Byliśmy z Davidem w szklarni. Zaczynało się zielarstwo. Profesor Schneider rozdała nam doniczki z czyrakobulwami, co oznaczało, że będziemy robić jakieś megaobrzydliwe rzeczy. Nagle zorientowaliśmy się, że przy naszym stanowisku brakuje jeszcze jednej osoby.
- Gdzie Ellie?
- Nie mam pojęcia. Pewnie się obraziła i nie ma zamiaru nas zaszczycić. Na śniadaniu nawet na nas nie spojrzała.
- Taa... Nie mam mocnych na te jej fochy.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, do pomieszczenia wbiegła zziajana Ell. Cała była blada, a na jej czole figurowały kropelki potu. Wydukała jakieś nieskładne usprawiedliwienie i... padła na glebę. Dziewczyny w pisk. Profesorka - panika. Wraz z Dave'em podbiegliśmy do bezwładnie leżącej dziewczyny i kucnęliśmy nad nią. Cała klasa poszła w nasze ślady.
- Wody, dajcie wody! - zawołała nauczycielka i z pomocą kilku uczennic zaczęła szukać pełnej konewki. Ellie z trudem otworzyła jednak oczy.
- Już nie trzeba, pani psor! - krzyknął Percy.
- Pójdę z nią do skrzydła szpitalnego - zaoferował David.
- Dobrze, możesz iść.
- Mogę z nim? - spytałem.
- Wykluczone. On sobie poradzi.
- Niech ze mną idzie, pani psor! Ona może nie dać rady sama iść. Do szkoły daleko, a jeszcze schody i drzwi...
- Poza tym to moja przyjaciółka.
- A lekcja? - jęknęła profesorka.
- Adam i tak nic beze mnie nie zrobi - wyszczerzył się David.
- Idźcie - westchnęła zrezygnowana nauczycielka. Pomogłem kumplowi podnieść dziewczynę. Nie wyglądała za dobrze.
- Nie da rady iść sama - osądziłem. Blondyn uniósł Ell niczym pan młody swoją oblubienicę, a ja otworzyłem mu drzwi szklarni.
Nagle - gruchot. Głowa dziewczyny uderzyła o szklaną ścianę.
- Nawet przez drzwi nie umiesz przejść?! - obruszyłem się.
- Ciężko było ucelować. Nic jej nie jest? - David autentycznie się zląkł.
- Chyba nie. Oddycha. Wychodź.
Kiedy wyszliśmy na błonie, szybko skierowaliśmy się do szkoły. Dziewczyna była półprzytomna. Myślę, że nas widziała, ale nie była w stanie się odezwać. Mimo tego cały czas staraliśmy się utrzymać z nią kontakt.
Skrzydło szpitalne znajduje się na pierwszym piętrze. Według mnie tą szkołę projektował jakiś palant. Na schodach musieliśmy wyręczać się nawzajem w noszeniu Ell, bo chociaż nie była ciężka, to miała jednak te swoje 45 kilo. Jeden z nas tachał przyjaciółkę, natomiast drugi szedł przed nim, asekurował i w razie potrzeby otwierał drzwi.
- Leć i mi otwórz. I zawołaj pigułę - stęknął David, do którego należał ostatni odcinek trasy.
Podbiegłem do drzwi skrzydła szpitalnego i mocno szarpnąłem. Otworzyłem je na maksa, by nie powtórzyć incydentu ze szklarnią.
- Pani Petersen! - zawołałem od progu. - Niesiemy ranną!
- Co się stało?! - pielęgniarka wyparowała z bocznych drzwi jak strzała.
- Zemdlała - wyjaśniłem, a przyjaciel już układał poszkodowaną na pierwszym od brzegu łóżku.
- Funkcje życiowe? - spytała kobieta rzeczowo.
- Wszystko ok, tylko jest bezwładna. Ale oczy otworzyła.
- Och! Ale okropny guz! Czy zemdlała w wyniku uderzenia?
Spojrzeliśmy po sobie.
- W sumie... To myśmy jej tego guza nabili... - bąknął Dave. Piguła popatrzyła na nas z politowaniem.
- Ale nie specjalnie! - zacząłem tłumaczyć. - Ten idiota nie umie się obchodzić z ludźmi. Nawet w drzwi nie ucelował.
- Dobrze, w każdym bądź razie ona potrzebuje spokoju. Dam jej teraz wody i trochę czekolady. Zmykajcie na lekcje.
- Ale proszę pani...
- No już! Możecie przyjść po lekcjach.
Zrezygnowani ruszyliśmy na zielarstwo. A tacy byliśmy pewni, że ominą nas te śmierdziuchy!
Kiedy lekcje się skończyły i mieliśmy jeszcze trochę czasu do kolacji, potruchtaliśmy z Davidem do skrzydła szpitalnego.
- Lepiej z nią? - spytaliśmy od progu.
- Sami spytajcie - uśmiechnęła się pielęgniarka.
Ellie? Tylko do końca, bo musisz zrobić wiesz co
- Gdzie Ellie?
- Nie mam pojęcia. Pewnie się obraziła i nie ma zamiaru nas zaszczycić. Na śniadaniu nawet na nas nie spojrzała.
- Taa... Nie mam mocnych na te jej fochy.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, do pomieszczenia wbiegła zziajana Ell. Cała była blada, a na jej czole figurowały kropelki potu. Wydukała jakieś nieskładne usprawiedliwienie i... padła na glebę. Dziewczyny w pisk. Profesorka - panika. Wraz z Dave'em podbiegliśmy do bezwładnie leżącej dziewczyny i kucnęliśmy nad nią. Cała klasa poszła w nasze ślady.
- Wody, dajcie wody! - zawołała nauczycielka i z pomocą kilku uczennic zaczęła szukać pełnej konewki. Ellie z trudem otworzyła jednak oczy.
- Już nie trzeba, pani psor! - krzyknął Percy.
- Pójdę z nią do skrzydła szpitalnego - zaoferował David.
- Dobrze, możesz iść.
- Mogę z nim? - spytałem.
- Wykluczone. On sobie poradzi.
- Niech ze mną idzie, pani psor! Ona może nie dać rady sama iść. Do szkoły daleko, a jeszcze schody i drzwi...
- Poza tym to moja przyjaciółka.
- A lekcja? - jęknęła profesorka.
- Adam i tak nic beze mnie nie zrobi - wyszczerzył się David.
- Idźcie - westchnęła zrezygnowana nauczycielka. Pomogłem kumplowi podnieść dziewczynę. Nie wyglądała za dobrze.
- Nie da rady iść sama - osądziłem. Blondyn uniósł Ell niczym pan młody swoją oblubienicę, a ja otworzyłem mu drzwi szklarni.
Nagle - gruchot. Głowa dziewczyny uderzyła o szklaną ścianę.
- Nawet przez drzwi nie umiesz przejść?! - obruszyłem się.
- Ciężko było ucelować. Nic jej nie jest? - David autentycznie się zląkł.
- Chyba nie. Oddycha. Wychodź.
Kiedy wyszliśmy na błonie, szybko skierowaliśmy się do szkoły. Dziewczyna była półprzytomna. Myślę, że nas widziała, ale nie była w stanie się odezwać. Mimo tego cały czas staraliśmy się utrzymać z nią kontakt.
Skrzydło szpitalne znajduje się na pierwszym piętrze. Według mnie tą szkołę projektował jakiś palant. Na schodach musieliśmy wyręczać się nawzajem w noszeniu Ell, bo chociaż nie była ciężka, to miała jednak te swoje 45 kilo. Jeden z nas tachał przyjaciółkę, natomiast drugi szedł przed nim, asekurował i w razie potrzeby otwierał drzwi.
- Leć i mi otwórz. I zawołaj pigułę - stęknął David, do którego należał ostatni odcinek trasy.
Podbiegłem do drzwi skrzydła szpitalnego i mocno szarpnąłem. Otworzyłem je na maksa, by nie powtórzyć incydentu ze szklarnią.
- Pani Petersen! - zawołałem od progu. - Niesiemy ranną!
- Co się stało?! - pielęgniarka wyparowała z bocznych drzwi jak strzała.
- Zemdlała - wyjaśniłem, a przyjaciel już układał poszkodowaną na pierwszym od brzegu łóżku.
- Funkcje życiowe? - spytała kobieta rzeczowo.
- Wszystko ok, tylko jest bezwładna. Ale oczy otworzyła.
- Och! Ale okropny guz! Czy zemdlała w wyniku uderzenia?
Spojrzeliśmy po sobie.
- W sumie... To myśmy jej tego guza nabili... - bąknął Dave. Piguła popatrzyła na nas z politowaniem.
- Ale nie specjalnie! - zacząłem tłumaczyć. - Ten idiota nie umie się obchodzić z ludźmi. Nawet w drzwi nie ucelował.
- Dobrze, w każdym bądź razie ona potrzebuje spokoju. Dam jej teraz wody i trochę czekolady. Zmykajcie na lekcje.
- Ale proszę pani...
- No już! Możecie przyjść po lekcjach.
Zrezygnowani ruszyliśmy na zielarstwo. A tacy byliśmy pewni, że ominą nas te śmierdziuchy!
Kiedy lekcje się skończyły i mieliśmy jeszcze trochę czasu do kolacji, potruchtaliśmy z Davidem do skrzydła szpitalnego.
- Lepiej z nią? - spytaliśmy od progu.
- Sami spytajcie - uśmiechnęła się pielęgniarka.
Ellie? Tylko do końca, bo musisz zrobić wiesz co
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz