- Nie - mruknęłam. - Ja mam mojego kiciusia.
- Ach, tak? - zapytał okropnie się szczerząc.
- Tak. Mort się zwie.
- Nazwałaś kota Śmierć? - chłopak ze zdziwienia aż przestał głaskać jednorożca. Podniósł brwi i spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Wolnoć, Tomku, w swoim domku - wzruszyłam ramionami. Z jego wzroku odczytałam tym razem coś na kształt podziwu. Chyba podobał mu się mój stosunek do życia. I dobrze.
- No w sumie - podrapał się po karku. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Więc widzisz. Imię mojego kota nie waży o losach wszechświata, co zwalnia mnie z obowiązku nadawania mu odpowiedniejszego imienia.
- Wygadana, oczytana - osądził, wlepiając we mnie badawczo wzrok, jak gdyby mógł odczytać rzeczy duchowe z koloru moich oczu czy, bo ja wiem, kształtu podbródka.
- I nielubiąca natrętnych kolesiów ciągających bezbronne dziewczynki po jakichś stajniach.
- Gdzie masz jakiegoś natrętnego kolesia? Mam mu najebać? - zadrwił.
- Ha, ha! - warknęłam ironicznie. - Ależ ty opiekuńczy. I to tak zawsze?
- Tylko w stosunku do wyjątkowych osób. - Znów ten jego uśmiech. Kropka w kropkę Adam - myśli, że na ten krzywy zgryz terriera któraś poleci.
- Czyli każdej, która ma dupę, cycki, ale w zamian niedobór mózgu?
- Taka mała, a taka wulgarna...
- NIE JESTEM MAŁA! - krzyknęłam. Choć wiedziałam, że bawi się moją irytacją, nie potrafiłam się opanować. Taka już jestem - szybko się denerwuję. I wtedy biada temu, kto nie spada, gdzie pieprz rośnie.
- Ależ jesteś - oznajmił.
- Nie jestem - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Ty pewnie w moim wieku już chlałeś, ćpałeś, bawiłeś się w Niewybaczalne Zaklęcia i rzucałeś mięsem jak rzeźnik.
- A ty tego nie robisz?! - otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Prychnęłam.
Że też dałam się złapać na te zasrane oczy, że też wpierdzieliłam się w to bagno... Miałam nawet nie patrzeć na znajomych Adama, a tymczasem tkwiłam w brudnej stajni pełnej zapchlonych szkap z jakimś idiotą, który jest dokładnie taki, jak Trapez, jeśli nie gorszy, który myśli, że wszystko może, jego żarty wszystkich śmieszą, a sam jest pół-bogiem. Dałam się złapać w sidła ohydnej kopi człowieka, z którym miałam zamiar nie mieć do czynienia do końca życia. Świetnie.
- Jeździłaś kiedyś konno? - spytał, gładząc po włochatym łbie swojego roga.
- Jeździłam - przytaknęłam. Nudne, plastikowe życie bogatego dzieciaka. Pewnie takie samo jak jego. - Ale wolę miotły.
- Kocham quidditcha, ale ten koń jest świetny - oznajmił mi, rozpromieniając się jak dziecko. - Pojeździmy?
Odwróciłam głowę w stronę maleńkiej szpary w ścianie stajni, sprawującej rolę okienka. Niebo zanużało się w pomarańczach i różach za sprawą słońca, które prawie schowało się już za widnokrąg.
- Robi się ciemno - mruknęłam.
- No i co z tego?! Jestem PREFEKTEM...
- Kropka w kropkę - westchnęłam bezwiednie, jednak chyba nie usłyszał.
- ...więc mam przywileje. Do ciszy nocnej jeszcze dużo czasu, ale że jest listopad, szybko robi się ciemno.
- Aleś ty odkrywczy - powiedziałam z niezbyt udolnie udawanym podziwem.
- Wiem - wypiął dumnie pierś. - To rozumiem, że jedziemy? Umiesz sama pokierować konia, czy chcesz wsiąść ze mną na Setha?
Chciałbyś, lamusie, żebym usiadła za tobą i szczelnie cię objęła, pomyślałam, ale na głos powiedziałam tylko:
- Dam radę. Wskaż mi konia.
- Noo... - zaczął. - Z tym może być problem... Ale! Mój kuzyn, Petty, ma swoją klacz roga i możliwe, że nie miałby nic przeciwko temu, bym ją pożyczył.
- Bym ja ją pożyczyła - poprawiłam go.
- Cóż... - zawahał się. - Trzymajmy się mojej wersji. Umiesz ją osiodłać?
Spojrzałam na niego z chęcią mordu.
- Tylko się upewniałem - powiedział usprawiedliwiającym tonem, unosząc ręce w geście niewinności.
- Jadę na oklep - oznajmiłam i, wyminąwszy go, podeszłam do boksu białej jak śnieg klaczy, która widząc mnie zamiast swojego pana, zwróciła na mnie czarne jak dwa węgielki bystre oczy i zastrzygła uszami. - Jesteś Flo, tak? - spytałam, odczytawszy uprzednio napis na drzwiach boksu. - Pójdziesz ze mną?
Nie patrzyłam na blondyna, mogłam się jednak założyć, że stoi osłupiały widząc, jak otwieram boks i wyprowadzam ze stajni rożkę, która ślepo mi ufa i bez protestu zmierza tam, gdzie ją prowadzę. Trochę trudno wsiada się na koń bez strzemion. Mimo tego nie chciałam dać chłopakowi satysfakcji i w pełni skorzystałam z nietuzinkowego spokoju mojego wierzchowca, niezgrabnie się na niego wdrapując. Zrobiłam to trochę po swojemu, grunt, że na nim siedziałam, kiedy on wyszedł ze swoim ogierem. Widząc mnie, dumnie wyprostowaną na grzbiecie Flo, zagwizdał z podziwem.
- No, no, amazonka - zaśmiał się i jednym, płynnym ruchem wskoczył na Setha.
- Wszystkie dziewczyny podrywasz na stajnię? - zapytałam.
Nie odpowiedział. Zmarszczył czoło, jakby coś mu się przypomniało.
- Ej! - zawołał nagle. - Patrz, jakie zajeboskie chmury!
Rzeczywiście. Teraz słońce zaszło i niebo miało odcień jasnoróżowy, z odznaczającymi się wyraźnie na jego tle ciemnofioletowymi kłębiastymi chmurami przywodzącymi na myśl watę cukrową. Jak na listopad niebo było zaskakująco czyste. Zza chmur czasami wyłaniał się księżyc jarzący się na pomarańczowo tak jasno, jak ogień lub bożonarodzeniowa choinka.
- Ujdą - stwierdziłam. Uśmiechnęłam się pod nosem. Pan Boski Król Szkoły Per Kapinan Quidditcha Ser Prefekt zanieca się obłoczkami?
David?
Nie wszystkie Diable!
OdpowiedzUsuńPo prostu smoczek nie miał pomysłu na dokończenie
więc wziął motyw ze stajnią :-p