzany dźwięk przyprawiał mnie o szybsze bicie serca, prawdziwie jednak zląkłem się, kiedy Arietta niespodziewanie złapała mnie za nadgarstek.
- Jezu! Ale mnie przestraszyłaś!
- A-Adam... C-coś tam widziałam...
- Gdzie?! - wyrwałem różdżkę z dłoni dziewczyny i zaświeciłem we wskazanym kierunku. Wlepiłem wzrok w ciemność. - Nic tam nie ma - oznajmiłem. W duchu żałowałem, że tak było. Marzyłem o konfrontacji z jakimś... czymś.
- Jest! - upierała się Arietta. - Tam się coś ruszało! Spadajmy!
Przewróciłem oczami. Jeszcze raz skupiłem wzrok, mrużąc oczy. I wtedy to zobaczyłem. Wielka ciemna masa posuwała się między drzewami. Na sarenkę to nie wyglądało, oj nie. Poruszało się powoli i, klucząc, zmierzało prosto w naszym kierunku. Serce podskoczyło mi do gardła. Ręka zacisnęła się na różdżce.
- Nox - wyszeptałem i oddałem Arietcie jej broń.
Bestia zatrzymała się w miejscu. Widocznie spostrzegła, że znikł błysk różdżki, który wcześniej wzięła za świetlika lub coś w tym stylu. Wydawała się inteligentna. Tym gorzej dla nas.
Zatykając jej usta dłonią, wepchnąłem przyjaciółkę za pień dużego, wiekowego drzewa i oparłem się o nie plecami tuż obok niej. Z kieszeni wyciągnąłem swoją różdżkę.
- Słuchaj - szeptałem gorączkowo. - Nie mam pojęcia, co to jest. David pewnie by wiedział. Pocieszę cię, że chyba nie akromantula, bo pająki wpisują się w kwadrat, a to wygląda raczej na coś wysokiego, może nawet dwunożnego... Dobra, powiem wprost: nie wiem, czy tu może żyć wilkołak, ale jeśli tak, mamy przesrane. Musimy zwiewać, zanim nas zwietrzy, bo będzie mogiła.
- Mówiłam ci, żebyśmy nie szli - odrzekła płaczliwym głosem. Uderzyła mnie pięścią w ramię.
- Ćśśś... - przyłożyłem do ust palec wskazujący. Nasłuchiwałem.
Teraz już wyraźnie było słychać czyjeś kroki na dywanie z wyschniętych liści. Nie byłem przekonany, czy chcę poznać ich właściciela. Złapałem Ariettę kurczowo za rękę i, trzymając różdżkę przed sobą, poprowadziłem ją na palcach na ścieżkę. Właściwie nie miałem planu. Jedynie nadzieję, że ta istota nie usłyszy nas, nie dostrzeże i pozwoli wymknąć się z gęstwiny. Szliśmy małymi kroczkami, gotowi puścić się biegiem po kilku przebytych metrach. Póki co chcieliśmy jak najdłużej pozostać niezauważeni.
- Rób, co ci każę, rozumiesz? - szepnąłem. - Jeśli każę rzucać zaklęcie, ty je rzucasz, jeśli każę się schować, robisz to. Jeśli mówię: "Zostaw mnie i uciekaj", ty biegniesz, nie zatrzymujesz się i nie oglądasz za siebie. Jasne?
- Nie zostawię cię - jęknęła.
- Jasne? - powtórzyłem.
- Ale...
- Jasne czy nie?!
- Tak - westchnęła.
Nie przerywaliśmy marszu, mimo iż widzieliśmy już tylko siebie wzajemnie. Wiedziałem, że z tyłu jest jakiś stwór. Być może nawet ruszył za nami w pogoń i depcze nam po piętach lub wyszedł naprzeciw i pręży się do skoku w najbliższych zaroślach. Serce łomotało mi w piersi, przez długie sekundy nic się jednak nie działo.
- Słuchaj uważnie - mruknąłem raz jeszcze do Arietty, która drżała jak osika, jednak była niesamowicie dzielna. - Ściśnij mocno moją rękę. - Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. - Wspaniale - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, gdyż czułem, jak z lewej dłoni odpływa mi krew. - Pamiętaj, żeby jej nie puszczać, chyba że będę ci kazał. Będziemy biec. Staraj się robić to jak najszybciej. Uważaj... Teraz!
Pędziłem ile tchu. Obawiałem się, że Ari może się przewrócić - byłem silniejszy i szybszy. Nic takiego jednak się nie stało. W pewnym momencie trochę zwolniła, ciężko dysząc. Ledwo się odwróciłem, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, z impetem wbiegłem w coś twardego i odbiłem się od przeszkody. Spojrzałem przed siebie zdezorientowany. Zrobiłem wielkie oczy i przełknąłem ślinę. Bestia właśnie znalazła nas. Oddychała głośno i ciężko. Kiedy uczyniła krok w naszym kierunku, oprzytomniałem i wyciągnąłem różdżkę. Zacząłem się prędko cofać, nie spuszczając wzroku z potwora.
- Ari, nie bój się - szepnąłem. - Schowaj się za mną.
Dziewczyna pisnęła. Poczułem jej dłoń na prawym ramieniu.
- Drętwota! - wymierzyłem zaklęcie w postać, która zwinnie uchyliła się przed czerwoną wiązką światła.
- Kto tam jest? - przemówiła ludzkim głosem. - Adam? Adam Brooks?
- Trich? - opuściłem różdżkę. Jeszcze nigdy nie ucieszyłem się tak na widok nauczyciela. - Co ty tu robisz?
- Pracuję - mruknął tamten, wstając i otrzepując się. - Pytanie, co wy tu robicie. Dwójka uczniów Beauxbatons po ciemku w Zakazanym Lesie? Zdajecie sobie sprawę, jakie to niebezpieczne? Macie, na Merlina, szczęście, żem was tu znalazł! Porę na randkowanie sobie wymyślili! Czyj to taki błyskotliwy pomysł?
- To wszystko Adam, proszę pana. To on mnie namówił - zaczęła tłumaczyć się Ari. Po części ją rozumiałem - do mnie byli już przyzwyczajeni, ona była nowa.
- No tak... Mogłem się domyślić. Słuchajcie, dzieciaki, idziecie teraz ze mną profesora Craxiego i... hm... Harpia? - Ari kiwnęła głową. - I profesor Ishimury. Szybko!

Arietta ? ;3

poniedziałek, 21 lipca 2014

Ombrelune: Od Adama do Ellie

Weekend przywitał uczniów Beauxbatons zachmurzonym niebem i mżawką. W taką pogodę nigdy nie chce mi się wstawać, ale David zarządził - gdzieżby inaczej - trening quidditcha. Chcąc, nie chcąc, wciągnąłem na siebie jakąś koszulkę, której jeszcze nie podwędziła mi Ell wniebowzięta moimi mugolskimi ciuchami, jeansowe spodnie i sportowe buty. Zszedłem na śniadanko.
Przekraczając próg Wielkiej Sali pomachałem do siedzącej przy stole Harpii Arietcie, po czym skierowałem się do stołu Luniaków, puściłem zalotne oczko do jakiś pierwszoroczniaczek i usiadłem między Ellie i Davidem. Nim mój tyłek dobrze dotknął ławki, wstałem jeszcze na chwilę i, przechylając się przez cały stół, pocałowałem w usta moją Rosalie siedzącą naprzeciwko.
- Ej! - krzyknął David. - Miewałem lepsze widoki niż twój zad!
- Bardzo wątpię - powiedziałem z uśmiechem, już smarując croissanta dżemem brzoskwiniowym.
- Jutro trening przed śniadaniem - oznajmił David, na co zgromadzona wokół niego drużyna wydała jęki i pomruki dezaprobaty.
- Ja ledwo wstaję na śniadanie. - Ziewnąłem, przeciągając się. Niby to przypadkiem moja ręka zawędrowała na plecy Ell i odpięła jej stanik.
- Ty zboczeńcu! - warknęła, zapinając go pośpiesznie.
- Przepraszam za Renię. Ostatnio jest jakaś spragniona. - Wyszczerzyłem się.
- W każdym razie - ciągnął blondas, patrząc na nas jak na niewyżytych - jutro jesteście wszyscy na boisku punkt szósta, bo po południu muszę zrobić wypracowanie z eliksirów.
- Z całym szacunkiem, panie kapitanie, gówno mnie obchodzi pańskie wypracowanie - powiedziałem, po czym parsknąłem śmiechem. - Ale mi się zrymowało!
- Majstersztyk - zgodził się Percy. Przybiliśmy piątkę.
- Więc rozumiem, że cała drużyna już je zrobiła? - spytał ze złością. Nikt się nie odezwał. To oczywiste, że każdy zostawił pracę domową na niedzielę. - Więc sami widzicie! Jeśli zrobiłbym trening o tej porze, co dziś, marudzilibyście na mnie, że musicie siedzieć nad książkami po nocy.
- Mam rozwiązanie, które usatysfakcjonuje każdego - oznajmiłem. - Nie róbmy treningu wcale!
- Nie! Mnie to wcale nie satysfakcjonuje! - żachnął się Dave. Wyglądał, jakby miał chęć przewrócić stół.
- Przecież jesteśmy nieźli - wtrąciła Rosalie, przełknąwszy łyk soku dyniowego.
- Nieźli to mogą być Harpie! Chcecie to wygrać czy nie? - pieklił się.
- A kto by nie chciał? - spytał Percy. - Tyle że my wygrywamy to co roku! Tu nie ma mowy o przypadku! My już jesteśmy najlepsi!
Cała drużyna wlepiła oczekujący wzrok w pana kapitana. W grę wchodziły dwie godziny snu! David przebiegł wzrokiem po naszych twarzach. Podrapał się po podbródku.
- No... Zgoda - mruknął, a przy naszym stole podniosła się radosna wrzawa. - ALE za to dziś mamy dodatkową godzinę na miotłach.
- Aj, aj, kapitanie! - Ell ze śmiechem zasalutowała.
- Dobra! Skoro wszyscy zgoda, lecimy na boisko! - zarządził Martines.
- A esze em! - udało mi się powiedzieć przeżuwając rogalika.
- Pospiesz się - poleciła Heap. Drużyna Ombrelune zaczęła powoli opuszczać Wielką Salę. Wszyscy zgodnie skierowali się do lochów, by z dormitoriów wziąć niezbędny sprzęt. Dogoniłem ich w połowie schodów.

Po czterech godzinach morderczego treningu wpadłem do dormitorium. Tak jak stałem, dysząc ciężko i klejąc się od potu, rzuciłem się na łóżko. Wydawać by się mogło, że quidditch nie może być wyczerpujący - miotła rusza się za ciebie. Mimo tego idzie się przy tym zmęczyć - zwłaszcza pałkarze, którzy używają z nas najwięcej siły fizycznej, obrońca - czyli ja - który musi strzec trzech obręczy, łapać kafla w locie i go wyrzucać lub, co wymaga większej precyzji, ale jest mniej absorbujące, odbić go miotłą oraz ewentualnie ścigający, jeśli muszą podawać kafla przez cztery godziny. Po takim krótkim podsumowaniu już wiem, czemu Dave mógłby trenować codziennie: bo tylko łapie se znicza! Fakt, że gra na najważniejszej pozycji, że na szukającego wybiera się najlepszego latacza z dobrym wzrokiem i refleksem, ale ma tylko jedną akcję w ciągu całego meczu.
Pójdę się przejść, pomyślałem. Byłem co prawda, delikatnie mówiąc, skonany, ale nie przepadam za siedzeniem w miejscu. Szybko mi się to nudzi. Wyszedłem z dormitorium. Postanowiłem odwiedzić Ell. Kiedy stanąłem pod drzwiami pokoju, który dzieliła z Clarisse, usłyszałem piękny śpiew. Uśmiechnąłem się do siebie. Nie zamierzałem wchodzić - przynajmniej na razie. Wsłuchałem się w głos.


- Kogo tak kochasz? - spytałem, wchodząc roześmiany do pokoju.
- Co? Słyszałeś? - Ell zaczerwieniła się.
- Taa. Tęsknisz za Davidkiem?
- Nie... Tak tylko... śpiewałam.
- Nieźle śpiewałaś - przyznałem. - Nawet lepiej niż Barbie.
- Ty wiesz? - spytała zdziwiona.
- Ale o czym?
- Że David śpiewa.
- Wiem.
- Skąd?!
- Czasami zapomina rzucić zaklęcie wyciszające na drzwi od łazienki - wzruszyłem ramionami.
- Dawno się dowiedziałeś?
- Nie wiem... Chyba w drugiej klasie. Albo jeszcze w pierwszej.

Ell? :3

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

- Zdaję się na twoją intuicję -zaśmiałam się -Chodź możemy pójść na plażę albo do opuszczonej cieplarni. Albo po prostu możemy popatrzeć na morze z klifu. Jest tyle propozycji. Bo równie dobrze możemy pójść do pokoju życzeń albo na sale do Muzykologi.
- Hm...Chyba się skuszę bo chcę usłyszeć jak śpiewasz -zaśmiał się
-Och to sobie poczekasz przyjemniaczku -uśmiechnęłam się -Pod warunkiem że ty zaśpiewasz ze mną.
- Że co?No dobra -zrobił urażoną minkę.
Chwycił mnie za rękę. I niczym małe dzieci zaczęliśmy nimi majtać. Zaśmiałam się. Szliśmy powolnym krokiem do sali Muzykologi. Czekało nas 6 pięter więc widziałam to dość czarno biało nie tak jak zazwyczaj. Niektóre obrazy coś szeptały ale co mają innego robić? Czasami chciała bym zrobić na złość obrazom i pokazać im jakimi są plotkarzami. Nawet miałam pewien pomysł o którym Dan dowie się w sali do muzykoligi. Weszliśmy do klasy i podeszliśmy do instrumentów. Szczerze to nigdy nie grałam chodź w domu miałam piękny  fortepian. Pamiętam tylko to jak moja mama znaczy ta która mnie wychowała czasami grała i mówiła mi żebym śpiewała razem ze mną albo i mnie uczyła grać na fortepianie. Miałam z nią swoje własne lekcje gry. Zaczęłam nucić piosenkę pod nosem.
- Ej śmielej bo nic nie słyszę -powiedział Dan
- To się dołącz -zaśmiałam się i delikatnie musnęłam jego usta.
- Nie znam tekstu -zrobił urażoną minkę.
- To ja pierwsza zaśpiewam a ty drugi i będzie sprawiedliwie -powiedziałam -Lecz zanim zaczniemy śpiewać. Czy ty też nie lubisz kiedy obrazy noszą plotki? Mnie to trochę irytuje. Dlatego wymyśliłam akcje stop plotkom obrazów. Po prostu musimy udawać że mnie rzuciłeś najlepiej w miejscu gdzie jest dużo obrazów mniej ludzi i po chwili pokazać że to nie było na poważnie że pomagasz mi do roli. Okay?
- Okay. Chodź nie wiem. Wiesz że mogą to wziąć na poważnie a w szczególności ona. -powiedział.
Uśmiechnęłam się tylko i podeszłam do pianina. Tak dawno nie grałam. Przejechałam dłonią po klawiaturze grając każdy dźwięk wraz z tymi obniżonymi bądź podwyższonymi dźwiękami.Zaczęłam grać a po chwili dodałam śpiew. Spojrzałam na chłopaka nie mogłam się doczekać aż on zaśpiewa.
<Daniel?>

Ombrelune: Od David' C.D. Leslie

Zaczęliśmy ruszać w stronę lasu a później do plaży.
Nie odzywaliśmy się w ogóle. Szczerze nie miałem ochoty rozmawiać.
Po pewnym czasie dotarliśmy do plaży.
- Możemy się ścigać albo iść spacerkiem co wolisz?
-Ścigać - Powiedziała a gdy spojrzałem jej w oczy zobaczyłem
niebezpieczne płomyczki.
- Dobra. Wyszliśmy na prosto od stajni więc jak teraz skręcimy
w prawo to na samym końcu jest wodospad i rzeka. Ścigamy się wzdłuż
plaży oraz tam później klifu aż do wodospadu. Wygrany stawia 'coś
mocniejszego' drugiemu. Co znaczy że jak coś ty mi stawiasz jakiś
mocniejszy trunek a ja tobie piwo kremowe czy tam pitny miód...
- A czemu tak? - Zapytała mrużąc oczy.
- Ponieważ jestem starszy..? A po za tym ty jesteś w pierwszej a ja
w trzeciej. A jak będziesz miła to może dam ci łyka ognistej.
Powiedziałem i zaczęliśmy się ścigać. Trochę to trwało ale pod koniec
to ja prowadziłem. Nie wiele ale jednak. Mój koń w porównaniu do
Flo Patty'ego był często używany do wyścigów co wiąże się z tym
że Seth jest bardziej wytrzymały i wysportowany, wyćwiczony.
Gdy już byliśmy tuż, tuż nagle nim zahamowałem przez co Flo
z Lesli na grzbiecie wyprzedzili nas i wygrali ponieważ byliśmy już
przy wodospadzie. Nie baczą na nią powoli zawróciłem i zacząłem wracać.
Lesli za to mnie szybko dogoniła i piorunując mnie wzrokiem;
- Zrobiłeś to specjalnie! - Powiedziała gniewnie - Nie potrzebuję forów!
- Nie denerwuj się... Złość piękności szkodzi... Mała - Dodałem na końcu
- Nie jestem mała - Wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś, byłaś i będziesz dla mnie mała wiesz dlaczego? - Zapytałem patrząc
na nią przechylając głowę
- No oświeć mnie panie idealny! - Powiedziała złośliwie i drwiąco
- Ponieważ... - Zacząłem spokojnym głosem - Jesteś siostrą Lucyfera...
Powiedziałem a ona zmarszczyła brwi. No tak większość mówi Diabeł
- ...Diabeł, Adam czy tam jak ty wolisz... Po drugiem - Kontynuowałem
znudzonym głosem - Jesteś młodsza, Po trzecie niższa i Po czwarte...
Jesteś... Jesteś siostrą Diabła.. - Zakończyłem
- I dlatego jestem mała?! - Rozzłościła się - To nie są żadne powody!
- Nieważnie - Zbagatelizowałem machając ręką - Chodź wracamy.
Jestem głodny. - Stwierdziłem nagle i ruszyłem kłusem.


Leslie? xP

piątek, 18 lipca 2014

Papillonlisse: od Jane c.d. Petty'ego

- Spoko -mruknęłam do niego
***
Minął prawie miesiąc od wesela lecz ten chyba nadal to przeżywał. Siedzieliśmy na błoniach a kolorowe liście pomału spadały z drzew. Delikatny wietrzyk zdmuchiwał je. Lecz jeśli miała bym dalej opisywać losy liści byście poumierali. Więc nie dziękuję. Jednak wracając.
- Wracasz na święta do rodziny? -spytał mnie a ja zaprzeczyłam.
- Jak zwykle będę w szkole -powiedziałam -Jakoś tu lepiej niż w domu. Chodź w tym roku już nie będę jadła świątecznego obiadu w Akademii z braćmi. Szkoda... Ale ja zejdę jeśli będę musiała czekać razem z tym rozwydrzonym bachorem na to aż będziemy mogli otworzyć prezenty. Nie żeby coś bo Nad jest naprawdę świetną siostrą ale jednak czasami doprowadza mnie do załamania psychicznego. No wiesz wyobraź sobie dziecko 5-letnie które wciąż ci jojczy "Jane ulepmy bałwana. Jane chodź! Jane chodź proszę! No chodź!" I tak w kółko.To, to sobie podaruję.
- Nie dziwię się -zaśmiał się -Ale mogło być gorzej. Wyobraź sobie że masz jeszcze jedną młodszą siostrę.
- O! Odnalazł się człek który wie jak to jest nasłuchiwać tego przez trzy bite godziny jak nie więcej -spojrzałam na niego spod łba. -Nie to nie jest fajne. Chodź mówili weź przyjedź na święta, będzie fajnie mówili. I nie było fajnie. O nie nie nie.
- Och już nie jojcz -powiedział i dźgnął mnie w brzuch co chyba miało sprawić żebym się śmiała. Cóż chyba coś mu nie pykło. -Ej to miało zadziałać.
Przewróciłam oczami i jak ja go zaczęłam dźgać, tak tarzał się ze śmiechu że nie mógł przestać.
- Prze... prze...przestań -śmiał i ledwo co mógł złapać powietrze -pro...pro...proszę!
Przestałam momentalnie i zrobiłam urażoną minkę.
- No to pozostało nam jeszcze 20 minut do Obrony przed czarną magią -powiedziałam -Czyli co nadal siedzimy czy maż zamiar gdzieś. Gdziekolwiek jeszcze iść?
<Petty?>

środa, 16 lipca 2014

Bellefeuille: od Lilianne do Luke'a

Jechałam na mojej Issuny. Była to jedyna zwykła klacz w stadninie Beauxbatons. Pegazy i jednorożce ją nieco odsuwały, bo nie umiała latać, ani nie dysponowała pięknym rogiem. Czasem mam wrażenie, kiedy tak patrzę na padok, że pegazy złośliwie wzlatują w powietrze i krążą tuż nad głową Issuny. Niestety, żaden młody czarodziej ze szkoły nie chciał mieć zwykłego konia i moja ukochana klacz była całkiem sama.
Wyjechałam poza tereny stadniny, do zielonej części lasu, gdzie jeszcze nie krążyły różne mroczne stworzenia. Pogładziłam białą szyję klacyz:
-Dla mnie jesteś wyjątkowa. W końcu wśród tych wszystkich magicznych stworzeń, ty jesteś magiczna swoją normalnością.
Usłyszałam odległe, rozpaczliwe rżenie. Skierowałam Issuny w tamtą stronę. Na polanie, uwiązany do grubego drzewa wierzgał ogier





Dookoła zbliżały się do niego postacie w kapturach. Wyciągnęłam różdżkę i krzyknęłam w stronę stojcąego najbliżej:
-Rictusempra!
Odleciał do tyłu. To samo zrobiłam z resztą, która jednak stała za daleko, by mnie sięgnąć.
Wykorzystując czas, kiedy postaci leżały na ziemi, nieprzystosowane do zaklęć podbiegłam do ogiera i unikając jego kopyt, spuściłam z uwięzi. Myślałam, że odleci, ale on podstawił się do wejścia na jego grzbiet. Wiedząc, że takiego zaproszenia nie można zignorować, wsiadłam i gwizdnęłam na Issuny, aby biegła za nami. Ogier się wzniósł i skierował dokładnie w stronę przeciwną do stajni i Akademii. Przerażona chwyciłam go za sznur zwisający u pyska i przekręciłam. Niechętnie, ogier posłuchał i poleciał, gdzie mu kazałam.
-Nazwę cię Kazan-powiedziałam do niego. Wstrząsnął grzywą i na widok innych pegazów skierował się na padok. Dopiero po chwili pojawiła się Issuny, obrażona, że poleciałam na jakimś skrzydlatym snobie, zostawiając ją na pastwę dzikich zwierząt. Zarżała i skierowała się z wysoko uniesioną głową do boksu. Trudno. Potem się zajmę jej fochami, teraz trzeba obadać ogiera.
Sprawdziłam, czy się nie zranił, lecz prócz drobnych skaleczeń nic nie znalazłam.
Miałam utrudnione funkcjonowanie, ponieważ inne pegazy, zaciekawione przybyszem, chciały dokładnie go poznać.
~~*~~
-WOW! Nowy koń?-zdziwił się mój chłopak-To mi chciałaś pokazać? Ale wielki...
Podszedł do Kazana i ostrożnie pogładził po pysku.
-Piękny, Nie?
-Piękny...co na to Issuny?
-Nadal ma focha, ale jej przejdzie, kiedy się zacznie nudzić, wredna krowa-zaśmiałam się pod nosem.

Luke?

Bellefeuille: Od Vinyl cd. Bianki

Weszłam do dormitorium i stanęłam przy oknie. W oddali rozciągał się majestatyczny i odrobinę przerażający widok zimnych i ponurych drzew Zakazanego Lasu. Nieco bliżej uczniowie razem ze swoimi końmi spędzały wspólnie czas przed stajnią dyrektorki. Na boisku do Quidditcha właśnie trwał ostry trening luniaków w zielonych szatach.
Nagle wpadłam na genialny pomysł, jak zemścić się Biance za szatańską harfę. Zawiązałam sobie niebieski szalik domu na szyi i prędko wytargałam moją miotłę spod łóżka. Wybiegłam z dormitorium do Pokoju Wspólnego, gdzie zamyślona Piana właśnie kończyła swoją Szatańską Symfonię...
- A ty dokąd? - zapytała z nieufnością w oczach, jednak z przebłyskami ciekawości. - Aaa... Edzioo?! WON MI STĄD!
- Idziesz ze mną! - uśmiechnęłam się szyderczo.
- NIE! - przeraziła się powoli oddalając się w stronę okna.
- Jesteś tego taka pewna?
- No! Nie ruszę się stąd!
Odsunęłam lekko zwiewny mundurek przy biodrze i sprawnie wyjęłam różdżkę z kieszeni. Wycelowałam w koleżankę.
- Idziesz ze mną! Zrozumiano?! - zaczęłam celować jej między oczy, chociaż dzieliły nas około cztery metry.
- Proszę nie! To jest Edzio! Czarna magia wcielona! Nie idę! - błagała.
- Idziesz, idziesz.
- Nie!
- Nie? To patrz. - odłożyłam miotłę na ziemie i ponownie uniosłam różdżkę na wysokość głowy Bianki. - Confundus! To jak? Idziemy! - uśmiechnęłam się milutko.
- Gdzie? - zapytała jakby nie spodziewała się niczego.
- Na dwór. Przewietrzyć się.
- Nie ma sprawy! Mogę iść.

<Bianka?? :'D>

Bellefeuille: od Lilianne do Liesel

Biegłam za powiewającym ogonkiem Shanti. Nie było to łatwe, ponieważ biegłam pod prąd uczniów, a Shanti nie jest zbyt za duża. Zatrzymałam ją dopiero w załomie korytarza, gdzie przystanęła do zabawy z małym, burym kociakiem.
Okrzyk "Shanti" zlał się z "Nancy" i wyszło z tego "Shantsy"
Pierwszoroczna z Belle spojrzała na mnie spłoszona i wzięła kotka na ramiona.
-Wybacz-mruknęła i skierowała się w przeciwną stronę. W sposób podejrzany przypominała mi pewną inną nieśmiałą uczennicę...
Parsknęłam śmiechem.
-Ej! A może by tak waćpanna raczyła się przedstawić!?-zawołałam za nią. Odwróciła się i jak na komendę podbiegła. Już wiem co czuli uczniowie przy pierwszym spotkaniu ze mną...
-Liesel-powiedziała cicho i wyciągnęła prawą rękę. Było to fatalnym błędem, gdyż nadal trzymała kota. Kociak spadł na ziemię wydając z siebie ten jeden z nieprzyjemnych kocich dźwięków niezadowolenia.
-Och, sorry! Nie przemyślałam tego. Jestem Lilianne. Możesz mówić Lil, Li, Lilu, Lilia, ewentualnie Księżniczka. Do wyboru, do koloru.

Liesel?

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

-No...przynajmniej mamy kąpiel z głowy!-zawołałem radośnie.
-Ja to może. Ty, raczej nie, Bambo.-dźgnęła mnie palcem w pierś.
-Zabiłaś murzyna-obwieściłem grobowym głosem-Spotka cię kara okrutna straszliwie! Tymczasem wbijamy na lekcje!
Każde z nas pobiegło w swoją stronę, a pani de Maupassant łaskawie oczyściła mą twarz z błocka.
~~*~~
Po lekcjach, po zadaniu i wszystkich innych nieprzyjemnościach spotkaliśmy się z dziewczyną, gdzie zwykle.
-Za miesiąc Bal-przypomniałem sobie i jej.
-No ii?
-No i przypominam.
-A ja doskonale pamiętam. Tylko nadal mnie nie zaprosiłeś...
-To kiedy już jesteśmy parą bal wymaga zapraszania!?
-Teoretycznie nie, ale to może być przez dziewczynę źle przyjemne, to tak jakbyś mówił "idziesz ze mną i już". Ja muszę na to wyrazić zgodę.
-A wyrażasz?
-Zgoda-cmoknęła mnie w policzek-Wiesz, nie spodziewałam się.
Wywróciłem oczami. Kobiety...
-Co robimy-spytałem. Amy wzruszyła ramionami.

Amy?

wtorek, 15 lipca 2014

Bellefuille: Od Liesel cd. Adama

Patrzyłam na niego ledwo przytomnym wzrokiem. Miałam tylko 4 lata gdy ich straciłam. Babcia nie jest najlepszą towarzyszką ale też ją kochałam. Jednak nie tak mocno. Spróbowałam sobie przypomnieć coś kiedy ich miałam chodź nawet mały wypad do wesołego miasteczka... Niestety każda próba przypomnienia sobie czegoś sprawiała że czułam się gorzej. Przypomniałam sobie słowa które kiedyś usłyszałam "Ci których kochamy nigdy nas nie opuszczają, zawsze można ich znaleźć w sercu" lecz i tam ich nie było...
- Jeśli z tego wyjdę to będę miała u ciebie jeszcze większy dług -zaśmiałam się słabo po czym dodałam sama do siebie -Czemu jak jest coś złego to zawsze ja muszę na tym cierpieć. Co tak sterczysz nad mną? Co jeśli ci powiem że nie mam nikogo kogo bym kochała tak jak kochałam rodziców? Może teraz zamienię się w śnieżkę, albo w posąg lodowy? Brry nadal zimno ale lepiej.
Chłopak podniósł brew. Czułam się na serio lepiej chodź nadal zgrzytałam zębami. Pomału podniosłam się z ziemi lecz dla pewności że nie polecę na ziemie chwyciłam się czegoś.
- To o kim pomyślałaś? -spytał a ja wzruszyłam ramionami -Czyli że co uzdrowiło cię to że powiedziałaś ychm cytuję "nie mam nikogo kogo bym kochała tak jak kochałam rodziców?" Moja wiara w bajki przeszastała istnieć!
- Nie ma za co -zaśmiałam się i zdjęłam z siebie jego szatę do quidditcha wywołując u siebie dreszcz zimna i jednak znów się ją okryłam -Nie obrazisz się że na razie ją będę miała? Nadal jest mi zimno.
- Przyznaj się po prosu chcesz ją dłużej potrzymać i wcale nie jest ci zimno -powiedział wyszczerzając zęby. Przymrużyłam oczy i delikatnie a jednak odpowiednio mocno kopnęłam go w piszczel. Ten syknął z bólu.
- Teraz trzy razy pomyślisz zanim coś powiesz -uniosłam triumfalnie głowę. -Naprawdę mi jest nadal zimno a twoja szata... Przyznam że jest w niej mi ciepło.  A teraz czas wracać zanim znów wlezę w kolejną szklaną kulę. Nawet jeśli to będzie mi groziło spotkaniem z pielęgniarką. Chociaż nie, nie mam zamiaru spotkać się z nią po raz kolejny. Możesz mi powiedzieć jak wyglądam? Może pomyśli że mi minęło.
- Wiesz...Wyglądasz jak śmierć na wakacjach. Ale przynajmniej twoje włosy wróciły do normy i znów jesteś tak jak przedtem blada jak śmierć. -powiedział -I pewnie zimna jak trup.
- No co ty nie powiesz! -prychnęłam -Zawsze wyglądam jak śmierć i zawsze jestem chłodna jak bym trzymała ręce w lodówce. Więc jeśli wtedy byłam lodowata to teraz odrobinę mniej.
Chłopak spojrzał na mnie i zmierzył mnie wzrokiem. Wepchałam się po między nim a czymś i zaczęłam iść w stronę wyjścia. Spojrzałam na Adama który zaczął przepatrywać się w lustrze. I wtedy to dojrzałam mała kryształowa figurka w kształcie wilka. Tylko że była ona za nim i to dosłownie. Prychnęłam. Wstałam na palce by po nią sięgnąć lecz byłam za niska. Zrobiłam minkę słodkiego szczeniaczka i wskazałam figurkę. Ten sięgnął po nią i z uśmiechem nie miał zamiaru mi jej oddać.
- Ja ją pierwsza zobaczyłam! -krzyknęłam na niego a ten uniósł dłoń wysoko w górę. Zaczęłam skakać. -Oddaj mi ją! Proszę oddaj bo to ja ją chce! Powiem ci kogo ona przedstawia jeśli mi ją dasz!
- Widzę że wilka -powiedział a ja zaprzeczyłam. -No to co huskiegio? Też nie?
- Lupę -powiedziałam -Gdybyś chodź trochę wiedział o starożytnym Rzymie wiedział byś kto wychowywał Remusa i Romulusa. Jest nawet na jej podstawie do której jest przyczepiona wygrawerowane "Lupa".
- No ale co ma mnie obchodzić jakiś głupi wilczek? -spytał i oddał mi figurkę.
- To że dzięki niej powstało królestwo rzymskie a z niego inne królestwa i tak dalej -powiedziałam
Chłopak ziewnął. Widać że był najlepszym słuchaczem jeśli chodzi o coś związanego z historią.
- To co teraz? Idziemy i pielęgniarka  mnie łapie czy też masz inny pomysł żebym gdzieś się schowała? -spytałam po czym dodałam -A po za tym mam u ciebie dług. 
<Adam?>

poniedziałek, 14 lipca 2014

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

- Równie dobrze do tego czasu mogę wpaść pod pociąg, spaść  z klifu, zostać zaatakowana Avadą, zostać potrącona przez samochód, stracić pamięć, zostać zamordowana przez psychopatę, utopić się i tak dalej. Oczywiście tfu tfu żeby nie było, bo tylko podaję przykłady -powiedziałam
- No mam nadzieje -prychnął rozbawiony
- Co cię śmieszy? -spytałam z uniesioną brwią. -Przecież nic śmiesznego nie zrobiłam.
- Nie o to chodzi. -powiedział lekko speszony.
- A o co? -spytałam z uniesionymi brwiami po czym musnęłam delikatnie jego usta.
- Ciągle nie mogę ciebie rozgryźć. Jesteś tak zmienna, ciągle inna -powiedział z uśmiechem
 - No to właśnie mnie rozgryzłeś -zaśmiałam się -Po prostu jestem zmienna i nie da się mnie opisać w jednym zdaniu. Zawsze trafisz na inne moje oblicze. Rzadko kiedy na te samie.
Chłodny wiatr zawiał z północy a po chwili zaczął padać deszcz. Mogłam się domyśleć. Podałam mu dłoń. Chłopak szybko wstał. Chciałam już uciekać gdy ten przyciągnął mnie do siebie a deszcz pomału zamieniał się w ulewę. Chwycił mnie w tali. Jeszcze chwila a deszcz lał by się z nas ciurkiem. Miałam w głowie tylko dwie opcje "taniec w deszczu" bądź "pocałunek w deszczu". Nie żeby coś ale wole to drugie. Chłopak zaczął nucić jakąś melodie pod nosem. Spojrzałam  na niego rozbawiona, chyba on nie chce w takiej pogodzie tańczyć coś co było modne tyle lat temu! A jednak.
- Jesteś nienormalny! -krzyknęłam a ten się tylko zaśmiał.
- Niestety i nic na to nie poradzisz -obrócił mnie nadal nucąc tą melodie.
- Jeszcze jeden piruecik a skończysz w jeziorze Danielu -powiedziałam i musnęłam jego wargi -Kto jest za? O popatrz ja! Więc przegłosowane.
Chłopak zaśmiał się jednak nie miał nadal zamiaru iść do szkoły. I wtedy uratowały mnie pioruny które zaczęły walić gdzieś około 10 km dalej. Zaczęliśmy biec do szkoły o mały włos nie zabijając się o własne nogi. Znaczy Dan runął raz na ziemię i został murzynem ale to może pomińmy. Gdy weszliśmy do szkoły mogliśmy wykręcać już ubrania które były przemoczone całkowicie.
<Daniel?>

Héroiqueors: Od Arietty CD Adama

Wypuściłam powietrze ze świstem i miałam wrażenie jakby cała siła ze mnie uszła. Zakazany Las? Pierwszego dnia? Nie dość, że mam przewalone za brak niektórych wiadomości z powodu innego nauczania w Durmstrangu, to jeszcze to. Powlokłam się do swojego dormitorium, w którym dość szybko przebrałam się w o wiele cieplejsze i wygodniejsze ubrania. Wszędzie szukałam jakiegoś szalika, jednak najwyraźniej wszyscy o mnie zapomnieli. Oj, będzie okazja żeby się przypomnieć. Dużo sprawniej niż przedtem ruszyłam do sali wejściowej, gdzie miał na mnie czekać Adam. Oczywiście obstawiałam, że się spóźni, ale chłopak już sterczał na miejscu i pomachał mi, gdy wyszłam zza rogu.
Przez całą drogę nie odzywałam się do niego i stroiłam minę typu ''Jesteś takim kretynem, że aż szkoda mi z tobą gadać - foch''. Założyłam ręce na piersi, a gdy byliśmy w połowie błoni, Adam zaczął:
- I teraz nie będziesz nic mówić?
Spojrzałam na niego przelotnie i znów wbiłam wzrok w swoje buty.
- Dlaczego jesteś aż tak cholernie dobry w przekonywaniu ludzi do głupich rzeczy? - mruknęłam cicho.
- Kochanie, to jest po prostu urok osobisty. - wyszczerzył się.
Trzepnęłam go w ramię, po czym znowu zaplotłam ręce na piersi.
- A to za co? - zapytał, ściągając razem brwi.
- Nie mów do mnie kochanie. - odpowiedziałam, próbując zachować powagę, jednak długo nie wytrzymałam i widząc jego minę, wybuchnęłam śmiechem. - Śmieszny jesteś. - skwitowałam, wciąż się podśmiewają. - W ogóle co ty chcesz w tym lesie robić? Ujeżdżać centaury? Ja nie wiem jakie ty masz zboczenia, Adam, ale nie jestem przekonana, czy chcę to widzieć.
Podciągnęłam niżej rękawy i obejrzałam się za siebie. Szkoła wyglądała stąd jak wymarła, jakby zatrzymała się na chwilę i wbijała w nas wzrok, karcąc nas za to co robimy. Prychnęłam do samej siebie pod nosem - mam już jakąś schizę.

Adam?

piątek, 11 lipca 2014

Bellefeuille: od Lilianne CD David'a

-Niech się dzieje, panie prefekcie-zgodziłam się pogodnie.
Poszliśmy w stronę Ecuelle gawędząc o animagii i metamorfomagii.
Kiedy dotarliśmy do pub'u panował tam już niezły tłok-popołudnie,
wszyscy uczniowie chcieli odpocząć czy też spotkać się ze znajomymi.
-Ponoć masz chłopaka, czyż nie?-zapytał w pewnej chwili.
-Mam...nazywa się Luke.
-Czystej Krwi?
-Och, przestałbyś już z tą czystością-nieczystością. Nie, jest mugolakiem.
-Mogłabyś mieć lepszego-zmarszczył się z niesmakiem.
-Wiesz co, bo cię przestanę lubić!-powiedziałam na wpół rozgniewana, pół rozbawiona.
-Mam w rezerwie całe stado lasek...
-Które niekoniecznie cię pociągają-dokończyłam, nie bez złośliwości.
-Pocisk godzien Luniaka-pokiwał głową z uznaniem. Wystawiłam mu język.

David?

Bellefeuille: Do Felixa cd. Bianki

- Jasne, że zrobiłem. - uśmiechnąłem się do białowłosej
i powędrowałem do rudej, aby obok niej siąść. - Pokaż, ile zrobiłaś.
Dziewczyna podała mi zeszyt. Był pusty.
- Nic nie napisałaś? - zapytałem.
- No nie ogarniam tego...
- Chiromancja jest prosta! - uśmiechnąłem się.
- To błaagaaam! Wytłumacz mi to...
- Więc... wiesz co to chiromancja?
- Nie. - burknęła.
- Chiromancja to wróżenie z dłoni. Na podstawie lewej dłoni
określa się charakter człowieka, a na podstawie prawej postawy
i działania. No. Pisz! - wyszczerzyłem się szeroko i przeczesałem
ręką moją czuprynę.
Gdy dziewczyna skończyła pisać robiliśmy wspólnie kolejne
zadania z wróżbiarstwa. Na koniec nauki postanowiłem, że sprawdzę,
czego się rudowłosa nauczyła.
- Co to Astrologia?
- Astrologia ma na celu interpretacje informacji zapisanych
w gwiazdach, które mogą mieć jakieś istotne znaczenie w naszej
przyszłości. Jest praktykowana przede wszystkim przez centaury,
ale także przez niektórych wróżbitów. - uśmiechnęła się rudowłosa.
- Dobrze! - odwzajemniłem uśmiech. - Co to chiromancja?
- Wróżenie z lewej i prawej dłoni.
- A dokładniej?
- Na podstawie prawej dłoni określany jest charakter, a ja podstawie
lewej działania człowieka.
- Źle... na odwrót.
- Dobra, zapamiętam.
- A pamiętasz, na czym polega wróżenie z kuli?
- JA WIEM!! - rozległ się krzyk białowłosej.
- Powiedz.
- Najpierw wymachuje się rękami wokół kuli mówiąc: "Abra kadabra"...
jak kto woli może powiedzieć Avada Kedavra, chociaż skutki tego
mogą być różne... potem się mówi "Czary mary", a na koniec... BUUUM!
Pełno dymu! Koniec. Kapujecie?! To jest moc! Kurde to jest jak pufek
pigmejski! Takie uchachane! Zajebiste! K. P. W. ?!
- Wybacz za nią... Za dużo książek mugolskich... - usprawiedliwiała
ją załamana ruda.
- Spoko... To chyba już koniec nauki.
Już miałem wychodzić, kiedy coś wpadło mi do głowy.
- Tak, w ogóle to jestem Felix. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Ja jestem Bianka, a to jest Rudzielec. - odpowiedziała białowłosa.
'Chyba wiadomo czemu "Rudzielec" ' pomyślałem.
- Tak! To jest Piana, a ja jestem Vinyl! - wyszczerzyła się ruda.
- Miło mi. Przydałoby się z wami coś zrobić... wiem! Zapraszam was
do Écuelle na piwo karmelowe. Nie ma odwrotu! - oznajmiłem.
- Co ty na to? Pianka? - zapytała Vinyl koleżankę.
- Noooo... mogę iść.
- To wstawaj i idziemy - powiedziałem.

Bianka?

Bellefeuille: Od Bianki CD Vinylii

- Nudzi mi się - jęczała Vinylia.
- Cicho ! Próbuje sobie przypomnieć jedną melodię ! - warknęłam,
natężając umysł w poszukiwaniu dźwięków. Mimowolnie
przejechałam palcami po strunach harfy.
- Przestań grać na tym szatańskim przedmiocie ! - ryknęła
Vija. - Naprawdę nie wiem, co to za brzdęki wydaje i ...
- Cicho. - powiedziałam.
- No błagam, skończ na tym grać, bo niedługo oszaleję
i przyjadą po mnie z psychiatryka.
- Po co czekać ? Już po nich dzwonię. - zaoferowałam swą pomoc.
- Och... No wiesz co ? - zbulwersowała się Ruda. - Ciche dni
przez tydzień od teraz !
Moje usta wykrzywił iście Wolandowy uśmieszek. Trąciłam
palcami nitki harfy. Policzek Vinylii nerwowo zadrżał, ale ona
nadal patrzyła uparcie w okno. Kontynuowałam tą wątpliwie piękną
balladę w oczekiwaniu na reakcję właściwą. Rudowłosa była jednak
bardziej cierpliwa, niż myślałam, bo wytrzymała aż ( ! ) pięć minut.
- Zemszczę się ! - syknęła przez zaciśnięte zęby, po czym poszła do dormitorium.
- Czekam ! - odkrzyknęłam za nią.
< Vinyl ? :3 >

Bellefeuille: Od Bianki CD Felixa

- Nie, nie pomogę ci w tym zadaniu. - powiedziałam wpatrzona w książkę.
- Ale ty się na wszystkim znasz... - błagała Vija.
- Akurat Wróżbiarstwo wymyślił sam Woland i nie jestem w stanie się tego nauczyć, choćby mi groziło przejechanie przez tramwaj.
- Że co ? - Mina Rudzielca doskonale oddawała w tym momencie jej stan umysłowy.
- Prze-je-cha-nie-przez-tram-waj. - powoli dyktowałam, jakby przyjaciółka miała parę lat.
- Słyszałam - parsknęła - Ale co to ma do ciebie ?
- Tyle samo co do Michała Aleksandrowicza Berlioza. Biedaczynie ucięli głowę, bo był ateistą. Lecz kto wszystkiemu winien ? Annuszka, ot co ! Wylała olej słonecznikowy, a Berlioz poślizgnął się na nim, wpadł pod tramwaj i chlaś ! Po głowie. - westchnęłam smutno.
- Em...Ta książka jest dziwna. - uroczyście oświadczyła Vija.
- Nie, to ty jesteś dziwna. - ja równie uroczyście oświadczyłam swą opinię.
- Niech będzie, ale błagam, pomóż mi w tym zadaniu ! - prosiła. Kątem oka zauważyłam jakiegoś chłopaka, który nam się przyglądał. W mojej główce pokrytej białą strzechą włosów uknuł się chytry plan. Wyszarpnęłam pergamin z rąk Vinylii. Wyszczerzyła się, jakby myślała, że zamierzam jej zrobić tą pracę domową. Ja za to ruszyłam w stronę blond ratunku.
- Hej ty ! - krzyknęłam do niego. - Znaczy... Cześć. Mam takie pytanko, czy zrobiłeś przypadkiem zadanie z Wróżbiarstwa ? Gdyż tamta o ! - Wskazałam na Rudą, zaś ona parsknęła ze złości. - No zresztą widzisz po jej minie, że nie ma do niego cierpliwości, a tak między nami, to ona ma w głowie siano... I na głowie też.
- Jasne, że zrobiłem. - Uśmiechnął się. Odwzajemniłam gest i usiadłam na fotelu, podczas gdy jasnowłosy usadowił się na kanapie obok Vinyl. Coś tam zaczął jej tłumaczyć, a ja ponownie zatopiłam się w lekturze.
< Felix ? >

Ombrelune: Od Adama cd. Ari

Spojrzałem na nią zwężając oczy.
- Nie jesteśmy narcyzami - oznajmiłem dogłębnie urażony. Skrzyżowałem ręce na piersi i odwróciłem się tyłem do niej.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała przymilnie. - Tylko dwójką zakochanych w samych sobie egoistów, uznających się za lepszych od innych i uważających za zaszczyt chwilę rozmowy z ich wyniosłą osobą - poprawiła się.
- No! - Odwróciłem się do niej rozpromieniony. - To co innego!
- To przecież tak duża różnica - westchnęła.
Ruszyliśmy dalej wzdłuż krużganków. W sumie nie było nic do roboty. Miło mi się z nią gadało, zwłaszcza po tak długiej rozłące, ale potrzebowałem być w ruchu, potrzebowałem przygody, adrenaliny... Czegoś, co zwykle dawała mi miotła, ale teraz poczułem, że ona nie wystarczy.
- Nie nudzi ci się? - spytałem.
- Trochę - przyznała.
- Nie masz ochoty porobić coś, czego nigdy nie mogłaś, nie wypadało albo nie miałaś okazji? - ponownie zadałem pytanie. Czułem, jak się nakręcam. Choć nie miałem pojęcia, czego właściwie chcę, podświadomość podpowiadała mi, że to będzie wielkie.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Na pewno nie seks! - spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Nawet nie miałam tego na myśli, zboczeńcu - prychnęła.
- Ooo... To dobrze - uśmiechnąłem się. - Walimy do lasu? Zaproponowałem pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- W celu?
- Jest tam ciemno, zimno i niebezpiecznie - powiedziałem z triumfalną miną.
- Powtórzę pytanie: w celu?!
- Będzie fajnie!
- To jest ZAKAZANY Las, Adam. Wiesz czemu się tak nazywa? Bo jest zakazany!
- Gwiżdżę na te ich zakazy - wzruszyłem ramionami zirytowany, że ktoś podcina mi skrzydła.
- Zrozum, że nikt nie zabroniłby wejścia do niego, gdyby nie miał powodu. Tam jest niebezpiecznie. Różne dziwne, magiczne stwory...
- Uważasz, że bym cię nie obronił?! - żachnąłem się.
- Oczywiście, że nie! - wykrzyknęła natychmiast, chcąc naprawić gafę, którą właśnie popełniła. - Byłeś... i jesteś... wspaniałym obrońcą. Ale zrozum, ja nie chcę mieć kłopotów od pierwszych dni.
Spojrzałem jej głęboko w oczy. Piękne oczy.
- Proszę.
- Adam...
- Proszę! - powtórzyłem.
- Nie rozumiesz...
- PROSZĘ!
- DOBRA! - krzyknęła, a uczniowie przechadzający się po krużgankach zerknęli na nas ze zdziwieniem.
- Serio?
- Tak. Pójdę z tobą.
- No to baja - wyszczerzyłem się. - Leć do dormitorium, ubierz się cieplej i widzimy się w sali wejściowej za... piętnaście minut?
- Zgoda - kiwnęła głową.
- To ja lecę do lochów. Wezmę szalik - oznajmiłem, po czym cmoknąłem ją w policzek i, nie czekając na jej reakcję, puściłem się biegiem w kierunku pokoju wspólnego Ombrelune.

Ari? ^^

czwartek, 10 lipca 2014

Ombrelune: Od Leslie cd. Davida

- Nie - mruknęłam. - Ja mam mojego kiciusia.
- Ach, tak? - zapytał okropnie się szczerząc.
- Tak. Mort się zwie.
- Nazwałaś kota Śmierć? - chłopak ze zdziwienia aż przestał głaskać jednorożca. Podniósł brwi i spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Wolnoć, Tomku, w swoim domku - wzruszyłam ramionami. Z jego wzroku odczytałam tym razem coś na kształt podziwu. Chyba podobał mu się mój stosunek do życia. I dobrze.
- No w sumie - podrapał się po karku. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Więc widzisz. Imię mojego kota nie waży o losach wszechświata, co zwalnia mnie z obowiązku nadawania mu odpowiedniejszego imienia.
- Wygadana, oczytana - osądził, wlepiając we mnie badawczo wzrok, jak gdyby mógł odczytać rzeczy duchowe z koloru moich oczu czy, bo ja wiem, kształtu podbródka.
- I nielubiąca natrętnych kolesiów ciągających bezbronne dziewczynki po jakichś stajniach.
- Gdzie masz jakiegoś natrętnego kolesia? Mam mu najebać? - zadrwił.
- Ha, ha! - warknęłam ironicznie. - Ależ ty opiekuńczy. I to tak zawsze?
- Tylko w stosunku do wyjątkowych osób. - Znów ten jego uśmiech. Kropka w kropkę Adam - myśli, że na ten krzywy zgryz terriera któraś poleci.
- Czyli każdej, która ma dupę, cycki, ale w zamian niedobór mózgu?
- Taka mała, a taka wulgarna...
- NIE JESTEM MAŁA! - krzyknęłam. Choć wiedziałam, że bawi się moją irytacją, nie potrafiłam się opanować. Taka już jestem - szybko się denerwuję. I wtedy biada temu, kto nie spada, gdzie pieprz rośnie.
- Ależ jesteś - oznajmił.
- Nie jestem - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Ty pewnie w moim wieku już chlałeś, ćpałeś, bawiłeś się w Niewybaczalne Zaklęcia i rzucałeś mięsem jak rzeźnik.
- A ty tego nie robisz?! - otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Prychnęłam.
Że też dałam się złapać na te zasrane oczy, że też wpierdzieliłam się w to bagno... Miałam nawet nie patrzeć na znajomych Adama, a tymczasem tkwiłam w brudnej stajni pełnej zapchlonych szkap z jakimś idiotą, który jest dokładnie taki, jak Trapez, jeśli nie gorszy, który myśli, że wszystko może, jego żarty wszystkich śmieszą, a sam jest pół-bogiem. Dałam się złapać w sidła ohydnej kopi człowieka, z którym miałam zamiar nie mieć do czynienia do końca życia. Świetnie.
- Jeździłaś kiedyś konno? - spytał, gładząc po włochatym łbie swojego roga.
- Jeździłam - przytaknęłam. Nudne, plastikowe życie bogatego dzieciaka. Pewnie takie samo jak jego. - Ale wolę miotły.
- Kocham quidditcha, ale ten koń jest świetny - oznajmił mi, rozpromieniając się jak dziecko. - Pojeździmy?
Odwróciłam głowę w stronę maleńkiej szpary w ścianie stajni, sprawującej rolę okienka. Niebo zanużało się w pomarańczach i różach za sprawą słońca, które prawie schowało się już za widnokrąg.
- Robi się ciemno - mruknęłam.
- No i co z tego?! Jestem PREFEKTEM...
- Kropka w kropkę - westchnęłam bezwiednie, jednak chyba nie usłyszał.
- ...więc mam przywileje. Do ciszy nocnej jeszcze dużo czasu, ale że jest listopad, szybko robi się ciemno.
- Aleś ty odkrywczy - powiedziałam z niezbyt udolnie udawanym podziwem.
- Wiem - wypiął dumnie pierś. - To rozumiem, że jedziemy? Umiesz sama pokierować konia, czy chcesz wsiąść ze mną na Setha?
Chciałbyś, lamusie, żebym usiadła za tobą i szczelnie cię objęła, pomyślałam, ale na głos powiedziałam tylko:
- Dam radę. Wskaż mi konia.
- Noo... - zaczął. - Z tym może być problem... Ale! Mój kuzyn, Petty, ma swoją klacz roga i możliwe, że nie miałby nic przeciwko temu, bym ją pożyczył.
- Bym ja ją pożyczyła - poprawiłam go.
- Cóż... - zawahał się. - Trzymajmy się mojej wersji. Umiesz ją osiodłać?
Spojrzałam na niego z chęcią mordu.
- Tylko się upewniałem - powiedział usprawiedliwiającym tonem, unosząc ręce w geście niewinności.
- Jadę na oklep - oznajmiłam i, wyminąwszy go, podeszłam do boksu białej jak śnieg klaczy, która widząc mnie zamiast swojego pana, zwróciła na mnie czarne jak dwa węgielki bystre oczy i zastrzygła uszami. - Jesteś Flo, tak? - spytałam, odczytawszy uprzednio napis na drzwiach boksu. - Pójdziesz ze mną?
Nie patrzyłam na blondyna, mogłam się jednak założyć, że stoi osłupiały widząc, jak otwieram boks i wyprowadzam ze stajni rożkę, która ślepo mi ufa i bez protestu zmierza tam, gdzie ją prowadzę. Trochę trudno wsiada się na koń bez strzemion. Mimo tego nie chciałam dać chłopakowi satysfakcji i w pełni skorzystałam z nietuzinkowego spokoju mojego wierzchowca, niezgrabnie się na niego wdrapując. Zrobiłam to trochę po swojemu, grunt, że na nim siedziałam, kiedy on wyszedł ze swoim ogierem. Widząc mnie, dumnie wyprostowaną na grzbiecie Flo, zagwizdał z podziwem.
- No, no, amazonka - zaśmiał się i jednym, płynnym ruchem wskoczył na Setha.
- Wszystkie dziewczyny podrywasz na stajnię? - zapytałam.
Nie odpowiedział. Zmarszczył czoło, jakby coś mu się przypomniało.
- Ej! - zawołał nagle. - Patrz, jakie zajeboskie chmury!
Rzeczywiście. Teraz słońce zaszło i niebo miało odcień jasnoróżowy, z odznaczającymi się wyraźnie na jego tle ciemnofioletowymi kłębiastymi chmurami przywodzącymi na myśl watę cukrową. Jak na listopad niebo było zaskakująco czyste. Zza chmur czasami wyłaniał się księżyc jarzący się na pomarańczowo tak jasno, jak ogień lub bożonarodzeniowa choinka.
- Ujdą - stwierdziłam. Uśmiechnęłam się pod nosem. Pan Boski Król Szkoły Per Kapinan Quidditcha Ser Prefekt zanieca się obłoczkami?

David?

wtorek, 8 lipca 2014

Ombrelune: 5Cd. opowiadania Clary & Davida

-Po pierwsze dzięki za książkę, po drugie Nawet zero zdziwienia że to
książka Nazistowska, po trzecie wyglądasz jak byś oberwał tłuczkiem
z 35 razy około 7 godzin w tym pierwsze 10 w ciągu 15 minut i Z jakieś
7 razy miałeś czołówkę z trybunami?- powiedziała patrząc na mnie skupiona.
- A ty co czytasz w myślach? - Bruknąłem
- On?
- Ah... Dostałem 35 razy tłuczkiem z 118 razy kiedy we mnie strzelano
a 7 razy zostałem zrzucony na trybuny tłukąc sobie tyłek oraz byłem
obijany przez wszystko co się dało i popychany na wszystko co się
dało - Wymamrotałem
- Niby czemu? - Zapytała ździwiona.
- Bo spóźniłem się na trening.
- Hahaha - Zaczęła się śmiać - A tera na serio za co?
- Bo spóźniłem się na trening.
- Ty tak na serio? - Zapytała zdziwiona - To nieźle.
- No... Bo jak szukałem tej książki to znalazłem jakiś zwój
i zainteresował mnie nie był długi ale chwilkę zajęło mi przeczytanie
później nie mogłem znaleźć tej książki a gdy znalazłem zaniosłem ci
ale ty spałaś więc ją położyłem i musiałem iść do Dormitorium po
miotłę a gdy doszedłem zobaczyłem wszystkie drużyny.... - I zacząłem
jej opowiadać o tym jak wkurzone drużyny były na nas bo musieli
tkwić ponad godzinę na mnie i Petty'ego, o tym jak odstałem tłuczkiem
w nogę od pałkarza Harpi lub bark od jednego Papillona. Albo jak
Lilianne pchnęła mnie o róg ścianki tak że obiłem się o nią i spadłem
na trybuny obijając sobie tyłek a także jak Pett dostał między nogi kafla
od swojej dziewczyny, albo jak Ell cisnęła mu kafla w twarz przez co
mieli 10 min. przerwy aż pomocnic pielęgniarki która była tam w razie
w, ''naprawiła'' mu złamany nos, a później wykład skróciłem. - No
i później wróciłem do Dormitorium, prysznic i tu przyszedłem. A gdyby
nie pielęgniarka to bym nawet nie mógł chodzić a co dopiero siadać
na tyłku - Dodałem pocierając sobie bark
- Biedactwo! Jak oni mogli...-zaczeła się śmiać.
- To nie jest śmieszne! - Krzyknąłem chodź sam się zaśmiałem
i uśmiechnąłem - Ty wiesz jak mnie bark boli? ze 3 razy w niego dostałem
tłuczkiem! Tłuczkiem nie kaflem! One są gorsze - Mruknąłem dodając
- och przecierz wiem, nie musisz mi tłumaczyć.
- Ok sorry... Tylko przez ten trening okazało się że nawet Diabeł jest bardziej
systematyczniejszy ode mnie i Pet'a!!! ROZUMIESZ?! DIABEŁ! Ten ćwok!
- Jezu! Jakim...cudem...?
- Sam nie wiem!
- Biedactwo, naprawdę prawdziwe biedactwo!
- Dzięki - Burknąłem - Ah... dobra to ile jeszcze tu będziesz musiała
tkwić?
- A bo ja wiem, czuje się tu jak w jakimś cholernym obozie karnym
dla psychicznie chorych! Pytaj pielęgniarki, bo ja nie chcę z nią gadać.
- A to czemu?
- Ponieważ powiedziała " wyjdziesz jeśli cię ktoś zaniesie do twojego
pokoju" ! To nie fair umiem ustać na własnych nogach!
- Dzisiaj już chciała iść, ale nie umiała ustać na nogach sekundy- powiedziała
pielęgniarka
- A ty nawet się nie waż !- powiedziała w złości
- Hym... To proszę pani ją zanioseee! - Powiedziałem uradowany
- Dobrze w takim razie możecie iść.. - Dodała i wyszła.
- No mała wystaw rączki i złap ładnie smoczka za szyjkę - Powiedziałem
wstając i podchodząc do niej.
- Śnij dalej Blond Barbie!- powiedziała tak że ciskała pioruny oczami.
- Wybacz lecz to już na mnie nie działa. - Powiedziałem i jednym płynnym
ruchem wziąłem ją na ręce.
- puszczaj ! Natychmiast!
- Nic z tego kotku - Zacmokałem i ledwo zganiając książkę którą
wcześniej jej przyniosłem zacząłem kierować się do wyjścia. Kopała,
uderzała i wierciła się.-Uwarzaj bo spadniemy
- i dobrze, będziesz miał za swoje, blondynko!-powiedziała buntowniczo.
- Tak a ty zamortyzujesz mój upadek - Uśmiechnąłem się złośliwie.
- ha ha ha przynajmniej będziesz miał miękkie lądowanie, panienko
wszystko mnie boli, bo dostałem tłuczkiem i wpadłem na trybuny
po podrywać laski.
-Wcale nie.
- oh daj spokój, jesteście tacy sami, ty i Adam, dajecie zakochanym
w was dziewczynom szanse że coś będzie, a gdy już się nimi znudzicie
idziecie podrywać inne, a potem widzę jak płaczą po
łazienkach! -wrzasnęła zła.- i nie "wcale nie bawię się uczuciami innych"
w waszym znaczeniu to tylko puste słowa!
- A ty co zazdrosna?! - Zapytałem niby spokojnie chodź wrzałem cały
w środku - Co jakiś czas podrywam dziewczyny ale JA nigdy im nie
obiecuje Bóg wie czego! Podrywam, ładnie się uśmiecham i inne takie
ale nigdy nie mówię że coś między nami jest! JA większość tych
podrywanych dziewczyn na randki nie brałem! KU*WA JA NAWET ELL
NIE WZIĄŁEM ANI RAZU NA RANDKĘ! - Krzyknąłem na końcu zły sam
nie wiedzieć czemu ale się strasznie wkurzyłem - A nasz związek zaczął
się od głupiego pocałunku u mnie w pokoju kiedy przyleciała na miotle
i pukając w okno zbudziła mnie! Kurka wodna ja na randce byłem zaledwie
ze 2-3 razy w życiu! - Zakończyłem spokojnie ale i tak przez ten monolog się
zatrzymałem
- No przepraszam, ale ty chyba w ogóle nie rozumiesz. Niektóre
z dziewczyn uważają, że już do nich zagadasz to coś do nich czujesz!
- Bo są głupie! a ty zazdrosna jesteś?
- o kogo niby! jesteśmy tylko przyjaciółmi!- powiedziała-po za tym za
bardzo mi go przypominasz, a to cholernie boli...- dodała cicho.
- Ale kogo! Dlaczego chociaż raz w życiu nie mogę wiedzieć o co
ci chodzi? - Zapytałem cicho chodź mój głos był stanowczy
-Nie nie możesz, to osobista sprawa i nic ci do tego- powiedziała stanowczo.
- Chyba nigdy się nie dowiem o co ci do diabła chodzi - Mruknąłem
do siebie pod nosem i nic nie mówiąc więcej ruszyłem zanieść ją
do pokoju

~*~Perspektywa Clary~*~
Will i David są cholernie podobni z charakteru, ale nie powiem mu
chyba że przypomina mi mojego starszego nie żyjącego brata. Bym
się rozpłakała, właściwie już miałam szklanki w oczach, czułam łzę na
policzku. 'Bryaela uspokój się i nie płacz, pomyśl o czymś przyjemnym na
przykład o turkusowym jeziorze w Walii i o złotym pisaku, w tym samym
odcieniu co oczy Williama... Przestań!Przestań!'
-Will przestań mi się przypominać proszę- powiedziałam nie wyrażanie
przez łzy. Moj głos już się łamał. Zły znak. 'Błagam nie pytaj dlaczego płacze,
proszę' powiedziałam w myślach do niosącego mnie Davida.

~*~Perspektywa Davida~*~

Zdziwiłem się widząc jak płacze a tym bardziej jak powiedziała
,,Will przestań mi się przypominać proszę''. Byliśmy już przy wejściu
a w pokoju wspólnym nikogo nie było. Szybko zaniosłem Clar do
jej pokoju i posadziłem ją na jej łóżku. Nic nie mówiłem, nawet nie
wiedziałem za bardzo co powiedzieć - Nie jestem dobrym
pocieszycielem dlatego za miast mówić otarłem wierzchem dłoni
jej policzki z łez a później przytuliłem ją do siebie czekają aż przestanie
płakać...

~*~Perspektywa Clary~*~
Gdy już przestałam płakać. Odsunęłam się od niego. Zobaczyłam tylko
dwie wielkie plamy po łzach.
-Przepraszam że musiałeś na to patrzeć i przepraszam za koszulkę...- to
były moje pierwsze słowa.
- Em.. Eeee... - ''Właśnie wyszła na jaw moja wspaniała, pierwszej
klasy elokwencja...'' <-Myśl Davida - Znaczy nie ma sprawy...
Kij z koszulką, rozumiem, że musiałaś się wypłakać... - Powiedział
lekko zmieszany. Siedzieliśmy w moim pokoju w głuchej ciszy. Ja
siedziałam oparta o ścianę z opuszczonym wzrokiem, a ten na roku łóżka
patrzył się na mnie.
-Czego się gapisz?- warknęłam odruchowo.Zdając sobie sprawę z tego
dziwnego bez pod stawnego gniewu 'Co się z tobą dzieje bryaela'-sorry
że się tak uniosłam...-Cała się trzęsłam.Skuliłam nogi, odejmując je rękoma
i schowałam głowę.
- Nie mam takiej mocy ale mogę dać ci radę. - Powiedziałem cicho- Hym...
Więc chodzi o zmarłego, bliskiego? Mogę ci powiedzieć, że na pewno nie
chciałby widzieć cię smutną i płaczącą. Wolałby raczej byś była uśmiechnięta
i korzystała z tego czego możesz a nierozpamiętywana i żyła słowem
,,Co by było gdyby..."? Bo wiesz gdybanie wtedy nie pomaga tak samo
jak płacz, jedynie smucisz go lub ją tym. Po za tym! Gdzie jest ta twarda
dziewucha hę? Nie mów,że z ciebie mięczak! - Dodał radośniej - I zamiast
siedzieć i płakać powinnaś ruszyć swój zgrabny tyłeczek i brać garściami
co ci życie daje!
-Mówisz to do osoby która przeszła załamanie nerwowe i ciężką depresje,
a ta twarda dziewucha jak to nazwałeś to tylko powłoka za jaką się chronię
i chowam. - powiedziałam cicho.- W ogóle mnie nie znasz, a zachowujesz
się jak byś był moją bliźniaczką, do cholery!

~ * ~ * ~ ~ Perspektywa David'a

- JA wiem że ku*wa w ogóle cię nie znam! - Rozzłościłem się - Próbuję
ci jakoś pomóc mimo że nawet nie mam pojęcia o co chodzi i jak
mogę ci pomóc a ty masz jeszcze pierd*lone pretensje! I nie, nie wiem
że mówię to do osoby która przeszła załamanie nerwowe i ciężką
depresje bo MY mówię tu nie tylko o sobie nic tak naprawdę o tobie
nie wiemy! Jesteśmy przyjaciółmi i jedną paczką ale i tak my nic
prawie że o tobie nie wiemy. Ciągle tylko udajesz i udajesz! Skoro
masz do mnie pretensje to najpierw przestań udawać a później
wygłaszaj te swoje "cholery"! - Wściekły aż z 'wrażenia' wstałem - I nie
zachowuję się jak twoja "bliźniaczka". - Powiedziałem ale zaraz
Dodałem już spokojnie, lecz stanowczo, trochę ciszej niż normalnie
mówię, i zimno. 'Mój głos' był zimny, oschły i wydarty z jakich kol wiek
emocji - Próbowałem cię pocieszyć, pomóc jak kol wiek cię rozweselić.
A ty masz to po prostu w dupie. Tak naprawdę przecież tobie byłoby
obojętne czy przychodziłbym tam do ciebie w SS odwiedzić cię czy
nie, tak naprawdę najchętniej byś mnie stamtąd wygoniła. A skoro
jesteśmy przy udawaniu to ja powiem ci coś co teraz myślę bez
ściemniania. Zachowujesz się jak rozwydrzona, przewrażliwiona na
swoim punkcie dziewucha. Ja se tu flaki wypruwam by ci pomóc,
pocieszyć i poprawić humor mimo iż jestem obolały i strasznie
zmęczony w dodatku nadal pewnie moja i inne drużyny są na mnie
złe i obrażone, ale nie siedzę tu i próbuje jakoś do ciebie dojść
i próbuję olewać fakt że nagle złościsz się na mnie bez przyczyny
albo że najchętniej wywaliłabyś mnie za drzwi! KU*WA NO! Dlaczego
chociaż raz gdy się staram ktoś nie może tego faktu docenić! - Powiedziałem
zły - A teraz pozwól mi na koniec spełnić twe życzenie więc - Zacząłem
i kłaniając się, zginając w pół i wymachując ręką powiedziałem - Do
widzenia! Słodkich snów życzę - I wyszedłem. Właściwie nie za bardzo
wiedziałem o co się bardziej wkurzyłem. O to że próbuję i staram
się a ona ma jeszcze pretensje. Oto że najchętniej by wolała by
w ogóle jej nie odwiedzał jak była w SS czy fakt który tak doskonale
uwzględniła, fakt że w ogóle jej nie znam. Nadal zły wszedłem
trzaskając drzwiami do Dormitorium. Diabeł pół leżał na łóżku
i przyglądał mi się ze zmrużonymi oczami 'Pewnie nadal się boczy'
Pomyślałem ale fakt że byłem zły sprawił, że tylko wysyczałem w jego stronę;
- I czego się gapisz? Mało masz roboty? - I zgarniając spodnie
w których spałem wszedłem do łazienki się umyć.

~*~ Perspektywa Clary ~*~

Przesadziłam. Czułam się głupio.
-Taki sam charakterek co? -powiedział do mnie Percy stojący
w drzwiach.-Normalnie jak by był jego emocjonalną kopią.
-Czemu tak uważasz?
-Bo braciszek też by się na ciebie tak wydarł, za to twoje zachowanie...
Właściwie to ja też więc"CO CIĘ K*RWA ODBIŁO BRYAELA",
a teraz a nie mówiłem zachowuj się tak jak kiedyś.
-Dawna ja już zniknęła już dawno zniknęła i dobrze o tym wiesz.
-No, ale ja wiem o tobie wszystko.-uśmiechnął się głupio.
-Nie nie wszystko.
-Jak to!?-powiedział udawanie smutny Percy.
- tak to.-powiedziałam serdecznie.
- Powinnaś go przeprosić, tak przynajmniej uważam.
-Masz rację...
-CCo? Pierwszy raz chcesz kogoś przeprosić... i mi Mi przyznała rację!
Kim jesteś i co zrobiłaś z Clary!- Uśmiechnął się serdecznie. Położyłam
się na boku i chciałam pójść spać.-Ej co ty robisz! Idź do niego lub
cię sam tam zaciągnę!
-Jutro daj mi spokój idę do łazienki. -Po czym wyszłam z pokoju
i poszłam w stronę łazienek dziewcząt. Po umyciu się z górą panujących
i kręgach się nie miłosierdzie włosami. Postanowiłam się przejść na wieżę
astronomiczną. Po drodze wpadłam na kogoś i upadłam.
-przepraszam...- spojrzałam w górę. O K*RWA David.Teraz albo
nigdy - za to że na ciebie wpadłam i za to wcześniej, nie łatwo mówić
jest o czymś co zmieniło czyjeś życie na zawsze...- powiedziałam siedząc
na zimnej podłodze.

~*~Perspektywa Davida~*~


C.D. Nastąpi :P

Powiązania - Ombrelune: Od Clary [+ David] c.d. DavidOmbrelune: CD. Od. Clary [+david] cd. David
Ombrelune: 2cd Od Clary [+david] cd. DavidOmbrelune: 3cd. Od Clary [i David] cd. David,
Ombrelune: 4cd. Od Clary [i David] cd. David'a

Héroiqueors: Od Arietty CD Adama

Oczy automatycznie mi pociemniały i nabrały dziwnego wyrazu, kiedy... dziewczyna - podkreślę, dziewczyna Adama - rzuciła się chłopakowi na szyję. Muszę przyznać, że była ładna, jednak raziło mnie jej zachowanie i reakcja na moją osobę. Czyżbym wyczuwała zazdrość? Obawa konkurencji? Chęć wyraźnego zaznaczenia swojej pozycji i odgrodzenia terytorium? Ledwo stłamsiłam w środku głośny śmiech.
Gdy dziewczyna odeszła, w żaden sposób nie chciałam porzucać tematu związku Adama i Rosalie, jednak widząc postawę chłopaka, szybko odpuściłam, gorączkowo rozmyślając nad... Choleraaa, właściwie nie wiedziałam nad czym, myśli zaczynały wirować tak nagle wokół przeróżnych kwestii. Wzdrygnęłam się, gdy Adam gwałtownie przedarł ciszę pomiędzy nami. Uśmiechnęłam się, przywołując dane wspomnienie.
- Doskonale pamiętam. - odpowiedziałam cicho, bezmyślnie odsuwając się od niego o pół kroku. Teraz wiedziałam, że nic nie mogę zrobić, a tym bardziej nie miałam dużego pola do manewru... Jakkolwiek by to brzmiało! - Przepraszam, że musiałeś leżeć tyle w skrzydle. Nawet nie miałam jak ci się za to odwdzięczyć. - dodałam po chwili.
- Jeszcze nic straconego.
Spojrzałam na niego z ukosa, a szeroki uśmiech spłynął z mojej twarzy, pozostawiając po sobie jedynie nikły ślad.
- Nic? Jesteś pewien? - mruknęłam, wymijając grupkę rozchichotanych dziewczyn.
Ponownie zapadła cisza. Nie chciałam powiedzieć tego na głos, jednak... A, walić to, czasu nie cofnę. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, wbijając wzrok w punkt przed sobą i może wyglądałam jakbym głęboko nad czymś myślała, ale naprawdę miałam teraz wielką pustkę w głowie.
- To... Jak było w Durmstrangu? - ratował sytuację Adam.
- Marnie. Bardzo marnie.
- Może jakieś szczegóły, hm?
Westchnęłam i odgarnęłam włosy z twarzy.
- To... Poziom na lekcjach naprawdę mi się podobał. Wiesz, mnóstwo praktyki, rzadko kiedy przerabialiśmy coś bezużytecznego. A do tego wywierali duży nacisk na czarną magię. - odpowiedziałam, nie wiedząc co mam dalej mówić. Przygryzłam dolną wargę. - Jednak wszystko psuła banda idiotów. Mało kto potrafił tam normalnie rozmawiać z dziewczyną, bo... Ich tam w ogóle nie ma, rozumiesz? Istna patologia, zero dziewczyn w obszarze setek kilometrów. I żaden geniusz stamtąd nie wpadnie na pomysł, żeby porozmawiać normalnie. Jak z równym sobie, jak z... kumplem... Wśród nich ciągle panuje ciemnota i przekonanie, że dziewczynę można dobyć pokazem siły, mięśni i... - Zatkałam sobie usta dłonią, spoglądając na Adama kątem oka. - Przepraszam, za długi język, zapomniałam się. - wyjaśniłam niezgrabnie. Odchrząknęłam. - Wspomniałeś coś o Pucharze Quidditcha i Pucharze Domów... Reszta jest aż tak beznadziejna, że nie da rady skopać tyłków największym narcyzom w tym zamku?
Uśmiechnęłam się lekko, jednak nadal przeklinałam się w duchu za długi jęzor. Zdecydowanie brakowało mi rozmowy z kimkolwiek, zdecydowanie.

Adam?

Ombrelune: Od Adama cd. Ari

- Idę, idę - uśmiechnąłem się szeroko i delikatnym truchtem dogoniłem starą koleżankę.
- No więc? Co się zmieniło? - spytała, nie przerywając powolnego marszu.
- Praktycznie nic. Nadal jestem zajeboski - dwukrotnie poruszyłem brwiami w górę i w dół. - Ombrelune nadal wygrywa Puchar Domu, Puchar Quidditcha, ja i David nadal rządzimy szkołą, damskimi snami oraz sercami...
- Wciąż tak samo skromny - pokręciła głową ze śmiechem.
- To tylko jedna z moich zalet - oznajmiłem z dumą pięciolatka, który samodzielnie zawiązał sznurówki.
Nie mogłem oderwać oczu od anielskiej twarzyczki Arietty. Była śliczna. Zjawiskowa. Ładniejszej dziewczyny w życiu nie widziałem. Przypomniał mi się nasz wypad do Écuelle, bezpośrednio przed jej zagadkowym wyjazdem, kiedy z dnia na dzień zniknęła ze szkoły. Pytała mnie wtedy o dziewczynę, która mi się podoba, a ja nie mogłem zdecydować. Była Jane, która teraz jest szczęśliwą dziewczyną Petty'ego, Clarissek - nowy obiekt westchnień Davida, właśnie Ari i... Ell? Wzdrygnąłem się. Kątem oka spojrzałem na Ariettę - nie zauważyła tego gestu. Gdyby wtedy nie wyjechała, byłaby pewnie moją laską, a teraz jestem z...
- Adam!
O wilku mowa. Odwróciłem się na pięcie. Ku nam szybko zmierzała Rosalie. Kiedy znalazła się przy mnie, bezceremonialnie wspięła się na palce i, brutalnie trzymając za kołnierzyk koszuli, pocałowała mnie w usta. Potem spojrzała na zdziwioną Ariettę.
- O! - powiedziała, jakby dopiero ją zauważyła. - A kto to taki? - spytała słodko.
- Ryjku, to jest moja stara znajoma, Ari. Ari, to jest Ryjek... Znaczy się - Ray. Rosalie. Moja dziewczyna - to ostatnie mruknąłem, jakbym przyznawał się do jakiegoś wstydliwego faktu. Jakoś się wymsnęło.
- Masz dziewczynę? - zapytała Arietta ze zdziwieniem.
- Zaskoczona? - Rosalie spojrzała na nią z ukosa.
- Trochę - wydukała. - Pamiętam Adama jako typ podrywacza - uśmiechnęła się.
- Teraz to on może być podrywaczem tylko dla mnie - oznajmiła Ryu, po czym się na mnie uwiesiła. Pocałowałem ją w czoło.
- Gdzie lecisz, Ray? - spytałem. Niezbyt mi pasowało, żeby szła z nami. Chyba to wyczuła.
- Noo... Muszę wpaść do... Tricha. Do mojego maleństwa.
Wiedziałem, że chodziło jej o psa. Nie było możliwości wiecznie trzymać go w zamku, więc stał się częstym bywalcem chatki na błoniach.
- Pa, kochanie - złożyła na moim policzku całusa i odeszła w tym samym kierunku, z którego przyszła.
- Kochanie? - spytałem samego siebie. Nieczęsto zdarzało się od niej usłyszeć takie słowo.
- Więc dziewczyna? - zagadnęła Ari, a ja gestem dałem jej do zrozumienia, byśmy szli dalej.
- Jakoś tak się złożyło - uśmiechnąłem się niewyraźnie. Nie chciałem, żeby dowiedziała się tego tak nagle i tak... od razu.
- Wytrwałości.
- Dzięki.
Zapadła cisza z rodzaju tych niezręcznych. Wysiliłem mózg, byle tylko wymyślić temat do rozmowy. Zdawało mi się, że słyszę turkot i pojękiwanie zębatek w mojej głowie. Nie zdziwiłbym się, gdyby po chwili para wyleciała mi uszami.
- A pamiętasz, jak się biłem z jakimiś dwoma, bo cię zaczepiali? - moją twarz rozjaśnił uśmiech na wspomnienie tego wydarzenia. Leżałem w skrzydle szpitalnym przez kilka dni, ale bezsprzecznie jej zaimponowałem.

Ari?

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

 - I to rozumiem Wiewióreczko - Sapnąłem zakładając jej kosmyk włosów
za ucho gdy się od siebie odsunęliśmy. - Chcesz go zabrać do Akademii?
- Mogę?
- Tak jest tam stajnia którą dyrektorka udostępniła uczniom ja mam tam
swoją Flo. - Powiedziałem uśmiechając się i otaczając ją ramieniem
skierowaliśmy się w stronę domu mojego kuzyna.
- Swoją Flo? - Zapytała
- Tak moja Różka - Powiedziałem uśmiechając się lekko - ma 3 lata.
- Musi być śliczna - Powiedziała wtulając się w moje ramię i uśmiechając
się do mnie.
- I jest - Powiedziałem - Pokaże ci ją jak wrócimy do szkoły - Obiecałem
Gdy doszliśmy do domu i weszliśmy do salonu..
- Wracamy do ciebie? - Zapytała
- Właściwie to nie - Powiedziałem - Moja, znaczy moja i Davida
kuzynka - Sonia, i jej rodzice nocują u Davida i jego rodziców.
Reszta rodziny oraz przyjaciele z zagranicy którzy przyjechali na ślub
nocują u innych gości którzy są normalnie stąd, więc teoretycznie
nikt nie nocuje u mnie i moich... znaczy u mnie i mojego ojca i jego
żony, a ja nie chcę być obecny w domu przy ich 'nocy poślubniej'
więc nocujemy tutaj a jutro rano przenosimy się do domu Davida
gdzie posiedzimy z pół godziny i razem z moimi wujkami, ciociami
oraz Davidem i Sonią przeniesiemy się do mnie i tam zjemy razem
z moją macochą i ojcem śniadanie. Będą tam jeszcze tylko rodzice
Hestii oraz moja babcia. -Powiedziałem kończąc.

< Jane? XP>

Ombrelune: Od David'a C.D. Lilianne

-Takiej sprytnej sarny to ja jeszcze nie widziałem. - Powiedziałem
gdy przemieniłem się w siebie. Nagle i sarna przemieniła się w człowieka
a konkretnie Lilianne - Cóż zadziwiła mnie.
-Dziękuję- Odpowiedziała na moje stwierdzenie, uśmiechając się do niego.
- Nie ma za co Lilianno - Odpowiedziałem również uśmiechem - Stwierdzam
fakt. - Powiedziałem i podszedłem bliżej miejsca gdzie 'wskoczyła'.
- Nie przypuszczałem że jesteś animagiem - Dodałem po chwili. - Myślałem,
że jesteś zwykłą sarną.
- Ja też myślałam, że jesteś zwykłym wilkiem - Powiedziała zeskakując na ziemię.
- Właśnie znam już 3 animagów, wilk... nie ważne.., dwuch Metamorfomag'ów,
oraz osobę z umiejętnościami magii bezróżdżkowej.. Ciekawe.. - Dodałem na koniec
- A kto jest jeszcze animagiem z tych co znasz? - Zapytała
- Ach tajemnica zawodowa. - Wyszczerzyłem się - Powinienem zrobić klub
dla animagów ciekawe ilu nas jeszcze jest... - Zastanawiałem się na głos.
- Kilka osób na pewno by się znalazło - Powiedziała.
- Hym... Może chodźmy do Pubu hę? - Zapytałem - Na kremowe piwo albo
pitny miód ? - Zapytałem

< Lili? Sorry brak weny -_-'>

Ombrelune: Od David'a C.D. Leslie

- Hehe oj tam! Już się tak nie pień mała! - Zawołałem i zachichotałem
- Nie jestem mała! - Burknęła
- Czekaj przeanalizuje to - Powiedziałem i udałem zamyślonego - Więc
tak, jesteś o 2 lata młodsza, dość wysoka ale wciąż niższa niż ja.
Przeanalizowałem i wywnioskowałem! - Zawołałem 'uradowany' - Tak,
Leslie w porównaniu do mnie jesteś mała - Powiedziałem uśmiechając się,
a Diablo razem ze mną. Leslie burknęła coś jeszcze pod nosem ale już
nic konkretnego nie powiedziała.
Reszta wypadu wyszła dość dobrze, cały czas były spięcia między Les
i Diabłem, a ja sam raz dodawałem swoje 2 grosze na temat albo Diabła
albo Les za co się na zmianę boczyli.

~*~

Gdy wszyscy rozeszli się w swoją stronę zostaliśmy tylko ja i Leslie.
- Czemu nie poszedłeś z moim bratem - Zapytała marszcząc brwi.
- Bo mi się nie chce iść polatać na miotle. Ma Percy'ego - Powiedziałem
- Spoko. - Powiedziała i zaczęła się rozgolądać
- Lubisz konie? - Zapytałem
- Co? - Zapytała patrząc na mnie.
- Chodź. - Powiedziałem i łapiąc jej rękę zacząłem ją prowadzić gdzie ma iść
- Puść mnie! - Zażądała
- A jeśli nie? - Zapytałem uśmiechając się
- To, to...! Puść!
- No chodź i nie marudź pokaże ci konie.
- Jakie ? - Zapytała
- Wiesz... Jest tu stajnia mam tam swojego roga. Są tam też pegazy i zwykłe
konie. Szkolne to są Jednorożce, Pegazy, Skrzydlate Rogi oraz zwykłe,
och ale są tam jeszcze Abraksany ale one ciągną powozy oraz są to konie
Dyrektorki i trzeba mieć do nich mocną rękę wiec mają osobną stajnię i dalej.
Gdy zakończyłem mówić byliśmy już na miejscu.
- Tam są boksy - Wskazałem - Tu są szkolne które można wsiąść pod opiekę
na czas szkolny, a tu są uczniów - Po czym podszedłem do jednego z Jednorożców
i pogłaskałem po grzywie. - To mój ogier Seth. A ty masz konia? - Zapytałem po
chwili dziewczynę która dalej stała w miejscu z dala od koni

< Leslie?>

Bellefeuille: Od Felixa do Bianki

Nad rankiem obudziło mnie moje 'mruczadło', czyli jakżeby
inaczej nadzwyczajny mój mały Koteł. Ubrałem się w szkolne
szaty, a następnie ruszyłem w stronę WS na śniadanie.
Usiadłem przy stole Bellefeuille i zacząłem jeść kanapę z serem
topionym. Rozglądałem się po ludziach, do kogo mógłbym
zagadać i zaprzyjaźnić się, lecz jakoś nikt mi nie przypadł do gustu.
Po śniadaniu uznałem, że przydałoby się zapoznać z okolicą,
więc spacer do Écuelle byłby odpowiednim miejscem. Zwiedziłem
kilka sklepów i knajpek. W jednej z nich wypiłem piwo
karmelowe. Przyznam, było pyszne. Wracając do akademii,
przespacerowałem się przez błonia, podziwiając majestatyczne
widoki na boisko Quidditch'a i stajnie dyrektorki. Po wejściu do
szkoły ruszyłem na obiad. Zupa pomidorowa i kotlet mielony
z ziemniakami i surówką... Może być. Nie śpieszyło mi się zbytnio,
bo i tak nie miałem co robić. Czekałem, aż wszyscy zjedzą i pójdą
w swoje strony. Gdy zostało tylko kilka osób uznałem, że mogę iść
do PW. Zostawiłem końcówkę surówki, której już nie zdołałem
zjeść i ruszyłem schodami na wieżę. Po kilku minutach dotarłem
do celu. Wlazłem do środka i od razu mój słuch zagłuszyło coś co
przypominało brzdękanie na banjo. Rozejrzałem się po pokoju.
Pod oknem stała białowłosa, śliczna dziewczyna, zapewne z mojego
roku, a obok niej na sofie leżała błagająca o pomoc dziewczyna
z marchewkowymi, średniej długości włosami.


Bianka?? :3

Bellefeuille: Od Vinyl cd Lili

- Ej, dobra. Dajcie mi zjeść obiad... - odwróciłam się z powrotem
do stołu i nalałam sobie pełny talerz zupy pomidorowej.
- Ja też chce zjeść. - dodała Pianka.
Przez całą porę obiadu było słychać przeróżne siorbania, mlaskania,
stukanie sztućców i gadaniny.
- Przestańcie! - warknęła Bianka.
- Co? - zapytała zdziwiona Lili.
- No mlaskać! I siorbać!! - zbulwersowała się.
- No dobra.
Chwilę później...
- Przestańcie! -kontynuowała białowłosa.
- Przecież cicho jesteśmy, o co chodzi? - zapytałam znudzona.
- Przełykacie za głośno!
- Pfff!
Gdy wychodziliśmy z WS dyrektorka wspomniała o meczu
Quidditch'a, a potem ruszyłyśmy krętymi schodami do Pokoju
Wspólnego Bellefeuille. Położyłam się na sofie i zaczęłam marudzić z nudów.
- Pianaaaaa... nudzi mi się...
- Aha.
- No wenoo.
- Już.
- Co ty właściwie robisz? - zapytałam po krótkiej chwili ciszy.
- Mam zamiar popykać na harfie. - uśmiechnęła się do mnie. - gdzie Lili?
- Pewnie poszła na... błonia? Écuelle? Stajnia? Nie wiem, ale na
pewno gdzieś z Luke'iem.
- Niech się cieszy. Przynajmniej nie będzie słuchać jak fałszuję.
Po kilku minutach grania przyjaciółki, a raczej próby zagrania
czegokolwiek odłożyła harfe na swoje miejsce i położyła się na
 przeciwległej do mnie sofie.
- Też mi się nudzi... - zamruczała.
- Idziemy poprzeszkadzać Lilu? - uśmiechnęłam się.
- Nieee... nie chce mi się.
- Za zimno, co?
- Nom.


Bianka? Lili?

Héroiqueors: Od Arietty CD Adama

Zdziwiłam się, gdy okazało się, że to właśnie na Adama trafiłam. Szczęście? Nie sądziłam, że tak łatwo pójdzie i od razu odnajdę starego znajomego. Lekko pchnęłam chłopaka w plecy, aby wreszcie udał się na lekcje i bez słowa zapukałam, a następnie weszłam do gabinetu dyrektorki. Pomińmy fakt, że moje policzki były palone przez rumieńce, które - dzięki niższej temperaturze panującej w pomieszczeniu - powoli zaczynały znikać.
- Dzień dobry - powiedziałam głośno, rozglądając się uważnie.
Nigdzie nie było widać Madame Maxime, choć po chwili pojawiła się... właściwie znikąd na środku gabinetu. Wzdrygnęłam się, jednak odwzajemniłam uśmiech, który mi posłała.
- Oh, Arietto. Siadaj, kochanie - zaczęła, wskazując mi krzesło naprzeciwko swojego wielkiego biurka, a sama zajęła honorowe miejsce.
Niepewnie podeszłam bliżej. I chociaż serce kołatało mi niezwykle mocno, próbowałam stłamsić owy fakt, wypuszczając na zewnątrz jedynie miły uśmiech, i lęk ukryty głęboko w oczach.

Po raz kolejny zaśmiałam się zadowolona. Dormitorium tak różniło się od tego w Durmstrangu, a gdy tylko go zobaczyłam, wpadłam w istny zachwyt. Zrobiłam piruet i padłam na łóżko, wbijając rozweselony wzrok w baldachim. Najlepsze było oczywiście to, że materac wydawał się niezwykle miękki, jakbym zapadała się w nim cała. Już teraz wiedziałam, co stało się moim ulubionym miejscem w zamku...

Idąc wzdłuż krużganków, wodziłam po nich opuszkami palców. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wyjazd stąd był złym pomysłem. Zwłaszcza docierało to do mnie, gdy mijałam całkiem przystojnych chłopaków, którzy za każdym razem posyłali mi ciekawskie spojrzenia albo tajemnicze uśmiechy. Ale żaden nie zagadał. Miłe. Bardzo... Nagle ktoś szturchnął mnie w żebro. Reakcja była natychmiastowa - podskoczyłam i ledwo zdołałam zdusić w sobie cichy pisk strachu. Położyłam sobie dłoń na klatce piersiowej, próbując wyeliminować czkawkę, której dostałam.
- Nie strasz mnie tak - mruknęłam, widząc twarz Adama.
- Ale mi to bardzo odpowiada.
Przewróciłam oczami, ruszając dalej.
- Jak już mnie spotkałeś, to może się ze mną gdzieś przejdziesz? - zapytałam, spoglądając na niego przez ramię. Teraz czkawka przerodziła się w uporczywy chichot, który także próbowałam zdusić w sobie. - Opowiesz mi co się działo, gdy mnie nie było. Jestem strasznie ciekawa.
Kąciki moich ust dźwignęły się do góry. Może to nie był zły pomysł? Brakowało mi rozmowy z... kimkolwiek? Nawet Adam się nada, choć dziewczyną nie jest. Zdecydowanie. Teraz jest całkiem atrakcyjny, jednak... Co ja pierdolę...
- To jak? Zgadzasz się? - dodałam, ponownie spoglądając na niego przez ramię. Posłałam mu zalotny uśmieszek, ale wątpię, że cokolwiek z niego odczytał.

Adam? XD Jezu, jestem beznadziejna XD

sobota, 5 lipca 2014

Ombrelune: Od Adama do Davida

- Ej, Diabełku - zawołał do mnie David, kiedy tylko przekroczyłem próg Wielkiej Sali. Był w znakomitym humorze.
- Co jest, Smoczusiu? - zapytałem, znalazłszy się przy stole Ombrelune.
- Dzień dobry - wyszczerzył się.
- Ty to jednak głupi jesteś. Dobry, dobry! Zajebisty wręcz!
Usiadłem na miejscu między Ell a Davidem, niby to przypadkiem trącając go tak, że trafił sobie widelcem z jajecznicą w oko.
- Ej, Diable, zobacz!
Odwróciłem się w jego stronę i nadziałem się twarzą na talerz z zupą mleczną. Miałem to gówno we włosach, ciekło mi po twarzy, kapało z koszulki. Zamknąłem oczy i wytarłem buzię obiema rękami. Kiedy je otworzyłem, David skręcał się ze śmiechu. Nie wiedzieć czemu, tylko on. Popatrzyłem zdezorientowany po zdegustowanych przyjaciołach.
- Naprawdę nie rozumiem, jak wy możecie się tak beztrosko zachowywać. Zapomnieliście, co jest za dzień do cholery? - zapytała Ell. Starała się ukryć rozgoryczenie w tonie swej wypowiedzi, ale trochę jej nie wyszło.
- Jest sobota - oznajmiłem z miną odkrywcy.
- Dwudziesty piąty października - dodał Dave.
- Dzię jest mecz - Papillonlisse przeciwko Bellefeuille. Pierwszy mecz sezonu. Jeśli padną wysokie wyniki, czeka nas dużo pracy, ale to doskonała szansa sprawdzenia ich składów. Podobno dużo trenowali. Jane cisnęła Dom Niedźwiedzia jak głupia, a wiecie, jak Craxi uwielbia Puchar Quidditcha. Jeśli chcemy go wygrać, macie siedzieć z tyłkami na trybunach, obserwować i najlepiej robić notatki.
- Oj, obserwować na pewno będziemy - zaśmiał się David.
- Co wy kombinujecie? - w głosie dziewczyny czuć było mieszaninę strachu i złości.
- Dowiesz się w swoim czasie - puściłem do niej oczko.
Po śniadaniu cała szkoła wylgnęła na błonia i wielka, niebiesko-czerwona fala szalików, proporców oraz kapeluszy popłynęła w kierunku boiska. Ja i David prowokacyjnie założyliśmy szaliki w barwach Ombrelune. Poczekaliśmy, aż korytarze szkolne opustoszeją, a następnie ruszyliśmy za całą hołotą, zachowując stosowną odległość. Oddzieliliśmy się od tłumu u stóp trybun. Widzieliśmy, że wypatruje nas zirytowana Ell. Cóż, zaraz zobaczy. Wszyscy zobaczą. Czy raczej usłyszą. O tak... Zabrzmiało ździebko psychopatycznie. Hm... No i świetnie.
Nauczyciel latania stanął pośrodku boiska, a po obydwu jego stronachznalazły się drużyny. Jane i Mai podały sobie dłonie. Nie ogarniam, jak dziewczynie można dać władzę w drużynie quidditcha. Elliezabeth bym nie dał za chuja.
- Witam wszystkich tych, którzy za ciency są, by być teraz na boisku, na pierwszym meczu tego sezonu! - rozległ się głos komentatora. - Jestem David Martines...
- ...a ja Adam Brooks...
- ...i dziś macie zaszczyt, być może jedyny w waszym życiu, wysłuchać naszego komentarza!
Wszystkie oczy zwróciły się w naszym kierunku. Woleliśmy nie sprawdzać, jaką minę ma teraz Ell... Po prostu uśmiechnęliśmy się do wszystkich jak zwykle, czyli z ząbkami i lecieliśmy z tym koksem.
- Mamy piękną pogodę - zacząłem - ale myślę, że Belusiom to i tak nie pomoże...
- ...gdyż Wiewiórka cisnęła swoich zawodników jak nigdy. Chyba pomyliła ich z orzechami - zakończył David. - Uważam, że ludzi z tak dużymi zaburzeniami osobowości nie powinno się wpuszczać na boisko.
- Monsieur Lemaire daje znak do startu, rozlega się gwizdek iii... Ruszyli!
- Kafla ma Mai Hattori. Zapewne jest ścigającą tylko z tego względu, że zanudza przeciwników na śmierć. Wiem, co mówię, mam z nią patrole.
Trybuny zadrżały od śmiechu.
- Widocznie jej taktyka nie zadziałała na Sarah Morgan, ścigającą Papci, gdyż ta odebrała jej kafla. Nic dziwnego - ta szlama jest jeszcze większą nudziarą od niej!
Śmiechy na trybunach nadal były obecne. Co jak co, ale umieliśmy rozruszać tłum. Tu i ówdzie dało się co prawda słyszeć pomruki dezaprobaty, ale nie przejmowaliśmy się tym.
- Spójrzmy w stronę obręczy bramkowych. Papucie przymierzają się do strzału - mówił David. - Na obronie Eric Lotario. Doprawdy nie wiem, jak może być obrońcą w sytuacji, gdy nie zauważa nawet własnych nóg, o które się przewraca - zaśmiał się szyderczo.
- Jak to jak? Przecież jego Mai jest kapitanem! Ma chłopak wtyki!
Zaczęliśmy cmokać i mlaskać do mikrofonu. Prowokacja podziałała - Lotario wpuścił gola Morgan, choć był dziecinnie prosty do obrony.
- Miałeś rację, Adam, Lulusie mają fatalnego obrońcę! Dziesięć do zera dla Papci po pierwszej akcji meczu! Może Wiewióra podzieli się z drużyną orzechami!
- Teraz kafla przejmuje drużyna Hattori. Przy piłce kapitanka. Mijając ścigających przeciwnej drużyny, leci w kierunku obręczy. Obrońcą Papci jest Vako DeMackor. Zobaczymy jak sobie poradzi.

David? xD

Ombrelune: Od Adama cd. Arietty

Ranek. Cholerny ranek. Jak ja nienawidzę poranków. Pora dnia, w której na pewno maczał palce sam szatan. Siadając na łóżku, zwaliłem czarnego jak smoła Lucyfera z mojej kołdry. Prychnął i uciekł przez uchylone drzwi dormitorium. Przetarłem zaspane oczy i przeciągle ziewnąłem. Zaraz, zaraz... Jak to uchylone?! Spojrzałem na sąsiednie łóżko - należało do Davida. Było puste.
- Kurwa, znowu?! - krzyknąłem, zrzucając kołdrę na podłogę. Spojrzałem na zegarek. Za pięć minut pierwsza lekcja. Pięć minut!
Wyskoczyłem z pościeli jak oparzony, potykając się o leżącą kołdrę. Przeklinając pod nosem cały świat, zacząłem szukać szkolnego mundurka. Jakby cały świat zmówił się przeciwko mnie. Piątek trzynastego, czy jak?!
Zanurkowałem głową w kufrze. Nie było czasu na spokojne przekładanie rzeczy, więc po prostu wyrzucałem je za siebie, nie dbając o narastający bałagan. Wyrzuciłem dosłownie wszystko - począwszy od szaty do quidditcha, poprzez mugolskie ubrania, na śmieciach w rodzaju połamanych piór i zmiętych arkuszy pergaminu kończąc. Mundurek przepadł jak kamień w wodę. Obejrzałem się na nieład za moimi plecami. Otoczyłem się jakby murem brudnych ubrań, skarpetek bez pary i innych rzeczy bliżej niezidentyfikowanych lub takich, o których istnieniu dawno zapomniałem.
Nauczony niezbyt przyjemnymi doświadczeniami, nie miałem chęci otwierania szafy Davida. Podrapałem się po karku. Cenne minuty uciekały. Pierwszą lekcją była transmutacja, nie wypadało się spóźnić. Znowu...
Palnąłem się w czoło. Sięgnąłem na szafkę nocną, gdzie leżała moja różdżka. Uda się, pomyślałem. Nie mogłem być AŻ TAK tragiczny.
- Accio mundurek Adama - powiedziałem, wskazując różdżką... no, w nicość. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, tym razem się udało. Szkolna szata nadleciała... z łazienki. Byłem idiotą, że nie sprawdziłem jej w pierwszej kolejności.
Nie marząc nawet, że zdążę na śniadanie, szybko wciągnąłem wsiowe, niebieściutkie ciuszki. Złapałem różdżkę, szkolną torbę i pognałem korytarzem lochów, poprawiając w biegu odznakę prefekta. W sali wejściowej zerknąłem mimochodem w stronę Wielkiej Sali. Nikt już nie jadł śniadania, ale dzwonka jeszcze nie było. Bardziej spokojnie wspiąłem się na pierwsze piętro i ruszyłem korytarzem.
- Przepraszam - usłyszałem za sobą damski głos. Poczułem, że ktoś ciągnie mnie za szatę. - Nie za bardzo wiem gdzie znajduje się gabinet dyrektorki... Mógłbyś mnie tam zaprowadzić? - spytała ciemnowłosa dziewczyna, uśmiechając się delikatnie.
Przyjrzałem się jej badawczo. Znałem skądś tę anielską twarzyczkę? Zmarszczyłem czoło.
- Jasne, mogę, ale... - nagle mnie olśniło. Otworzyłem szeroko oczy. - Ari?
- Tak mam na imię, ale skąd ty... Adam?!
Uśmiechnąłem się promiennie.
- Ari! - w przypływie emocji ciasno ją objąłem. - Gdzie byłaś, jak cię nie było?!
- W Durmstrangu - mruknęła gorzko.
- Nie podpasowało?
- Mnie nie. Gorzej z Ryanem. Rozdzieliliśmy się.
- Tęskniłem za tobą - powiedziałem, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Wydoroślała. Wyładniała?
- To miłe - zarumieniła się. - To jak, zaprowadzisz mnie?
- No pewnie. Obowiązek prefekta. Chodź. Musimy zejść na parter.
Ruszyliśmy ponownie schodami w dół. Cieszyłem się, że mam wymówkę na moje spóźnienie. I to piękną wymówkę. Może ten dzień wcale nie będzie taki tragiczny... Objąłem dziewczynę w pasie jedną ręką. Przez ułamek sekundy jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, po czym zaczęła patrzeć przed siebie. Nie kazała mi się puścić, więc nie zrobiłem tego.
- Tęskniłaś za Beauxbatons?
- Trochę tak. Ale nie mogę się tu jakoś odnaleźć...
- Przywykniesz. Pomogę.
Stanęliśmy pod dużymi drzwiami gabinetu Madame de Maxime.
- Poczekać na ciebie? Wejść z tobą?
- Masz lekcje - zauważyła. Wzruszyłem ramionami.
- I tak się spóźniłem.
- Lepiej idź.
- Dobra. Spotkamy się później? - zapytałem. - Pogadamy, powspominamy... Opowiesz mi, jak było - wyszczerzyłem się, ukazując rząd olśniewająco białych zębów.

Ari?

Héroiqueors: Od Arietty Do ...?

Przejechałam palcem po drzwiach wejściowych, po czym bez
zastanowienia pchnęłam je z całej siły aż stanęły przede mną otworem.
Naraz ogarnęła mnie niepodobna do mojej osoby niepewność
i powoli zaczynała pożerać trzewia. Mogłabym rzec, że poczułam
się niczym w domu, jednak w tym momencie byłoby to paskudnym
kłamstwem. Narzuciłam na ramiona koszulę z jasnego jeansu, która
do tej pory spoczywała w mojej dłoni.
Zrobiłam kilka kroków do przodu. Olbrzymie drzwi zatrzasnęły się
za mną, powodując zimny dreszcz na moich plecach. Scena niczym
z mugolskiego horroru... Może za chwilę zza któregoś posągu
wyskoczy upiór? Miejmy nadzieję, bo na razie czuję się niezwykle
nieswojo, a straszydło na pewno rozluźniłoby nastrój - swoją drogą
był on całkiem inny niż w Durmstrangu, w którym przez ostatnie półtora
roku mieszkałam. Nazwałam ten okres wymianą. Nietrafioną wymianą,
za którą odpowiedzialny był mój własny ojciec. Chęć posiadania dzieci
wychowanych na czarnej magii była od niego silniejsza, więc wraz
z bratem udaliśmy się na ''okres próby''. Ja wróciłam, Ryan niestety nie - poczuł
się zbyt beztrosko i ciągle powtarzał, że tylko tam jest wolny. Może wróciłam
dlatego, że nie odpowiadało mi spędzenie kilku lat z samymi facetami bez
ani jednej dziewczyny w obrębie kilkuset kilometrów?
Nagle wszystko wydało się obce, a na pewno nie pomagały ciekawskie
spojrzenia przechodzących obok mnie uczniów. Zerknęłam na swój ubiór,
który najprawdopodobniej tak przyciągał ich wzrok. Biały crop top i dopasowane
legginsy w kolorze głębokiej czerni nie były tutaj codziennym widokiem.
Przydałby mi się teraz mundurek, jednak ze starego dawno wyrosłam,
a nowy spoczywał na dnie kufra. W moim dormitorium. Zaczęłam nerwowo
miętolić skrawek koszuli, rzucając na boki rozbieganym spojrzeniem.
Musiałam odnaleźć kogoś kto zechciałby zaprowadzić mnie do gabinetu
dyrektorki, którą musiałam poinformować o swoim przybyciu. Dogoniłam
pewnego chłopaka - wydawał się być z mojego roku, a do tego zauważyłam
przystojne rysy twarzy, więc od razu postanowiłam poradzić się właśnie jego.
- Przepraszam. - pociągnęłam go za materiał ubrania, zachęcając do
zatrzymania się. Omal nie zabiłam się poprzez potknięcie o niezawiązane
sznurówki creepersów. - Nie za bardzo wiem gdzie znajduje się gabinet
dyrektorki... Mógłbyś mnie tam zaprowadzić? - dodałam, przyjmując jeden
z milszych tonów. Uśmiechnęłam się przy tym, a niepewność w jednym
momencie zniknęła z mojej twarzy.

<Któryś chłopak z trzeciego roku skusi się na zaczepkę Ari? ^-^
Poza tym... Nie zabijajcie za beznadziejność tego wpisu, ale miałam dość długą przerwę w pisaniu, więc wyszłam z wprawy. Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni i ponownie zdołam pisać coś na poziomie.>

piątek, 4 lipca 2014

czwartek, 3 lipca 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Liesel

- Bardzo się cieszę - powiedziała ze zniecierpliwieniem. - A teraz kryj mnie!
Nerwowo rozejrzałem się po korytarzu. Za nami znajdowały się drzwi jakiejś klasy. Otworzyłem je i niedelikatnym ruchem wepchnąłem dziewczynę do środka, po czym wszedłem za nią i zatrzasnąłem skrzydło.
- Ała - burknęła. - Jestem poszkodowana.
- Wiem, wiem. Sorry - szepnąłem. - Umiesz rzucić Colloportus?
Liesel kiwnęła głową.
- Colloportus - powiedziała. Dało się słyszeć szczęk zamka.
- Ooo... Bezróżdżkowe - zauważyłem. Ponownie kiwnęła głową.
- Czemu ty tego nie zrobiłeś? - spytała po chwili.
- Wiesz... Zaklęcia nie są moją mocną stroną - wyjaśniłem, drapiąc się po karku.
- Serio?! - Liesel otworzyła usta ze zdumienia. - Nie umiesz rzucić Colloportusa?! A w ogóle coś umiesz?
- Expelliarmus! - krzyknąłem nagle, wskazując swoją różdżką na różdżkę dziewczyny, która natychmiast wyleciała jej z ręki i uderzyła o posadzkę parę metrów dalej.
- No proszę - uśmiechnęła się.
- Potrafię tak też z ludźmi - wyszczerzyłem się. - Ale może nie będę demonstrował.
- Może nie - zgodziła się i ruszyła po przedmiot, który jej wytrąciłem. - Hej, zobacz!
Odwróciłem się od drzwi i dopiero zauważyłem, w jak niesamowitym pomieszczeniu jesteśmy. Zagracone było olbrzymią ilością mebli i różnych, niekiedy bardzo dziwnych, przedmiotów. Po prostu czuć było ziejącą od tego pomieszczenia magię. Przeszedłem kilka kroków, wzrokiem japońskiego turysty oglądając wszystko, co się tu znajdowało. Z jednej strony bałem się dotknąć cokolwiek, z drugiej jednak pragnąłem to wszystko zbadać. To było niesamowite. Podszedłem do jakiejś zakurzonej komody. Leżało na niej małe, srebrne, starodawne lusterko. Na jego rączce, prócz roślinnego ornamentu, widniał jakiś napis w dziwnym języku. Nie wytrzymałem. Przejrzałem się w nim.
- Ja pierdolę! - wydarłem się tak, że moja towarzyszka podskoczyła i rozległ się odgłos tłuczonego szkła.
- Coś nie tak? - zapytała ostrożnie.
- Popatrz.
Podałem dziewczynie na pozór zwyczajny przedmiot. Spojrzała w szklaną taflę. Momentalnie na jej twarzy zakwitł najpiękniejszy uśmiech.
- Nie mam piegów - oznajmiła. - Mam jasne, kręcone włosy. I jestem taka smukła. Lusterko, które przekształca odbicie, tak? Co w nim zobaczyłeś?
- Miałem blizny na całej twarzy... Jakby pocharatał mnie wilkołak. Przednie zęby jak u chomika, tygodniowy zarost i płomiennie rude włosy.
Twarz Liesel wykrzywił grymas ni to obrzydzenia, ni rozbawienia. Musiała sobie to widocznie wyobrazić.
- Ono nie pokazuje przyszłości, prawda? - zapytałem z niepokojem.
- Raczej nie. Może... bo ja wiem... piękno wewnętrzne?
- Piękno wewnętrzne? - uniosłem brwi.
- No wiesz... To piękno, którego nie da się zobaczyć gołym okiem.
- Jelita? - parsknąłem.
- Charakter.
- No, super - stwierdziłem. Jestem brzydki wewnętrznie. Tylko uszy zostały.
Wyjąłem lusterko z ręki wyraźnie zadowolonej dziewczyny i odłożyłem na miejsce.
- Co zbiłaś? - zainteresowałem się.
- Nie wiem... Ale nic się nie stało.
Podeszliśmy do miejsca, w którym wcześniej stała Liesel. Na podłodze leżała pęknięta szklana kula o błękitnym odcieniu. Kiedy się nad nią nachyliliśmy, jakby nigdy nic roztrzaskała się na milion kawałeczków, a zrobiła to tak gwałtownie, że z przerażeniem odskoczyliśmy do tyłu.
- Au - jęknęła Liesel i zatoczyła się. Zdążyłem ją złapać, nim upadła na kamienną podłogę.
Przymknęła oczy. Spostrzegłem, że znów jest blada, jak wtedy na trybunach. Ale nie tak zwyczajnie blada. Jej włosy zdawały się z każdą sekundą nabierać białego odcienia. Dotknąłem jej czoła. Było lodowate. Pospiesznie ułożyłem ją na ziemi.
- Liesel? Słyszysz mnie? - pytałem, delikatnie klepiąc jej policzek.
- T-tak - wyszeptała. Nadal jednak miała trudność z otwarciem oczu. Zaczęła się trząść.
- Coś cię boli?
- Ser-ce. Z-zimno.
- Zimno? - zbaraniałem.
- Lód...
Jaki lód, do kurwy nędzy?! Rozejrzałem się z dezorientacją po sali. Przed chwilą była normalna. Przed chwilą... Utkwiłem wzrok w okruchach kuli. Przypomniałem sobie jedną mugolską bajkę, którą opowiedziała kiedyś mnie i Leslie matka. Bajkę o Królowej Śniegu. Jednemu chłopcu, Kajowi, kawałek lodu wpadł do serca. Teraz musiało stać się coś podobnego. Uratowała go jego siostra chyba, ale jak to zrobiła...
- Liesel... Powiedz, kogo kochasz najbardziej na świecie?
- Mamę... tatę... - odparła znękanym głosem, jakby zapoczątkowującym agonię. - Ale oni nie żyją...
Świetnie. Nie mógł mi się trafić gorszy kompan do trafienia go okruchem lodu w serce.
- Dobra to... To przypomnij sobie rodziców...
- N-n-niewiele ich pam-miętam - oznajmiła, szczękając zębami. Powinienem ją czymś przykryć, ale w tym zwariowanym pomieszczeniu bałem się, że cokolwiek zrobię, pogorszy to sprawę. Nagle zdałem sobie sprawę, że nadal mam na sobie szatę do quidditcha.
- Co t-ty robisz? - zapytała Liesel, kiedy zacząłem szybko ściągać zwiewny strój.
- Nie martw się, nie gwałcę cię - powiedziałem i, klęknąwszy, szczelnie okryłem ją zieloną tkaniną niby kocem.

Liesel? Nie mam pomysłu, jak cię uratowaliśmy, więc zostawiam go tobie xD

Obserwatorzy