Wracałam z treningu quidditcha. Dzisiaj wyszło jak wyszło,
choć warunki pogodowe nie były najpiękniejsze. Mimo mżącego,
delikatnego deszczyku potrafiłam wypatrzeć kafla i strzelić parę
bramek. Chłodny wiatr muskał moje jasne włosy, zimne oczy
mierzyły horyzont z czystym wyrachowaniem. Idąc przez błonia
ku szkole, pogwizdywałam cicho starorosyjską pieśń ludową.
Sama nie wiem, dlaczego akurat tą - po Natalii Aleksiejewnie
Dementievej można by się spodziewać wszystkiego, ale nie "Katiuszy".
Uśmiechnęłam się do siebie samej na widok swojej sowy.
Pokiwałam głową w zamyśleniu.
- Light? Wracasz z Moskwy? - zwróciłam się do ptaka, odwiązując
kopertę. Sowa zahuczała poważnie, potwierdzająco.
- Pu-huuuu, pu-huuuu.
Uśmiechnęłam się lekko. Otworzyłam kopertę; z środka
wypadła niewielka kartka, zapisana JEGO pismem. Czystym,
schludnym, ale zapisanym w naszym narodowym alfabecie - tak
zwanej grażdance, bądź, jak kto woli, cyrylicy.
"Zdrastwuj, Najdroższa" - ciekawie zaczyna, ale i niezbyt romantycznie.
"Jutro będę w Paryżu i zamierzam tam się wyrwać spod opieki
rodziców, by Cię odwiedzić. Czekaj na mnie w Eceulle , czy jak
to tam się nazywa..."
Tu już nie wydzierżyłam, musiałam się zaśmiać. Cały Andriej, tylko
on potrafił tak przekręcać nazwy i pisać je z pamięci!
"o godzinie 17. Całuję, And."
Zaśmiałam się cicho. Machnęłam różdżką; po chwili list i koperta
spłonęła. Pobiegłam dalej; nie zauważyłam jednak, że tą samą
drogą zmierzała jakaś inna dziewczyna z tego samego domu!
- Przepraszam bardzo. - westchnęłam, pomagając jej
wstać. - Nie uszkodziłam Cię zbytnio? Żyjesz?
<Cleo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz