Powoli odzyskiwałem świadomość. Chciałem otworzyć oczy, ale okazało
się to czymś ponad moje siły. Wysiłek równy podnoszeniu tonowego głazu.
Czułem się taki podeptany. Jakby coś zajeb*ście dużego leżało mi na piersi
i zgniatało płuca. Delikatnie poruszyłem głową. Na nic więcej nie było mnie stać.
Doszły do mnie słowa Arietty:
- Powiedz coś, Adam...
Otworzyłem usta. Parę razy poruszyłem nimi, jakbym chciał, by towarzyszka
odczytała coś z ruchu moich warg. Ciężko było mi wziąć oddech.
- Na... - stęknąłem cicho.
- Głośniej... Uda ci się... - zachęcała mnie Arietta.
- Na... na... - westchnąłem głośno zrezygnowany, co nasiliło ból mojego brzucha,
w który oberwałem zdrowego kopa. Postanowiłem się spiąć. - Napi*rdala mnie
brzuch! - syknąłem, po czym skuliłem się na zimnej posadzce.
- Musimy iść do Skrzydła Szpitalnego. - powiedziała ze strachem dziewczyna.
Iść? Zwariowałaś?! Ciężko mi otworzyć oczy, więc na pewno bez przeszkód
wstanę i w wesołych podskokach pomknę do pani Petersen! - powiedziałbym,
gdybym oczywiście mógł. Ale nie mogłem, więc wystękałem:
- N... Niee...
- Pomogę ci. - oznajmiła, ale nic nie wskazywało na to, by ruszyła się z miejsca.
Najwyraźniej nie miała pojęcia, co ma właściwie zrobić. Zresztą, nie potrzebowałem
litości. Niczyjej litości.Kiedy wreszcie zdałem sobie sprawę, jak mizernie muszę
wyglądać w oczach laski, kiedy leżę bez sił na ziemi, nie mogąc wydać z siebie dźwięku,
po jednej maleńkiej bójce, ostatkiem sił otworzyłem oczy. Wszystko było zamazane.
Widziałem ciemny sufit i pochylającą się nade mną postać o jasnych włosach. Kilka
razy zamrugałem. Chwilę potrwało, nim kształty zaczęły stopniowo się wyostrzać.
Na widok przestraszonej miny Arietty zdobyłem się na beztroski uśmiech, jakbym
przed chwilą spadł z huśtawki, a nie został pobity przez trzech bydlaków.
Jak najszybciej chciałem się dźwignąć, jednak ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
Kiedy oparłem się na wyprostowanych rękach i zamknąłem oczy, cierpiąc cicho
i uważając, by Arietta nie spostrzegła mej niemocy, ta podbiegła z zamiarem pomocy.
Stanowczo - na tyle, ile dało radę - odsunąłem ją od siebie.
Chu*owe uczucie wiedzieć, że jest się cieniasem. Jak robak. Wymoczkowaty robal.
Dlatego szybko ustałem na nogi. Odrobinę się zachybotałem, ale wyprostowałem się
i starałem złapać jakąś równowagę, jakiś pion, cokolwiek... Upewniwszy się, że jako
tako stoję, otarłem ręką zakrwawioną brodę i splunąłem na podłogę. Zszokowana tą
szybką regeneracją Ari wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Skinąłem na nią
ręką, by za mną szła. Miałem nadzieję, że mój chód wygląda naturalnie. Skierowałem
się na błonie. Chciałem jak najszybciej gdzieś usiąść.
Ari? Nie musisz odpisywać, ale jak dokańczasz to już napisz całość bo już wakacje :]
się to czymś ponad moje siły. Wysiłek równy podnoszeniu tonowego głazu.
Czułem się taki podeptany. Jakby coś zajeb*ście dużego leżało mi na piersi
i zgniatało płuca. Delikatnie poruszyłem głową. Na nic więcej nie było mnie stać.
Doszły do mnie słowa Arietty:
- Powiedz coś, Adam...
Otworzyłem usta. Parę razy poruszyłem nimi, jakbym chciał, by towarzyszka
odczytała coś z ruchu moich warg. Ciężko było mi wziąć oddech.
- Na... - stęknąłem cicho.
- Głośniej... Uda ci się... - zachęcała mnie Arietta.
- Na... na... - westchnąłem głośno zrezygnowany, co nasiliło ból mojego brzucha,
w który oberwałem zdrowego kopa. Postanowiłem się spiąć. - Napi*rdala mnie
brzuch! - syknąłem, po czym skuliłem się na zimnej posadzce.
- Musimy iść do Skrzydła Szpitalnego. - powiedziała ze strachem dziewczyna.
Iść? Zwariowałaś?! Ciężko mi otworzyć oczy, więc na pewno bez przeszkód
wstanę i w wesołych podskokach pomknę do pani Petersen! - powiedziałbym,
gdybym oczywiście mógł. Ale nie mogłem, więc wystękałem:
- N... Niee...
- Pomogę ci. - oznajmiła, ale nic nie wskazywało na to, by ruszyła się z miejsca.
Najwyraźniej nie miała pojęcia, co ma właściwie zrobić. Zresztą, nie potrzebowałem
litości. Niczyjej litości.Kiedy wreszcie zdałem sobie sprawę, jak mizernie muszę
wyglądać w oczach laski, kiedy leżę bez sił na ziemi, nie mogąc wydać z siebie dźwięku,
po jednej maleńkiej bójce, ostatkiem sił otworzyłem oczy. Wszystko było zamazane.
Widziałem ciemny sufit i pochylającą się nade mną postać o jasnych włosach. Kilka
razy zamrugałem. Chwilę potrwało, nim kształty zaczęły stopniowo się wyostrzać.
Na widok przestraszonej miny Arietty zdobyłem się na beztroski uśmiech, jakbym
przed chwilą spadł z huśtawki, a nie został pobity przez trzech bydlaków.
Jak najszybciej chciałem się dźwignąć, jednak ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
Kiedy oparłem się na wyprostowanych rękach i zamknąłem oczy, cierpiąc cicho
i uważając, by Arietta nie spostrzegła mej niemocy, ta podbiegła z zamiarem pomocy.
Stanowczo - na tyle, ile dało radę - odsunąłem ją od siebie.
Chu*owe uczucie wiedzieć, że jest się cieniasem. Jak robak. Wymoczkowaty robal.
Dlatego szybko ustałem na nogi. Odrobinę się zachybotałem, ale wyprostowałem się
i starałem złapać jakąś równowagę, jakiś pion, cokolwiek... Upewniwszy się, że jako
tako stoję, otarłem ręką zakrwawioną brodę i splunąłem na podłogę. Zszokowana tą
szybką regeneracją Ari wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Skinąłem na nią
ręką, by za mną szła. Miałem nadzieję, że mój chód wygląda naturalnie. Skierowałem
się na błonie. Chciałem jak najszybciej gdzieś usiąść.
Ari? Nie musisz odpisywać, ale jak dokańczasz to już napisz całość bo już wakacje :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz