- Serio? - jęknęła.
- Już ci mówiłem, że tak! No, chodź!
Złapałem dziewczynę za nadgarstek i pociągnąłem w kierunku majaczącej nad nami wieży Eiffla. Po kilku krokach nadgoniła mnie, jednak nie puściłem jej. Zjechałem po nadgarstku, ująłem jej dłoń i zaczęliśmy iść raźnym krokiem, machając splecionymi rękoma w rytmie chodu. Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy spostrzegłem łakome spojrzenia mijanych dziewcząt.
- Czemu mnie trzymasz? - spytałem, puszczając, jak gdyby jej skóra nagle poparzyła mnie.
- To ty mnie złapałeś za rękę - powiedziała z przekonaniem. Jej policzki lekko się zarumieniły.
- Sorry... - bąknąłem. Odwróciłem wzrok i, całkowicie nieświadomie, przyspieszyłem kroku.
- Nie szkodzi - odpowiedziała, starając się iść moim tempem. - Nie możesz zwolnić?! - spytała zirytowana po kilku metrach nienadążania za moimi kroczyskami.
- Eee... Mogę, jasne - mruknąłem głupkowato i zatrzymałem się.
- Jakie to jest dziwne, bo ty... - zaczęła szybko, jednak urwała. Spojrzałem na nią pytająco. - Nie. Już nic.
- No co?!
- NIC - warknęła i zaczęła iść. Przewróciłem oczami i podążyłem za nią.
Przez całą drogę panowała już tylko cisza. Głupia, niezręczna cisza, która zawsze pojawia się w nieodpowiednim momencie i strasznie trudno ją przerwać. Ellie powłóczyła nogami, zatopiona w niedostępnych dla nikogo innego, jak ona sama, myślach. Zdawało mi się, że wiedziałem, o czym myślała. Myślałem o tym samym. Pocałunek... Minęło... Ile? Pół roku? Zdaje się, że tak. Bardzo krótkie pół roku, podczas którego panowała między nami taka cisza jak teraz. Śniłem nie raz o tym, że całuję Ell. Nawet nie tyle, że w skrzydle szpitalnym. Po prostu całuję. Na boisku quidditcha, w sali transmutacji, w parku, w deszczu... Najdziwniejszy nasz senny pocałunek miał miejsce w śmietniku... Tsa... Mam dziwne sny. Ale kłopot w tym, że nie mogłem zapomnieć jej kształtnych, pełnych ust, jej oddechu na mojej szyi i jej delikatnej skóry, przylegającej do mojej podczas zbliżenia. Nie mogłem za chuja! A wcale nie chciałem o tym pamiętać. Nie czułem nic do Ell i za diabła nie miałem pojęcia, co wtedy mnie podkusiło, żeby się z nią lizać... Tylko przyjaźń. Zresztą nawet nie... Przyjaciele tak się nie kłócą... Bardziej brat i siostra. Kocham ją wkurwiać, ale jak coś, to za nią w ogień. Postanowiłem jej to teraz powiedzieć. Akurat stanęliśmy pod wieżą Eiffla.
- Ell, bo ja... - powiedziałem to identycznie, jak ona wcześniej. Najpierw stanowczo, jednak coś mnie zablokowało.
- No?
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie jak siostra. I tego... Ja dla ciebie, to wszystko - wydukałem. W głowie brzmiało to lepiej...
- Poważnie? - spojrzała mi w oczy. A mi się coś przypomniało... O Boże, jaki ja byłem głupi... Ale mniejsza. Było, minęło.
- Tak - powiedziałem miękko i objąłem dziewczynę. Przez chwilę byliśmy jak żywa oaza, póki Ell nie wybuchnęła śmiechem prosto do mojego ucha. - Co jest?!
- Bo te pindzie wokoło patrzą na mnie takim morderczym wzrokiem, a przecież ja z tobą nie jestem - mówiła, dławiąc się ze śmiechu.
- To takie... nieśmieszne - zacząłem entuzjastycznie, jednak ostatnie słowo wypowiedziałem z powagą, w której słyszalna była nuta pobłażliwości.
- To jest zajebiście śmieszne! Byś zobaczył ich miny!
- A wiesz, co jeszcze jest takie śmieszne?... To! - w tej samej chwili złapałem ją, przerzuciłem sobie przez ramię i podbiegłem do fontanny. Nie zastanawiając się zbytnio, co wyrabiam i jak teraz wyglądam, wpierdzieliłem się z piszczącą dziewczyną w sam środek tryskających strumieni. Ell zaśmiewała się do rozpuku, a kiedy ją postawiłem, zaczęła chlapać mnie wodą. Nie pozostałem jej dłużny i w końcu całe nasze mugolskie ubrania, wraz z, do niedawna, moją koszulką, przemoczone były do suchej nitki. Włosy Ell, układające się zwykle w piękne, miękkie loki, oklapły i wyglądały jak różowe glony. Całkowicie mokrzy wyszliśmy w końcu poza zasięg wody. Nadal uśmiechnięta Ell zaczęła wyżymać sobie fryz, natomiast ja zdjąłem koszulkę.
- Nie jesteś taki zły - mruknęła.
- To komplement? - spytałem, jednocześnie posyłając oczko idącym opodal laskom.
- Niech ci będzie - rzuciła, po czym ruszyliśmy dalej na podbój Paryża
Jej ogromne, ciemnoniebieskie oczy były blisko, bliziutko moich oczu. Głowę miała odrobinę uniesioną, gdyż jestem od niej wyższy. Na jej czole figurowały kropelki potu. Ciężko oddychała. Oddychaliśmy oboje. Poczułem jej dłoń pod moją koszulką. Ściągnąłem zbędną część garderoby, po czym uniosłem do ust lewą dłoń dziewczyny, leżącą na mojej klatce piersiowej, i złożyłem na niej pocałunek. Nasze palce się splotły. Drugą ręką obejmowałem ją w talii. Ona zaczęła zbliżać swoją do mojego rozporka. Uśmiechnąłem się błogo i jednym ruchem zręcznych palców odpiąłem jej stanik. Spadł na podłogę, a moim oczom ukazały się jej kształtne piersi. Nadal nie puszczając jej dłoni, klęknąłem. Zacząłem całować ją po brzuchu. Ona prawą ręką objęła moją głowę. Odchyliła głowę i zaczęła jęczeć z podniecenia. Puściła mnie i odpięła spodnie. Ściągnąłem je i objąłem rękoma jej nogi. Uniosłem na nią wzrok. Ujęła moją głowę w obie dłonie i podniosła mnie na nogi, po czym brutalnie pchnęła na łóżko. Zdjąłem spodnie i rzuciłem je na podłogę. Ona powoli zbliżyła się do łóżka. Klękła na nim i zaczęła podchodzić do mnie na czworaka z drapieżną miną. Była coraz bliżej i bliżej... Zmysłowo oblizała usta...
Obudziłem się cały spocony. Szybko dyszałem. Mój prywatny wskaźnik podniecenia stał na baczność. Wytarłem pot z czoła i rozejrzałem się po pokoju. Był już jasny dzień, a do drzwi ktoś się dobijał.
- Proszę - mruknąłem, przeciągając się. Drzwi uchyliły się i do mojego pokoju wszedł odrobinę wyższy ode mnie, czarnowłosy mężczyzna o surowych rysach twarzy.
- Już nie śpisz?
- Właśnie mnie obudziłeś - warknąłem.
- Taak... W każdym razie w tym roku Mistrzostwa Świata w Quidditchu odbywają się we Francji...
- Wiem to.
- ... i chciałem ci powiedzieć, - kontynuował, jakby nie usłyszał. - że otrzymam od Ministerstwa kilka biletów. Miejsca w loży honorowej. Możesz zaprosić kilkoro przyjaciół.
- Serio?! - poderwałem się z łóżka, na którym siedziałem. - Zaje... bosko! Ilu?
- Nie wiem dokładnie. Zawsze można dokupić bilety. W każdym razie zastanów się, kogo zapraszasz i przyjdź mi to powiedzieć.
Wyszedł. Zostałem w pokoju sam. Pierwsze, co mnie kompletnie zaskoczyło, to to, że mój stary przyszedł do mojego pokoju, zapukał kulturalnie i wymienił ze mną jakieś cztery zdania. Rekord wakacji, jeśli nie życia. Dosłownie! Nie miałem jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Teraz w grę wchodziło zabranie kumpli na mecz! Musiałem się dobrze zastanowić, kogo wziąć. Trzeba by wysłać sowę do Davida, bo nie wiadomo, czy jego ojciec już nie załatwił mu biletu. Jeśli nie, jedzie... leci... świstoklikuje się... ze mną. Ell i Clarr... Obowiązkowo one dwie. W końcu to moje przyjaciółki, czy tam siostry... Jeśli chcę wziąć Skrzydlatą, to wypadałoby zaprosić też Percy'ego. Będzie siedział sam w domu? Oczywiście, że nie. Rayan... Niech nie liczy, że się do niej odezwę. Prędzej wziąłbym tą całą Morgan z Papillonlisse (szlama, bleh), niż ją... W sumie skoro David, to Petty też, o ile nie będą mieli własnych biletów. Nie bądźmy chamscy. Ile to już osób? Pięć? Właściwie można zaszaleć. Plus ja - sześć. Na styk. No, to do dzieła.
Hej, Blondi!
Twój stary załatwił bilety na Mistrzostwa? Jeśli nie, jedziesz ze mną. Czuj się zaproszony!
Diabeł
Zwinąłem arkusik pergaminu i przyczepiłem go do nóżki Miracel, kręcącej się niespokojnie w klatce, gdyż nie wypuściłem jej na noc.
- Do Davida Martines.
Sowa kiwnęła główką, choć może mi się zdawało, i zamachała skrzydłami. Podszedłem do okna, otworzyłem je, a ptak wyleciał i po chwili zniknął z pola widzenia.
Hej, Ellie!
Mam bilety na Mistrzostwa! Znaczy jeszcze nie mam, ale mój stary załatwi. Łapiesz się, jeśli wypali?
Diabeł
Ten list również zwinąłem. Położyłem go na biurku, przy którym siedziałem, i zacząłem produkować kolejne: do Clarr i Percy'ego oraz Petty'ego. Wszystkie o tej samej treści. Kiedy były gotowe, złapałem je w rękę i podszedłem do kominka stojącego w moim pokoju.
- Paryż, Rue du Renard 112, salon rodziny Brooks - powiedziałem głośno, po czym wsypałem garść proszku Fiu do paleniska, które zapłonęło szmaragdowym płomieniem. Bez wahania do niego wskoczyłem i za moment mocno upadłem na podłogę piętro niżej. Sprawdziłem, czy mam wszystkie listy, po czym zacząłem rozsyłać korespondencję za pomocą stojących w wielkiej, złotej klatce sów.
Ell?
Jakie ty masz sny, przepraszam?!
OdpowiedzUsuńLiv, ty zboczuchu -_-
To tylko sny . Nic na nie nie poradzę -.-
Usuń~ El Diablo
Nie zboczuchu, tylko desperatko, ewentualnie forever alone ^^
~ Liv