- Wstręciuch - mruknęła Ellie i usiadła obok mnie. Minkę miała markotną.
- Przecież żartuję - zaśmiałem się. Piznąłem ją poduszką. Nie oddała mi. O, nie! To znaczyło, że serio z nią źle. - Idziemy zaraz do góry, co? Śniadanie i tak mamy w dupie, ale zaraz obrona.
- Ja go kocham, Adam - załkała mi w ramię. Zbaraniałem. Nie wiedząc, co w takiej sytuacji robić, zanurzyłem dłoń w różowym morzu i zacząłem głaskać przyjaciółkę po głowie.
- Wiem, mała - powiedziałem.
- Nie wiesz! Ty nie kochasz! On chyba też nie... Wszyscy jesteście straszni! - jęczała, mocząc mi szkolną szatę swymi słonymi łzami.
- Masz rację. Jesteśmy - przytakiwałem, spoglądając niecierpliwie na zegarek. - Wiesz co? Powinnaś o nim zapomnieć! Głowa do góry, tyłek wciągnąć, cycki do przodu! Wyjdź stąd, powiedz światu: "Jestem Elliezabeth Heap! Jestem silna!" i chodź ze mną na lekcje bo się spóźnimy!
- A tak fajnie zacząłeś - westchnęła i wstała. - Idźmy...
- Ej, Ellie! Czemu nie byłaś na... Brooks! Co ty jej zrobiłeś?! - Rosalie spojrzała na mnie z gniewem. Ręce zacisnęła w pięści.
- Ja?! Tym razem ja nic - podniosłem ręce w geście: niewinny.
- Co się stało? - Ryu zignorowała mnie zupełnie i objęła nadal szlochającą Ell.
- Bo on... J-ja wstałam, a tu k-ktoś pu-puka to poszłam otworzy-y-yć... - jąkała się, by w finiszu wybuchnąć płaczem.
- Adam, ty mów - rozkazała koleżanka.
- No David z nią zerwał - mruknąłem. Po mojej prawej dziewczyna ponownie zaniosła się płaczem.
- Ale ty jesteś bezuczuciowy! Nie płacz, Ell. Pokaż mu, że jesteś silna. Nie daj mu tej satysfakcji...
- A-Adaś mówił t-tak samo...
- Chociaż raz dałeś komuś dobrą radę - czy to miał być komplement?
- Rosalie, ja muszę wziąć ją na OPCM, bo się spóźnimy...
- Trochę empatii, Brooks! Poczekaj, aż się uspokoi...
- N-nie! - Ell wytarła oczy dłonią i ostatni raz pociągnęła noskiem. - Już dobrze. Chodź, Adam - pociągnęła mnie za rękę. Zdążyłem tylko rzucić do Ray na odchodnym:
- Widzimy się po tej lekcji!
Na obronie uczyliśmy się o zaklęciach niewybaczalnych. Nie powiem, spodobały mi się. Szczególnie kiedy profesor zrobił małą demonstrację. Mysz robiła kręciołki, fikołki, by na koniec z wielkim piskiem zwić się z bólu i efektownie zginąć. Ja, Martines i La Rue patrzyliśmy na to z wypiekami na twarzy, wstając z miejsc i wyciągając szyje. Siedząca obok mnie Ell miała strapioną minę i wyglądała, jakby miała za moment zwymiotować.
- Okropne - rzuciła z wyrzutem, kiedy wyszliśmy z klasy i włączyliśmy się w tłum zmierzający na przerwę.
- Coś ty! Zajebiste!
- Czemu Ellie jest zielona na twarzy? - na moim ramieniu poczułem dłoń Rosalie.
- Zaklęcia niewybaczalne - oznajmiłem. - Myszy się oberwało.
- Straszne!
- Mówiłam - mruknęła Ellie.
- Nie znacie się - pokręciłem głową. - Co teraz mamy?
- Zaklęcia.
- Może być - osądziłem. - Siedzisz ze mną?
- Na pewno nie z nim...
Ellie? ;3
Brak weny nawet mnie czasem dopada ;__;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz