- Coś nie tak?
- Nie. W porządku. Po prostu wiem, że rozczaruję La Pérouse'a. Może zabrać punkty Papillonlisse!
- Co wam po tych nędznych punktach?! I tak Luniaki zdobędą Puchar Domów. I tak ma być! - wyszczerzyłem się odrobinę złowieszczo, a na pewno z masą satysfakcji. Jane popatrzyła na mnie, jakby dopiero co mnie poznała. Skrzywiła się.
- Sory. Ja już tak mam. - dodałem szybko. Nie sądzę jednak, by przekonało ją to do czegokolwiek. Głupie uczucia i te takie. Nic, tylko uważać i się przejmować: a to żeby kogoś nie zranić, a to żeby nie obrazić... Nędza.
Jane cały czas niespokojnie rozglądała się po pubie.
- Nie mamy się czego... - zacząłem, by dodać jej otuchy, ale nim skończyłem zdanie, w drzwiach stanęła Madame de Maxime.
- No, to po nas!
- Nie wszystko stracone. Rzuć jakieś zaklęcie. Jakiekolwiek. Byle tylko sprawiło, że nas nie zauważy.
- Ale jakie?!
- Jakiekolwiek!
Moja towarzyszka nie była zbytnio przekonana co do wydanego przeze mnie polecenia, co widać było po zwątpieniu na jej twarzy, jednak szybko wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w kierunku wchodzącej do lokalu dyrektorki.
- Confundo! - powiedziała cichym, ale stanowczym głosem. Kobieta zaczęła nerwowo się rozglądać, jakby nagle zapomniała, gdzie i dlaczego się znalazła. - Confringo! - tym razem zaklęcie skierowała w stronę wiszącej na sklepieniu lampy, która w jednej sekundzie wybuchła, napełniając pomieszczenie gęstym dymem.
- Do wyjścia! - zakomenderowałem. Ledwie znaleźliśmy się na ulicy, gdy zauważyliśmy znajomą kelnerkę w towarzystwie dwóch żandarmów.
- To tych dwoje! - krzyknęła, wskazując na nas palcem.
- Czaruj! - poleciłem.
- Nie wiem, co!
- To wiej!
Zaczęliśmy biec kamiennymi uliczkami, rozpychając zdezorientowanych ludzi. Goniło nas dwóch rosłych mężczyzn w mundurach. Jeden z nich miał wąsy, którymi gniewnie poruszał. Wydawało się, że nie dadzą rady nas dogonić. Byli dla nas za starzy po prostu!
- Tędy! - pociągnąłem Jane za rękaw szaty, i skręciliśmy w wąskie przejście między budynkami.
Wstrzymaliśmy oddech. To była ślepa uliczka. Jedyną drogą zdawało się prędkie zawrócenie, jednak krzyki naszych prześladowców było już słychać. Chyba, że...
- Na górę!
Nie czekając na sprzeciw koleżanki, wspiąłem się na najbliższy parapet i podałem jej rękę. Nie było czasu do stracenia. Wdrapałem się wyżej i znów podsadziłem Jane. Kroki żandarmów były coraz wyraźniejsze. Pospiesznie wszedłem po oknach jak po drabinie. Płeć nie przeszkodziła Jane w zrobieniu tego samego. Ledwie znalazła się na dachu, gdy goniący zajrzeli do zaułka. Położyłem palec na ustach, co miało sygnalizować, by była cicho.
- Nie ma ich?! - obruszył się wąsacz.
- Pewnie odlecieli na miotłach albo, bo ja wiem, teleportowali? To przecież, do diabła, czarodzieje!
Cofnęli się. Upewniwszy się, że są na tyle daleko, by nas nie słyszeć, zaśmiałem się beztrosko.
- Ale przygoda, co?
- Będziemy mieli kłopoty...
- Daj spokój! Kelnerka przyszła z mundurowymi, prawda? Dyrektorka weszła do knajpy przed nią. Nie widziała nas, nikt jej nie powiadomił. Nie znają naszych nazwisk, więc nic nam nie udowodnią. Zresztą policja na pewno ma jakieś ważniejsze sprawy niż dwójka dzieciaków.
Jane?
- Nie. W porządku. Po prostu wiem, że rozczaruję La Pérouse'a. Może zabrać punkty Papillonlisse!
- Co wam po tych nędznych punktach?! I tak Luniaki zdobędą Puchar Domów. I tak ma być! - wyszczerzyłem się odrobinę złowieszczo, a na pewno z masą satysfakcji. Jane popatrzyła na mnie, jakby dopiero co mnie poznała. Skrzywiła się.
- Sory. Ja już tak mam. - dodałem szybko. Nie sądzę jednak, by przekonało ją to do czegokolwiek. Głupie uczucia i te takie. Nic, tylko uważać i się przejmować: a to żeby kogoś nie zranić, a to żeby nie obrazić... Nędza.
Jane cały czas niespokojnie rozglądała się po pubie.
- Nie mamy się czego... - zacząłem, by dodać jej otuchy, ale nim skończyłem zdanie, w drzwiach stanęła Madame de Maxime.
- No, to po nas!
- Nie wszystko stracone. Rzuć jakieś zaklęcie. Jakiekolwiek. Byle tylko sprawiło, że nas nie zauważy.
- Ale jakie?!
- Jakiekolwiek!
Moja towarzyszka nie była zbytnio przekonana co do wydanego przeze mnie polecenia, co widać było po zwątpieniu na jej twarzy, jednak szybko wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w kierunku wchodzącej do lokalu dyrektorki.
- Confundo! - powiedziała cichym, ale stanowczym głosem. Kobieta zaczęła nerwowo się rozglądać, jakby nagle zapomniała, gdzie i dlaczego się znalazła. - Confringo! - tym razem zaklęcie skierowała w stronę wiszącej na sklepieniu lampy, która w jednej sekundzie wybuchła, napełniając pomieszczenie gęstym dymem.
- Do wyjścia! - zakomenderowałem. Ledwie znaleźliśmy się na ulicy, gdy zauważyliśmy znajomą kelnerkę w towarzystwie dwóch żandarmów.
- To tych dwoje! - krzyknęła, wskazując na nas palcem.
- Czaruj! - poleciłem.
- Nie wiem, co!
- To wiej!
Zaczęliśmy biec kamiennymi uliczkami, rozpychając zdezorientowanych ludzi. Goniło nas dwóch rosłych mężczyzn w mundurach. Jeden z nich miał wąsy, którymi gniewnie poruszał. Wydawało się, że nie dadzą rady nas dogonić. Byli dla nas za starzy po prostu!
- Tędy! - pociągnąłem Jane za rękaw szaty, i skręciliśmy w wąskie przejście między budynkami.
Wstrzymaliśmy oddech. To była ślepa uliczka. Jedyną drogą zdawało się prędkie zawrócenie, jednak krzyki naszych prześladowców było już słychać. Chyba, że...
- Na górę!
Nie czekając na sprzeciw koleżanki, wspiąłem się na najbliższy parapet i podałem jej rękę. Nie było czasu do stracenia. Wdrapałem się wyżej i znów podsadziłem Jane. Kroki żandarmów były coraz wyraźniejsze. Pospiesznie wszedłem po oknach jak po drabinie. Płeć nie przeszkodziła Jane w zrobieniu tego samego. Ledwie znalazła się na dachu, gdy goniący zajrzeli do zaułka. Położyłem palec na ustach, co miało sygnalizować, by była cicho.
- Nie ma ich?! - obruszył się wąsacz.
- Pewnie odlecieli na miotłach albo, bo ja wiem, teleportowali? To przecież, do diabła, czarodzieje!
Cofnęli się. Upewniwszy się, że są na tyle daleko, by nas nie słyszeć, zaśmiałem się beztrosko.
- Ale przygoda, co?
- Będziemy mieli kłopoty...
- Daj spokój! Kelnerka przyszła z mundurowymi, prawda? Dyrektorka weszła do knajpy przed nią. Nie widziała nas, nikt jej nie powiadomił. Nie znają naszych nazwisk, więc nic nam nie udowodnią. Zresztą policja na pewno ma jakieś ważniejsze sprawy niż dwójka dzieciaków.
Jane?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz