- Ej, Brooks!
Podniosłem głowę znad torby, w której poszukiwałem podręcznika do zaklęć. Ku mnie zmierzał Percy, jak zwykle od ucha do ucha uśmiechnięty. Już z daleka machał do mnie ręką.
- Co jest? - zapytałem, powitawszy go uściskiem dłoni.
- Trening jest. Dziś po lekcjach.
- Znowu? - wytrzeszczyłem oczy. Kochałem quidditcha jak nic innego na świecie, ale Davidowi ostatnio odwaliło. Trenowaliśmy dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniejszego. To dlatego, że przyjął nowych zawodników i chce być pewnym co do nich podczas następnego sezonu, a ten za pasem.
- Zażalenia do pana kapitana - chłopak wzruszył ramionami.
- Ależ jakie zażalenia? - wyszczerzyłem się.
- Takie podejście się chwali - Percy mrugnął porozumiewawczo. - No, ja spadam. Muszę z babką od zaklęć pogadać, bo mi wmawia, że użyłem do otatniego testu samosprawdzającego pióra. To nara. Widzimy się na lekcji, Diable.
Ostatnie dwie godziny zajęć minęły w mgnieniu oka. Ani się obejrzałem, a już pędziłem z klasy eliksirów do swojego dormitorium, ściągałem cholerny, wsiuński mundurek, a na jego miejsce wkładałem luźne spodnie i czerwoną koszulkę. Niemal w locie złapałem Błyskawicę oraz sprezentowane mi przez kumpli na gwiazdkę rękawice i już po chwili byłem w sali wejściowej. Przeczuwając, że cała drużyna jest już na boisku, puściłem się biegiem przez błonia, lecz kiedy przybyłem do celu, okazało się, że jestem pierwszy.
Tak jest za każdym razem. Gdy gram, czas dosłownie mi galopuje, a ja mógłbym to robić, robić i robić. Quidditch to jedyny sens życia. Przed wypierdoleniem z tej szkoły powstrzymuje mnie tylko to, że mogę tu grać do woli.
Czekając, aż reszta łaskawie przytarga tu swoje cztery litery, wzbiłem się w powietrze. Gdybym był miły, wróciłbym się po sprzęt typu piłki i pałki, ale nie jestem, więc wolałem poczekać, aż przytacha je Dave. Życie.
Zrobiłem kilka szybkich okrążeń. Szybkość lotu mało przydaje się na pozycji obrońcy, bardziej siła, zwinność, zdolność przewidywania i szybkość reakcji, mimo tego pęd jest tym, co najbardziej kocham w tej grze. Dobra... Można uznać, że jest on na równi z laluniami przychodzącymi na mecze. Taak... W każdym razie, wykonawszy wyżej wymienione okrążenia, zauważyłem blond-niebieską czuprynę hen w dole. Niczym jastrząb widzący w polu pszenicy ofiarę puściłem się w dół i wylądowałem z głuchym dudnięciem dokładnie przed obliczem Ray.
- Siema, Rayan - powitałem ją promiennym uśmiechem. Rzadko mam tak, że po rundce w powietrzu humor mi nie dopisuje. Właściwie chyba nigdy tak nie mam...
- A, to ty. Cześć - mruknęła. Starała się nie patrzeć mi w oczy. Była jakaś dziwna od czasu mistrzostw, ale tylko wtedy, gdy widzieliśmy się sam na sam.
- Coś się stało? - zapytałem, starannie układając miotłę obok rękawic ze smoczej skóry.
- Nic - odparła chłodno.
- Spoko - uśmiechnąłem się delikatnie. - Postrzelasz mi?
- Nie chce mi się - oznajmiła, po czym usiadła po turecku na zmarzniętej ziemi i zaczęła wpatrywać się w zamek, jakby miało to przyspieszyć nadejście reszty drużyny.
- Nie zimno?
- Nie.
- Chyba niezbyt lubisz ze mną gadać, co? - zagadnąłem, siadając obok niej.
- Chyba nie - odpowiedziała. Cóż, przynajmniej była szczera.
- Nie widzę powodu - dotknąłem jej włosów i delikatnie przeczesałem je za ucho. Gwałtownie zabrała moją rękę i potrząsnęła głową. - Nie lubisz tak?
- Ciebie nie lubię - fuknęła.
- Taak? Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy mnie całowałaś - zauważyłem, przy czym w tonie mego głosu nie było złośliwości, raczej zaciekawienie.
- To był błąd. Nigdy więcej.
- Czemu? Jestem aż taki chujowy?
- Jesteś chujowy - przytaknęła.
- Dziwne... Jakoś laski nie narzekają z reguły...
- Po pierwsze: przyznaj się, że całowałeś tylko Ell i mnie...
- I jeszcze Clarr - wtrąciłem.
- Co?! - Rosalie zrobiła wielkie oczy. - No nie ważne... Po drugie nie chodzi mi o styl całowania, imbecylu!
- A o co?! - zbaraniałem. Odpowiedziało mi westchnienie zrezygnowania.
Naszą dalszą rozmowę przerwało nadejście Davida z Percym. Zdążyłem tylko rzucić jej na odchodnym, by po treningu na mnie poczekała. Uznałem jej milczenie za aprobatę.
- Więc? - zacząłem, kiedy godzinę później większość drużyny opuściła boisko, a i Rosalie zbierała się do odejścia.
- Co?
- Powiesz mi, co się stało? Jesteś jakaś nieswoja - wyciągnąłem rękę, by znów pogładzić jej włosy, jednak, widząc jej wzrok, zamroziłem ją w powietrzu i natychmiast cofnąłem.
- Nic się nie stało. Myślałam, że to już ustaliliśmy. W noc przed mistrzostwami, wtedy u ciebie, to był jakiś impuls, ale przecież powiedziałam ci potem, że tak nie mogę.
- Ale to chyba nie znaczy, że nie możemy być kumplami, nie? To było kilka miesięcy temu!
- Tak... Dla was, facetów, to dużo...
- To jak? Koledzy?
- Ja naprawdę nie mogę, Adam. Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.
- Bez sensu! - żachnąłem się i klapnąłem na trawę. Rosalie obróciła się na pięcie, jednak stanąwszy do mnie tyłem nie odeszła. Po prostu stała.
Ryjku ? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz