- O mój Boże, o mój Boże - trajkotała Élise. - Widziałaś to? Puścił mi oczko! To miłość! Leci na mnie! Nie na ciebie, na mnie! Na pewno przyleciał do ciebie żeby mieć pretekst, by mnie zobaczyć i jakoś zwrócić moją uwagę! Jest taki słodki! A jeśli jednak pójdziesz na ten nabór, na który oczywiście zaprosił cię z grzeczności, żeby nie podpadło, powiedz mu, że nie musi się wstydzić. Czuję do niego to samo! Ach, i nie martw się, na pewno kiedyś kogoś znajdziesz.
Zrobiłam mentalny face palm. Że też muszę się zadawać z takimi pustakami... Wróć! To one zadają się ze mną. Tak czy inaczej postanowiłam nie przejmować się jej paplaniną. Moje myśli odpłynęły zupełnie gdzie indziej.
Quidditch. Pewnie, że byłam dobra! Za cienka na pałkarza? Bo co? Bo dziewczyna? Bo w pierwszej klasie? Jeszcze bym im pokazała, ale... Jezu, w jednej drużynie z Adamem?! Obiecałam sobie, że odizoluję się w szkole od tego młotka i jego znajomych. Nawet jeśli ten cały David miał taki fajny błysk w oku...
- Zobacz, zobacz! Będą grali mecza! - z zamyślenia wyrwał mnie zaaferowany głos znajomej, z którą tu przyszłam.
Ogólnie nie lubię, jak mi się przerywa cokolwiek, jednak wyjątkowo jej to wybaczyłam. W skupieniu wpatrywałam się w boisko, śledziłam lot kafla, całkiem niebanalne, muszę przyznać, akcje mojego... tego... brata - i tak zrobiłabym to lepiej, to kołek - ale głównie interesowali mnie pałkarze. Generalnie para osiłków, mózgi jak orzeszki zapewne, siła w łapie i owszem, ale oleju w głowie ni kapki. Patrzyłam jak biedny Davidek tłumaczy im po raz pięćdziesiąty jakąś taktykę żywo gestykulując, a oni kiwają głowami zawzięcie - gest godny geniuszy - po czym odlatują ponad innych zawodników. Gra zostaje wznowiona i oto praktycznie od razu nadarza się okazja, by zobaczyć tych wspaniałych graczy w akcji. Na pędzącą w stronę Trapeza ścigającą leci czarny jak smoła tłuczek.
- Brońcie Ell! - blondyna było dokładnie słychać aż na trybunach.
Dwóch pałkarzy ruszyło w stronę różowowłosej - jeden z prawej, drugi z lewej. Dziewczyna nazwana Ell, podejrzewając zapewne, że pałkarze nie ocalą jej przed ciosem, zręcznie uniknęła uderzenia, a dwójka wyrostków wymierzyła sobie wzajemnie razy w głowę. Wybuchnęłam złośliwym śmiechem nie tyle z powodu zaistniałej sytuacji, co miny kapitana, który nie wiedział chyba, czy się śmiać, czy płakać.
"Mam szansę - myślałam jakiś czas później schodząc z trybun w towarzystwie nadal przeżywającej blondynki. - Wreszcie bez spiny sobie polatam. Wszyscy zobaczą. Wszyscy. Mały, biedny Adaś będzie mógł się wypchać gównem testrala".
Nazajutrz z duszą na ramieniu schodziłam na błonia. Punkt piętnasta stanęłam na murawie. Otaczał mnie gros osiłków ze starszych klas. Każdy pewny siebie i spoglądający spod byka na rywali. Musiałam w stosunku do nich wyglądać śmiesznie. Jak kółeczko od rolek doczepione do roweru albo ziarenko piasku wetknięte między kryształy. Patrzeli na mnie jak na dziwaczkę, a ja śmiało gapiłam im się prosto w oczy z miną "I co mi zrobisz, baranie?". Pewnie uznali mnie za żart lub lalunię, która chce sobie na ich, pożal się Boże, ewolucje popatrzeć. Sory, ale nie tym razem.
- Hej, mała, wypad z boiska - podszedł do mnie jakiś barczysty brunet. - Jeśli chcesz sobie popatrzeć na moje zajebiste muły to z trybun.
- Żeby jeszcze było na co patrzeć - prychnęłam. - Się składa, że mam zamiar was tu wszystkich rozwalić.
Chłopak spojrzał na mnie jak na jakiś naukowy fenomen, po czym parsknął śmiechem i odwróciwszy się przez ramię zawołał:
- Ej, Victor! Zobacz na tą małą! Przyszła na nabór do drużyny!
- Chyba na pozycji znicza - parsknął wysoki blondyn, który stanął obok niego.
- Zamknij się - warknęłam, a moja ręka automatycznie zawędrowała do kieszeni, gdzie miałam różdżkę.
- Uuu... Groźnie - zarechotał dryblas nazwany Victorem. Zwęziłam oczy w szparki. Wkurzył mnie ten koleś. Na boisku mu pokażę, opadnie kopara, ale wcześniej należy mu się odwet.
- Hej... Leslie? - usłyszałam za plecami znajomy głos. Ku mnie nadchodził Martines w szatach do quidditcha. Zielono-srebrne barwy Luniaków zdobiły także pozostałych zawodników, którzy dyskutowali o czymś nieco z tyłu.
- Ta. Leslie - przytaknęłam, rozluźniając trzymaną w kieszeni dłoń, w której dotąd ściskałam mą broń.
- Fajnie, że się zdecydowałaś.
- No raczej - odparłam z samozadowoleniem w głosie.
- Adam cię jeszcze nie widział...
- To młotek. Wątpię, żeby w ogóle zobaczył.
Blondyn się zaśmiał.
- Możesz zająć miejsce. Poproszę Percy'ego, żeby ci przyniósł sprzęt. Chcę zobaczyć, jak latasz, sprawdzić twoją celność, siłę i przede wszystkim technikę oraz komunikację z drużyną.
- Hm... David? - przygryzłam wargę. Nie lubię się tak płaszczyć, ale niestety.
- Ta? - blondyn wyszczerzył szereg okropniście białych zęboli.
- Nie mam miotły - mruknęłam.
Nie była to do końca prawda. Miałam miotłę, oczywiście. Musiałam na czymś odbywać lekcje latania. Był to jednak stary Zmiatacz Adama, na którym latał, nim kupił sobie Błyskawicę. Ojciec obiecał mi kupić nową, ale sklep ze sprzętem miał ją dopiero dosłać. Sowy jak nie widać, tak nie widać, a nie chciałam wyleźć na boisko z takim... czymś. Drogiego braciszka nawet nie śmiałam pytać o pożyczkę, zresztą nie usiadłabym na jego miotle. Skażona.
- Wiesz - zaczął Luniak po chwili zastanowienia. - Może da się na razie coś na to zaradzić...
Dave? ;3
Ej, A mogłoby być tak, że Volonte będzie brakującym pałkarzem?
OdpowiedzUsuńSpoko!
OdpowiedzUsuńMogę cię dodać jak chcesz :)
Ale wtedy ja tu cię dodam a my zrobimy osobne opo.
jak do tego doszło co ty na to? :)
~ Per Smok
ok:)
OdpowiedzUsuń