Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




czwartek, 24 lipca 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Arietty

- Do centaurów to bym się akurat nie zbliżał na twoim miejscu - uśmiechnąłem się. - Co się tak oglądasz?
- Nic - odparła szybko. Zbyt szybko.
- Na pewno? - uniosłem brew.
- Na pewno - przytaknęła. Po chwili dodała: - Po prostu trochę się boję... Mam jakieś przeczucie, że to się źle skończy. Przynajmniej dla mnie. Wiem, wychodzę na marudę, strachliwą, czy coś, ale po prostu nie chcę wylecieć. A coś mi mówi, że podczas mojej nieobecności sprowadziłeś na manowce parę osób...
- Ja?! - spytałem, robiąc wielkie oczy. - Ja jestem grzeczny, potulny i miły! Zawsze mówię "dzień dobry", myję ręce przed jedzeniem i w ogóle!
- To przynajmniej Salmonellę mamy z głowy - mruknęła. Po chwili roześmiała się.
- To jak, widzisz tu jakieś centaury? - zapytałem, rozglądając się wokół.
Znaleźliśmy się na skraju lasu i powoli zagłębialiśmy się w gęstniejącą na każdym kroku puszczę. Słońce szybko zachodziło, a w lesie było już zupełnie ciemno. Ciemność owa nadawała nastrój grozy i tajemniczości temu miejscu. W zamian za oszukany zmysł wzroku, który nie mógł nam się przydać do niczego, otrzymaliśmy wyczulony słuch. Nie wiem, czy jest on w takich sytuacjach błogosławieństwem, czy też przekleństwem. W ciemności słyszy się bowiem najlżejszy szmer, który natychmiast staje się powodem do strachu.
- Zapalimy różdżki? - spytała Ari szeptem, jak gdyby głośniejszy dźwięk był w stanie obudzić czającego się gdzieś w mroku potwora wytworzonego przez naszą własną wyobraźnię.
- Po co?
- Nie kozacz - ostrzegła mnie. - Bo będziesz pierwszą ofiarą!
- Niby czego?!
- Otóż to! Po ciemku nie będziesz nawet wiedział, co cię zabija!
- No... dobra - zgodziłem się w końcu, bo, choć nie przyznałem się do tego głośno, mnie również snop światła przed nami dawał pewną ulgę. - Ale tylko jedna różdżka. I zwyczajne Lumos, bez Maxima.
- W porządku - zgodziła się. - Lumos - mruknęła i z jej różdżki wystrzeliła wiązka błękitnego światła, która nieco rozjaśniła nam kilka metrów drogi przed nami oraz stojące po obydwu jej stronach drzewa.
- To idziemy - zarządziłem. Uśmiechnąłem się do niej, by dodać jej otuchy, choć nie byłem pewny, czy była w stanie to dostrzec, i ruszyłem przodem z różdżką należącą do niej.
- Eee... Adam?
- Tak?
- Muszę iść z tyłu?
- A co, chcesz z przodu?!
- Nie! - uniosła się. - Czy moglibyśmy... Obok siebie iść? Będą równe szanse na ucieczkę.
- Chodź - zgodziłem się i zszedłem trochę ze ścieżki, by zdołała zmieścić się obok mnie. Podałem jej różdżkę.
Właściwie nie wiem, po jakiego grzyba tu szliśmy. Łamaliśmy właśnie kilka punktów szkolnego regulaminu. Mimo tego brakowało mi takiej adrenaliny, kiedy w każdej chwili coś może na ciebie wyskoczyć i absolutnie nie masz pojęcia, z której strony. Każdy podejrzany dźwięk przyprawiał mnie o szybsze bicie serca, prawdziwie jednak zląkłem się, kiedy Arietta niespodziewanie złapała mnie za nadgarstek.
- Jezu! Ale mnie przestraszyłaś!
- A-Adam... C-coś tam widziałam...
- Gdzie?! - wyrwałem różdżkę z dłoni dziewczyny i zaświeciłem we wskazanym kierunku. Wlepiłem wzrok w ciemność. - Nic tam nie ma - oznajmiłem. W duchu żałowałem, że tak było. Marzyłem o konfrontacji z jakimś... czymś.
- Jest! - upierała się Arietta. - Tam się coś ruszało! Spadajmy!
Przewróciłem oczami. Jeszcze raz skupiłem wzrok, mrużąc oczy. I wtedy to zobaczyłem. Wielka ciemna masa posuwała się między drzewami. Na sarenkę to nie wyglądało, oj nie. Poruszało się powoli i, klucząc, zmierzało prosto w naszym kierunku. Serce podskoczyło mi do gardła. Ręka zacisnęła się na różdżce.
- Nox - wyszeptałem i oddałem Arietcie jej broń.
Bestia zatrzymała się w miejscu. Widocznie spostrzegła, że znikł błysk różdżki, który wcześniej wzięła za świetlika lub coś w tym stylu. Wydawała się inteligentna. Tym gorzej dla nas.
Zatykając jej usta dłonią, wepchnąłem przyjaciółkę za pień dużego, wiekowego drzewa i oparłem się o nie plecami tuż obok niej. Z kieszeni wyciągnąłem swoją różdżkę.
- Słuchaj - szeptałem gorączkowo. - Nie mam pojęcia, co to jest. David pewnie by wiedział. Pocieszę cię, że chyba nie akromantula, bo pająki wpisują się w kwadrat, a to wygląda raczej na coś wysokiego, może nawet dwunożnego... Dobra, powiem wprost: nie wiem, czy tu może żyć wilkołak, ale jeśli tak, mamy przesrane. Musimy zwiewać, zanim nas zwietrzy, bo będzie mogiła.
- Mówiłam ci, żebyśmy nie szli - odrzekła płaczliwym głosem. Uderzyła mnie pięścią w ramię.
- Ćśśś... - przyłożyłem do ust palec wskazujący. Nasłuchiwałem.
Teraz już wyraźnie było słychać czyjeś kroki na dywanie z wyschniętych liści. Nie byłem przekonany, czy chcę poznać ich właściciela. Złapałem Ariettę kurczowo za rękę i, trzymając różdżkę przed sobą, poprowadziłem ją na palcach na ścieżkę. Właściwie nie miałem planu. Jedynie nadzieję, że ta istota nie usłyszy nas, nie dostrzeże i pozwoli wymknąć się z gęstwiny. Szliśmy małymi kroczkami, gotowi puścić się biegiem po kilku przebytych metrach. Póki co chcieliśmy jak najdłużej pozostać niezauważeni.
- Rób, co ci każę, rozumiesz? - szepnąłem. - Jeśli każę rzucać zaklęcie, ty je rzucasz, jeśli każę się schować, robisz to. Jeśli mówię: "Zostaw mnie i uciekaj", ty biegniesz, nie zatrzymujesz się i nie oglądasz za siebie. Jasne?
- Nie zostawię cię - jęknęła.
- Jasne? - powtórzyłem.
- Ale...
- Jasne czy nie?!
- Tak - westchnęła.
Nie przerywaliśmy marszu, mimo iż widzieliśmy już tylko siebie wzajemnie. Wiedziałem, że z tyłu jest jakiś stwór. Być może nawet ruszył za nami w pogoń i depcze nam po piętach lub wyszedł naprzeciw i pręży się do skoku w najbliższych zaroślach. Serce łomotało mi w piersi, przez długie sekundy nic się jednak nie działo.
- Słuchaj uważnie - mruknąłem raz jeszcze do Arietty, która drżała jak osika, jednak była niesamowicie dzielna. - Ściśnij mocno moją rękę. - Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. - Wspaniale - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, gdyż czułem, jak z lewej dłoni odpływa mi krew. - Pamiętaj, żeby jej nie puszczać, chyba że będę ci kazał. Będziemy biec. Staraj się robić to jak najszybciej. Uważaj... Teraz!
Pędziłem ile tchu. Obawiałem się, że Ari może się przewrócić - byłem silniejszy i szybszy. Nic takiego jednak się nie stało. W pewnym momencie trochę zwolniła, ciężko dysząc. Ledwo się odwróciłem, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, z impetem wbiegłem w coś twardego i odbiłem się od przeszkody. Spojrzałem przed siebie zdezorientowany. Zrobiłem wielkie oczy i przełknąłem ślinę. Bestia właśnie znalazła nas. Oddychała głośno i ciężko. Kiedy uczyniła krok w naszym kierunku, oprzytomniałem i wyciągnąłem różdżkę. Zacząłem się prędko cofać, nie spuszczając wzroku z potwora.
- Ari, nie bój się - szepnąłem. - Schowaj się za mną.
Dziewczyna pisnęła. Poczułem jej dłoń na prawym ramieniu.
- Drętwota! - wymierzyłem zaklęcie w postać, która zwinnie uchyliła się przed czerwoną wiązką światła.
- Kto tam jest? - przemówiła ludzkim głosem. - Adam? Adam Brooks?
- Trich? - opuściłem różdżkę. Jeszcze nigdy nie ucieszyłem się tak na widok nauczyciela. - Co ty tu robisz?
- Pracuję - mruknął tamten, wstając i otrzepując się. - Pytanie, co wy tu robicie. Dwójka uczniów Beauxbatons po ciemku w Zakazanym Lesie? Zdajecie sobie sprawę, jakie to niebezpieczne? Macie, na Merlina, szczęście, żem was tu znalazł! Porę na randkowanie sobie wymyślili! Czyj to taki błyskotliwy pomysł?
- To wszystko Adam, proszę pana. To on mnie namówił - zaczęła tłumaczyć się Ari. Po części ją rozumiałem - do mnie byli już przyzwyczajeni, ona była nowa.
- No tak... Mogłem się domyślić. Słuchajcie, dzieciaki, idziecie teraz ze mną profesora Craxiego i... hm... Harpia? - Ari kiwnęła głową. - I profesor Ishimury. Szybko!

Arietta ? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy