- Więc zacznijmy od tego, że to jest salon. A to jest mój murzyn - wskazałem na Davida. Viku zachichotała.
- Jak już, to ty mój, Adonisie - parsknął kumpel.
- Dave, przecież on nie zrozumie - Ell zrobiła współczującą minkę.
- A-DO-NI-SIE - sylabizował blondyn, otwierając szeroko usta. Popukałem się w czoło.
- Le Adaś udaje wykształconego przed koleżanką - zaśmiała się Elliezabeth.
- Nie muszę udawać - prychnąłem.
- Och, rozumiem! Ty tylko robisz z siebie idiotę i myślisz, że laski na ciebie polecą - powiedziała triumfalnie.
- Dooobra - zaczął David tonem tak donośnym, by dało radę nas uciszyć. Wiedział, że jeśli nie zmieni tematu, znów rozpęta się kłótnia. - My tu gadu-gadu, a biedna Vicky nie wie, o co chodzi.
- No, to oprowadzanie, tak? - zwróciłem się do tej małej, która nie odzywała się dłuższy czas. Postanowiłem puszczać mimo uszu przytyki przyjaciółki.
- Może JA bym ją oprowadził po MOIM domu? - spytał David.
- To czyj to w końcu jest dom? - spytała zdezorientowana.
- Adaś chciał zabłysnąć, zaimponować ci, wiesz... - wyjaśniła Ell z niewinnością w głosie.
- Skończ - syknął David, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. - Serio, styka dzisiaj.
- Nie no, luz - wymusiłem delikatny uśmiech. - Więc... Oprowadźmy ją razem. Mam nadzieję, że Ell będzie miała okazję zabrać Victorię też do mnie i to jeszcze w te wakacje.
- Po moim trupie! - zaprzeczyła stanowczo, co rozbawiło mnie i Blondaska. Przysiągłbym, że próbowała zabić mnie wzrokiem.
Z Davidem na czele wyszliśmy z salonu na długi korytarz wyłożony czerwonym dywanem i zaczęliśmy nim iść. Na piaskowych ścianach wisiały pozłacane świeczniki, oddzielające drzwi do innych pomieszczeń.
- Tu mam sypialnię - David puknął w pierwsze drewniane drzwi po lewej. - A na przeciwko śpią moi rodzice. Drugie drzwi po lewej to sypialnia Hespera. To mój młodszy brat - wyjaśnił. - Obok sypialni rodziców jest gabinet mojego ojca... I jeszcze miliardy innych nudnych pomieszczeń - machnął ręką. - Pokażę ci najlepsze, Vicky. Diabeł to widział, a ty, Ellie... Nie jestem pewien. W każdym razie spodobałoby się Clarr, o ile wyszłaby w końcu ze swojej jaskini i zaczęła spotykać się z ludźmi.
- Ej... - szepnęła Victoria, łapiąc mnie za ramię. Gdy przystanąłem i odwróciłem się, zrobiła się cała różowa.
- Co jest, mała?
- Yyy... Kto to jest Clarr?
- Moja przyjaciółka.
- Ta, którą zdradziłeś?
- Nieee! Zresztą... Posłuchaj. Ja nikogo nie zdradziłem.
- Ell mówiła...
- Ona dużo gada - uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
- No, tak. Ja ci wierzę. A tego... Ta Clarr to dziewczyna Davida?
- Skąd!
- A David chodzi z Ell?
- Nie, nie, nie... Nikt z nikim nie chodzi. Nasza czwórka się kumpluje. Chodzimy razem do klasy, jemy i gramy. Tylko Clarisse nie jest w drużynie. Ona ma lęk przed miotłą... A, zresztą. Mniejsza o to. Długa historia.
- Ej, Viku, nie martw się! Twojego Adasia żadna nie weźmie, masz drogę wolną! - powiedziała Ell tuż nad moim uchem. Wygląda na to, że cały czas szła za nami i wręcz z radością podsłuchiwała, o czym rozmawiamy. Vicky zrobiła się cała czerwona i wymamrotała jakieś słowo. O tysiąc galeonów mogę się założyć, że wyzwała kuzynkę od suk.
- Daj jej spokój - mruknąłem. - Nowa jest, nic dziwnego, że chce poznać znajomych kuzynki. A wątpię, że ty masz ją zamiar jakkolwiek uświadomić.
- Jest na to za pyskata - burknęła Ellie. Spodziewałem się wykładu psychoterapeutycznego pod hasłem: "Za moich czasów", jednak zamiast tego dziewczyna włożyła do buzi coś, co mugole nazywają chyba gumą do żucia.
- No, dobra, jesteśmy - David stanął przed dużymi, starymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Wiedziałem, co się za nimi kryje. Jak dla mnie nic ciekawego, ale dziewczynom powinny opaść kopary. Jako dżentelmen otworzył wrota Victorii, po czym wszedł za nią, natomiast ja, jako... ja, udałem, że chcę uderzyć Ell drzwiami. Wkurwiła się, a ja jebłem banana. No, i weszliśmy. Ell ledwo spojrzała, co kryje się w pomieszczeniu, zatrzymała się i, uniósłszy głowę, otworzyła usta z zachwytu. Obok niej stała Victoria w dokładnie tej samej pozie. Co w rodzinie, to nie zginie. W każdym razie, znajdowaliśmy się właśnie w domowej biblioteczce, czy raczej: bibliotece, Martinesów. Było to okrągłe pomieszczenie bez okien, które zamiast normalnego sufitu posiadało szklaną, jasną kopułę. Na ścianach, od podłogi aż do końca, przymocowano w jednym ciągu długie półki po brzegi wypełnione różnymi książkami. Wyglądało zajebiście. Przy półkach ustawiono olbrzymie drabiny, a po naszej prawej stronie były schody, po których można było wejść na umiejscowione co kilka metrów wysokości tarasy otoczone balustradą i ułatwiające przeglądanie dzieł na górze bez użycia drabiny. Najwyżej położony taras znajdował się przy samej kopule i było tam dosyć miejsca dla kilku osób.
- Piękne - westchnęła cicho Victoria.
- Czemu ja nic o tym nie wiedziałam?! - piekliła się Ell, nie podnosząc jednak głosu zbyt mocno.
- Robi wrażenie, co? - szepnął David.
- Wchodzimy - zakomenderowałem i pokazałem na schody.
- Accio "Praktyczna obrona przed czarną magią"! - powiedział jeszcze David, a z którejś półki wysoko nad naszymi głowami wysunęła się czarna książka, po czym sfrunęła na ręce chłopaka. - Możemy iść.
Zaczęliśmy wdrapywać się po schodach na samą górę. Była zupełna cisza, tylko schody odrobinę skrzypiały pod naszym ciężarem. Nikt z nikim nie rozmawiał. To miejsce emanowało jakąś tajemniczością, która kazała nam nie zakłócać jego spokoju głośnymi rozmowami. Kiedy wreszcie dotarliśmy na górę, dziewczyny zaczęły zachwycać się olbrzymim dachem.
- Fajnie wygląda jak jest pełnia - poinformował je Dave.
- Pokażę ci coś - zwróciłem się do Ell. Złapałem ją za rękę i podprowadziłem do samej balustrady. - Wychyl się.
- Nie - jęknęła.
- Nic ci się nie stanie - przewróciłem oczami. - Ścigająca, która boi się wysokości...
- Nie boję się wysokości! Po prostu ci nie ufam, jasne? Byłbyś zdolny mnie stąd zrzucić.
- Śnisz. No, wychyl się!
Oboje wychyliliśmy się i spojrzeliśmy w dół. Boskie wrażenie. Nisko, niziutko nad nami była drewniana, lśniąca podłoga. Taras, na którym staliśmy, był większy od tamtych, więc trzeba było zapuścić żurawia, by je dostrzec, jednak kiedy już się to zrobiło, był to nietuzinkowy widok. Wyglądało to trochę jak schody.
- Mega, nie?
- Śliczne...
- UWAŻAJ! - krzyknął David, jednocześnie wkładając Ellie od tyłu palce między żebra. Ta pisnęła i podskoczyła mimowolnie ze strachu.
- Mogłam wypaść, debile!
- Ja nie miałem z tym nic wspólnego - uniosłem ręce zgięte w łokciach.
- Jaasne... - przewróciła oczami. - Specjalnie kazałeś mi się wychylić...
- Toć nie!
- Nie kłam.
- Nie kłamię - spojrzałem na nią gniewnie. Wkurwia mnie, jak ktoś mi coś wmawia.
- Dajcie spokój... Ell, musisz posądzać Adama o wszystko?
- Musi - odpowiedziałem zamiast przyjaciółki i odszedłem od nich. Usiadłem obok obserwującej krajobraz przez szyby kopuły Victorii. - Co jest, mała?
Vicky? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz