- Bardzo się cieszę - powiedziała ze zniecierpliwieniem. - A teraz kryj mnie!
Nerwowo rozejrzałem się po korytarzu. Za nami znajdowały się drzwi jakiejś klasy. Otworzyłem je i niedelikatnym ruchem wepchnąłem dziewczynę do środka, po czym wszedłem za nią i zatrzasnąłem skrzydło.
- Ała - burknęła. - Jestem poszkodowana.
- Wiem, wiem. Sorry - szepnąłem. - Umiesz rzucić Colloportus?
Liesel kiwnęła głową.
- Colloportus - powiedziała. Dało się słyszeć szczęk zamka.
- Ooo... Bezróżdżkowe - zauważyłem. Ponownie kiwnęła głową.
- Czemu ty tego nie zrobiłeś? - spytała po chwili.
- Wiesz... Zaklęcia nie są moją mocną stroną - wyjaśniłem, drapiąc się po karku.
- Serio?! - Liesel otworzyła usta ze zdumienia. - Nie umiesz rzucić Colloportusa?! A w ogóle coś umiesz?
- Expelliarmus! - krzyknąłem nagle, wskazując swoją różdżką na różdżkę dziewczyny, która natychmiast wyleciała jej z ręki i uderzyła o posadzkę parę metrów dalej.
- No proszę - uśmiechnęła się.
- Potrafię tak też z ludźmi - wyszczerzyłem się. - Ale może nie będę demonstrował.
- Może nie - zgodziła się i ruszyła po przedmiot, który jej wytrąciłem. - Hej, zobacz!
Odwróciłem się od drzwi i dopiero zauważyłem, w jak niesamowitym pomieszczeniu jesteśmy. Zagracone było olbrzymią ilością mebli i różnych, niekiedy bardzo dziwnych, przedmiotów. Po prostu czuć było ziejącą od tego pomieszczenia magię. Przeszedłem kilka kroków, wzrokiem japońskiego turysty oglądając wszystko, co się tu znajdowało. Z jednej strony bałem się dotknąć cokolwiek, z drugiej jednak pragnąłem to wszystko zbadać. To było niesamowite. Podszedłem do jakiejś zakurzonej komody. Leżało na niej małe, srebrne, starodawne lusterko. Na jego rączce, prócz roślinnego ornamentu, widniał jakiś napis w dziwnym języku. Nie wytrzymałem. Przejrzałem się w nim.
- Ja pierdolę! - wydarłem się tak, że moja towarzyszka podskoczyła i rozległ się odgłos tłuczonego szkła.
- Coś nie tak? - zapytała ostrożnie.
- Popatrz.
Podałem dziewczynie na pozór zwyczajny przedmiot. Spojrzała w szklaną taflę. Momentalnie na jej twarzy zakwitł najpiękniejszy uśmiech.
- Nie mam piegów - oznajmiła. - Mam jasne, kręcone włosy. I jestem taka smukła. Lusterko, które przekształca odbicie, tak? Co w nim zobaczyłeś?
- Miałem blizny na całej twarzy... Jakby pocharatał mnie wilkołak. Przednie zęby jak u chomika, tygodniowy zarost i płomiennie rude włosy.
Twarz Liesel wykrzywił grymas ni to obrzydzenia, ni rozbawienia. Musiała sobie to widocznie wyobrazić.
- Ono nie pokazuje przyszłości, prawda? - zapytałem z niepokojem.
- Raczej nie. Może... bo ja wiem... piękno wewnętrzne?
- Piękno wewnętrzne? - uniosłem brwi.
- No wiesz... To piękno, którego nie da się zobaczyć gołym okiem.
- Jelita? - parsknąłem.
- Charakter.
- No, super - stwierdziłem. Jestem brzydki wewnętrznie. Tylko uszy zostały.
Wyjąłem lusterko z ręki wyraźnie zadowolonej dziewczyny i odłożyłem na miejsce.
- Co zbiłaś? - zainteresowałem się.
- Nie wiem... Ale nic się nie stało.
Podeszliśmy do miejsca, w którym wcześniej stała Liesel. Na podłodze leżała pęknięta szklana kula o błękitnym odcieniu. Kiedy się nad nią nachyliliśmy, jakby nigdy nic roztrzaskała się na milion kawałeczków, a zrobiła to tak gwałtownie, że z przerażeniem odskoczyliśmy do tyłu.
- Au - jęknęła Liesel i zatoczyła się. Zdążyłem ją złapać, nim upadła na kamienną podłogę.
Przymknęła oczy. Spostrzegłem, że znów jest blada, jak wtedy na trybunach. Ale nie tak zwyczajnie blada. Jej włosy zdawały się z każdą sekundą nabierać białego odcienia. Dotknąłem jej czoła. Było lodowate. Pospiesznie ułożyłem ją na ziemi.
- Liesel? Słyszysz mnie? - pytałem, delikatnie klepiąc jej policzek.
- T-tak - wyszeptała. Nadal jednak miała trudność z otwarciem oczu. Zaczęła się trząść.
- Coś cię boli?
- Ser-ce. Z-zimno.
- Zimno? - zbaraniałem.
- Lód...
Jaki lód, do kurwy nędzy?! Rozejrzałem się z dezorientacją po sali. Przed chwilą była normalna. Przed chwilą... Utkwiłem wzrok w okruchach kuli. Przypomniałem sobie jedną mugolską bajkę, którą opowiedziała kiedyś mnie i Leslie matka. Bajkę o Królowej Śniegu. Jednemu chłopcu, Kajowi, kawałek lodu wpadł do serca. Teraz musiało stać się coś podobnego. Uratowała go jego siostra chyba, ale jak to zrobiła...
- Liesel... Powiedz, kogo kochasz najbardziej na świecie?
- Mamę... tatę... - odparła znękanym głosem, jakby zapoczątkowującym agonię. - Ale oni nie żyją...
Świetnie. Nie mógł mi się trafić gorszy kompan do trafienia go okruchem lodu w serce.
- Dobra to... To przypomnij sobie rodziców...
- N-n-niewiele ich pam-miętam - oznajmiła, szczękając zębami. Powinienem ją czymś przykryć, ale w tym zwariowanym pomieszczeniu bałem się, że cokolwiek zrobię, pogorszy to sprawę. Nagle zdałem sobie sprawę, że nadal mam na sobie szatę do quidditcha.
- Co t-ty robisz? - zapytała Liesel, kiedy zacząłem szybko ściągać zwiewny strój.
- Nie martw się, nie gwałcę cię - powiedziałem i, klęknąwszy, szczelnie okryłem ją zieloną tkaniną niby kocem.
Liesel? Nie mam pomysłu, jak cię uratowaliśmy, więc zostawiam go tobie xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz