Razem ze starszym rodzeństwem odwiedziłam Plac Horkruksów, by zakupić przedmioty potrzebne dla uczniów pierwszego roku w Akademii Magii Beauxbatons. (Przed chwilą wyszliśmy z banku) Bywałam tu już wcześniej, ale tym razem miałam sprawić sobie różdżkę… Nareszcie! Eliksiry ważyłam już wcześniej, ale w kociołku mojej matki. Teraz załatwię sobie swój własny ekwipunek. Siedzący na moim ramieniu Jeronime potarł dziobem o mój policzek i cicho zaskrzeczał. Pogładziłam go.
- Ty też się ekscytujesz, prawda? – wyszeptałam w stronę lelka. Ptak, rzecz jasna, nie odpowiedział.
- Clem, myślę że na początek odwiedzimy sklep Madame Malkin. – szare oczy mojej siostry, zresztą identyczne jak moje, rozbłysły. Izabelle ukończyła już Beauxbatons oraz Czarodziejski Kurs Projektanta. Uwielbia ubrania i wszystko co związane z modą.
- Jak chcesz. – wzruszyłam ramionami. – Nie ważne w jakiej kolejności, ważne że tu jesteśmy.
- Zgadzam się. – oznajmił Stephen – Wy sobie chodźcie po sklepach a ja pójdę obejrzeć sprzęt do quiddicha… - Z rozmarzoną miną zaczął się cofać.
- No dobra. Spotykamy się w lodziarni. – Iza zdmuchnęła z czoła krótki kosmyk.
Nasz braciszek popędził do swego ukochanego miejsca nr. 3 na świecie. Na pierwszym miejscu było boisko do quiddicha, na drugim jego(nasz) dom.
Pokręciłam głową.
- Który to raz ogląda ten sprzęt? Setny? – Tak jak Belle była projektantką, tak on był zapalonym graczem w quiddicha, lecz jeszcze nie ukończył szkoły - zaczynał Szósty Rok.
- Nie mam pojęcia co on w tym widzi. – dopowiedziała Izabelle.
Wzruszyłyśmy ramionami i ruszyłyśmy w stronę szyldu „Madame Malkin. Szaty na każdą okazję. Zał. 1432”. W sklepie powitała nas puszysta, niewysoka czarownica z uśmiechem na twarzy – pani Malkin.
- Witam, witam. Czego szukacie?
- Pierwszy rok.
- Aaaaaa, czyli standardowo. Trzy zestawy codziennych szat roboczych czarnych, jedna codzienna czarna tiara, gogle ochronne, jedna szata czarna zimowa ze srebrnymi zapinkami? Podpisane srebrną nicią?
Przebiegłam listę wzrokiem i pokiwałam głową. Jeronime siadł na klamce, cierpliwie czekając. Po chwili przymierzania, kłucia szpilkami i machania różdżką miałam przed sobą kilka pakunków. Iza pożerała wzrokiem każdą szatę w sklepie.
- Dziękujemy, do widzenia!
Potem udałyśmy się do „Esów i Floresów”, gdzie nabyłyśmy: - „Standardową Księgę Zaklęć. I Poziom” Mirandy Goshawk, „Ciemne moce: Poradnik Samoobrony” Quentina Trimble’a, „Dzieje Magii” Bathildy Bagshot, „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” Newtona Scamandera (JEJ!), „Magiczne wzory i napoje” Arseniusa Jiggera, „Teorię Magii” Adalberta Wafflinga, „Wprowadzenie do Transmutacji” Emerika Switch’a oraz „Tysiąc magicznych ziół i grzybów” Phyllidii Spore. Nabyłam także książkę o zwierzętach – „Dlaczego nie zginąłem, kiedy lelek zakrzyczał” Gullivera Pokeby’ego.
Po wizycie w księgarni udałyśmy się do apteki „Slug & Jiggers”. Tam sprawiłam sobie zestaw fiolek oraz podstawowych składników do warzenia eliksirów.
Następnie kupiłyśmy jeden cynowy kociołek w rozmiarze drugim, mosiężną wagę oraz teleskop. Potem Iza zostawiła mnie, ponieważ postanowiła odwiedzić jeszcze raz „Madame Malkin”.
Została mi tylko różdżka. Z bijącym sercem oraz duszą i Jeronimem na ramieniu weszłam do wnętrza tajemniczego sklepu Ollivandera. Panowała tam kompletna cisza, przerywana jedynie cykaniem zegara. Wszędzie piętrzyły się tam wąskie, zakurzone pudełeczka. Nagle wzdrygnęłam się, gdyż zza stosu różdżek wyszedł wielkooki mężczyzna. Ollivander.
- Dzień dobry. – przywitałam się.
- Witam. – powiedział cichym głosem sprzedawca. – Wnioskuję, że potrzebujesz różdżki?
- Tak.
Niski mężczyzna wyciągnął z kieszeni taśmę i zmierzył długość mojego ramienia, wysokość oraz obwód głowy. Nagle spojrzał na towarzyszącego mi lelka wróżebnika.
- Tak, to może być to… - mruknął pod nosem i na chwilę zniknął. Wrócił, niosąc trzy pudełka.
- Oto różdżki z piórami lelka wróżebnika jako rdzeniem. Pomyślałem, że jeśli udało ci się oswoić tego ptaka, jedna z tych różdżek okaże się właściwa.
- Słyszałam o tym rdzeniu… - wyszeptałam. – Jest niezwykle rzadki… Jest pan pewien?
- Oczywiście. – podał mi ciemną różdżkę. – Czerwony dąb, jedenaście i pół cala, sztywna, świetna do zaklęć. Machnij.
Wyczułam w różdżce coś znajomego, ale nie była to właściwa różdżka.
- Spróbuj tej. Jarzębina, trzynaście cali, bardzo giętka – idealna do obrony. Będzie odpowiednia… chyba że parałaś się czarną magią.
- No… w sumie trochę. – przyznałam się. – Ale można spróbować.
Ollivander zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, podając mi otworzone pudełko.
Znów poczułam, że jarzębinowa różdżka stanowczo do mnie nie pasuje.
- Została tylko ta. Sosna, dwanaście cali. Dość giętka. Mówią, że sosna jest oznaką niezależności.
Pasowało. Zawsze byłam stanowcza, uparta i niezależna.
Gdy dotknęłam różdżki, miałam wrażenie, że przywarła mi do ręki. Lekki wiaterek powiał w moją twarz. Machnęłam nią - rozległ się cichy dźwięk przypominający szelest.
- Tak! O to chodzi! – Ollivander był podekscytowany.
- Pasuje. – uśmiechnęłam się, a Jeronime wykrzyknął. – Ile płacę?
***********************************************
I tak Clementia De Rivière rozpoczęła swą magidżną przygodę.
***********************************************
Kilka dni później jadłam śniadanie w Wielkiej Sali. Nagle...
(ktokolwiek?)
- Ty też się ekscytujesz, prawda? – wyszeptałam w stronę lelka. Ptak, rzecz jasna, nie odpowiedział.
- Clem, myślę że na początek odwiedzimy sklep Madame Malkin. – szare oczy mojej siostry, zresztą identyczne jak moje, rozbłysły. Izabelle ukończyła już Beauxbatons oraz Czarodziejski Kurs Projektanta. Uwielbia ubrania i wszystko co związane z modą.
- Jak chcesz. – wzruszyłam ramionami. – Nie ważne w jakiej kolejności, ważne że tu jesteśmy.
- Zgadzam się. – oznajmił Stephen – Wy sobie chodźcie po sklepach a ja pójdę obejrzeć sprzęt do quiddicha… - Z rozmarzoną miną zaczął się cofać.
- No dobra. Spotykamy się w lodziarni. – Iza zdmuchnęła z czoła krótki kosmyk.
Nasz braciszek popędził do swego ukochanego miejsca nr. 3 na świecie. Na pierwszym miejscu było boisko do quiddicha, na drugim jego(nasz) dom.
Pokręciłam głową.
- Który to raz ogląda ten sprzęt? Setny? – Tak jak Belle była projektantką, tak on był zapalonym graczem w quiddicha, lecz jeszcze nie ukończył szkoły - zaczynał Szósty Rok.
- Nie mam pojęcia co on w tym widzi. – dopowiedziała Izabelle.
Wzruszyłyśmy ramionami i ruszyłyśmy w stronę szyldu „Madame Malkin. Szaty na każdą okazję. Zał. 1432”. W sklepie powitała nas puszysta, niewysoka czarownica z uśmiechem na twarzy – pani Malkin.
- Witam, witam. Czego szukacie?
- Pierwszy rok.
- Aaaaaa, czyli standardowo. Trzy zestawy codziennych szat roboczych czarnych, jedna codzienna czarna tiara, gogle ochronne, jedna szata czarna zimowa ze srebrnymi zapinkami? Podpisane srebrną nicią?
Przebiegłam listę wzrokiem i pokiwałam głową. Jeronime siadł na klamce, cierpliwie czekając. Po chwili przymierzania, kłucia szpilkami i machania różdżką miałam przed sobą kilka pakunków. Iza pożerała wzrokiem każdą szatę w sklepie.
- Dziękujemy, do widzenia!
Potem udałyśmy się do „Esów i Floresów”, gdzie nabyłyśmy: - „Standardową Księgę Zaklęć. I Poziom” Mirandy Goshawk, „Ciemne moce: Poradnik Samoobrony” Quentina Trimble’a, „Dzieje Magii” Bathildy Bagshot, „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” Newtona Scamandera (JEJ!), „Magiczne wzory i napoje” Arseniusa Jiggera, „Teorię Magii” Adalberta Wafflinga, „Wprowadzenie do Transmutacji” Emerika Switch’a oraz „Tysiąc magicznych ziół i grzybów” Phyllidii Spore. Nabyłam także książkę o zwierzętach – „Dlaczego nie zginąłem, kiedy lelek zakrzyczał” Gullivera Pokeby’ego.
Po wizycie w księgarni udałyśmy się do apteki „Slug & Jiggers”. Tam sprawiłam sobie zestaw fiolek oraz podstawowych składników do warzenia eliksirów.
Następnie kupiłyśmy jeden cynowy kociołek w rozmiarze drugim, mosiężną wagę oraz teleskop. Potem Iza zostawiła mnie, ponieważ postanowiła odwiedzić jeszcze raz „Madame Malkin”.
Została mi tylko różdżka. Z bijącym sercem oraz duszą i Jeronimem na ramieniu weszłam do wnętrza tajemniczego sklepu Ollivandera. Panowała tam kompletna cisza, przerywana jedynie cykaniem zegara. Wszędzie piętrzyły się tam wąskie, zakurzone pudełeczka. Nagle wzdrygnęłam się, gdyż zza stosu różdżek wyszedł wielkooki mężczyzna. Ollivander.
- Dzień dobry. – przywitałam się.
- Witam. – powiedział cichym głosem sprzedawca. – Wnioskuję, że potrzebujesz różdżki?
- Tak.
Niski mężczyzna wyciągnął z kieszeni taśmę i zmierzył długość mojego ramienia, wysokość oraz obwód głowy. Nagle spojrzał na towarzyszącego mi lelka wróżebnika.
- Tak, to może być to… - mruknął pod nosem i na chwilę zniknął. Wrócił, niosąc trzy pudełka.
- Oto różdżki z piórami lelka wróżebnika jako rdzeniem. Pomyślałem, że jeśli udało ci się oswoić tego ptaka, jedna z tych różdżek okaże się właściwa.
- Słyszałam o tym rdzeniu… - wyszeptałam. – Jest niezwykle rzadki… Jest pan pewien?
- Oczywiście. – podał mi ciemną różdżkę. – Czerwony dąb, jedenaście i pół cala, sztywna, świetna do zaklęć. Machnij.
Wyczułam w różdżce coś znajomego, ale nie była to właściwa różdżka.
- Spróbuj tej. Jarzębina, trzynaście cali, bardzo giętka – idealna do obrony. Będzie odpowiednia… chyba że parałaś się czarną magią.
- No… w sumie trochę. – przyznałam się. – Ale można spróbować.
Ollivander zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, podając mi otworzone pudełko.
Znów poczułam, że jarzębinowa różdżka stanowczo do mnie nie pasuje.
- Została tylko ta. Sosna, dwanaście cali. Dość giętka. Mówią, że sosna jest oznaką niezależności.
Pasowało. Zawsze byłam stanowcza, uparta i niezależna.
Gdy dotknęłam różdżki, miałam wrażenie, że przywarła mi do ręki. Lekki wiaterek powiał w moją twarz. Machnęłam nią - rozległ się cichy dźwięk przypominający szelest.
- Tak! O to chodzi! – Ollivander był podekscytowany.
- Pasuje. – uśmiechnęłam się, a Jeronime wykrzyknął. – Ile płacę?
***********************************************
I tak Clementia De Rivière rozpoczęła swą magidżną przygodę.
***********************************************
Kilka dni później jadłam śniadanie w Wielkiej Sali. Nagle...
(ktokolwiek?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz