Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




środa, 30 kwietnia 2014

Od Rosalie cd. Adama

- Nooo, nieważne. Zajmiemy się czymś innym? - zapytałam, mając nadzieję, że się zgodzą. - Nie powinniśmy już wychodzić...
- Nie... - powiedział Adam i wpatrzył się w sufit.
- NIE! - wybuchnęła Ell.
- Wiem, że jeszcze nie wychodzimy, ale nie musisz... - zaczęłam, ale Ell mi przerwała.
- Nie o to chodzi! Może mnie ktoś wtajemniczyć w tą sprawę? - ryknęła rozwścieczona.
Wymieniliśmy z Adamem spojrzenia.
- Chyba tak... - powiedział - Noooo... to wczoraj, nie? - Ell kiwnęła głową. - Poszedłem do... pokoju Rosalie... (po coś tam polazł, zboczeńcu?!) i...
- Całowaliśmy się, jasne? - Adam podrapał się po karku, a Ell otworzyła szeroko oczy. - Koniec tematu. Adam, masz sok dyniowy?
Pokiwał głową, a Ell stała z otwartymi oczami; dokładnie w tej samej pozycji, co minutę temu. Chwilkę później Adam przyniósł sok dyniowy.
Ell skrzywiła się.
- Rose, ale...
- KONIEC TEMATU.
- Chciałam powiedzieć...
- KONIEC TEMATU.
- Sok jest zepsuty! Adam co ty nam podajesz?
Wybuchnęłyśmy śmiechem. Chwilę później do grupowego śmiechu dołączył Adam.
- Powinniśmy już iść, jeśli nie chcemy się spóźnić...
- Racja...
Zabraliśmy 'trochę' potrzebnych rzeczy i wyruszyliśmy w drogę. Najbliższy świstoklik, był jednak trochę daleko... Po drodze rozmawialiśmy o chyba jednak trochę "zbyt różnych" rzeczach... (XD)
- Jesteśmy. - oznajmił Adam, wskazując na świstoklik. Była to dziurawa rura.
Złapaliśmy za nią i...

Tataram! Kto dokończy? Ell, Adam?

od Volonte do David'a

-Córciu, musimy porozmawiać-wywróciłam oczami. Czego znowu...
-Na temat twojego wydalenia z Hogwartu....
-Ta szlama sama się o to prosiła-syknęłam przez zęby. Od mojej napaści na profesorkę mugoloznawstwa minąły dokładnie dwa miesiące. Sama się prosiła, było się nie drzeć na korytarzu, że mugole są jak my. Rzuciło się ładnego oszałamiacza, a kiedy się ocknęła uroczego Levicorpusa.
-My wiemy, córciu! Ale jak wiesz, już cię nie przyjmą do Hogwartu, zatem będziesz kontynuowała magiczną edukację w Akademii Magii Beauxbatons.
Uniosłam się na poduszkach. Moja matka, o czarnych włosach do pasa i trupiobladej cerze patrzyła się na mnie zatroskana.
-Beauxbatons? Ale tam jest podział na domy? Nie będę się uczyła ze szlamami!?-pytałam coraz głośniej.
-Ależ nie! Są cztery domy, jak w Hogwarcie i taki sam podział. Ty, oczywiście trafisz do Ombrelune. To odpowiednik Slytherinu.
Pnownie opadłam na poduszki.
-Może jakoś przeżyję...
-Dzisiaj, moja droga wybierzemy się na Plac Horkruksów i kupimy ci potrzebne ksiązki.-odezwał się w końcu ojciec, krótkowłosy z małą, czarną bródką i szarymi oczami-jak moje.
-Plac Horkruksów? Leń nie może pójść?-rzuciłam stronę skrzata odzianego w szmatę.
-Nie, kotku. Musisz sie zacząć przyzwyczajać.
****
Obok mnie stał tata i gadał z jakimś czarodziejem.
-Ojcze, idę się przejść-rzuciłam i nie czekając na odpowiedź weszłam w tłum.
Wstąpiłam do sklepu z magicznymi akcesoriami dla zwierząt. Podeszłam do jednego z wielu terrariów. Zobczyła w nim cos pośredniego między jaszczurką a żabą. I miało ogromne, musze skrzydła. Odgarnęłam wsyz czoła.
-SUŃ SIĘ MAŁA SZLAMO!-doszedł mnie krzyk
-Jestem pół...
-A kogo to! Suń się!
Odwróciłam się. Blondyn w moim wieku przepychał się z maleńkim, wątłym chłopaczkiem. Podeszłam do nich i zwróciłam się do starszego:
-Ej, ty! Masz jakiś problem!?
-Bronisz małej szlamy!?
-Eee...nie? Skąd ci to przyszło. A tak wogóle, to moje miejsce. Zgrabnie wepchnęłam się na początek kolejki i powiedziałam do znudzonej sprzedawczyni:
-Sowia karma najlepszej jakości.
-Prosz. Jeden galeon i pięć sykli.
Zapłaciłam, wzięłam torebkę z karmą i odwróciłam się do blondyna. Szczerzył zębiska.
-David jestem.
Zmierzyłam go wzrokiem i podłam mu rękę.
-Volonte.
-Nigdy cię tu wcześniej nie widziałem. Nowa w akademii?
-Ta, a co? Z Hogwartu mnie wywalili. A teraz, nie musisz pozalać, pójdę sobie.
Odwróciłam się na pięcie i skierowałam do wyjścia.
-Ej! Volonte, poczekaj.
Wywróciłam oczami. To znowu David.
-Jesteś w Ombre?
-Na pewno będę.
-Od którego roku zaczynasz?
-Trzeciego-mówiłam poirytowana.
-Ja też-wyszczerzył sie-Będziemy razem w klasie.
-Mhm, pasjonujące.

David? ^^

wtorek, 29 kwietnia 2014

Od Ell cd Adama

Od Adama wróciłam calutka przemoczona. Oczywiście po drodze do mojego pokoju napotkałam zdziwione spojrzenia moich rodziców i wściekłe spojrzenie Victorii. Biedna... Zakochała się a Adasiu... Umyłam się i już nawet nie pamiętam kiedy przykładałam głowę do poduszki. Tej nocy nie śniło mi się nic albowiem jestem zombie. Żartuję, śniło mi się, że Adam ubłocił moje conversy i skręcam mu kark. Piękny sen. Takie rzeczy powinny mi się śnić częściej dobrze by mi to zrobiło.
Rano obudziłam się, umyłam zęby i zaczęłam robić nic. To jest na prawdę fascynujące, na prawdę! Z przyjemnego robienia nic wyrwała mnie sowa, która zastukała do mojego okna. Odwiązałam mały liścik od jej łapki i od razu rozpoznałam bazgroły Adama.
Hej, Ellie!
Mam bilety na Mistrzostwa! Znaczy jeszcze nie mam, ale mój stary załatwi. Łapiesz się, jeśli wypali?
Diabeł
Uśmiechnęłam się szeroko. No czasem ten Adam potrafi być fajny. Szybko pochwyciłam mój długopis (z pstryczkiem! To jest serio super patent) i odpisałam:
Hej, Adasiu!
Dzięki za zaproszenie. Bardzo chętnie pojadę.
Rodzice się już zgodzili. Daj znać, gdzie się spotykamy.
Ell
Wygoniłam sowę Adasia a liścik przywiązałam do łapki Leah.
- Do debila leć... Naczy... Brooks Adam - powiedziałam z udawanym zakłopotaniem.
- Skoro to taki debil to po co z nim piszesz? - odezwał się najwredniejszy z możliwych głosików. Głosik Victorii. Kur*a.
- Bo stawia mi bilety na mistrzostwa świata w quiddichu?
- O.. - miałam wrażenie, że jej oczy świecą jak reflektory - Mogę...
- NIE! - krzyknęłam trochę za szybko i za głośno - Znaczy... Jak chcesz to napisz do Adama w tej sprawie pożyczę ci Leah.
- Mam Verę - powiedziała z nosem na kwintę
- Która nie zna adresu Adama... - powiedziałam - Ale nie to nie.
- I tak nie zamierzałam od niego sępić tych biletów - warknęła.
Kiedy Viku wyszła z pokoju jedyne co mi pozostało to robienie nic... Zaraz! Może poszłam bym ro Rosal... Nie... Rose przeżywa żałobę półnarodową. David się chyba nie obrazi jak mu złożę niezapowiedzianą wizytę...
Wsiadłam na miotłę i poleciałam do Dave'a. Cały dom jeszcze spał więc by nie budzić wszystkich postanowiłam obudzić tylko Davida. Ależ to złe. Zapukałam do okna przez które zobaczyłam blond czuprynę wystającą znad poduszek. Zapukałam. Owa blond czupryna zlazła z łóżka i przeciągając się i ziewając podeszła do okna.
- Ellie? - zapytał zaspany David i otworzył mi okno przez które szybko wskoczyłam do środka.
- Tak mam na imię - powiedziałam z szerokim uśmiechem - Czyżbym cię obudziła?
- Nie, skąd - powiedział i spiorunował mnie spojrzeniem - Mamy tylko ósmą rano i w-a-k-a-c-j-e.
- No wiem - powiedziałam śmiejąc się.- Ale wiesz jak miło jest na zewnątrz? Można wyjść zanim zrobi się piekarnik.
- Ell... Cały. Dom. Śpi.
- Fajnie to chodźmy pograć na pianinie!
- Ok... Co ja z tobą mam... Tylko, żeby ich pianino nie obudziło..
- Nie gadaj, że masz pianino w domu! - wybauszyłam oczy
- No.. Nawet fortepian. - wypiął dumnie pierś - A gdzie chciałaś grać?
- Myślałam o pobliskiej szkole muzycznej... - wymamrotałam.
David zdjął koszulę od piżamy i zaczął szukać czystej.
- Chyba żartujesz. Będziesz mi się tu przebierał?
- A czemu nie? - zapytał rozśmieszony moją miną najwyraźniej.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz - zachichotał.
- Ta... DAVID KURDE ZAŁÓŻ TĄ KOSZULKĘ BO SIĘ NIE MOGĘ SKUPIC.
- Już... - powiedział i wyszczerzył zęby.


David? Szczotek dostał napadu weny w nocy o północy 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Nowa Uczennica!

Witamy w Beauxbatons!


Volonte la Puita - Ombrelune

Odchodzi...!

Żegnamy...!


Nathan'a Howards'a z Bellefeuille



Powód: Decyzja Właścicela

od Lilianne CD Bianki

Spojrzałysmy na przyjaciółkę, potem na siebie i wybuchłyśmy śmiechem, jednak nie aż tak histerycznym.
-Weźże ją, uspokój ja nie dam rady!-wykrztusiła przez łzy Vija.
-Taaa....mój rycerzu-mruknęłam i przystąpiłam do uspokajania biednej, chorej Pianki.
Zaczęłam od leczenia epilepsji. Czas na rekonwalescencję psychiczną jeszcze nie nadszedł. Leczenie epilepsji przybrało postać dzikiego rzucania się na plecy Dragonusa Padaczkusa i tluczenia biednym Narwalem po plugawym łbie.
Kiedy w końcu gadzina się ogarnęła, a rycerz w lśniących glanach ogarnął atak mogłyśmy przystąpić do opowiadania o wakacjch, a raczej słuchania opowieści Pianki o Vegas. I jednej mojej:
-Hej, Lil?-zagadnęła Vija.
-Hm?
-W liście napisałaś, że z kotem i koniem się nie da pod kołdrami biegać i że próbowałaś. Serio?
-Ach, to-zachichotałam-Owszem. Wprowadziłam Issuny przez tylne wejście, zakosiłam kołdrę od rodziców, przykryłam nią Issuny, serwetką przykryłam Shanti a sama się ukryłam pod moją. Długo nie pobiegałyśmy, bo Issuny się zaplątała, Shanti w ataku strachu uczepiła sie sufitu, a moi rodzice mieli atak. Smiechu. O, właśnie taki-wskazałam na Piankę, która znowu zwijała się na podłodze ocierając łzy rogiem Narwala, którego od momentu potknięcia nie spuszczała z oka.
-Ocalem ciem, księżniczko!-wykrzyknęła Vija wymachując solonym paluszkiem jak mieczem-Zatkam dziób bestii tym oto słonym orężem!
I już rzuciła się z paluszkiem w stronę paszczy smoczydła, gdy się nagle zatrzymała.
-Albo nie. Szkoda paluszka, niech bestia umrzy z głodu.
I skruszyła miecz Ekskaligłód od Pani Coli z Guaraną w swoich brudnych zębiskach średniowiecznych.

Rycerzu mój? Smoku plugawy?

Od Sheili CD Adama

-To po co zaczynasz coś mówić, jeżeli potem nie tłumaczysz?-powiedział z miną "nigdy nie zrozumiem kobiet".
- A ty po co zapraszasz kasjerkę a potem ją olewasz?
Najwidoczniej tym zdaniem trochę go zagięłam bo skończył temat.
Dziwiła mnie sytuacja z dziewczyną z lodziarni. To nie do pomyślenia... Najpierw flirtować i podrywać dziewczynę, zaprosić ją na spotkanie a potem tak po prostu ją olać. Gdybym była na jej miejscu i bym go ponownie go spotkała dostałby lewego sierpowego. Chociaż nie przeginajmy... Stwierdziłam że Adam to typowy flirciarz.
-Zjadłaś już?-z rozmyślania ocucił mnie jego głos.
-Tak. -syknęłam.
-To dobrze. Bo właśnie widzę kogoś znajomego i mógłbym cię przedstawić.
Gdy to powiedział wstał i wskazał żebym poszła za nim. Leniwie podniosłam się i poszłam za nim. Teraz zobaczyłam pewnego blondyna. Był chyba w wieku Brooks'a.
-Witaj blondasek!-przywitał go Adam.
-No siema.-powiedział chłopak i spojrzał na mnie, po czym zwrócił się do Adasia:
-Przedstawiłbyś.
-Ach tak. To Sheila, będzie na pierwszym roku.-przedstawił mnie.- Uważaj ona gryzie.
-Bardzo śmieszne.-powiedziałam sarkastycznie.
-To David, z Ombrelune na trzecim roku.-skończył Adam.

<Adam?>

Od Bianki CD Lilianne

Karo obudziła mnie - osobiście twierdzę, że oblanie koloś lodowatą wodą i zrzucenie z łóżka to nie jest normalne budzenie - z samego rana. Normalnie bym coś mrukneła, legła w poduszki i spała dalej, mając wszystko gdzieś. Jednak dzisiaj był dzień, w którym do mojego domu miały zawitać najlepsze pod słońcem tragedyje znane światu, jako Lilianne oraz Vinylia. Zerwałam się więc na nogi i pościeliłam łóżko. Ogarnęłam wzrokiem panujący w moim pokoju uporządkowany chaos. Wszystko było na swoim pokręconym miescu.
- No cóż - westchnęłam, schodząc na duży taras, gdzie przygotowane było śniadanie. - Dobry dzień.
- Dzień do... - powiedziała Karo, przełykając płatki z mlekiem - ...bry. Zajmiesz się dzisiaj DBS-ami ?
- Spoko, i tak mam dużo czasu - Uśmiechnęłam się, siadając przy stole. - A ty co będziesz robić ?
- Ja mam sprawy w Ministerstwie... Sama wiesz jakie - Puściła do mnie oko - Bycie Niewymowną jest nieco uciążliwe, ale ma to swoje plusy...
- Na przykład ?
- Eee... No, ten... - plątała się.
- I tak nic nie wymyślisz - parsknęłam, przeżuwając kanapkę z nutellą.
- O, już mam. Podróże - odparła z uśmiechem zadowolenia.
- Przez które ciągle nie ma cię w domu - powiedziałam z lekkim smutkiem - Śmiem twierdzić, że...
- To był mój najgłupszy pomysł w życiu, bla bla bla... To już wiemy, a coś nowego ? - Jej usta wykrzywiły się w lekko. Z nonszalancją rozparła się na krześle. Prychnęłam i postanowiłam nie wracać do tematu, oddalając się w kierunku lasu. Za drzewami widać było ogromną stajnię obecnie za dużą dla jej pięciu lokatorów.
- Żarcie ! - zakrzyknęłam od progu. Pegazy zarżały wesoło na mój widok. Gdy dałam im jedzenie, zabrałam się do oporządzania. Zaczęłam od lidera, czyli Star'a. Po nim kolejno Bryza, Dekka, Bourbon oraz najmłodszy ogier - Diablo. Dałam jeszcze wszystkim po marchewce i wyszłam, zostawiając je, aby zjadły w spokoju. Wróciłam nudzić się do mojego pokoju, z tą różnicą, że towarzyszyły mi moje dwie partnerki życiowe: pianki oraz cola z guaraną. Rozwaliłam się na kanapie stojącej naprzeciwko otwartego okna. I teraz czekamy, pomyślałam. Niestety, po kilku minutach po jedzeniu nie było śladu. Zaczęłam się nudzić. Bardzo.
- Aaaaaa... - ziewnęłam - Beznadzieja.
- Zamknij dziób - warknął jakiś głos w mojej głowie. - Minuty nie możesz przeżyć nie nudząc się ?
- Aleee nudyyy - Zignorowałam go i przewróciłam się na brzuch, mając zamiar liczyć rysy na panelach.
- Powinnaś pójść do psychologa - powiedział Drugi Wewnętrzny Głos.
- Raczej psychiatry - wtrącił Pierwszy Wewnętrzny Głos.
- A wy pójdziecie ze mną ? - odezwałam się do nich na głos, po czym zaczęłam śpiewać - Na prawo, na lewo, w górę i w dół. Do przodu, do tyłu, w górę i w dół.
Zerknęłam na zegarek. Zostało jakieś pół godziny do planowanego przybycia dziewczyn. Jęknęłam i kontynuowałam nucenie pod nosem, a znałam całkiem sporo mugolskich piosenek, w których lubowała się Karoline.
- Cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz. O północy ze dwa razy i nad ranem jeszcze raz.
- Po po po poker face, po po poker face.
-Ah, ha, ha, ha stayin' alive, stayin' alive.
- One, 21 guns. Lay down your arms...
Niedługo później byłam już tak zdesperowana, że mogłabym zaśpiewać 'Baby', dlatego gdy usłyszałam świst mioteł, ulżyło mi. Podskoczyłam do okna i zobaczyłam lądujące Lili oraz Viję. Pomińmy milczeniem, że Edzio wyhamował dopiero na mnie, uprzednio zrzucając rudowłosą.
- Vija! Lili! - zawołałam i przytuliłam je. Odbyła się krótka walka na poduchy, po której opadłyśmy na łóżko bez sił.Nagle na nogach przyjaciółek zauważyłam czarne glany.
- A WY SKĄD JE MACIE ?! - krzyknęłam, prawie wyrywając nogę blondynce.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ! - zawołały chórem, po czym dały mi takie same buty. Kurde... Przypał tak zapomnieć o swoich urodzinach, pomyślałam. Strzeliłam mentalnego facepalma i pozbierałam resztki szczęki, która upadła z głośnym łupnięciem na podłogę. - Podobają ci się ?
- Co to za pytanie ? Oczywiście, że tak ! - Założyłam prezenty na stopy i... - To się umie samo wiązać ?
- No jasne, że tak - zachichotały dziewczyny.
Postanowiłam przejść się po po pokoju. Z gracją wstałam z łóżka, podczas gdy Vinyl i Lilianne przyglądały mi się z uśmiechami. Dystyngowanym krokiem, niczym dama z dworu, przemierzyłam pomieszczenie. Już, już miałam dziękować za wspaniały podarek, gdy nagle coś znalazło mi się pod nogami, w wyniku czego poślizgnęłam się do tyłu, uderzyłam biodrem o komodę i z wdziękiem buchorożca wylądowałam tyłkiem na podłodze.
- Ała ! Moje biedro... No wiecie !? - zwróciłam się do kwiczących ze śmiechu przyjaciółek - Ja tu umieram, a wy nie lecicie mi z pomocą, jak przystało na prawdziwych rycerzy, którzy ratują księżniczkę z opresji ?
- Hej, to ja tu jestem księżniczką - odparła Lili, przyłożyła rękę do czoła i malowniczo westchnęła.
- A ja jestę twoim rycerzę - rzekła uroczyście Vija i złapała blondynkę.
- Więc mi zostaje smok ? Foch. - Stanęłam do nich tyłem, udając wielce obrażoną. Po chwili jednak się odwróciłam- No już, dobra. Ale pożałujecie, że jestem smokiem.
Uśmiechnęłam się szatańsko i rzuciłam się na nie, po czym zaczęłam je gilgotać. Jak dobrze jest nie mieć łaskotek, pomyślałam. W końcu łaskawie skończyłam je torturować, dając im odetchnąć. Ja za ten czas rozłożyłam się wygodnie na podłodze, głowę kładąc na sprawcy poprzedniego wypadku - pluszowym narwalu imieniem Narwal.
- Alem biednam... Wyjem i dymiem. Dymiem i wyjem. - załamywałam się nad moją gadzią egzystencją - Okazjonalnie ziejem ogniem... Ojojoj, cóż za niewdzięczny żywot...
- Brałaś coś ? - zapytała Vinylia.
- Tylko guaranę. - odpowiedziałam niewinnie i kontynuowałam, udając, że nie widzę, jak Ruda strzela facepalma - Czary-mary, kocioł pełen magicznej pary, czarodziej zwinnie nad nim pracuje, wspaniałe eliksiry przygotowuje.
Wnet, ni stąd, ni zowąd zaczęłam chichotać. Sama nawet nie wiem z czego. Śmiałam się histerycznie, taczając po deskach i trzymając za brzuch. Parę sekund wystarczyło, by chichot zamienił się w rżenie, a następnie w dziki rechot.

< Vinylio Tiano Howards ? Lilianne Szczeniaczku Lavali ? Weźcie uspokójcie jakoś Biankę, bo jak na ludzkie wcielenie dementora, to jest zbyt wesoła. Tylko, żeby się nie stała ponurakiem >

niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Adama cd. Rosalie

Podczas jedzenia obiadu w jadalni (sam jeden przy tym ogromnym stole...) usłyszałem pukanie w szybę. Odwróciłem się i spostrzegłem chmarę sów dobijających się do okna. Próbowałem je ignorować i w spokoju dokończyć obiad, jednak hałas był nie do zniesienia. W końcu niechętnie podniosłem siedzenie i otworzyłem ptakom, które natychmiast podleciały do stołu i, przepychając się, by jak najszybciej wręczyć mi niesiony list, usiadły na nim. Pokręciłem głową z westchnieniem i wyciągnąłem rękę do Miracel - niosła odpowiedź od Davida.


Dzięki, Diable, ale mój ojciec już ma bilety.
Jeśli chcesz, możemy spać w jednym namiocie.
Spytaj ojca, czy wynajął już miejsce na kempingu.
Smoku

No cóż, czego można było spodziewać się po Martinesach? Zostało pięć osób ze mną. Następna sowa i następny liścik.

Dzięki za zaproszenie, Diable, ale ojciec Davida załatwił bilety.
Do zobaczenia na Mistrzostwach!
Petty

Spodziewałem się tego. W końcu to najbliższe kuzynostwo. No, to cztery osoby. Wyciągnąłem rękę do dużego puchacza, który - jeśli dobrze pamiętam - był posłańcem do Clarr.

Dzięki, młody, ale mój ojciec dostał zaproszenie od ministra
do loży honorowej. Percy jedzie ze mną.
Mam nadzieję, że się zobaczymy na miejscu.
Clarisse & Percy

Okej... Dwie osoby? Tak to jest, jak przyjaźnisz się z dzianymi osobami... Chcesz im dogodzić, coś sprezentować, a tu takiego... Kolejna sowa śnieżna była od Ell. Skubana, znowu wysłała Leah! Nie ufa mi, czy ki diabeł?

Hej, Adasiu!
Dzięki za zaproszenie. Bardzo chętnie pojadę.
Rodzice się już zgodzili. Daj znać, gdzie się spotykamy.
Ell

No, chociaż ktoś! Musiałem jej odpisać, żeby w przeddzień mistrzostw przyleciała na noc. Postanowiłem to zrobić po obiedzie. Już z powrotem chwyciłem w dłoń srebrny widelec, kiedy zorientowałem się, że jeszcze jedna sowa niecierpliwie wyciąga nóżkę z przywiązanym liścikiem. To nie była moja sowa... Ale chyba... Nie, to niemożliwe! Szybko odwiązałem pergamin i odczytałem:

Hej, Adam.
Wiesz, nie chcę się z Tobą dłużej kłócić.
To było strasznie dziecinne i bezsensowne.
Może trochę przesadziłam.
Zgoda?
Rosalie.

Czy ja śnię?! Rayan chce zgody?! Zapominając o obiedzie, wziąłem Leah i sowę Rosalie do pokoju - musiałem iść schodami, bo raczej nie chciałem ryzykować skakania z nimi po kominkach. Posadziłem je na moim biurku i zacząłem pisać odpowiedzi do obydwu dziewczyn. Poprosiłem Ell, by wsiadła na miotłę w piątkowe popołudnie i przyleciała, gdyż ruszamy wcześnie rano. Przyszła pora na list do Rosalie.

Hej, Rosalie.
Super, że nie chcesz się kłócić.
Zgoda.

Już miałem się podpisać, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Nie chciałem jechać sam na sam z Ell. To byłoby dwuznaczne. Czemu więc nie wziąć też Rosalie, kiedy już formalnie jesteśmy jakby pogodzeni?

Słuchaj, mam bilety na Mistrzostwa Quidditcha.
Miejsca w loży honorowej.
Chciałabyś się wybrać? Ell ze mną jedzie,
a Clarisse, Percy, Smoku i Pett będą na miejscu.
Adam

Zadowolony z takiego obrotu sprawy, przywiązałem liściki do nóżek sów, które kręciły się już i pohukiwały zniecierpliwione, po czym wypuściłem je przez okno.
Odpowiedzi przyszły niebawem. Rosalie trochę się wahała, ale ostatecznie ją namówiłem. Poinformowałem ojca, że zabieram dwie... osoby. Trochę się może zdziwi, jak zobaczy dwie laski, ale cóż - jego krew.

O siedemnastej w piątek chodziłem w tę i nazad po całym domu. Dziewczyny powinny już dawno być! Co chwila wychodziłem na dwór i spoglądałem w niebo, patrolowałem też kominek w salonie. Nic! Dopiero koło wpół do szóstej usłyszałem, jak czyjeś nogi uderzyły o ziemię przed domem. Grałem wtedy w szachy czarodziejów sam ze sobą. Szybko oderwałem się od gry i wybiegłem na marmurowe schodki prowadzące do mojego domu. Ellie szybko wbiegła przez otwarte drzwi i dopiero wewnątrz zdjęła z siebie zaklęcie maskujące.
- Gdzie reszta? - spytała, poprawiając roztrzepane włosy.
- Właściwie stary Davida załatwił już dla niego bilety, a Skrzydlata i Percy, w sesie rodzice Clarr, mają zaproszenie od ministra do loży honorowej...
- Nie mów mi, że będę tu tylko z tobą - powiedziała powoli, patrząc na mnie z mieszaniną zdenerwowania i obrzydzenia.
- Niezupełnie...
W tym samym momencie w kominku za nami usłyszałem trzask płomieni. Zakręciła się w nim jak bąk blondynka o kolorowych końcówkach i wypadła na podłogę. Wstała, robiąc dobrą minę do złej gry, i zaczęła otrzepywać ciuchy z sadzy.
- Wy... Wy razem? Znaczy... W jednym pomieszczeniu? - dukała Ell, spoglądając to na mnie, to na nią.
- Hej, Rosalie - uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna podeszła do nas.
- Hej Ell, długo jesteś? - spytała uprzejmie skołowaną dziewczynę.
- Eee... Nie. Dopiero przyleciałam. Wy się pogodziliście?
- Tak, tydzień temu - wyznałem.
- Czemu nic nie wiem?
- Już wiesz - sprostowałem. - Weźcie swoje rzeczy, pokażę wam, gdzie śpicie.
- Chyba nie w jednym pokoju z tobą? - jęknęła Ellie.
- Ano. Nawet w jednym łóżku - wyszczerzyłem się, a widząc jej przestraszony wzrok, dodałem: - żartuję. Każda ma osobny pokój. Nie jestem taki głupi, nie?

Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie, wpieprzając lody, owoce, grając w szachy czarodziejów i wyprawiając różne wygłupy. Właśnie złapałem Ell, przerzuciłem sobie przez ramię i zacząłem klepać po tyłku, kiedy przez drzwi weszli moi rodzice z biletami w ręku. Zamarli w progu. Kiedy ich spostrzegłem, otworzyłem oczy ze zdumienia. Przestałem się śmiać i dotykać dziewczynę. Ona, nie rozumiejąc, dlaczego nagle przestałem, odwróciła się i osłupiała.
- Dzień dobry... - przywitała się cicho.
- Eee... To są właśnie moje koleżanki, Elliezabeth Heap i Rosalie Rayan - wychrypiałem, stawiając Ell na ziemi.
- Bry... - przywitała się Ray, odkładając na kanapę poduszkę, którą miała zamiar mnie okładać, bym puścił Ell.
- Dziewczęta? - spytała matka.
- A nie wolno? - żachnąłem się. - Nie moja wina, że David, Petty i Percy mieli już bilety i zostały dziewczyny.
- David od...? - ojciec, oczywiście, zaczyna od nazwisk, stanowisk i czystości krwi.
- Martines.
- Ach, tak. Znam Orcusa Martinesa - nawet nie wiedziałem. - A ten... Petty?
- Jego kuzyn - wolałem nie wspominać o tym, że jest półkrwi. O ile ja to jeszcze znoszę, o tyle rodzice...
- Percy...
- Jackson. Nie znasz raczej.
- Oczywiście, że znam. Znajomy ze szkolnych lat - prychnął ojciec.
- No... I jeszcze Clarisse La Rue. Ona też miała z nami jechać, ale...
- TYCH La Rue? - przerwał mi ojciec, robiąc duże oczy. - Przyjaźnisz się też z córką Sébastiena La Rue?
- Ta - odparłem. - I one dwie też... - wskazałem głową na Ell i Ray - ...więc nie martwcie się, czysta krew aż z nich ścieka. Coś jeszcze? Nie? To my idziemy.
Pchnąłem dziewczyny w stronę schód na piętro. Posłusznie weszły na nie i dopiero w mojej sypialni odzyskały język w gębie.
- Zachowałeś się wobec rodziców trochę... - zaczęła Rosalie niepewnie.
- Pyskaty jesteś - Ell dowaliła prosto z mostu.
- Ta, ale wy nie znacie ich... Zaraz ojciec zacząłby dochodzenie. Ma świra na punkcie... No wiecie... Aaa, szlama! aaa, biedak! i takie tam... Powiedzmy, że Clarr was uratowała.
- Czemu tak zareagował?
- Przyjaźnił się z jej ojcem za czasów Beauxbatons. Grali razem w quidditcha, w drużynie Ombrelune. No dobra, chyba powoli czas się szykować do spania, co? Zajmujcie łazienki na ile tam potrzebujecie, a ja skoczę do kuchni po coś słodkiego na noc. Mam czekoladowe żaby.

Mimo, iż nazajutrz mieliśmy wstać już o piątej rano, długo nie kładliśmy się do łóżek. Graliśmy w butelkę, piliśmy kremowe piwo i napychaliśmy się słodkim. Miałem taką ochotę zajarać... Jakoś to w sobie przemogłem. Przypomniało mi się, jak Ellie pieprzyła o uzależnieniu, ale przecież się nie uzależniłem. Po prostu to lubię. Koło pierwszej każdy poszedł do swojej sypialni. Leżałem z rękoma pod głową na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Postanowiłem sprawdzić, czy Rosalie śpi. Od pogodzenia się nie rozmawiałem z nią sam na sam, wymieniliśmy tylko kilka sów. Wstałem z łóżka, wyszedłem na korytarz i przemierzyłem go prawie do końca. Były tam sypialnie dla gości. W jednej spała Rosalie, w drugiej - Ell. Zastukałem do drzwi po lewej.
- Kto tam? - usłyszałem cienki głos.
- Ja - powiedziałem cicho, by nie obudzić chrapiącej za ścianą Ellie.
- Wejdź.
Cicho uchyliłem drzwi, wszedłem i zamknąłem za sobą. Rosalie leżała w tej samej pozycji, co ja wcześniej.
- Nie możesz spać? - spytałem, siadając na skraju jej łóżka.
- Nie... A ty? - szepnęła, siadając w pościeli.
- Też nie...
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w półmroku. Pokój oświetlała delikatna, błękitna poświata księżyca. Była pełnia. Raczyłem się jej pięknymi, dużymi oczami. Przypomniał mi się tamten pocałunek. Pierwszy pocałunek w Écuelle. Zima była... Nagle Rosalie zarzuciła mi ramiona na szyję. Objąłem ją w pasie. Nie wiem, czy to skutek tych kilku procentów, które jednak znajdują się w piwie, czy tej tajemniczej luny wdzierającej się tu przez okna, w każdym razie cmoknąłem ją w usta. Potem jeszcze raz. Spojrzałem jej głęboko w oczy, po czym zamknąłem je i zacząłem ją całować. Nie przerywała, więc raczej też tego chciała. Jej język umiejętnie penetrował moje usta. Przytuliłem ją mocniej do siebie, ona ciaśniej objęła moją szyję. Pocałunek był bardzo, ale to bardzo długi. Czułem, że nie chcę go przerywać. Czułem, że mogę tak wieki...

Obudziłem się rano. Bardzo rano. Dopiero co wstawało słońce. Narzuciłem na siebie jakieś mugolskie ciuchy i zszedłem na dół żeby coś zjeść. Byłem taki zjarany, że nie chciało mi się nawet korzystać z sieci Fiu. Ziewnąłem przeciągle, schodząc po drewnianych schodach. Znalazłszy się w jadalni stwierdziłem, że ktoś tam już siedział, podpierając ciężką głowę ręką. Słysząc moje kroki, ktoś odwrócił się i oblał purpurowym rumieńcem. Mimo zmęczenia, uśmiechnąłem się, ukazując ząbki.
- Adam... - zagadnęła Rosalie nieco przyćpanym głosem.
- Hym?
- Pamiętasz, co się wczoraj tu wydarzyło?
- Pamiętam. Powinienem cię... Przeprosić? - spytałem, widząc troskę na jej twarzy. Usiadłem na krześle naprzeciw niej.
- Nie. Zapomnij o tym po prostu.
Zbiła mnie z tropu. Wczoraj sama mnie obłapiała, a dziś mówi: zapomnij? Co ja jestem, dziwka? Przygoda wakacyjna?
- Skoro sobie tego życzysz... Ale wolałbym nie. Dobrze całujesz.
- To się chyba nie powinno wydarzyć - powiedziała z naciskiem.
- Skoro tak twierdzisz...
- Tak jest. Przepraszam, ale nie mogę...
- W porządku - odparłem, siląc się na obojętność. Spróbowała się uśmiechnąć. - Przytulisz mnie? - spytałem, wstając i wyciągając ręce. Na Ell to działało.
- Tak. Na pożegnanie - wstała i podeszła do mnie. Przytuliła się i momentalnie zaczęła beczeć.
- Dlaczego płaczesz? - zdziwiłem się. Nadal trzymałem ją w objęciach.
- Bo chcę z tobą być, ale nie mogę - chlipnęła.
- Czemu? - dłonią otarłem jej łzę z policzka.
- Już bym ci nie zaufała... - odpowiedziała, produkując kolejne łzy.
- Nie martw się. Znajdziesz w końcu kogoś.. kto nie będzie takim sukinsynem jak ja. Ale nadal chciałbym być z tobą.
- Ja też. Kocham cię, ale sam rozumiesz. Nie mogę ci zaufać po tym wszystkim.
- Rozumiem. Powinienem zrobić teraz coś, żebyś mogła mnie znienawidzić...
- Nie chcę cię znienawidzić - zaszlochała.
- A czego chcesz? Chcesz kochać takiego debila?
- Chciałabym, ale nie mogę...
- Nie płacz, mała - powiedziałem najszczerszy tekst, jaki przyszedł mi do głowy. Nie mogłem wymyślić nic oryginalniejszego.
- Nie mogę - jęknęła, pociągając nosem.
- A możesz zapomnieć?
- Staram się. Cały czas się staram. Ale nie, nie mogę zapomnieć...
- Co jej zrobiłeś, sukinsynie?! - ze schodów zeszła Ell. Była tak samo zmordowana i niewyspana jak my, ale widząc płaczącą Rosalie momentalnie odzyskała energię.
- Nic mi nie zrobił - szepnęła Ray, wycierając oczy.
- Na pewno? - różowowłosa spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.
-  Tak, na pewno! - odpowiedziałem za nią.

Rosalie? Albo Ell? Komu pasuje ^^ Moda na sukces xD Le Liv miała wenę ^^ YOLO, swag, Alleluja i do przodu... I tak dalej ^^

piątek, 25 kwietnia 2014

Od Adama cd. Ell

- No jak to, co? Fontanna - uśmiechnąłem się do dziewczyny, jak zwykle ukazując zęby.
- Serio? - jęknęła.
- Już ci mówiłem, że tak! No, chodź!
Złapałem dziewczynę za nadgarstek i pociągnąłem w kierunku majaczącej nad nami wieży Eiffla. Po kilku krokach nadgoniła mnie, jednak nie puściłem jej. Zjechałem po nadgarstku, ująłem jej dłoń i zaczęliśmy iść raźnym krokiem, machając splecionymi rękoma w rytmie chodu. Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy spostrzegłem łakome spojrzenia mijanych dziewcząt.
- Czemu mnie trzymasz? - spytałem, puszczając, jak gdyby jej skóra nagle poparzyła mnie.
- To ty mnie złapałeś za rękę - powiedziała z przekonaniem. Jej policzki lekko się zarumieniły.
- Sorry... - bąknąłem. Odwróciłem wzrok i, całkowicie nieświadomie, przyspieszyłem kroku.
- Nie szkodzi - odpowiedziała, starając się iść moim tempem. - Nie możesz zwolnić?! - spytała zirytowana po kilku metrach nienadążania za moimi kroczyskami.
- Eee... Mogę, jasne - mruknąłem głupkowato i zatrzymałem się.
- Jakie to jest dziwne, bo ty... - zaczęła szybko, jednak urwała. Spojrzałem na nią pytająco. - Nie. Już nic.
- No co?!
- NIC - warknęła i zaczęła iść. Przewróciłem oczami i podążyłem za nią.
Przez całą drogę panowała już tylko cisza. Głupia, niezręczna cisza, która zawsze pojawia się w nieodpowiednim momencie i strasznie trudno ją przerwać. Ellie powłóczyła nogami, zatopiona w niedostępnych dla nikogo innego, jak ona sama, myślach. Zdawało mi się, że wiedziałem, o czym myślała. Myślałem o tym samym. Pocałunek... Minęło... Ile? Pół roku? Zdaje się, że tak. Bardzo krótkie pół roku, podczas którego panowała między nami taka cisza jak teraz. Śniłem nie raz o tym, że całuję Ell. Nawet nie tyle, że w skrzydle szpitalnym. Po prostu całuję. Na boisku quidditcha, w sali transmutacji, w parku, w deszczu... Najdziwniejszy nasz senny pocałunek miał miejsce w śmietniku... Tsa... Mam dziwne sny. Ale kłopot w tym, że nie mogłem zapomnieć jej kształtnych, pełnych ust, jej oddechu na mojej szyi i jej delikatnej skóry, przylegającej do mojej podczas zbliżenia. Nie mogłem za chuja! A wcale nie chciałem o tym pamiętać. Nie czułem nic do Ell i za diabła nie miałem pojęcia, co wtedy mnie podkusiło, żeby się z nią lizać... Tylko przyjaźń. Zresztą nawet nie... Przyjaciele tak się nie kłócą... Bardziej brat i siostra. Kocham ją wkurwiać, ale jak coś, to za nią w ogień. Postanowiłem jej to teraz powiedzieć. Akurat stanęliśmy pod wieżą Eiffla.
- Ell, bo ja... - powiedziałem to identycznie, jak ona wcześniej. Najpierw stanowczo, jednak coś mnie zablokowało.
- No?
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie jak siostra. I tego... Ja dla ciebie, to wszystko - wydukałem. W głowie brzmiało to lepiej...
- Poważnie? - spojrzała mi w oczy. A mi się coś przypomniało... O Boże, jaki ja byłem głupi... Ale mniejsza. Było, minęło.
- Tak - powiedziałem miękko i objąłem dziewczynę. Przez chwilę byliśmy jak żywa oaza, póki Ell nie wybuchnęła śmiechem prosto do mojego ucha. - Co jest?!
- Bo te pindzie wokoło patrzą na mnie takim morderczym wzrokiem, a przecież ja z tobą nie jestem - mówiła, dławiąc się ze śmiechu.
- To takie... nieśmieszne - zacząłem entuzjastycznie, jednak ostatnie słowo wypowiedziałem z powagą, w której słyszalna była nuta pobłażliwości.
- To jest zajebiście śmieszne! Byś zobaczył ich miny!
- A wiesz, co jeszcze jest takie śmieszne?... To! - w tej samej chwili złapałem ją, przerzuciłem sobie przez ramię i podbiegłem do fontanny. Nie zastanawiając się zbytnio, co wyrabiam i jak teraz wyglądam, wpierdzieliłem się z piszczącą dziewczyną w sam środek tryskających strumieni. Ell zaśmiewała się do rozpuku, a kiedy ją postawiłem, zaczęła chlapać mnie wodą. Nie pozostałem jej dłużny i w końcu całe nasze mugolskie ubrania, wraz z, do niedawna, moją koszulką, przemoczone były do suchej nitki. Włosy Ell, układające się zwykle w piękne, miękkie loki, oklapły i wyglądały jak różowe glony. Całkowicie mokrzy wyszliśmy w końcu poza zasięg wody. Nadal uśmiechnięta Ell zaczęła wyżymać sobie fryz, natomiast ja zdjąłem koszulkę.
- Nie jesteś taki zły - mruknęła.
- To komplement? - spytałem, jednocześnie posyłając oczko idącym opodal laskom.
- Niech ci będzie - rzuciła, po czym ruszyliśmy dalej na podbój Paryża

Jej ogromne, ciemnoniebieskie oczy były blisko, bliziutko moich oczu. Głowę miała odrobinę uniesioną, gdyż jestem od niej wyższy. Na jej czole figurowały kropelki potu. Ciężko oddychała. Oddychaliśmy oboje. Poczułem jej dłoń pod moją koszulką. Ściągnąłem zbędną część garderoby, po czym uniosłem do ust lewą dłoń dziewczyny, leżącą na mojej klatce piersiowej, i złożyłem na niej pocałunek. Nasze palce się splotły. Drugą ręką obejmowałem ją w talii. Ona zaczęła zbliżać swoją do mojego rozporka. Uśmiechnąłem się błogo i jednym ruchem zręcznych palców odpiąłem jej stanik. Spadł na podłogę, a moim oczom ukazały się jej kształtne piersi. Nadal nie puszczając jej dłoni, klęknąłem. Zacząłem całować ją po brzuchu. Ona prawą ręką objęła moją głowę. Odchyliła głowę i zaczęła jęczeć z podniecenia. Puściła mnie i odpięła spodnie. Ściągnąłem je i objąłem rękoma jej nogi. Uniosłem na nią wzrok. Ujęła moją głowę w obie dłonie i podniosła mnie na nogi, po czym brutalnie pchnęła na łóżko. Zdjąłem spodnie i rzuciłem je na podłogę. Ona powoli zbliżyła się do łóżka. Klękła na nim i zaczęła podchodzić do mnie na czworaka z drapieżną miną. Była coraz bliżej i bliżej... Zmysłowo oblizała usta...
Obudziłem się cały spocony. Szybko dyszałem. Mój prywatny wskaźnik podniecenia stał na baczność. Wytarłem pot z czoła i rozejrzałem się po pokoju. Był już jasny dzień, a do drzwi ktoś się dobijał.
- Proszę - mruknąłem, przeciągając się. Drzwi uchyliły się i do mojego pokoju wszedł odrobinę wyższy ode mnie, czarnowłosy mężczyzna o surowych rysach twarzy.
- Już nie śpisz?
- Właśnie mnie obudziłeś - warknąłem.
- Taak... W każdym razie w tym roku Mistrzostwa Świata w Quidditchu odbywają się we Francji...
- Wiem to.
- ... i chciałem ci powiedzieć, - kontynuował, jakby nie usłyszał. - że otrzymam od Ministerstwa kilka biletów. Miejsca w loży honorowej. Możesz zaprosić kilkoro przyjaciół.
- Serio?! - poderwałem się z łóżka, na którym siedziałem. - Zaje... bosko! Ilu?
- Nie wiem dokładnie. Zawsze można dokupić bilety. W każdym razie zastanów się, kogo zapraszasz i przyjdź mi to powiedzieć.
Wyszedł. Zostałem w pokoju sam. Pierwsze, co mnie kompletnie zaskoczyło, to to, że mój stary przyszedł do mojego pokoju, zapukał kulturalnie i wymienił ze mną jakieś cztery zdania. Rekord wakacji, jeśli nie życia. Dosłownie! Nie miałem jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Teraz w grę wchodziło zabranie kumpli na mecz! Musiałem się dobrze zastanowić, kogo wziąć. Trzeba by wysłać sowę do Davida, bo nie wiadomo, czy jego ojciec już nie załatwił mu biletu. Jeśli nie, jedzie... leci... świstoklikuje się... ze mną. Ell i Clarr... Obowiązkowo one dwie. W końcu to moje przyjaciółki, czy tam siostry... Jeśli chcę wziąć Skrzydlatą, to wypadałoby zaprosić też Percy'ego. Będzie siedział sam w domu? Oczywiście, że nie. Rayan... Niech nie liczy, że się do niej odezwę. Prędzej wziąłbym tą całą Morgan z Papillonlisse (szlama, bleh), niż ją... W sumie skoro David, to Petty też, o ile nie będą mieli własnych biletów. Nie bądźmy chamscy. Ile to już osób? Pięć? Właściwie można zaszaleć. Plus ja - sześć. Na styk. No, to do dzieła.

Hej, Blondi!
Twój stary załatwił bilety na Mistrzostwa? Jeśli nie, jedziesz ze mną. Czuj się zaproszony!
Diabeł

Zwinąłem arkusik pergaminu i przyczepiłem go do nóżki Miracel, kręcącej się niespokojnie w klatce, gdyż nie wypuściłem jej na noc.
- Do Davida Martines.
Sowa kiwnęła główką, choć może mi się zdawało, i zamachała skrzydłami. Podszedłem do okna, otworzyłem je, a ptak wyleciał i po chwili zniknął z pola widzenia.

Hej, Ellie!
Mam bilety na Mistrzostwa! Znaczy jeszcze nie mam, ale mój stary załatwi. Łapiesz się, jeśli wypali?
Diabeł

 Ten list również zwinąłem. Położyłem go na biurku, przy którym siedziałem, i zacząłem produkować kolejne: do Clarr i Percy'ego oraz Petty'ego. Wszystkie o tej samej treści. Kiedy były gotowe, złapałem je w rękę i podszedłem do kominka stojącego w moim pokoju.
 - Paryż, Rue du Renard 112, salon rodziny Brooks - powiedziałem głośno, po czym wsypałem garść proszku Fiu do paleniska, które zapłonęło szmaragdowym płomieniem. Bez wahania do niego wskoczyłem i za moment mocno upadłem na podłogę piętro niżej. Sprawdziłem, czy mam wszystkie listy, po czym zacząłem rozsyłać korespondencję za pomocą stojących w wielkiej, złotej klatce sów.

 Ell?

Od Avalon cd. Daniela

Wzięłam łyk kawy. Spojrzałam na chłopaka z grobową miną.
- Nie chcesz kawy? -spytałam
- Nie -zaprzeczył - Amy nie zadręczaj się tym że poznałaś prawdę.
- Nie zadręczam się tym -zaprzeczyłam chodź tak naprawdę chłopak miał racje.
Wyobraziłam sobie że koło mnie nie ma mojej mamy i taty tylko ci prawdziwi. Czarodzieje w długich szatach i różdżkach. Ciekawiło mnie to bardzo czy byli czarodziejami czy po prostu także mugolami. Czy chcieli mnie chronić czy też po prostu nie mogli się mną zajmować. Każda sekunda postawione pytanie bez odpowiedzi. Jacy byli? Kim byli? Dlaczego? Jak? Po co? Wiedziałam że nigdy nie dostanę odpowiedzi chyba że stanie się cud i ich spotkam. Wyobrażałam sobie że matka była taka jak ja z wyglądu a ojciec z charakteru. Cała rodzina na czarno-białym zdjęciu. Jeśli mnie kochali to czemu mnie oddali? Spytałam siebie w myślach ale przecież nie powinnam narzekać. Mam najlepszą rodzinę pod słońcem a i tak szukam to czego nie znajdę. Może są martwi? Może zawadzili czarnemu panu? Może nigdy ich nie poznam i taką miałam nadzieje. Gdyby nagle ich odnalazła i chcieli by abym do nich wróciła została bym tu. Nagle Dan pstryknął mi przed oczami.
- Amy wszystko dobrze? -spytał
- Tak tylko się zamyśliłam -powiedziałam i zmieniłam kolor włosów na blond prawie wpadający w biel.
- Ej Amy w białym ci nie do twarzy.Miej kolor włosów niczym jeleń rodu Baratheon z książki "Gry o Tron" -powiedział
Przewróciłam oczami i zmieniałam kolor włosów na czerń.
- Wolę być Daenerys -powiedziałam - Ale jeśli tak chcesz mogę mieć kolor włosów Arya'i bo czarny mi się znudził.
Ten chłopak zawsze umiał mnie rozbawić. Wzięłam kolejny łyk kawy uśmiechając się do niego. Zapominając o smutkach.

<Dan?>

Od Rosalie do Adama

Dziś miałam sen. Śnił mi się mój pocałunek z Adamem. Jednak szybko się obudziłam. Rozpłakałam się, niemal od razu. Wyciągnęłam spod łóżka zdjęcie mojej mamy.
- Ty byś wiedziała co zrobić i jak mi pomóc! Mamo? - załkałam.
Ale nie odpowiedziała. Uśmiechała się tylko i machała ze zdjęcia. Wyciągnęłam rodzinny album i włożyłam do niego zdjęcie. Natychmiast sięgnęłam po drugie.
- Ty pocieszyłabyś mnie, tato... - powiedziałam cicho.
On też się do mnie uśmiechał. Było to zdjęcie, w lodziarni. zawsze chodziliśmy tam z tatą, podczas wakacji, gdy byłam mała. Mugole często to jedzą, ale czarodzieje też.
- Właśnie... Lody! - wpadłam na idealny pomysł.
Ubrałam się w mugolskie ubrania; założyłam szara koszulkę z nadrukiem, trampki...? Trampki i czarne spodnie. Nie było już po mnie widać, że płakałam. Miałam zabierać różdżkę, ale ojciec zastępczy zatrzymał mnie przy wyjściu.
- Nie możesz teraz używać różdżki! - wrzasnął.
- Taaaaa, rzeczywiście... - odłożyłam różdżkę na mały stolik w kuchni.
Wybiegłam na dwór, niemalże potykając się o własne nogi.

Zbliżałam się już do najbliższej lodziarni. Zamówiłam tyle lodów, że dziwię się, że nie jestem chora. Pochłaniałam lody w zawrotnej szybkości, gdy nagle zauważyłam moją sowę na gałęzi brzozy. Trzymała pióro i pergamin.
- Co za tępa sowa... - mruknęłam, po czym podeszłam do drzewa.
- Co ty tu robisz? - syknęłam.
Pomachała kartką w odpowiedzi.
- Mam napisać list? Ale do kogo? I po co? - szepnęłam, bo ludzie zaczęli się na mnie gapić.
Taaa, domyśl się, pomyślałam.
Nagle przyleciało mnóstwo innych sów, przeróżnych. Utworzyły w powietrzu napis:
"SEN"
Mugole się gapili, większość nawet uciekało. Złapałam Debby i popędziłam do ciemnej uliczki, w której nikogo nie było.
- Jeszcze trochę i mugole dowiedzą się o czarach.. - mruknęłam.
- Sen... No, jasne! Adam? - zapytałam.
Sówka pokiwała główką.
W sumie, wypadałoby się pogodzić... A nie, kłócić się jak małe dzieci.

Hej, Adam.
Wiesz, nie chcę się z Tobą dłużej kłócić.
To było strasznie dziecinne i bezsensowne.
Może trochę przesadziłam.
Zgoda?
Rosalie.

- Leć do Adama Brooksa. - przywiązałam list do nóżki i wróciłam do domu.

Adam? :3 Jaka Moda na Sukces... ;3

środa, 23 kwietnia 2014

Od Adama cd. Sheili

- Ty - uśmiechnąłem się, ukazując białe ząbki. Kasjerka uśmiechnęła się delikatnie, miło połechtana komplementem. Widziałem, że była ode mnie trochę starsza, jednak wyglądam dojrzale jak na swój wiek, jestem też bardzo wysoki.
- Niestety nie jestem na sprzedaż - odpowiedziała pogodnie.
- Szkoda... - mruknąłem, robiąc smutną minkę. - W takim razie czekoladowe.
Dziewczyna nałożyła do wafelka gałkę ciemnobrązowych lodów.
- Paulette - przedstawiła się, podając mi lody.
- Adam.
- Kończę pracę za dwie godziny... - zaczęła niepewnie. Uniosłem kąciki ust.
- Może jeszcze będę. Przyjdę po ciebie pod lodziarnię. Może być?
- Jasne! Em... Należy się 6 sykli.
Wyciągnąłem z kieszeni złote galeony. Podałem dziewczynie jednego z nich.
- Reszty nie trzeba - mrugnąłem zalotnie, po czym razem z Sheilą skierowałem się w stronę białych drzwi wyjściowych z szybą wychodzącą na Plac Horkruksów. Przy nich odwróciłem się i pomachałem kasjerce na pożegnanie.
- Wchodzisz kupić lody i nagle masz dziewczynę - zauważyła zgryźliwie Sheila, kiedy znaleźliśmy się już na brukowanej, hałaśliwej ulicy.
- Nie mam zamiaru do niej iść - wzruszyłem ramionami.
- Czemu? - Sheila uniosła jedną brew.
- Nie interesuj się, za młoda jesteś - mruknąłem lekceważąco.
- Tylko dwa lata młodsza od ciebie - przypomniała nieco obrażonym tonem.
- Nie czaję, jak można jeść malinowe lody - zmieniając temat, skrzywiłem się. Wsadziłem palec do gardła i wydałem z siebie odgłos wymiotów.
- Normalnie - burknęła. - Nie lubisz malinek?
- Nienawidzę!
- Ojejku... Widzę, że ktoś taki, jak ty, nie jest w stanie pojąć, że ktoś może mieć odmienny gust lub przekonania?
- O czym ty mówisz?
- O niczym - prychnęła. Zmarszczyłem czoło.

Sheila? :3

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Lilianne CD Vinylii [do Viji i Pianki]


Po przeczytaniu listu uśmiechnęłam się szeroko, chwyciam miotłę i wyleciałam przez otwarte na oścież okno. Do rodziców wracających ze spaceru krzyknęłam tylko dokąd lecę i skierowałam miotłę w górę.
Nie było chmur, więc musiałam latać na bardzo dużych wysokościach, żeby mnie nikt nie zobaczył, a przynajmniej wziął za ptaka. Obok mnie leciał Narato, który najwyraźniej pilnował, żebym nie spadła, bo przy każdym przechyleniu pomagał mi odzyskać stabilność.
W odpowiednim miejscu skierowałam miotłę w dół i szybko i po cichu wleciałam przez okno na zaplecze lokalu "Złamana Różdżka"*
Przekradłam sie do muru, puknęłam rączką miotły w odpowiednie cegły i przez ukryte przejscie weszlam na Plac Horkruksów.
Odnalazlam przyaciółkę pod witryną Madame Malkin.
-Vija!-krzyknęłam
-Lili!
Przytuliłyśmy się i przeszłyśmy do konkretów.
-Słuchaj, Vija-zaczęłam-Kiedyś widziałam niedaleko samowiążące się glany-coś w sam raz dla Pianki.
-Świetny pomysł!-zgodziła się z uśmiechem Vija. Poszłyśmy do odpowiedniego sklepu i kupiłyśmy Biance glany, które same wiązały sznurówki

http://image.ceneo.pl/data/products/902883/i-glany-hd-10-dziurek-901-black.jpg

-Się Pianka ucieszy!-wyszczerzyła się Ruda zaglądając do siatki-Może też takie sobie sprawimy? Taki zamiennik bransoletek przyjaźni. Glany przyjaźni! Dla siebie jesteśmy gotowe kopnąć z glana! Glany ze skóry naszych wrogów! Glany...
-Dobra, przestań, dotarło-zatkałam usta kumpeli.-I uważam, że to świetny pomysł.
Na szczęście, ekspedientka(młoda czarownica-metal) usłyszała krzyki Viji i dała nam dwie pary darmowe(!)
Potem wyszłyśmy ze sklepu(odziane w magiczne glany) i poszłyśmy na lody.
****
Natępnego dnia leciałam wraz z rodzicami w stronę Piankowego domu z kufrem uwieszonym zaklęciem do mojej miotły. W połowie drogi dołączyła do nas Vi i razem wleciałyśmy przez okno(specjalnie otwarte) pokoju Bianki.
-VI! Lili!-zawołała na nasz widok.
-PIANKA!-zsiadłyśmy z mioteł i zrobiłyśmy zbiorowego przytulasa.
Rodzice się pożegnali, kazali uważać i być "grzeczną" po czym wylecieli na swoich miotłach. Wyszczerzyłyśmy się do siebie i przystąpiłyśmy do bitwy na mięciuchne poduchy(również specjalnie przygotowane)
Kiedy zdyszane opadłyśmy na łóżko Pianki zauważyła nasze glany.
-A WY SKĄD JE MACIE!?-zawołała i dopiero wtedy Ruda i ja przypomniałyśmy sobie o prezencie.
-WSZYSTKIGO NAJLEPSZEGO!-zawołałyśmy chórem wręczając przyjaciółce glany.
-Podobają ci się?-spytałam wyszczerzona.

Pianka? Vija?Co mnie ugryzło z tymi glanami przyjaźni?
*Uwaga, nazwa zmyslona przeze mnie

piątek, 18 kwietnia 2014

od Daniela CD Avalon

Wodziłem wzrokiem po linijkach tekstu uśmiechając się coraz szerzej.
-Mamo! Jutro rano wychodzę do miasta!-krzyknąłem.
-OK!-odpowiedziała.
****
Szyld kawiarni '"Le café céleste" wyróżniał się z daleka(ciężko przegapić wielką, neonową filiżankę). Wszedłem do lokalu pachnącego espresso i odszukałem dziewczynę wzrokiem.
Siedziała przy stoliku w cieniu, w głębi kawiarni. Zaciskała palce do białości na filiżance parującego napoju.
Podszedłem do niej. Cmoknąłem w policzek i usiadłem.
-Ciekawa sprawa-zacząłem.
-Dla ciebie-odparła ponuro Amy.
-Och, Am-spojrzałem jej w oczy-TO przecież nie koniec świata. Twoi rodzice cię kochają bez względu, czy jesteś ichg ordzoną córką, czy też nie. Sama powiedz-czy gdyby ci nie powiedzieli czułabyś pustkę?
-Nie-przyznała niechętnie-Gdyby mi nie powiedzieli nie zwóciłabym uwagi.
-No właśnie.-uśmiechnąłem się zadowolony-Także, kochana, nie rozpaczaj. Jesteś i zawsze byłaś przez nich kochana.
-Może i masz racje-dziewczyna wreszcie się uśmiechnęła.

Amy?

Do Vinylii cd. Lilianne

Gdy niebo już pociemniało nabrała mnie ochota wyjść na spacer. Byłam prawie całkiem spakowana do wyjazdu. Spacerowałam przy drodze, gdy na niebie pojawił się mi bliżej nieokreślony kształt. Zmrużyłam oczy by się temu przyjrzeć. "Sowa mamy!" Powiedziałam w duchu. Usiadła mi na ramieniu,a ja wzięłam od niej list. Nie sądziłam, że Lili tak szybko odpisze. Wracając szybkim krokiem do domu czytałam linijki tekstu. Przydałoby się odpisać, bo ostatnio rozmawiałam z Bianką... Gdy doszłam do domu usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać.

Lili!
Dobrze wiedzieć, że wiesz gdzie mieszka Bianka, ale ostatnio z nią przez chwilkę rozmawiałam,to się upierała, żebyśmy razem przyleciały na miotłach (nie mam pojęcia po co). Co do jej urodzin... Zanim do niej przylecę wstąpię na Plac Horkruksów. Fajnie by było, gdybyś tego samego dnia też się tam zjawiła. Po szmerałybyśmy troszkę po sklepach za prezentem.
PS: Ubranko to dobry pomysł!
Pozostało mi chyba tylko powiedzieć... do zobaczenia!
Vija.

Przyczepiłam z powrotem, odpowiedź do nóżki sowy i wypuściłam ją do zleconej jej osoby. Został właściwie tylko jeden dzień... muszę sprawdzić, czy wszystko spakowałam!

Lili? 

Od Avalon cd. Daniela

W samochodzie się do siebie nie odzywaliśmy mama przygryzała nerwowo wargę a ojciec patrzyła na jezdnie. Wiedziałam że w domu wybuchnie. Zawsze tak robiła kiedy chciała na mnie na wrzeszczeć. Jednak mówiła do mnie aż zadziwiająco spokojnym głosem.
- Czemu maż podarte rajtuzy? - spytała
- Bo Daniel mnie oprowadzał po okolicy i się potknęłam - powiedziałam
- Czy ty z Danielem chodzisz? - spytała
- Tak - powiedziałam a mama odetchnęła z ulgą - Mogę się coś spytać?
- Jasne córuś pytaj o co chcesz - powiedziała z uśmiechem lecz coś nienaturalnego było w jej głosie
- Nie gniewasz się na mnie za rajtuzy? - spytałam a ta odetchnęła po raz kolejny
Jechaliśmy w milczeniu. Tato posłał mamie znaczące spojrzenie. Ta zaczęła się pocić. I spojrzała na niego błagającym wzrokiem. Między nimi toczyła się bezgłośna rozmowa. Cieszyłam się tylko że włączył automat i auto prowadziło się samo. W końcu przełknęła głośno ślinę i spojrzała na mnie.
- Musimy ci coś powiedzieć Amy - powiedziała łamiącym się głosem - Ale nie tu.
Podniosłam brew. Tato zaparkował w garażu. Z niego weszliśmy od razu do holu. Zdjęłam kurtkę i zawiesiłam na wieszak. Czekała nas rodzinna rozmowa w salonie. Więc weszłam do niego usiałam na kanapie i włączyłam telewizor. Mama usiadła na fotelu obok a tato koło mnie. Wyłączyłam telewizor.
- Amy... Ty nie jesteś naszą córką - powiedziała - Znaleźliśmy ciebie pod drzwiami.
- Byłaś wtedy taka malutka - powiedział tato - Nie mogliśmy ciebie nie wziąć.
- Dlaczego teraz mi to mówicie - wstałam a moje włosy stały się prawie że szkarłatne.
- Uznaliśmy że to najlepszy czas dla ciebie - powiedział mój jak się okazało nie mój ojciec, Matthias
- Jesteś prawie dorosła. Myśleliśmy że lepiej to przyjmiesz - powiedziała kobieta którą kiedyś uważałam za matkę i chodź wiem że nie jest nią nadal ją kocham.
- To się myliliście! - wrzasnęłam - Kim w końcu jestem?! Jaką czarodziejką?! Kto mnie zostawił?!
- Nie wiemy kochanie. Uważaliśmy ciebie za cud zesłany z nieba - powiedziała mama i też wstała.
Po moich policzkach spływały łzy. Podeszłam do niej i przytuliłam. Płakałam i płakałam. Jednak wolałam nie wiedzieć tego o czym się dowiedziałam. Osunęłam się od niej. Moje oczy były czerwone od łez.
- Pójdę się umyć - powiedziałam z udawanym uśmiechem - Ochłonąć
- Dobrze tylko wracaj szybko - powiedziała ze sztucznym uśmiechem
Weszłam na górę do swojego pokoju. Zaklaskałam w dłonie a poruszyło się moje samo notujące pióro.
-Pisz - rozkazałam - Kochany Danielu. Mam nadzieje że u ciebie dobrze i raczej rozmowa twoich rodziców nie pobije mojej. Nie nawrzeszczeli na mnie tylko powiedzieli że mnie znaleźli jak jeszcze byłam mała pod drzwiami. Ciekawi kto tak naprawdę jest moimi rodzicami. Lecz jednak nadal uważam że moi starzy rodzice to rodzice gdyż oni mnie wychowali a nie tamci co mnie porzucili. Spotkajmy się jutro w kafejce '"Le café céleste". Twoja Amy <3
Odczekałam chwilę by pióro przestało notować. Podałam list mojej sowie po czym podałam jej adres Daniela. Ta wyleciała szybko. Uśmiechnęłam się i poszłam do swojej łazienki.
Dan??

czwartek, 17 kwietnia 2014

Od Adama cd. Viku

- Więc zacznijmy od tego, że to jest salon. A to jest mój murzyn - wskazałem na Davida. Viku zachichotała.
- Jak już, to ty mój, Adonisie - parsknął kumpel.
- Dave, przecież on nie zrozumie - Ell zrobiła współczującą minkę.
- A-DO-NI-SIE - sylabizował blondyn, otwierając szeroko usta. Popukałem się w czoło.
- Le Adaś udaje wykształconego przed koleżanką - zaśmiała się Elliezabeth.
- Nie muszę udawać - prychnąłem.
- Och, rozumiem! Ty tylko robisz z siebie idiotę i myślisz, że laski na ciebie polecą - powiedziała triumfalnie.
- Dooobra - zaczął David tonem tak donośnym, by dało radę nas uciszyć. Wiedział, że jeśli nie zmieni tematu, znów rozpęta się kłótnia. - My tu gadu-gadu, a biedna Vicky nie wie, o co chodzi.
- No, to oprowadzanie, tak? - zwróciłem się do tej małej, która nie odzywała się dłuższy czas. Postanowiłem puszczać mimo uszu przytyki przyjaciółki.
- Może JA bym ją oprowadził po MOIM domu? - spytał David.
- To czyj to w końcu jest dom? - spytała zdezorientowana.
- Adaś chciał zabłysnąć, zaimponować ci, wiesz... - wyjaśniła Ell z niewinnością w głosie.
- Skończ - syknął David, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. - Serio, styka dzisiaj.
- Nie no, luz - wymusiłem delikatny uśmiech. - Więc... Oprowadźmy ją razem. Mam nadzieję, że Ell będzie miała okazję zabrać Victorię też do mnie i to jeszcze w te wakacje.
- Po moim trupie! - zaprzeczyła stanowczo, co rozbawiło mnie i Blondaska. Przysiągłbym, że próbowała zabić mnie wzrokiem.
Z Davidem na czele wyszliśmy z salonu na długi korytarz wyłożony czerwonym dywanem i zaczęliśmy nim iść. Na piaskowych ścianach wisiały pozłacane świeczniki, oddzielające drzwi do innych pomieszczeń.
- Tu mam sypialnię - David puknął w pierwsze drewniane drzwi po lewej. - A na przeciwko śpią moi rodzice. Drugie drzwi po lewej to sypialnia Hespera. To mój młodszy brat - wyjaśnił. - Obok sypialni rodziców jest gabinet mojego ojca... I jeszcze miliardy innych nudnych pomieszczeń - machnął ręką. - Pokażę ci najlepsze, Vicky. Diabeł to widział, a ty, Ellie... Nie jestem pewien. W każdym razie spodobałoby się Clarr, o ile wyszłaby w końcu ze swojej jaskini i zaczęła spotykać się z ludźmi.
- Ej... - szepnęła Victoria, łapiąc mnie za ramię. Gdy przystanąłem i odwróciłem się, zrobiła się cała różowa.
- Co jest, mała?
- Yyy... Kto to jest Clarr?
- Moja przyjaciółka.
- Ta, którą zdradziłeś?
- Nieee! Zresztą... Posłuchaj. Ja nikogo nie zdradziłem.
- Ell mówiła...
- Ona dużo gada - uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
- No, tak. Ja ci wierzę. A tego... Ta Clarr to dziewczyna Davida?
- Skąd!
- A David chodzi z Ell?
- Nie, nie, nie... Nikt z nikim nie chodzi. Nasza czwórka się kumpluje. Chodzimy razem do klasy, jemy i gramy. Tylko Clarisse nie jest w drużynie. Ona ma lęk przed miotłą... A, zresztą. Mniejsza o to. Długa historia.
- Ej, Viku, nie martw się! Twojego Adasia żadna nie weźmie, masz drogę wolną! - powiedziała Ell tuż nad moim uchem. Wygląda na to, że cały czas szła za nami i wręcz z radością podsłuchiwała, o czym rozmawiamy. Vicky zrobiła się cała czerwona i wymamrotała jakieś słowo. O tysiąc galeonów mogę się założyć, że wyzwała kuzynkę od suk.
- Daj jej spokój - mruknąłem. - Nowa jest, nic dziwnego, że chce poznać znajomych kuzynki. A wątpię, że ty masz ją zamiar jakkolwiek uświadomić.
- Jest na to za pyskata - burknęła Ellie. Spodziewałem się wykładu psychoterapeutycznego pod hasłem: "Za moich czasów", jednak zamiast tego dziewczyna włożyła do buzi coś, co mugole nazywają chyba gumą do żucia.
- No, dobra, jesteśmy - David stanął przed dużymi, starymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Wiedziałem, co się za nimi kryje. Jak dla mnie nic ciekawego, ale dziewczynom powinny opaść kopary. Jako dżentelmen otworzył wrota Victorii, po czym wszedł za nią, natomiast ja, jako... ja, udałem, że chcę uderzyć Ell drzwiami. Wkurwiła się, a ja jebłem banana. No, i weszliśmy. Ell ledwo spojrzała, co kryje się w pomieszczeniu, zatrzymała się i, uniósłszy głowę, otworzyła usta z zachwytu. Obok niej stała Victoria w dokładnie tej samej pozie. Co w rodzinie, to nie zginie. W każdym razie, znajdowaliśmy się właśnie w domowej biblioteczce, czy raczej: bibliotece, Martinesów. Było to okrągłe pomieszczenie bez okien, które zamiast normalnego sufitu posiadało szklaną, jasną kopułę. Na ścianach, od podłogi aż do końca, przymocowano w jednym ciągu długie półki po brzegi wypełnione różnymi książkami. Wyglądało zajebiście. Przy półkach ustawiono olbrzymie drabiny, a po naszej prawej stronie były schody, po których można było wejść na umiejscowione co kilka metrów wysokości tarasy otoczone balustradą i ułatwiające przeglądanie dzieł na górze bez użycia drabiny. Najwyżej położony taras znajdował się przy samej kopule i było tam dosyć miejsca dla kilku osób.
- Piękne - westchnęła cicho Victoria.
- Czemu ja nic o tym nie wiedziałam?! - piekliła się Ell, nie podnosząc jednak głosu zbyt mocno.
- Robi wrażenie, co? -  szepnął David.
- Wchodzimy - zakomenderowałem i pokazałem na schody.
- Accio "Praktyczna obrona przed czarną magią"! - powiedział jeszcze David, a z którejś półki wysoko nad naszymi głowami wysunęła się czarna książka, po czym sfrunęła na ręce chłopaka. - Możemy iść.
Zaczęliśmy wdrapywać się po schodach na samą górę. Była zupełna cisza, tylko schody odrobinę skrzypiały pod naszym ciężarem. Nikt z nikim nie rozmawiał. To miejsce emanowało jakąś tajemniczością, która kazała nam nie zakłócać jego spokoju głośnymi rozmowami. Kiedy wreszcie dotarliśmy na górę, dziewczyny zaczęły zachwycać się olbrzymim dachem.
- Fajnie wygląda jak jest pełnia - poinformował je Dave.
- Pokażę ci coś - zwróciłem się do Ell. Złapałem ją za rękę i podprowadziłem do samej balustrady. - Wychyl się.
- Nie - jęknęła.
- Nic ci się nie stanie - przewróciłem oczami. - Ścigająca, która boi się wysokości...
- Nie boję się wysokości! Po prostu ci nie ufam, jasne? Byłbyś zdolny mnie stąd zrzucić.
- Śnisz. No, wychyl się!
Oboje wychyliliśmy się i spojrzeliśmy w dół. Boskie wrażenie. Nisko, niziutko nad nami była drewniana, lśniąca podłoga.  Taras, na którym staliśmy, był większy od tamtych, więc trzeba było zapuścić żurawia, by je dostrzec, jednak kiedy już się to zrobiło, był to nietuzinkowy widok. Wyglądało to trochę jak schody.
- Mega, nie?
- Śliczne...
- UWAŻAJ! - krzyknął David, jednocześnie wkładając Ellie od tyłu palce między żebra. Ta pisnęła i podskoczyła mimowolnie ze strachu.
- Mogłam wypaść, debile!
- Ja nie miałem z tym nic wspólnego - uniosłem ręce zgięte w łokciach.
- Jaasne... - przewróciła oczami. - Specjalnie kazałeś mi się wychylić...
- Toć nie!
- Nie kłam.
- Nie kłamię - spojrzałem na nią gniewnie. Wkurwia mnie, jak ktoś mi coś wmawia.
- Dajcie spokój... Ell, musisz posądzać Adama o wszystko?
- Musi - odpowiedziałem zamiast przyjaciółki i odszedłem od nich. Usiadłem obok obserwującej krajobraz przez szyby kopuły Victorii. - Co jest, mała?

Vicky? ^^

wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Sheili CD Adama

-No niech ci będzie.-przewróciłam oczami.- Jak tak ładnie prosisz by spędzić ze mną czas.
-Ja z tobą? Dziewczynko?
-Idź już, pedofilu.-zaśmiałam się.
Adam spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, po czym poprowadził nas do lodziarni.Stanęłam przed drzwiami patrząc do środka.
-Panie przodem. - powiedział przepuszczając mnie w drzwiach.
-Jakiś ty szarmancki.-powiedziałam sarkastycznie.
Podeszliśmy do lady. Spojrzałam na wystawione lody i patrzyłam na smaki. Miętowy, orzechowy, czekoladowy, bananowy... Całe mnóstwo.
-Co dla was?-zapytała sprzedawczyni. Była to młoda dziewczyna, o niebieskich oczach i długich jasnych blond włosach.
Adam spojrzał na mnie i podniósł jedną brew.
-Malinowe poproszę.-powiedziałam nadzwyczaj grzecznie do kasjerki.
Dziewczyna wzięła rożek i włożyła do niego lody malinowe.
-A dla ciebie?-zapytała Adama.

<Adam? Będziesz podrywał kasjerkę? XD >

od Daniela CD Avalon

Uśmiechnąłem się do dziewczyny. Strasznie ładnie śpiewała. W końcu postanowiłem jej powiedzieć, co chciałbym zrobić w tym roku szkolnym:
-Amy....
-Słucham?-uśmiechnęła się.
-Bo...ja tak sobie myślałem, że fajnie by było...echh-westchnąłem-zostać animagiem.
-ANIMAGIEM?-jej piękne oczy zwróciły się w moją stronę błyskając zaciekawieniem.
-Aniemagiem-kiwnąłem głową-I może ty też być...pewnie byłabyś jakimś fajnym zwierzęciem-mrugnąłem. Uśmiechnęła się
-Masz rację, fajnie by było. Ale na to jeszcze jest czas.
-Racja-zeskoczyłem z drzewa i pomogłem zejść Amy. Teraz ta mniej przyjemna część dnia. Pod domem już stało auto Nelisse'ów, których w nim nie było. Co oznacza, że....O MATKO!
Spojrzeliśmy po sobie i jednocześnie zaczęliśmy biec w stronę domu. Moi rodzice właśnie rozmawiali z rodzicami Amy. Bałem się, że zaczną sobie wyjaśniać "niejasności" co do mnie i Amy.
Moi rodzice jednak( i na szczęście) czuli się skrępowani obecnością tak sławnych ludzi.
Kiedy weszliśmy mama Amy rzuciła krótkie spojrzenie na rozdartą rajstopę dziewczyny, ale nic nie powiedziała.
-To my już nie przeszkadzamy-powiedziała pani Nelisse i wraz z córką i mężem wyszła z domu-Dowiedzenia-dodała przez otwarte okno samochodu. Avalon zdążyła mi posłać spojrzenie mówiące "powodzenia" po czym przyciemniana szyba się zamknęła.
Chciałem cichcem uciec do pokoju, jednak zatrzymał mnie głos mamy:
-DANIEL ALEBRT COASPARTOUX, PROSZĘ ZEJŚĆ NA DÓŁ!
Powiedziałem bezgłośnie ups i wykonałem polecenia.
-DLACZEGO TWÓJ GOŚĆ JEST KOBIETĄ!?-wrzasnęła mi prosto w twarz.
-Wiesz, to dość skomplikowane, a zaczęła się od...
-NIE O TO CHODZI! CZEMU ZAPRASZASZ DZIEWCZĘTA DO DOMU!?
-Jedno dziewczę-poprawiłem ze stoiskim spokojem.
-TO BEZ ZNACZENIA! TŁUMACZ SIĘ NATYCHMIAST!
Wstchnąłem i zacząłem opowiadać: zaczynając od wyimaginowanego lidera zespołu, na obiedzie kończąc. Pominąłem może tylko migracje pegazów i zachód słonca na forcie...
Rodzice byli zaskoczeni i wściekli, a siostra rozbawiona-wiedziała, że dostanę szlaban.
-Czyli...mam rozumieć...że Nelissówna to...TO TWOJA DZIEWCZYNA!?
Kiwnąłem głową. Rodzice spojrzeli po sobie, westchnęła i poszli do swojego pokoju. Siostrunia była bardzo zawiedziona, że nie skończyło się to laniem.
Natomiast ja odetchnąłem z ulgą i poszedłem do pokoju.

Amy? A jak z twoimi rodzicami?

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Ell cd Adama

Popatrzyłam na niego wytrzeszczonymi oczami.
- Muszę...? - jęknęłam.
Pokiwał głową.
- Nie wierzę, że to robię. - powiedziałam i klęknęłam.
Miałam krótkie spodenki, więc po chwili kolana zaczęły krwawić.
Jest! Rue du Louvre!
Podniosłam się i popatrzyłam na kolana.
- Auuu - syknęłam dotykając lekko zaschniętej krwi. - patrz co zrobiłeś! - powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- Twoja kolej.. Pora na rewanż - wzruszył ramionami.
- Niesiesz mnie na barana do końca. A może i w drugą stronę - oznajmiłam zadowolona z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Nie ma mowy! Tylko do końca!
- Okay - zgodziłam się dobrodusznie - do końca.
Wskoczyłam Adamowi na plecy i delektowałam się jego cierpieniem. Nie dość, że był zmęczony to jeszcze miał mnie na plecach.
- Nie za ciężko ci? - zachichotałam.
- Skąd - stęknął.
Po chwili dotarliśmy na miejsce .
- No - stęknął - złaź.
- Ok - powiedziałam zasmucona. - I tak nie jesteś wygodny. Chyba zapiszę się na jazdę konną.
- Bo...?
- Bo konie są wygodniejsze od ciebie poza tym już kiedyś jeździłam i umiałam anglezować NA DOBRĄ NOGĘ! *ci co byli ze mną na czacie widzą o co chodzi... XD*
- Idziemy na lody? - zapytał Adam.
- Ty stawiasz - zażądałam.
- OK. Większość dziewczyn chce sama za siebie pła...
- Ale ty im nie pozwalasz udajesz wielkiego macho...
- Taaa jakie smaki?
- Mięta z czekoladą - powiedziałam oglądając swoje paznokcie, które zaczęły zmieniać kolory kończąc na miętowym.
Adam udał się do budki lodowej. Po chwili wrócił z lodami.
- Dzięki - mruknęłam - Wiesz... Nawet cieszę się, że się pokłóciliśmy.
- Nie no serio zaraz strzelisz gadką o tym, że przez to staliśmy się jeszcze lepszymi przyjaciółmi i wgl... - przewrócił oczami.
- Nie...? - popatrzyłam na niego jak na wariata. - Po prostu miałam okazję dać ci z liścia... Gdybyś ty wiedział ile mi to dało radości... Czekałam na to odkąd cię poznałam wiesz?
- Taa - znów przewrócił oczami.
Lody kończyliśmy w milczeniu.
- Co teraz robimy? - zapytałam.



Adasiu? :3

Od Avalon cd. Daniela

Chłopak przewiną szybko do jednego z najlepszych momentu w filmie. Zatrzymał i podał mi dłoń.
-Będziesz śpiewał? -spytałam z uśmiechem
-Poprawka nie ja tylko my -pociągnął mnie tak że stałam tuż przy nim.
Zaczęliśmy śpiewać wraz z muzyką:
https://www.youtube.com/watch?v=DvxRoQrAyZ0
Naprawdę ładnie śpiewał. Patrzyłam mu w oczy, prosto w jego hipnotyzujące niebieskie oczy. Chodź piosenka się skończyła nadal na siebie patrzyliśmy. Delikatnie musnęłam jego usta i uśmiechnęłam się.
-Chyba powinniśmy oglądać a nie śpiewać -uśmiechnęłam się do niego i wróciłam na swoje miejsce na kanapie.
Dan usiadł koło mnie i włączył bajkę od początku po czym objął mnie ramieniem.Koło mnie usiadła jego siostra a koło Daniela mama. Zostaliśmy otoczeni.
-Wiem że ciebie wciągnęła bajka ale może ciebie oprowadzę -uśmiechnął się
Przewróciłam oczami. Wiedziałam że było dla niego niezręcznie z rodzicami na karku. Zaczął mnie oprowadzać po całym domu aż wreszcie wyszliśmy na dwór.
-Przyznaj ciężko ci było po prostu tam wysiedzieć z rodziną w około -powiedziałam z uśmiechem
-Ja tam piekielne męki przechodziłem -zaśmiał się -Wiesz co będzie jak pojedziesz? Zaczną się bardzo głupie pytania.
-Nie dziwię ci się -chichotałam nadal -To co teraz robimy?
-Oprowadzę cię po okolicy a potem wrócimy tutaj -powiedział -Może ochłoną że nie ma kolegi lecz dziewczyna.
-Na pewno ochłoną -powiedziałam
Zaczął biec przed siebie ciągnąc mnie za sobą. Nadążałam ledwo za nim.W końcu przystanęliśmy.
-To jak jeszcze jeden duecik? - spytał z bananem na twarzy
-Wiesz co Dan,zjedz snickersa - powiedziałam ledwo powstrzymując śmiech
-Czemu? -podniósł brew
-Bo jak jesteś głody to mówisz bardzo dziwne rzeczy -powiedziałam
-Nie żartuje -powiedział -Jeszcze jeden krótki duecik.
-Jesteś okropny ale dobrze -powiedziałam i wspięłam się na drzewo dziurawiąc przy tym rajstopy.
Chłopak usiadł tuż obok mnie zaczęliśmy śpiewać:
https://www.youtube.com/watch?v=AHHzilG2zHY
<Dan? Tak muzycznie c: >

od Lilianne CD Vinyl

Kończyłam pałaszować drugą świetną kanapkę a la Znajdka, gdy
przez szeroko otwarte okno wleciała śliczna, kremowa sówka i mój
Narato. Odczepiłam odpowiedź od nóżki sówy w duchu podziwiając
szybką odpowiedź przyjaciółki.
Otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać z każdą linijką uśmiechając
się szerzej. Natychmiast sięgnęłam po pergamin i pióro i odpisałam:
Vija!
Tak, wiem, gdzie mieszka Pianka i się zgadzam, że powinnyśmy coś dla niej przygotować. Może jakieś fajne ubranko?;-)
Moi rodzice na stówę sie zgodzą na te kilka dni. Trzymaj się, Rudzielcu i do następnego spotkania!
PS.
Aha, i niech moc będzie z Tobą.
PSS.
Pozdrów Piankę, jeśli wcześniej jeszcze będziecie rozmawiać!
Lili

Przeczytałam wiadomość kilka razy po czym przywiązałam do nóżki sowy i odesłałam ją do właścicieli. No, pozostaje się spakować.

Vija? Pianka?

piątek, 11 kwietnia 2014

Od Adama cd. Sheili

- Ale tu nikogo nie... - nie dane mi było dokończyć, gdyż poczułem uderzenie twardej okładki w tył głowy. Odwróciłem się z gniewem wymalowanym na twarzy. - Co ty robisz?!
- Prosiłam, żebyś na mnie tak nie mówił - wzruszyła ramionami. W ręku trzymała masywny egzemplarz "Standardowej księgi zaklęć".
- Jak mam na ciebie nie mówić, dziewczynko? - spytałem niewinnie.
- Właśnie tak!
- Nie mówię na ciebie "Właśnie tak" - powiedziałem ze zdziwieniem. Sheila wydała z siebie krótkie warknięcie.
- Jesteś głupi! - rzuciła. Zaśmiałem się.
- Jaki szeroki zasób słownictwa, dziewczynko! Rzeczywiście, moc epitetów, jakimi mnie ochrzciłaś, jest niezrównana! - przyznałem z udanym podziwem w głosie i uśmiechem satysfakcji.
- Odwal się - mruknęła.
- Uuu... Taka ładna, a taka wulgarna - zauważyłem. - Masz rację, nadajesz się do Ombrelune. Będę zaszczycony móc siedzieć z tobą przy jednym stole - wyszczerzyłem się, jak zwykle eksponując oślepiającą biel moich zębów.
- Dziękuję - powiedziała wyniośle.
- Nie narzekasz przypadkiem na brak towarzystwa? - spytałem. Właściwie nie przybyłem na Plac Horkruksów w jakimś konkretnym celu i miałem ochotę pozatruwać komuś życie. Młoda zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie jesteś przypadkiem dla mnie za stary?
- Ejejej, trochę pokory! A kto powiedział, że ja cię podrywam? - spytałem figlarnie. - Po prostu mi się nudzi, jasne?
- Chyba rzeczywiście, skoro chcesz spędzać czas z taką małolatą - odparła i wywaliła na mnie jęzor.
- Ej! Uważaj sobie, DZIEWCZYNKO!
- Bo?
- Bo ja tak mówię!
- A ja cię nie słucham. A teraz zejdź mi z drogi. Muszę dokończyć zakupy. I patrz pod nogi, żeby nie podeptać następnych pierwszaków.
Sheila wyminęła mnie zręcznie i podeszła do najbliższej półki z książkami. Zaczęła czegoś szukać. Skierowałem się do wyjścia ze sklepu. Stanąłem przed drzwiami i zrozkoszowałem się słońcem świecącym nad Paryżem. Obserwowałem tłumy czarodziejek i czarodziejów załatwiających sprawunki. Bardzo dużo uczniów pierwszych klas krzątało się z rodzicami po ulicach. Zabawny widok. Po czym poznać pierwszorocznego robiącego szkolne zakupy? Ma podnietę jak chuj, a za nim próbuje nadążyć jego ojciec lub matka z torbą z szatami w jednej ręce, kociołkiem cynowym w drugiej, w kociołku tachająca górę podręczników a na piersi przytrzymująca klatkę z sową. Ciekawe, gdzie zmieścili składniki do eliksirów i miotłę... Groteska jednak zaczęła się wtedy, gdy zza roga wyszło dwóch rudych bliźniaków. Za nimi truchtała nie mniej ruda baba, która z powodzeniem nadawałaby się do walk sumo, niosąc dwie wielkie złote klatki z puchaczami w jednej ręce oraz dwa kociołki i dwie po brzegi obładowane torby w drugiej. Na trzymanych równolegle rękach położyła sobie dwa Nimbusy. Sowy krzyczały niespokojnie i co chwilę machały skrzydłami, kiedy ich klatki obijały się o siebie. Facetka szła na oślep, co chwilę coś gubiąc, a najlepsze było to, że biedna nie pomyślała, żeby odłożyć resztę trzymanych rzeczy, mając zamiar podnieść tę leżącą, więc spadała jej kolejna i kolejna, i jeszcze jedna... Nawet nie próbowałem kryć rechotu. Hm... Z tego, co pamiętam, ja byłem sam na zakupach szkolnych. Wcale mi to nie przeszkadzało...
- Ała! Po kiego stoisz w drzwiach jak... TY?! - Wychodząca z księgarni Sheila znów na mnie wpadła. - Co ty tu robisz?!
- O ile wiem, Francja to wolny kraj, dziewczynko.
Sheila przewróciła oczami.
- Czekałeś na mnie?
- Może tak, może nie.
- W celu...?
- Nie interesuj się młoda. Już ci mówiłem, nudzi mi się...
- Zaraz pójdę do... Yyy... No, mniejsza o to, gdzie pójdę, ale powiem im, że zaczepiasz dziewczynki chodzące po mieście!
- No, idź! Biegnij! - poleciłem z sarkazmem.
- A żebyś wiedział!
- Ale wiesz... Jak na mnie naskarżysz i mnie zamkną za pedofilię, to kto ci kupi lody?
- Nie chce od ciebie lodów - powiedziała dumnie.
- Na pewno? No, nie daj się prosić! Tu, zaraz za rogiem, jest taka dobra lodziarnia. Co ty na to?

Sheila? Adaś - pedofil kupuje lody małym dziewczynkom xD

czwartek, 10 kwietnia 2014

Od Adama cd. Ellie

- A co, może nie mam?! - parsknąłem.
- Wieesz... - mruknęła zakłopotana Ell. - Powiedzmy, że po prostu twoje żarty nie śmieszą - zakończyła z promiennym uśmiechem tonem, jakby chciała krzyknąć "eureka!".
- Clarr śmieszą. Davida też. Ty się po prostu nie znasz!
- Elliezabeth Heap Mistrz Ciętej Riposty miałaby nie znać się na żartach? - spytała z niedowierzaniem.
- Właśnie - przytaknąłem.
- Chyba przez te dwa lata nie poznałeś mnie jednak dość dobrze.
- E tam, gadasz... Słuchaj, mam pomysł! - nagle zmieniłem temat. - Zawsze chciałem coś zrobić... - Ell zrobiła pytającą minę. W jej oczach dostrzegłem lekką panikę. - Zawsze chciałem wrypać się w ubraniu do fontanny! Przed wieżą Eiffla są fontanny, no nie? Takie tryskające do góry. Chodźmy tam! - poprosiłem gorączkowo. Dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie. Domyślałem się, że czasami uważa mnie za dziecinnego, zupełnie szalonego i spontanicznego... Cóż, w kręgu przyjaciół mi się zdarzało. Miałem nadzieję, że polubi mnie takiego.
- Serio?
- Serio, serio. Proszę! - Zrobiłem maślane oczy.
- No... Dobra. Daleko z tego twojego... Rue du Renard... do wieży Eiffla?
- Jakieś pięć kilasów.
- Boże... - jęknęła, a grymas boleści skaził jej nienaganną twarzyczkę.
- Schudniesz - rzuciłem nieprzemyślaną uwagę. Ell posłała mi mordercze spojrzenie zdradzające żądzę krwi. - Oj, no! Nie chciałem tego powiedzieć! Idziemy? Będzie naprawdę miło.
- Och, skoro nie dasz mi spokoju...
- Nie pożałujesz - mrugnąłem zawadiacko, po czym wziąłem Ellie pod rękę, ku ogólnej zawiści i zazdrości zebranych na ulicy dziewcząt, i przyspieszyliśmy kroku. Czekał nas spacer przez dobrą godzinę - i to najkrótszą trasą.
- Mam pomysł! - wypaliłem nagle, kiedy zapadła chwilowa cisza po wyczerpaniu tematu tegorocznych Mistrzostw Świata w Quidditchu, na które oczywiście, nie ma bata, musiałem się wybrać.
- Przerażają mnie te twoje wariackie pomysły - wyznała dziewczyna.
- Oj, posłuchaj chociaż! Zagrajmy w takie coś, że będziemy robić rzeczy, na które nigdy w życiu byśmy się nie zdecydowali! Kompletnie bez sensu, kompletnie świrnięte... Takie jakby...
- ...wyzwania? - czytała w moich myślach. - Jakie na przykład?
- Na przykład... Idź do tej kawiarni - wskazałem na mały, sympatyczny lokalik po prawej który właśnie mijaliśmy. - Spytaj, który mamy rok, a kiedy dostaniesz odpowiedź, krzyknij: "Udało się! Nareszcie się udało!"
Ell spojrzała na mnie jak na pacjenta oddziału specjalnego i popukała się w czoło.
- Peniasz? - wyszczerzyłem proste, białe zęby z satysfakcją.
- Prędzej świnie zaczną latać - prychnęła i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kawiarni. Kiedy weszła, stanąłem przy oknie, by upewnić się, że naprawdę to zrobi. Wolałem nie wchodzić za nią. To byłoby dziwne... W każdym razie dziwniejsze, niż było...
- Przepraszam, który mamy rok? - różowowłosa podeszła do lady i zadała pytanie oszołomionej kobiecie stojącej za kasą. Kiedy otrzymała odpowiedź krzyknęła tak, że bez problemów usłyszałem ją na ulicy: - NARESZCIE! PO TAK DŁUGIM CZASIE! UDAŁO SIĘ! UDAŁO!
Żywo przy tym gestykulowała, teatralnie wskazując na niebo, jakby dziękowała Bogu za taki cud. Po tym incydencie szybko wybiegła z kawiarni. Zaczęliśmy zaśmiewać się do rozpuku. Widziałem, że oczy miała pełne łez. Ze śmiechu, oczywiście. Wszyscy klienci patrzyli teraz na nas przez dużą szybę z mieszaniną niepokoju i współczucia. To tylko jeszcze bardziej nas nakręcało.
- Teraz ty!
- Co ja?
- Niech pomyślę... - Ell zrobiła minę, która miała sugerować to, że się głęboko zastanawia. - Wiem! Podejdź do jakiejś staruszki na ulicy i ją pocałuj. W usta!
- CO?!
- Sam wymyśliłeś tą zabawę - wzruszyła niewinnie ramionami. Sabotażystka jedna.
Ruszyliśmy więc dalej wzłuż Quai de la Mégisserie. Na moje nieszczęście, już po chwili z przeciwnej strony nadeszła starsza kobieta. Właściwie nie była taka stara, a na pewno bardzo zadbana. W rękach niosła siatki z zakupami. Szła powoli, rozkoszując się pięknym dniem spędzanym w samym centrum Paryża.
- Nie zmusisz mnie... - warknąłem, siląc się na obojętność. Zabrzmiało to jednak jak prośba dziecka, które nie chce iść do uzdrowiciela.
- Racja. Nie zmuszę - odpowiedziała. Kombinowała coś... - Bardzo jednak będę usatysfakcjonowana, że jesteś takim cieniasem. David na pewno by to zrobił...
Ukłucie zazdrości połechtało moje ego. "Rób to!" - słyszałem przepełniony pychą głos w mojej głowie. - "Rób to! Popisz się! Na co czekasz?" Bez wahania podszedłem do kobiety, która akurat nas mijała, złożyłem pocałunek prosto na jej suchych ustach i odszedłem szybkim krokiem, wycierając się rękawem. Nie odwracałem się za siebie. Ell, która przed chwilą widocznie zatrzymała się na chwilę z wrażenia, ruszyła za mną, starając się mnie dogonić.
- Zadowolona? - syknąłem, kiedy wreszcie zaczęła dotrzymywać mi kroku.
- Bardzo. Byłam pewna, że nie dasz rady!
- No to widzisz - uśmiechnąłem się krzywo. Byłem dumny, że udało mi się jej zaimponować.
- Daleko jeszcze?
- Tak sobie. Jeszcze jakiś kilometr do mostu. Potem jeszcze trzy...
- Żartujesz? - pokręciłem przecząco głową. - Było wziąć miotłę...
- To miał być spacer - przypomniałem.
- I jest!
- Teraz ja.
- Hm? - Ell zmarszczyła czoło.
- Moja kolej na wymyślanie zadania.
- Och, tak. No więc?
- Poczekaj... Zemsta będzie słodka - uśmiechnąłem się mściwie i zatarłem ręce. - Wiem! Przejdź całą drogę aż do skrzyżowania z Rue du Louvre na czworakach.
- To daleko? - jęknęła.
- Z czterysta, pięćset metrów.

Ell? xd

środa, 9 kwietnia 2014

Od Vinyl (i troszkę Bianki) cd. Lilianne

- Vija... Vinyl! VINYLIA LIST DO CIEBIE!!! Mam go spalić,czy łaskawie zejdziesz na śniadanie?! - Cudownie. Krzyk mamy z kuchni... najczęstsze rozpoczęcie dnia.
- Idę mamo! - krzyknęłam z mojego pokoju na piętrze.
Zeszłam powoli ze schodów i nie licząc małej utraty równowagi na kilku lodowatych stopniach, tą jakże krótką ( prawie przespaną ) podróż przebyłam w miarę spokojnie.
- Co to za list? - zapytałam, gdy znalazłam się w kuchni.
- Nie wiem. Sowa ci do pokoju wleciała kiedy otwierałam okno, więc wzięłam od niej ten list, żeby cię nie obudziła, ale i tak musiałam, bo śniadanie już na stole. Masz, przeczytaj sobie.
Usiadałam na krześle i zaczęłam odpakowywać zawartość koperty, popijając przy tym herbatę. Przemierzyłam uważnie wzrokiem linijki tekstu, a gdy skończyłam szeroko się uśmiechnęłam.
- To Lilianne! Dzwonię do Bianki!- krzyknęłam zrywając się od stołu. - Gdzie telefon?!
- W salonie. Na komodzie... lub ławie.
Chwyciłam szybko telefon w ręce i wykręciłam numer do przyjaciółki. ,,No odbierz! Szybko... Pianka!" mówiłam w myślach.

- Halo?
- Halo, Bianka?? Rany, co tam tak głośno?!
- Chwileczkę poczekaj... - zamilkła. W tle było słychać wszelkiego rodzaju krzyki, wrzaski i inne dziwne dźwięki. Dało się nawet usłyszeć głos Bianki: TYLKO SPRÓBUJ, TO TAK CI SKOPIĘ TYŁEK, ŻE NIE USIEDZISZ PRZEZ MIESIĄC!! - ... Już jestem... Nawet nie można spokojnie pogadać.
- Pianka, do kogo tamto było?! - zachichotałam pod nosem.
- Aaa... do jakiegoś gościa, co się do mnie przystawiał.
- Ymmm... okay, nie wnikam, ale no opowiadaj! Jak tam w Vegas??
- Jest epicko! Karo wygrała już z osiem tysięcy i zaraz idziemy na miasto je wydać - zaśmiała się. - Kupić ci coś?
- Nie no coś ty...
- Nie pierdol!
- No dobra, dobra... możesz mi kupić... eee... nie wiem... cokolwiek.
- Jesteś pewna, że cokolwiek... ? - spytała podejrzanym tonem. Domyślam się, że zrobiła szyderczy uśmieszek i jej mózg właśnie uaktywnił białego pufka pigmejskiego z ADHD.
- Tsaaa. Powiedzmy, że taa.
- A-okay!
- Zmieniając temat... słuchaj, Lili do mnie napisała! Musimy się spotkać!
- No jasne! Hmm... przyjeżdżajcie do mnie, bez narzekania! Za dwa dni będę w domku, bo Karo musi odchorować.
- He he, ok! Tylko... kiedy byśmy mogły wbić na chatę Karo?
- Może za cztery dni?
- YAY! To idę odpisać Lil! Do zobaczenia!
- Narka!

Wzięłam szybko kawałek pergaminu i kałamarz. Po kilku nieudanych próbach napisania sensownej odpowiedzi, w końcu się udało! Brzmiał on tak:

Droga Lilianne!
Nie martw się, mi też się wyjątkowo nudzi w te wakacje. Bez was jest smutno... Jedynie się Biance nie nudzi, bo siedzi sobie z Karo w Las Vegas. Zaraz po odczytaniu twojego listu szybko do niej zadzwoniłam. Mówił, że za dwa dni wraca, więc cztery dni po powrocie mamy do niej przyjechać! Zapewne zostaniemy u niej na kilka dni, więc weź jakieś dodatkowe ubrania. Ja już nie mogę się doczekać!

PS.: Zastanawiam się, czy wiesz gdzie mieszka Bianka...
PSS.: Za niedługo ma urodziny. Trzeba jej jakąś niespodziankę wymyślić.

Czekam na odpowiedź i do zobaczenia u Pianki!
Rudzielec Vinyl

Włożyłam list do koperty i starannie go zapieczętowałam.
- Mamo, czy Alicja już jest zdrowa? - zapytałam. Gdy ostatnio tata musiał wysłać jakieś papiery (nie mam pojęcia dokąd i ko kogo) potrzebował trzech sów. Na nieszczęście w drodze powrotnej rozpętała się burza i właśnie moją zniósł wiatr prosto na drzewo uszkadzając jej nóżkę.
- Jeszcze nie, możesz skorzystać z mojej.
Wyszłam na ganek przed domem. Mimo, iż byłam w samej pidżamie było mi gorąco.
- Y... ysa... su... eee... mamo jak miała twoja sowa na imię?
- Ysabeau... co w tym trudnego?
- nie łatwo nauczyć się chińszczyzny... - wymamrotałam pod nosem.
- TO FRANCUSKIE IMIĘ!!!
- No dobra... Y... Ysubeuau... egh...
Kremowa sówka zwinnie sfrunęła, gdy usłyszała wypowiadane jej imię przez moją mamę i usiadła na moim ramieniu.
- Leć do Lilianne Lavali. Proszę pośpiesz się. - i tyle ją widziałam.


Lilianne?
( Rozmowa przez telefon była konsultowana z Bianką ) ;3

od Daniela CD Avalon

Nie do końca mogłem uwierzyć w to, co się właśnie tutaj stało. W końcu oderwaliśmy się od siebie nadal patrząc sobie w oczy. Nie mogłem się nadziwić tym znajomym, a jednak zawsze tajemniczym oczom. Czułem się w pewien sposób zaszczycony-dla wszystkich te oczy były chłodne, bezuczuciowe, a akurat dla mnie zaczęły ukazywać uczucia. Poczułem przypływ niebywałego szcześcia. Znów pocałowałem dziewczynę. I żadna rozkapryszona kuzyneczka nie mogła tego zepsuć. Żadna.
Reszta pobytu na Karaibach minęła nam niby w niebie. Żartowaliśmy sobie na uboczu z Astrid, szukaliśmy objawów magii na wyspach. Jak narazie, znaleźliśmy czterech nietypowo ubranych mężczyzn i pięć kobiet. Wszyscy się wyraźnie znali.
Poza tym poro czasu spędzaliśmy na naszym forcie i w ciepłym Morzu Karaibskim. Nurkowaliśmy, a największą uciechę spawiało nam oglądanie bajecznie kolorowych ryb zapędzoych bardzo blisko siebie.

****Z powrotem we Francji****

Mama domagała się, żebym ubrał garniur, jednak z małą pomocą taty udało się poprzestać na białej koszuli. Rodzice nadal nie wiedzieli, że mój gość będzie płci żeńskiej. Nie będą mogli jednak jej wygonić, francuski savior vivre nie pozwoli. Bałem się tylko reakcji mojej siostry, która uwielbia oglądać Top Model z udziałem pani Nelisse. Na pewno zatem wie, jak się nazywa i wygląda jej córka.
Pod nasz dom podjechało drogie auto Nelisse'ów.
-Baw się dobrze, kochanie-dał sie słyszeć kobiecy głos
-I uważaj, żebys nam wstydu nie narobiła!-przestrzegł mężczyzna, po czym z samochodu wyszła moja dziewczyna. Rodzice i Jill rozdziawili usta na widok ładnej, młodej dziewczyny która, szła w ich stronę pewnym, sprężystym krokiem.
-Cześć, Daniel-przywitała się i wyglądała, jakby chciała się wspiąć na palce i mnie pocałować, jednak zaniechała tego pomysłu. Zamiast tego podeszła do moich rodziców
-Dzieńdobry, nazywam się Avalon Nelisse-przedstawiła się. Moja siostra jęknęła.
-Ale chyba nie TA Nelisse?
-Jill, do stołu-warknęła krótko mama, po czym dodała znacznie łagodniejszym tonem-Nazywam się Cristin, a to mój mąż Sebastian. Zapraszamy, Avalon, wejdź.
Ja i Amy weszliśmy za rodzicami.
-Nie powiedziałeś im o mnie?-zapytała głosem, w którym brzmiała uraza.
-No przepraszam, bałem się tylko jak zareagują. Ale obiecuję, że jak pójdziesz wszystko im wytłumaczę.
-Nie będziesz miał wyboru-odparła ponuro-Nie puszczą cię, póki się wszystkiego nie dowiedzą.
Przy stole mama zapytała:
-Zatem, Avalon powiedz mi: dobrze się uczysz?
Jęknąłem jednak Amy, najwyraźniej przyzwyczajona do tego typu pytań na obiadach odpowiedziała tylko:
-Lepiej niż moje koleżanki. One by tylko o makijażu myślały-prychnęła pogardliwie.
-Pewnie nie masz za wiele szczerych przyjaciół, prawda, biedactwo moje?
Pokręciła głową.
-Daniel jest jak na razie pierwszym i jedynym.
Rodzice wymienili szybkie spojrzenia.
-Zatem, zacznijmy jeść-zaproponowała mama. Wcześniej przestrzegłem, że gość jest wegetarianinem, co utrudniło mamie przygotowanie posiłku, jednak jakoś jej się udało.
-A kiedy zjemy, niespodzianka-wyszczerzyłem zęby do dziewczyny.
-Znam twoje niespodzianki i zaczynam sie bać-odwzajemniła uśmiech.
Po skończonym obiedzie rzekłem:
-Teraz zapraszam do salonu.
Avalon z uśmiechem wstała i poszła z amną. Słyszałem jak rodzice szepczą między sobą, jednak tę sprawę postanowiłem zostawić do wyjaśnienia na później.
W salonie stał telewizor z odtwarzaczem DVD.
-Pamiętasz, jak powiedziałaś, że lubisz Króla Lwa?-uśmiechnąłem się tajemniczo.
-Coś kojarzę, ale jak widać nie muszę, bo ty i tak wszystko zapamiętujesz.-rozesmiała się.

Amy?;3

Od Ell cd Adasia

 Jeśli mogę , Fistaszku to poprosiłabym jeszcze miętowe - powiedziałam łagodnie.
- Nie wiem czy są... - powiedział i zwiesił głowę
- Och, nic nie szko... - zaczęłam ale Adam mi przerwał.
- BZDURA na pewno są Fistaszku LODY TERAZ!
- Och... Już, paniczu.- skrzat skłonił się nisko i z trzaskiem teleportował się pewnie do kuchni.
- Dlaczego tak ich traktujesz? - zapytałam oskarżycielskim tonem.
- To sługi, Ell. - powiedział lekceważąco.
- Taaa - mruknęłam trochę bez przekonania.
Kilka sekund później obok nas zmaterializował się skrzat z miseczkami lodów.
- Dziękuję - powiedziałam z wdzięcznością kiedy dostałam swoją porcję.
- Możesz iść - powiedział adam bez wdzięczności.
Skrzat wykonał polecenie.
- Mmm pycha - powiedziałam opróżniając miseczkę do pusta
- Wiem - odrzekł z dumą.
- Wychodzimy na pole?
- Pojednawczy spacerek?
- Jasne! Ale bez poruszania niebezpiecznych tematów - zachichotałam.
- Masz moje słowo..
Wyszliśmy z domu i udaliśmy się do miasta mugoli. Po drodze wszystkie laski gapiły się na Adama a na mnie ze wściekłością.
- Myślą, że jesteśmy parą - powiedziałam
- Niech se myślą - powiedział niedbale i pomachał do jakiejś laski, która chwilę później zrobiła się czerwona jak Victoria.
Zaśmiałam się w głos i wszystkie oczy zwróciły się ku mnie.
- Taaa teraz będą jeszcze myśleć, że masz poczucie humoru.. I opowiedziałeś mi jakiś żart.. - powiedziałam ze zrezygnowaniem.



Adasiu? XD sory ale serio nie wiem co miałam napisać XD więc plan pt "Spacerek pojednawczy" został wcielony w życie

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Victoria cd Adama

- S*ka - mruknęłam pod nosem.
- Kochana, kto cię nauczył tak mówić? - zachichotała Ell
- TY! - krzyknęłam wściekła.
- I prawidłowo - podszedł roześmiany Adam. Poczułam jak się rumienię - brawo Ellie, będą z niej ludzie.
- No chyba jednak nie - mruknęła. - patrz ile tapety na pierwszym roku.. Za moich czasów to się...
- Bla bla bla - przewrócił oczami Adam. - Chodź, Viku oprowadzę cię po moim domu i...
- I poderwę cię, że będziesz za mną latać z wywieszonym jęzorem a potem rzucę dla innej. Tak.. Ten fragment już znamy wymyśl coś innego - zaśmiała się w głos na widok zbitej z tropu miny Adama.
- Zrobił tak z tobą? - zapytałam z ciekawością.
- Y... - wymieniła spojrzenia z Adamem - z moją.. koleżanką? - dokończyła ostrożnie.
- A dla kogo ją rzucił? - pytałam dalej. HA! niech się teraz tłumaczą.
- Przez pewną sytuację, młoda nie interesuj się - powiedziała szorstko.
- Jak już nawinęłaś ten temat to nic dziwnego, że chce wiedzieć - mruknął Adam.
- A zamknij się.
- Sama się zamknij!
Chwilę tak na siebie wrzeszczeli a ja powoli się wycofałam.
- Normalka - podszedł do mnie ten blondyn, David. - Jest kilka opcji albo zaraz się przytulą i tu wrócą, albo będą się fochać do końca dnia, albo zwalą winę na mnie albo zaraz któreś wybuchnie śmiechem bo ich dyskusja jest zbyt absurdalna.
No i spełniła się pierwsza opcja. Adam i Elliezabeth się przytulili na co poczułam dziwne ukłucie w sercu i przyszli do nas z uśmiechami na twarzach.
- To co oprowadzamy cię? - zaproponował ochoczo Adam.
- No... - bąknęłam.


Adam? XD "ukłucie w serduszku" :c XD

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Od Adama cd. Ell

- Hej, mała - odwzajemniłem uśmiech. - Bobku, byłbyś łaskaw nie atakować moich gości, ledwo przekroczą próg, czy raczej kominek, tego domu? - Warknąłem. Skrzat skłonił się i bez słowa wrócił do kuchni. - Super, że wbiłaś! Tylko wiesz... - spojrzałem wymownie w dół, na swoje odzienie.
- Bardzo twarzowa piżama - zaśmiała się.
- Chodźmy do góry, ok? Przebiorę się, a potem... Porobimy coś.
Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, ruszyłem schodami na pierwsze piętro i poprowadziłem ją do mojej sypialni. Otworzyłem szafę na mugolskie ubrania - mieszkając w otoczeniu niemagicznych osób, należy takową mieć. Ell rozdziawiła usta z zachwytu. Dla niej to raj, no nie? Największa fanka mugoli na świecie...
- Ty to wszystko nosisz? - Spytała z patosem.
- Ee... Tak. Się składa, że noszę.
- Ktoś tu się jednak zna na modzie - pochwaliła mnie. - Cóż... Chociaż na czymś. Cudne... Zajebiste! - Spojrzałem na nią ze współczuciem. Nie przejmując się mną zupełnie, zaczęła wyjmować wszystko z szafy, po obejrzeniu niedbale rzucając daną rzecz na łóżko. Co jakiś czas wydawała z siebie piski zachwytu i pomruki aprobaty.
- Jaka megaśna! - niemal krzyknęła, pokazując mi jedną z koszulek, którą właśnie wydobyła. - Markowa.
- Eee... Jak chcesz, możesz ją sobie wziąć - powiedziałem wspaniałomyślnie. Dziewczyna w geście o łatwym do zrozumienia znaczeniu przytuliła nową zdobycz do piersi.
- Dziękuję, Adasiu!
- Proszę...
Podbiegła do mnie i objęła mnie mocno. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaką radość sprawiają kobietom ubrania...
- Pozwól, że ja się przebiorę... - mruknąłem i wygrzebałem jakieś ciuchy z kupki znajdującej się na łóżku. Wraz z nimi skierowałem się do własnej łazienki, połączonej z moim pokojem (kto bogatemu zabroni?). Założyłem je, przeczesałem włosy grzebieniem i oblałem twarz zimną wodą. Kiedy wyszedłem, ujrzałem epicki widok - Ellie stojącą sobie w najlepsze na środku mojej sypialni na staniku.
- Co ty robisz? - zaśmiałem się. Spojrzała na mnie przestraszona i z piskiem zakryła rękoma piersi.
- Czy ty nigdy nie pukasz, jak wychodzisz z łazienki?! - wrzasnęła. - A tak w ogóle, przymierzałam nową koszulkę - dodała obrażonym tonem, po czym odwróciła się do mnie plecami i założyła czarny T-shirt. - I jak? - spytała, obracając się.
- Pasuje ci - uśmiechnąłem się, mierząc dziewczynę wzrokiem.
- Wiem - wytknęła jęzor.
- Gorąco dzisiaj? - spytałem, podchodząc do okna.
- Dosyć.
- Masz ochotę na lody? - mrugnąłem figlarnie. - FISTASZKUUUUUUUUUU!!! - ryknąłem, a Ellie aż podskoczyła. Z cichym trzaskiem w pokoju zmaterializował się skrzat.
- Oui, monsieur Adam?
- Lody. O Boże, cały dzień dzisiaj wpierdalam... - mruknąłem do siebie. - Tak, lody. Duże porcje czekoladowo-truskawkowo-śmietankowych lodów z górą bitej śmietany i dobrymi owocami. Tylko nie maliny, nienawidzę ich... Ale mademoiselle Elliezabeth możesz kilka włożyć. Ach, na wierzch sos czekoladowy! Może być? - zwróciłem się do Ellie.

Ellie? Serio pasowałaby ci ta koszulka .. xD

Obserwatorzy