-Lili!-ucieszył się na mój widok. Cmoknęłam go w policzek.
-Cześć, Luke-odpowiedziałam.
-Jak minął dzień?-spytał.
-Wiesz, nienajgorzej. Vi i Pianka ciągle się trochę dąsają, ale im powoli przechodzi.
-Uf, to dobrze. Nie chciałbym ich mieć za wrógów.
-Nikt by nie chciał. No nic, skupmy się na tym, że my nie jesteśmy wrogami
~~*~~
Poszliśmy nad jeziorko. Trich postawił nad nim ławeczki. Luke usiadł, a ja na jego kolanach.
-Lilianne, nie poznaję cię.-powiedział z uśmiechem.
-Zakochanie ludzi zmienia-wzruszyłam ramionami.
-Wow? Aż tak? Niezły jestem...
-Ooo, pogódź się z tym kochany, że świetny i przecudowny jesteś tylko dla mnie-pochyliłam się i go pocałowałam.
-Szczerze to mi to wystarczy-objął mnie i przytulił.
-Lilianne, przestań mruczeć. Bez przesady.-powiedział cicho.
-Nie mruczę.
I wtedy do nas doszło coś ciekawego. Żadne z nas nie mruczało, a mruczenie wyraźnie słyszeliśmy. Nie, to nie mruczenie. To warczenie smoka. Luz. Wracając do przerwanej wcześniej sprawy...WARCZENIE SMOKA!?
Zerwałam się z kolan chłopaka prosto przed smoczy nos.
Patrzył na mnie żółtymi ślepiami. Luke podszedł i przesunął mnie za siebie. Smok przechylił łeb i ryknął, opryskując nas śliną.
Zaczęłam piszczeć, zaciskając palce na ramieniu chłopaka. Zazwyczaj się nie boję zwierząt. Wyjątek stanowią takie, które maja 5 metrów w kłębie, ryczą i mają ogień w końcu gardła. Daaaarkneeesss...
~~*~~
Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Obok łóżka na krześle siedział Luke i w glany odziane katastrofy ekologiczne.
-Widzisz jak się kończą takie spacerki z Lukaskiem?-zauważyła ponuro Vija. Tylko ja nie bardzo ją słuchałam. Rzuciłam się Luke'owi na szyję. Chłopak się zachwiał, i mało na spadł na łóżko szpitalne, ale zachował równowagę.
-Nie, nas tu wale nie ma. Migdalcie się ile chcecie, wcale mi obiad nie podchodzi.-przerwała poirytowana Pianka.
-Sory, dziewczyny-je też przytuliłam, ale nieco mniej entuzjastycznie.
-Co się stało potem?-zwróciłam się ponownie do Luke'a.
Luke? Huehue daaarknneeess
PS, Smok nazywa się Polipeptyd
OdpowiedzUsuń