Po lataniu na miotle wreszcie miałem godzinę przerwy. Co za ulga! Oczywiście jest to jedna z bardziej wartościowych lekcji, ale jednak lekcja.
Skierowałem się do schowka na sprzęt. Zamierzałem poćwiczyć trochę na błoniach. Szedłem chłodnym korytarzem, kiedy kilkanaście stóp przed sobą zauważyłem leżącą na glebie Ariettę. Obok niej stało kilku Luniaków ze starszej klasy, zaśmiewając się do rozpuku. Domyśliłem się, że dziewczyna sama się nie przewróciła. Przyspieszyłem kroku.
- Odwalcie się od niej. - powiedziałem groźnym, zdecydowanym głosem, gdy znalazłem się przy oprawcach.
- Bo co? - zapytał jeden z nich. Był ode mnie wyższy co najmniej o głowę.
- Bo jest czystej krwi!
- Ale to Harpia.
- Jestem p r e f e k t e m! - podkreśliłem.
- Taak? I co nam zrobisz, panie prefekt? - wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu.
Tego już było za wiele! Z zakamarków szaty wyciągnąłem różdżkę. Taak... Przecież nie znam żadnego zaklęcia na pamięć! Po namyśle oddałem różdżkę Ari, która wstała z posadzki i zaczęła rozmasowywać zbity łokieć. Podwinąłem rękawy. Wpadłem w jakąś dziką furię. Z widocznym gniewem malującym mi się na twarzy zacząłem szarżować na tego chłopaka. Pchnąłem go na ścianę z bardzo dużą szybkością. Przywarł do niej i na chwilę przycichł, prawdopodobnie starając się sobie uświadomić, co się tu właściwie zadziało. Po chwili spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i przysiągłbym, że z jego nozdrzy wydobyły się kłęby pary.
Podbiegł do mnie i począł szarpać moją szatę. Jednocześnie trzymał mnie za nadgarstki tak, bym nie mógł nic zrobić rękoma. Momentalnie znaleźli się przy mnie jego towarzysze. Arietta zapiszczała ze strachu.
Nie mając zbytnio czasu na zastanowienie, kopnąłem trzymającego mnie chłopaka w krocze. Zanim się zwinął, zdążył uderzyć mnie z pięści w twarz. Poczułem w ustach słodki smak krwi. Wytarłem twarz rękawem szaty i spojrzałem spode łba na moich przeciwników. Musieli być ode mnie co najmniej 3 lata starsi. W tamtej chwili mnie to jednak mało obeszło.
- Zostawcie go! - krzyknęła Ari.
- Poradzę sobie. - odpowiedziałem jej. Wymierzyłem temu chłopakowi raza w oko. Sam się prosił. W tej samej chwili jeden z jego dryblasów złapał mnie od tyłu. No, to koniec. Musiałem przedstawiać bardzo mizerny obrazek. Z ust leciała mi krew, a moje szaty pozbyły się rękawa. Arietta patrzyła na mnie ze strachem w oczach, ale spojrzeniem zasygnalizowałem jej, że ma się nie wtrącać.
Mój oprawca stanął ze mną twarzą w twarz. Zaśmiał się z satysfakcją. Jedynym śladem bójki na jego ciele było podbite oko. Bez zbędnych wstępów sprzedał mi kopniaka w brzuch. Moje ciało, swobodnie puszczone, osunęło się na ziemię. Zwinąłem się z bólu. Zakręciło mi się w głowie, a oczy zasnuła mgła.
- Może to cię czegoś nauczy! - usłyszałem nad sobą szyderczy głos. Jego właściciel wraz z pachołkami szybko oddalił się do innego korytarza, co oznajmiły mi cichnące kroki dudniące na kamiennej posadzce.
Poczułem nad sobą czyiś oddech. Z trudem otworzyłem oczy. Nade mną pochylała się Arietta.
Ari?
Skierowałem się do schowka na sprzęt. Zamierzałem poćwiczyć trochę na błoniach. Szedłem chłodnym korytarzem, kiedy kilkanaście stóp przed sobą zauważyłem leżącą na glebie Ariettę. Obok niej stało kilku Luniaków ze starszej klasy, zaśmiewając się do rozpuku. Domyśliłem się, że dziewczyna sama się nie przewróciła. Przyspieszyłem kroku.
- Odwalcie się od niej. - powiedziałem groźnym, zdecydowanym głosem, gdy znalazłem się przy oprawcach.
- Bo co? - zapytał jeden z nich. Był ode mnie wyższy co najmniej o głowę.
- Bo jest czystej krwi!
- Ale to Harpia.
- Jestem p r e f e k t e m! - podkreśliłem.
- Taak? I co nam zrobisz, panie prefekt? - wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu.
Tego już było za wiele! Z zakamarków szaty wyciągnąłem różdżkę. Taak... Przecież nie znam żadnego zaklęcia na pamięć! Po namyśle oddałem różdżkę Ari, która wstała z posadzki i zaczęła rozmasowywać zbity łokieć. Podwinąłem rękawy. Wpadłem w jakąś dziką furię. Z widocznym gniewem malującym mi się na twarzy zacząłem szarżować na tego chłopaka. Pchnąłem go na ścianę z bardzo dużą szybkością. Przywarł do niej i na chwilę przycichł, prawdopodobnie starając się sobie uświadomić, co się tu właściwie zadziało. Po chwili spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i przysiągłbym, że z jego nozdrzy wydobyły się kłęby pary.
Podbiegł do mnie i począł szarpać moją szatę. Jednocześnie trzymał mnie za nadgarstki tak, bym nie mógł nic zrobić rękoma. Momentalnie znaleźli się przy mnie jego towarzysze. Arietta zapiszczała ze strachu.
Nie mając zbytnio czasu na zastanowienie, kopnąłem trzymającego mnie chłopaka w krocze. Zanim się zwinął, zdążył uderzyć mnie z pięści w twarz. Poczułem w ustach słodki smak krwi. Wytarłem twarz rękawem szaty i spojrzałem spode łba na moich przeciwników. Musieli być ode mnie co najmniej 3 lata starsi. W tamtej chwili mnie to jednak mało obeszło.
- Zostawcie go! - krzyknęła Ari.
- Poradzę sobie. - odpowiedziałem jej. Wymierzyłem temu chłopakowi raza w oko. Sam się prosił. W tej samej chwili jeden z jego dryblasów złapał mnie od tyłu. No, to koniec. Musiałem przedstawiać bardzo mizerny obrazek. Z ust leciała mi krew, a moje szaty pozbyły się rękawa. Arietta patrzyła na mnie ze strachem w oczach, ale spojrzeniem zasygnalizowałem jej, że ma się nie wtrącać.
Mój oprawca stanął ze mną twarzą w twarz. Zaśmiał się z satysfakcją. Jedynym śladem bójki na jego ciele było podbite oko. Bez zbędnych wstępów sprzedał mi kopniaka w brzuch. Moje ciało, swobodnie puszczone, osunęło się na ziemię. Zwinąłem się z bólu. Zakręciło mi się w głowie, a oczy zasnuła mgła.
- Może to cię czegoś nauczy! - usłyszałem nad sobą szyderczy głos. Jego właściciel wraz z pachołkami szybko oddalił się do innego korytarza, co oznajmiły mi cichnące kroki dudniące na kamiennej posadzce.
Poczułem nad sobą czyiś oddech. Z trudem otworzyłem oczy. Nade mną pochylała się Arietta.
Ari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz