- Nawet nie podziękujesz wybawicielowi? - wyszczerzyłem śnieżnobiałe ząbki. Widziałem, jak za plecami blondynki David pokazuje na migi dziwne rzeczy i śmieje się ze mnie.
- Wybawicielowi? - zmierzyła mnie wzrokiem. - Uderzyłeś mnie drzwiami!
- Tak, ale potem pomogłem ci wstać - poruszyłem brwiami w górę i w dół. - Jestem Adam. Adam Brooks. Rok III. Prefekt domu Ombrelune, najlepszy gracz quidditcha tej szkoły na pozycji obrońcy (i w sumie każdej innej pozycji), wicekapitan drużyny Ombrelune oraz największe ciacho w historii tej szkoły.
- Gadaj zdrów - mruknęła tamta. Zmarszczyłem brwi.
- A ty?
- Co: ja?
- Ty to?
- Miley. Rok I. Dom Orła. Coś jeszcze?
- Ta. Krew?
- Czysta - dziewczyna przewróciła oczami.
- W porządku - kiwnąłem głową. - Lubisz quidditcha?
- Przesłuchanie czy jak? - warknęła, jednak odparła: - Nic do niego nie mam.
- Jesteś w drużynie?
- Nie. Mogę iść dalej? - spytała zniecierpliwiona.
- Na numerologię? - parsknąłem. - Na twoim miejscu wolałbym me towarzystwo. Nieczęsto się zdarza okazja, by pobyć z taką gwiazdą.
- Się składa, że lubię numerologię.
- O gustach się nie dyskutuje - rzuciłem lekceważącym tonem. - Schodzisz na obiad?
- Teraz nie. Muszę porozmawiać z profesor Ishimurą.
- Może się później zobaczymy - posłałem jej oczko.
- Może nie. Oby - posłała ku mnie kąśliwą uwagę, po czym wyminęła mnie zręcznie i weszła do sali.
- Boże, ale jestem głodny!
Kilka minut później nakładałem sobie na talerz solidną porcję ziemniaków. Do tego dwa kawałki cielęcej pieczeni i jakieś zielone.
- Gruby będziesz - mruknęła Ell.
- Nie jadłem śniadania - warknąłem. Co ją kurwa obchodzi, ile ja jem? Miałem zamiar dopchać jeszcze deser.
- Wiem, wiem - wyciągnęła ręce w obronnym geście.
Machinalnie rozejrzałem się po Wielkiej Sali. Przy stole Bellefeuille siedziała ta blondyna, której przypieprzyłem z drzwi. Miley? Chyba tak. W każdym razie była sama i wyglądała na przygnębioną. Nie zastanawiając się długo, ruszyłem do jej miejsca, rzuciwszy przyjaciołom zdawkowe "zaraz wracam".
- Można się dosiąść? - zapytałem uprzejmie.
- Nie.
Nie zważając na jej słowa, usiadłem na ławce naprzeciw niej i uśmiechnąłem się z sympatią.
- Smakuje? - zapytałem, starając się zachować zimną krew, choć w środku zaśmiewałem się cały. Podparłem brodę rękoma.
- Tak.
- To dobrze - wytknąłem jej język. - Co robisz dzisiaj?
- Nie wiem - spojrzała na mnie nieufnie. - A co?
- Chcesz polecieć na przejażdżkę Błyskawicą?
Miley?
Boże pisałam to w łóżku o 1 w nocy teraz czytam i dopiero widzę, jaki to nieogar ;__;
OdpowiedzUsuńLiv.