- A co, może nie mam?! - parsknąłem.
- Wieesz... - mruknęła zakłopotana Ell. - Powiedzmy, że po prostu twoje żarty nie śmieszą - zakończyła z promiennym uśmiechem tonem, jakby chciała krzyknąć "eureka!".
- Clarr śmieszą. Davida też. Ty się po prostu nie znasz!
- Elliezabeth Heap Mistrz Ciętej Riposty miałaby nie znać się na żartach? - spytała z niedowierzaniem.
- Właśnie - przytaknąłem.
- Chyba przez te dwa lata nie poznałeś mnie jednak dość dobrze.
- E tam, gadasz... Słuchaj, mam pomysł! - nagle zmieniłem temat. - Zawsze chciałem coś zrobić... - Ell zrobiła pytającą minę. W jej oczach dostrzegłem lekką panikę. - Zawsze chciałem wrypać się w ubraniu do fontanny! Przed wieżą Eiffla są fontanny, no nie? Takie tryskające do góry. Chodźmy tam! - poprosiłem gorączkowo. Dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie. Domyślałem się, że czasami uważa mnie za dziecinnego, zupełnie szalonego i spontanicznego... Cóż, w kręgu przyjaciół mi się zdarzało. Miałem nadzieję, że polubi mnie takiego.
- Serio?
- Serio, serio. Proszę! - Zrobiłem maślane oczy.
- No... Dobra. Daleko z tego twojego... Rue du Renard... do wieży Eiffla?
- Jakieś pięć kilasów.
- Boże... - jęknęła, a grymas boleści skaził jej nienaganną twarzyczkę.
- Schudniesz - rzuciłem nieprzemyślaną uwagę. Ell posłała mi mordercze spojrzenie zdradzające żądzę krwi. - Oj, no! Nie chciałem tego powiedzieć! Idziemy? Będzie naprawdę miło.
- Och, skoro nie dasz mi spokoju...
- Nie pożałujesz - mrugnąłem zawadiacko, po czym wziąłem Ellie pod rękę, ku ogólnej zawiści i zazdrości zebranych na ulicy dziewcząt, i przyspieszyliśmy kroku. Czekał nas spacer przez dobrą godzinę - i to najkrótszą trasą.
- Mam pomysł! - wypaliłem nagle, kiedy zapadła chwilowa cisza po wyczerpaniu tematu tegorocznych Mistrzostw Świata w Quidditchu, na które oczywiście, nie ma bata, musiałem się wybrać.
- Przerażają mnie te twoje wariackie pomysły - wyznała dziewczyna.
- Oj, posłuchaj chociaż! Zagrajmy w takie coś, że będziemy robić rzeczy, na które nigdy w życiu byśmy się nie zdecydowali! Kompletnie bez sensu, kompletnie świrnięte... Takie jakby...
- ...wyzwania? - czytała w moich myślach. - Jakie na przykład?
- Na przykład... Idź do tej kawiarni - wskazałem na mały, sympatyczny lokalik po prawej który właśnie mijaliśmy. - Spytaj, który mamy rok, a kiedy dostaniesz odpowiedź, krzyknij: "Udało się! Nareszcie się udało!"
Ell spojrzała na mnie jak na pacjenta oddziału specjalnego i popukała się w czoło.
- Peniasz? - wyszczerzyłem proste, białe zęby z satysfakcją.
- Prędzej świnie zaczną latać - prychnęła i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kawiarni. Kiedy weszła, stanąłem przy oknie, by upewnić się, że naprawdę to zrobi. Wolałem nie wchodzić za nią. To byłoby dziwne... W każdym razie dziwniejsze, niż było...
- Przepraszam, który mamy rok? - różowowłosa podeszła do lady i zadała pytanie oszołomionej kobiecie stojącej za kasą. Kiedy otrzymała odpowiedź krzyknęła tak, że bez problemów usłyszałem ją na ulicy: - NARESZCIE! PO TAK DŁUGIM CZASIE! UDAŁO SIĘ! UDAŁO!
Żywo przy tym gestykulowała, teatralnie wskazując na niebo, jakby dziękowała Bogu za taki cud. Po tym incydencie szybko wybiegła z kawiarni. Zaczęliśmy zaśmiewać się do rozpuku. Widziałem, że oczy miała pełne łez. Ze śmiechu, oczywiście. Wszyscy klienci patrzyli teraz na nas przez dużą szybę z mieszaniną niepokoju i współczucia. To tylko jeszcze bardziej nas nakręcało.
- Teraz ty!
- Co ja?
- Niech pomyślę... - Ell zrobiła minę, która miała sugerować to, że się głęboko zastanawia. - Wiem! Podejdź do jakiejś staruszki na ulicy i ją pocałuj. W usta!
- CO?!
- Sam wymyśliłeś tą zabawę - wzruszyła niewinnie ramionami. Sabotażystka jedna.
Ruszyliśmy więc dalej wzłuż Quai de la Mégisserie. Na moje nieszczęście, już po chwili z przeciwnej strony nadeszła starsza kobieta. Właściwie nie była taka stara, a na pewno bardzo zadbana. W rękach niosła siatki z zakupami. Szła powoli, rozkoszując się pięknym dniem spędzanym w samym centrum Paryża.
- Nie zmusisz mnie... - warknąłem, siląc się na obojętność. Zabrzmiało to jednak jak prośba dziecka, które nie chce iść do uzdrowiciela.
- Racja. Nie zmuszę - odpowiedziała. Kombinowała coś... - Bardzo jednak będę usatysfakcjonowana, że jesteś takim cieniasem. David na pewno by to zrobił...
Ukłucie zazdrości połechtało moje ego. "Rób to!" - słyszałem przepełniony pychą głos w mojej głowie. - "Rób to! Popisz się! Na co czekasz?" Bez wahania podszedłem do kobiety, która akurat nas mijała, złożyłem pocałunek prosto na jej suchych ustach i odszedłem szybkim krokiem, wycierając się rękawem. Nie odwracałem się za siebie. Ell, która przed chwilą widocznie zatrzymała się na chwilę z wrażenia, ruszyła za mną, starając się mnie dogonić.
- Zadowolona? - syknąłem, kiedy wreszcie zaczęła dotrzymywać mi kroku.
- Bardzo. Byłam pewna, że nie dasz rady!
- No to widzisz - uśmiechnąłem się krzywo. Byłem dumny, że udało mi się jej zaimponować.
- Daleko jeszcze?
- Tak sobie. Jeszcze jakiś kilometr do mostu. Potem jeszcze trzy...
- Żartujesz? - pokręciłem przecząco głową. - Było wziąć miotłę...
- To miał być spacer - przypomniałem.
- I jest!
- Teraz ja.
- Hm? - Ell zmarszczyła czoło.
- Moja kolej na wymyślanie zadania.
- Och, tak. No więc?
- Poczekaj... Zemsta będzie słodka - uśmiechnąłem się mściwie i zatarłem ręce. - Wiem! Przejdź całą drogę aż do skrzyżowania z Rue du Louvre na czworakach.
- To daleko? - jęknęła.
- Z czterysta, pięćset metrów.
Ell? xd
- Wieesz... - mruknęła zakłopotana Ell. - Powiedzmy, że po prostu twoje żarty nie śmieszą - zakończyła z promiennym uśmiechem tonem, jakby chciała krzyknąć "eureka!".
- Clarr śmieszą. Davida też. Ty się po prostu nie znasz!
- Elliezabeth Heap Mistrz Ciętej Riposty miałaby nie znać się na żartach? - spytała z niedowierzaniem.
- Właśnie - przytaknąłem.
- Chyba przez te dwa lata nie poznałeś mnie jednak dość dobrze.
- E tam, gadasz... Słuchaj, mam pomysł! - nagle zmieniłem temat. - Zawsze chciałem coś zrobić... - Ell zrobiła pytającą minę. W jej oczach dostrzegłem lekką panikę. - Zawsze chciałem wrypać się w ubraniu do fontanny! Przed wieżą Eiffla są fontanny, no nie? Takie tryskające do góry. Chodźmy tam! - poprosiłem gorączkowo. Dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie. Domyślałem się, że czasami uważa mnie za dziecinnego, zupełnie szalonego i spontanicznego... Cóż, w kręgu przyjaciół mi się zdarzało. Miałem nadzieję, że polubi mnie takiego.
- Serio?
- Serio, serio. Proszę! - Zrobiłem maślane oczy.
- No... Dobra. Daleko z tego twojego... Rue du Renard... do wieży Eiffla?
- Jakieś pięć kilasów.
- Boże... - jęknęła, a grymas boleści skaził jej nienaganną twarzyczkę.
- Schudniesz - rzuciłem nieprzemyślaną uwagę. Ell posłała mi mordercze spojrzenie zdradzające żądzę krwi. - Oj, no! Nie chciałem tego powiedzieć! Idziemy? Będzie naprawdę miło.
- Och, skoro nie dasz mi spokoju...
- Nie pożałujesz - mrugnąłem zawadiacko, po czym wziąłem Ellie pod rękę, ku ogólnej zawiści i zazdrości zebranych na ulicy dziewcząt, i przyspieszyliśmy kroku. Czekał nas spacer przez dobrą godzinę - i to najkrótszą trasą.
- Mam pomysł! - wypaliłem nagle, kiedy zapadła chwilowa cisza po wyczerpaniu tematu tegorocznych Mistrzostw Świata w Quidditchu, na które oczywiście, nie ma bata, musiałem się wybrać.
- Przerażają mnie te twoje wariackie pomysły - wyznała dziewczyna.
- Oj, posłuchaj chociaż! Zagrajmy w takie coś, że będziemy robić rzeczy, na które nigdy w życiu byśmy się nie zdecydowali! Kompletnie bez sensu, kompletnie świrnięte... Takie jakby...
- ...wyzwania? - czytała w moich myślach. - Jakie na przykład?
- Na przykład... Idź do tej kawiarni - wskazałem na mały, sympatyczny lokalik po prawej który właśnie mijaliśmy. - Spytaj, który mamy rok, a kiedy dostaniesz odpowiedź, krzyknij: "Udało się! Nareszcie się udało!"
Ell spojrzała na mnie jak na pacjenta oddziału specjalnego i popukała się w czoło.
- Peniasz? - wyszczerzyłem proste, białe zęby z satysfakcją.
- Prędzej świnie zaczną latać - prychnęła i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kawiarni. Kiedy weszła, stanąłem przy oknie, by upewnić się, że naprawdę to zrobi. Wolałem nie wchodzić za nią. To byłoby dziwne... W każdym razie dziwniejsze, niż było...
- Przepraszam, który mamy rok? - różowowłosa podeszła do lady i zadała pytanie oszołomionej kobiecie stojącej za kasą. Kiedy otrzymała odpowiedź krzyknęła tak, że bez problemów usłyszałem ją na ulicy: - NARESZCIE! PO TAK DŁUGIM CZASIE! UDAŁO SIĘ! UDAŁO!
Żywo przy tym gestykulowała, teatralnie wskazując na niebo, jakby dziękowała Bogu za taki cud. Po tym incydencie szybko wybiegła z kawiarni. Zaczęliśmy zaśmiewać się do rozpuku. Widziałem, że oczy miała pełne łez. Ze śmiechu, oczywiście. Wszyscy klienci patrzyli teraz na nas przez dużą szybę z mieszaniną niepokoju i współczucia. To tylko jeszcze bardziej nas nakręcało.
- Teraz ty!
- Co ja?
- Niech pomyślę... - Ell zrobiła minę, która miała sugerować to, że się głęboko zastanawia. - Wiem! Podejdź do jakiejś staruszki na ulicy i ją pocałuj. W usta!
- CO?!
- Sam wymyśliłeś tą zabawę - wzruszyła niewinnie ramionami. Sabotażystka jedna.
Ruszyliśmy więc dalej wzłuż Quai de la Mégisserie. Na moje nieszczęście, już po chwili z przeciwnej strony nadeszła starsza kobieta. Właściwie nie była taka stara, a na pewno bardzo zadbana. W rękach niosła siatki z zakupami. Szła powoli, rozkoszując się pięknym dniem spędzanym w samym centrum Paryża.
- Nie zmusisz mnie... - warknąłem, siląc się na obojętność. Zabrzmiało to jednak jak prośba dziecka, które nie chce iść do uzdrowiciela.
- Racja. Nie zmuszę - odpowiedziała. Kombinowała coś... - Bardzo jednak będę usatysfakcjonowana, że jesteś takim cieniasem. David na pewno by to zrobił...
Ukłucie zazdrości połechtało moje ego. "Rób to!" - słyszałem przepełniony pychą głos w mojej głowie. - "Rób to! Popisz się! Na co czekasz?" Bez wahania podszedłem do kobiety, która akurat nas mijała, złożyłem pocałunek prosto na jej suchych ustach i odszedłem szybkim krokiem, wycierając się rękawem. Nie odwracałem się za siebie. Ell, która przed chwilą widocznie zatrzymała się na chwilę z wrażenia, ruszyła za mną, starając się mnie dogonić.
- Zadowolona? - syknąłem, kiedy wreszcie zaczęła dotrzymywać mi kroku.
- Bardzo. Byłam pewna, że nie dasz rady!
- No to widzisz - uśmiechnąłem się krzywo. Byłem dumny, że udało mi się jej zaimponować.
- Daleko jeszcze?
- Tak sobie. Jeszcze jakiś kilometr do mostu. Potem jeszcze trzy...
- Żartujesz? - pokręciłem przecząco głową. - Było wziąć miotłę...
- To miał być spacer - przypomniałem.
- I jest!
- Teraz ja.
- Hm? - Ell zmarszczyła czoło.
- Moja kolej na wymyślanie zadania.
- Och, tak. No więc?
- Poczekaj... Zemsta będzie słodka - uśmiechnąłem się mściwie i zatarłem ręce. - Wiem! Przejdź całą drogę aż do skrzyżowania z Rue du Louvre na czworakach.
- To daleko? - jęknęła.
- Z czterysta, pięćset metrów.
Ell? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz