- Co taka zadowolona po szkole chodzisz? - wyszczerzyłem się do pięknej Luniaczki.
- A, bo mam najzajebistszego chłopaka w całej Francji - powiedziała podchodząc do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Tak? - udałem zdziwienie. - A wczoraj to mówiłaś: "muszę o tobie zapomnieć, Brooks" - zacząłem przedrzeźniać jej cienki, melodyjny głos.
- Oj, myślisz, że mi na tobie nie zależało przez cały ten czas?
- No nie wiem - wzruszyłem ramionami.
- Muszę ci to znowu powtarzać? - jęknęła. - Ja nie mogłam z tobą być, rozumiesz?
- A teraz możesz? - uniosłem jedną brew. Kocham się z nią droczyć.
- Zaryzykuję - powiedziała cicho i mocno się do mnie przytuliła. Objąłem ją w pasie.
- Czemu mi uciekłaś z Wielkiej Sali? - spytałem.
- Nie wiem... Wszyscy się tak dziwnie gapili.
- Może nie sądzili, że można być taką idiotką, by dwa razy uciec z pułapki na myszy i znów wrócić po ser? - parsknąłem.
- Żeś dojebał!
Śmialiśmy się przez chwilkę, po czym Ray przypomniała sobie, że mamy lekcje. I to już za kwadrans!
- ONMS - mruknęła. - Do przeżycia. A ty?
- Obrona!
- Cieszę się twoim szczęściem - uśmiechnęła się. Wie, że lubię OPCM. Właściwie, choć nie ma się czym chwalić, to na jej tyłku odkryłem talent do tego przedmiotu. Bez skojarzeń!
- To co? Idziemy na górę?
- Jeszcze nie - jęknęła, mocniej się do mnie przytulając.
- Okej, to jeszcze nie - zgodziłem się i pogłaskałem ją po włosach.
Po obronie były zaklęcia, potem smokologia, dwie godziny eliksirów, wróżbiarstwo i numerologia. Bez szans na pogadanie z Rosalie (chyba, że przy obiedzie), nie mówiąc już o pobyciu sam na sam. I tak codziennie. Złapałem ją w pokoju wspólnym w czwartek koło północy. Miałem właśnie obchód, a ona chyba się z czegoś uczyła. Na paluszkach podkradłem się od tyłu do fotela, na którym siedziała.
- Minus pięćdziesiąt punktów dla Ombrelune za włóczenie się po ciszy nocnej!
Dziewczyna zląkła się i podskoczyła z cichym krzykiem, a podręcznik do astronomii wylądował na podłodze. Spojrzała na mnie zwężonymi oczyma i odłożyła książkę na stolik.
- Plus pięćdziesiąt za to, że panna Rayan jak zwykle śliczna - powiedziałem, by ją udobruchać, ale przede wszystkim wyrównać punkty w zielonej klepsydrze, prefekci mogą bowiem odejmować je i dodawać.
- Tęsknię za tobą, Adam - powiedziała, rzucając mi się na szyję.
- Przecież nigdzie ci nie wyjechałem - zaśmiałem się.
- Zawsze musisz psuć chwilę? - zapytała z wyrzutem, kładąc ręce na biodrach.
- Rozkoszna jesteś, jak się złościsz - oznajmiłem, po czym pocałowałem ją w czoło.
- Ale tak serio, musimy się spotkać w weekend.
- Tak, spotkajmy się - przystałem na propozycję. - Pojutrze o dziewiątej w Écuelle.
- W porządku - Rayan wspięła się na palce i cmoknęła mnie w policzek.
- Możemy jeszcze chwilę pogadać.
- Przepraszam, Adam, ale nie mogę... Jutro w nocy mam ważny sprawdzian z astronomii i muszę być wyspana żeby nie napisać głupstw (takich, jak Liv, kiedy pisze opsy o 1 w nocy xd - przyp. aut.). Idź na patrol, a ja zmykam do łóżka.
- Okej - mruknąłem z niezadowoleniem, pocałowałem ją w policzek i wyszedłem z pokoju.
Nazajutrz po ostatniej lekcji, którą była opieka nad magicznymi stworzeniami, poczekałem, aż wszyscy Luniacy odejdą w kierunku zamku i podszedłem do Tricha układającego jakieś drewniane skrzynki.
- Hej, Trich!
- O, to ty, Adam - uśmiechnął się do mnie życzliwie i tak się zagapił, że skrzynka wyśliznęła mu się z rąk i spadła na stopę. - A niech to! Do stu piorunów!
- Nic ci nie jest? - spytałem. W sumie guzik mnie to obchodziło, ale trzeba było się podlizać, żeby zgodził się wypełnić moją prośbę.
- Nie, w porządku - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Ze złością kopnął skrzynkę nieuszkodzoną stopą i krzyknął jeszcze głośniej: - AU! Moja stopa! AU! Moja druga stopa!
Doprawdy miałem komiczny widok, kiedy zaczął przeskakiwać z jednej nogi na drugą, trzymając się za palce. Mimo woli uśmiechnąłem się złośliwie, jednak zaraz odwróciłem głowę, by tego nie zauważył.
- Więc co cię sprowadza? - zapytał, przykuśtykawszy. - Chcesz polatać na hipogryfach?
- Nie, dzięki - mruknąłem. - Mam taką jakby sprawę.
- Wal, chłopie - powiedział beztrosko, klepiąc mnie po plecach.
- Chodzisz czasami do Écuelle, no nie?
- Chodzę, a jakże. Codziennie jestem u madame Rose na szklaneczce rumu. Do czego zmierzasz?
- Chcę, żebyś dokonał dla mnie zakupów, których ja sam nie mogę zrobić...
- Brooks! Jak w ogóle śmiesz prosić mnie o alkohol? Wylecimy stąd oboje na zbite pyski! - obruszył się mężczyzna.
- Nie o takie zakupy mi chodzi - wyjaśniłem, a sam do siebie, tak, by nie usłyszał, dodałem: - Takie rzeczy sam sobie umiem załatwiać.
- Więc o co?
- Wiesz, najlepiej wyjaśnię ci wszystko w środku - powiedziałem, popychając go w stronę chatki.
W sobotni poranek szybko się ubrałem i ogółem doprowadziłem do porządku. Miałem nadzieję wyjść z zamku w tajemnicy przed Rosalie. Nabazgrałem jeszcze tylko na kawałku pergaminu
Będę czekał na ciebie przed herbaciarnią madame Bovary.
Brooks
po czym, sprawdziwszy uprzednio obecność galeonów w mojej kieszeni, wyszedłem do pokoju wspólnego i zaczepiłem jakąś pierwszoroczniaczkę - blondyneczkę w niebieskiej sukience. Była strasznie niziutka i patrzyła na mnie z dołu jak na jakiegoś trolla, rozdziawiając różowe usteczka.
- Wiesz, kto to jest Rosalie Rayan? - zapytałem, a ona pokręciła głową. - Taka blondynka z niebieskimi końcówkami - dziewczynka ponownie pokręciła głową. - Jezu, kurwa... Na pewno znajdziesz. Jak tu przyjdzie, daj jej to - wręczyłem młodej rulonik pergaminu i wymknąłem się z pokoju wspólnego.
Szybko pokonałem drogę do Écuelle. Mój pierwszy przystanek - sklep Dogweeda i Deathcapa. Wszedłem. Wnętrze wyglądało prawie jak las. Ściany praktycznie w całości obrastał bluszcz, zza mnogości magicznych oraz zupełnie mugolskich roślin nie było widać mebli.
- W czym mogę pomóc? - usłyszałem głos za sobą. Nie powiem, trochę się nie spodziewałem, że mi sprzedawca wyjdzie z dżungli.
- Kwiatka dla dziewczyny potrzebuję - powiedziałem. - Tylko ładnego.
- Dziewczyna lubi rosiczki? - spytał, wycierając ręce w ciemnozielony fartuch.
- Żadnych rosiczek! Coś subtelnego i żeby ładnie kwitło.
- Może mimoza? Pięknie pachnie - mężczyzna podsunął mi doniczkę pełną żółtych kulek.
- Czy ja wiem... A coś innego? Większe kwiaty.
- Kobiety lubią storczyki - poradził mi, prowadząc mnie do kąta sklepu, w którym stała moc doniczek z wielobarwnymi kwiatami.
- Takie badyle? Do tego pospolite... Chciałbym coś...
- Nietuzinkowego? Spektakularnego? Czegoś, żeby zapamiętała, garçon?
- Dokładnie!
- W takim razie popatrz na to.
Sprzedawca zniknął na sekundkę, po czym wrócił ze sporawą doniczką. Rosło w niej drzewko o mięsistych liściach i biało-żółtych kwiatkach.
- Co to? - spytałem. Oczekiwałem po nim czegoś lepszego. Sklep był przecież pełen kolorowych kwiatostanów.
- Frangipani. Drzewko znane na Hawajach jako kwiat zaślubin - mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem. - W dodatku pięknie pachnie.
- Biorę - odparłem bez wahania. Chciałem, żeby ten dzień był wyjątkowy, a to mi miało w tym pomóc.
- Proszę bardzo. Dziesięć galeonów.
Wręczyłem sprzedawcy złote monety i chwyciłem doniczkę. Nie była bardzo ciężka. Zaniosłem ją pod Herbaciarnię u Madame Bovary. Tam rozejrzałem się za Trichem. Oby zdążył przed Rosalie. Miał jakieś dziesięć minut, a zważywszy na to, że dziewczyny lubią być przed czasem - pięć. Stąd miałem widok na całą ulicę, wypatrywałem więc dziewczyny i nauczyciela, nerwowo przytupując w miejscu. W pewnym momencie aż podskoczyłem, kiedy ktoś klepnął mnie w ramię. Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z rozpromienionym Trichem. Odetchnąłem z ulgą.
- Masz to, o co cię prosiłem?
- A jakże! - Trich wskazał na wiklinowy kosz, który stał za nim. Przykryty był kawałkiem jasnoróżowej tkaniny, chyba jedwabiu, czy czegoś w ten deseń.
- Super! To jak przyjdzie Rayan i ja cię zawołam, ty wyjdziesz. Spoko?
- Jasne jak słońce - uśmiechnął się.
- Na razie schowaj się za róg budynku.
- W porząsiu.
Zdążył się schować, kiedy za swoimi plecami usłyszałem damski głos.
- Adam?
- Hej, Rayan - podszedłem do niej i dałem jej buziaka w policzek. Cieszyłem się, że ta mała dziewczynka jednak ją znalazła.
- To dla mnie? - wskazała głową na drzewko.
- Eee... Tak. To jest F... ee... Fy-cośtam. Drzewko Hawajskie, symbol małżeństwa - powiedziałem, po czym wręczyłem dziewczynie roślinkę.
- Urocze - pisnęła. - Dziękuję. Wchodzimy? - miała na myśli lokal.
- Zaraz. Jeszcze coś.
- Jeszcze? - zdziwiła się.
- Trich!
Zza rogu wyszedł szkolny gajowy z koszykiem w ręku. Pod materiałem coś się kotłowało.
- To dla ciebie, Rayan - powiedziałem. Trich postawił prezent przed dziewczyną i uchylił przykrycia. Wyskoczył spod niego mały szczeniak labradora.
Rayan? Moje najdłuższe opo ostatnio ^^
Ale żeś jest oryginalny.... xD
OdpowiedzUsuńEJEJ KIEDY WRACA TWOJA ARI? xD chcę się z nią spotkać xd
Zazdro cooo ? Ty nie masz takiego mnie :D
UsuńNwm . Wróciła na hwr i pisałem (pisalam?) do niej ale jeszcze nie odp ;x
Kupiłeś mi Lili-szczeniaczka *-*
OdpowiedzUsuńNoo o to chodziło :D
UsuńLili się doczekała xd
UsuńA jak xD
Usuń~ El Diablo Per King of Rayan and die Nałożnicen von Rayan und the best boyfriend von Rayan ;3