- Ej, Diabełku - zawołał do mnie David, kiedy tylko przekroczyłem próg Wielkiej Sali. Był w znakomitym humorze.
- Co jest, Smoczusiu? - zapytałem, znalazłszy się przy stole Ombrelune.
- Dzień dobry - wyszczerzył się.
- Ty to jednak głupi jesteś. Dobry, dobry! Zajebisty wręcz!
Usiadłem na miejscu między Ell a Davidem, niby to przypadkiem trącając go tak, że trafił sobie widelcem z jajecznicą w oko.
- Ej, Diable, zobacz!
Odwróciłem się w jego stronę i nadziałem się twarzą na talerz z zupą mleczną. Miałem to gówno we włosach, ciekło mi po twarzy, kapało z koszulki. Zamknąłem oczy i wytarłem buzię obiema rękami. Kiedy je otworzyłem, David skręcał się ze śmiechu. Nie wiedzieć czemu, tylko on. Popatrzyłem zdezorientowany po zdegustowanych przyjaciołach.
- Naprawdę nie rozumiem, jak wy możecie się tak beztrosko zachowywać. Zapomnieliście, co jest za dzień do cholery? - zapytała Ell. Starała się ukryć rozgoryczenie w tonie swej wypowiedzi, ale trochę jej nie wyszło.
- Jest sobota - oznajmiłem z miną odkrywcy.
- Dwudziesty piąty października - dodał Dave.
- Dzię jest mecz - Papillonlisse przeciwko Bellefeuille. Pierwszy mecz sezonu. Jeśli padną wysokie wyniki, czeka nas dużo pracy, ale to doskonała szansa sprawdzenia ich składów. Podobno dużo trenowali. Jane cisnęła Dom Niedźwiedzia jak głupia, a wiecie, jak Craxi uwielbia Puchar Quidditcha. Jeśli chcemy go wygrać, macie siedzieć z tyłkami na trybunach, obserwować i najlepiej robić notatki.
- Oj, obserwować na pewno będziemy - zaśmiał się David.
- Co wy kombinujecie? - w głosie dziewczyny czuć było mieszaninę strachu i złości.
- Dowiesz się w swoim czasie - puściłem do niej oczko.
Po śniadaniu cała szkoła wylgnęła na błonia i wielka, niebiesko-czerwona fala szalików, proporców oraz kapeluszy popłynęła w kierunku boiska. Ja i David prowokacyjnie założyliśmy szaliki w barwach Ombrelune. Poczekaliśmy, aż korytarze szkolne opustoszeją, a następnie ruszyliśmy za całą hołotą, zachowując stosowną odległość. Oddzieliliśmy się od tłumu u stóp trybun. Widzieliśmy, że wypatruje nas zirytowana Ell. Cóż, zaraz zobaczy. Wszyscy zobaczą. Czy raczej usłyszą. O tak... Zabrzmiało ździebko psychopatycznie. Hm... No i świetnie.
Nauczyciel latania stanął pośrodku boiska, a po obydwu jego stronachznalazły się drużyny. Jane i Mai podały sobie dłonie. Nie ogarniam, jak dziewczynie można dać władzę w drużynie quidditcha. Elliezabeth bym nie dał za chuja.
- Witam wszystkich tych, którzy za ciency są, by być teraz na boisku, na pierwszym meczu tego sezonu! - rozległ się głos komentatora. - Jestem David Martines...
- ...a ja Adam Brooks...
- ...i dziś macie zaszczyt, być może jedyny w waszym życiu, wysłuchać naszego komentarza!
Wszystkie oczy zwróciły się w naszym kierunku. Woleliśmy nie sprawdzać, jaką minę ma teraz Ell... Po prostu uśmiechnęliśmy się do wszystkich jak zwykle, czyli z ząbkami i lecieliśmy z tym koksem.
- Mamy piękną pogodę - zacząłem - ale myślę, że Belusiom to i tak nie pomoże...
- ...gdyż Wiewiórka cisnęła swoich zawodników jak nigdy. Chyba pomyliła ich z orzechami - zakończył David. - Uważam, że ludzi z tak dużymi zaburzeniami osobowości nie powinno się wpuszczać na boisko.
- Monsieur Lemaire daje znak do startu, rozlega się gwizdek iii... Ruszyli!
- Kafla ma Mai Hattori. Zapewne jest ścigającą tylko z tego względu, że zanudza przeciwników na śmierć. Wiem, co mówię, mam z nią patrole.
Trybuny zadrżały od śmiechu.
- Widocznie jej taktyka nie zadziałała na Sarah Morgan, ścigającą Papci, gdyż ta odebrała jej kafla. Nic dziwnego - ta szlama jest jeszcze większą nudziarą od niej!
Śmiechy na trybunach nadal były obecne. Co jak co, ale umieliśmy rozruszać tłum. Tu i ówdzie dało się co prawda słyszeć pomruki dezaprobaty, ale nie przejmowaliśmy się tym.
- Spójrzmy w stronę obręczy bramkowych. Papucie przymierzają się do strzału - mówił David. - Na obronie Eric Lotario. Doprawdy nie wiem, jak może być obrońcą w sytuacji, gdy nie zauważa nawet własnych nóg, o które się przewraca - zaśmiał się szyderczo.
- Jak to jak? Przecież jego Mai jest kapitanem! Ma chłopak wtyki!
Zaczęliśmy cmokać i mlaskać do mikrofonu. Prowokacja podziałała - Lotario wpuścił gola Morgan, choć był dziecinnie prosty do obrony.
- Miałeś rację, Adam, Lulusie mają fatalnego obrońcę! Dziesięć do zera dla Papci po pierwszej akcji meczu! Może Wiewióra podzieli się z drużyną orzechami!
- Teraz kafla przejmuje drużyna Hattori. Przy piłce kapitanka. Mijając ścigających przeciwnej drużyny, leci w kierunku obręczy. Obrońcą Papci jest Vako DeMackor. Zobaczymy jak sobie poradzi.
David? xD
Ty Diabelski Idiotelu!
OdpowiedzUsuńI jak ja mam to zakończy?! A było tak ciekawie...
Jak mogłeś pacanie teraz zakończyć!
~ Per Chamski Smok ``^_^```
Ty Smoczeński Dałnie!
UsuńMasz lepsze teksty niż ja :D Więc kończysz
~ El Diablo