- Idę, idę - uśmiechnąłem się szeroko i delikatnym truchtem dogoniłem starą koleżankę.
- No więc? Co się zmieniło? - spytała, nie przerywając powolnego marszu.
- Praktycznie nic. Nadal jestem zajeboski - dwukrotnie poruszyłem brwiami w górę i w dół. - Ombrelune nadal wygrywa Puchar Domu, Puchar Quidditcha, ja i David nadal rządzimy szkołą, damskimi snami oraz sercami...
- Wciąż tak samo skromny - pokręciła głową ze śmiechem.
- To tylko jedna z moich zalet - oznajmiłem z dumą pięciolatka, który samodzielnie zawiązał sznurówki.
Nie mogłem oderwać oczu od anielskiej twarzyczki Arietty. Była śliczna. Zjawiskowa. Ładniejszej dziewczyny w życiu nie widziałem. Przypomniał mi się nasz wypad do Écuelle, bezpośrednio przed jej zagadkowym wyjazdem, kiedy z dnia na dzień zniknęła ze szkoły. Pytała mnie wtedy o dziewczynę, która mi się podoba, a ja nie mogłem zdecydować. Była Jane, która teraz jest szczęśliwą dziewczyną Petty'ego, Clarissek - nowy obiekt westchnień Davida, właśnie Ari i... Ell? Wzdrygnąłem się. Kątem oka spojrzałem na Ariettę - nie zauważyła tego gestu. Gdyby wtedy nie wyjechała, byłaby pewnie moją laską, a teraz jestem z...
- Adam!
O wilku mowa. Odwróciłem się na pięcie. Ku nam szybko zmierzała Rosalie. Kiedy znalazła się przy mnie, bezceremonialnie wspięła się na palce i, brutalnie trzymając za kołnierzyk koszuli, pocałowała mnie w usta. Potem spojrzała na zdziwioną Ariettę.
- O! - powiedziała, jakby dopiero ją zauważyła. - A kto to taki? - spytała słodko.
- Ryjku, to jest moja stara znajoma, Ari. Ari, to jest Ryjek... Znaczy się - Ray. Rosalie. Moja dziewczyna - to ostatnie mruknąłem, jakbym przyznawał się do jakiegoś wstydliwego faktu. Jakoś się wymsnęło.
- Masz dziewczynę? - zapytała Arietta ze zdziwieniem.
- Zaskoczona? - Rosalie spojrzała na nią z ukosa.
- Trochę - wydukała. - Pamiętam Adama jako typ podrywacza - uśmiechnęła się.
- Teraz to on może być podrywaczem tylko dla mnie - oznajmiła Ryu, po czym się na mnie uwiesiła. Pocałowałem ją w czoło.
- Gdzie lecisz, Ray? - spytałem. Niezbyt mi pasowało, żeby szła z nami. Chyba to wyczuła.
- Noo... Muszę wpaść do... Tricha. Do mojego maleństwa.
Wiedziałem, że chodziło jej o psa. Nie było możliwości wiecznie trzymać go w zamku, więc stał się częstym bywalcem chatki na błoniach.
- Pa, kochanie - złożyła na moim policzku całusa i odeszła w tym samym kierunku, z którego przyszła.
- Kochanie? - spytałem samego siebie. Nieczęsto zdarzało się od niej usłyszeć takie słowo.
- Więc dziewczyna? - zagadnęła Ari, a ja gestem dałem jej do zrozumienia, byśmy szli dalej.
- Jakoś tak się złożyło - uśmiechnąłem się niewyraźnie. Nie chciałem, żeby dowiedziała się tego tak nagle i tak... od razu.
- Wytrwałości.
- Dzięki.
Zapadła cisza z rodzaju tych niezręcznych. Wysiliłem mózg, byle tylko wymyślić temat do rozmowy. Zdawało mi się, że słyszę turkot i pojękiwanie zębatek w mojej głowie. Nie zdziwiłbym się, gdyby po chwili para wyleciała mi uszami.
- A pamiętasz, jak się biłem z jakimiś dwoma, bo cię zaczepiali? - moją twarz rozjaśnił uśmiech na wspomnienie tego wydarzenia. Leżałem w skrzydle szpitalnym przez kilka dni, ale bezsprzecznie jej zaimponowałem.
Ari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz