"Zabiję Smoka. Zabiję, wypatroszę i wywieszę z okna Wieży Północnej" - takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy w sobotni poranek czekaliśmy na niego w szatni całą drużyną. Odbywał się właśnie trening wszystkich czterech reprezentacji domów, a ten się spóźniał! Kapitan! Nawet ja byłem na czas! Ja! Co prawda na treningu to akurat zwykle jestem wcześniej, ale mniejsza.
- Chodźcie na zewnątrz - zmordowana życiem (i czekaniem) Ell skinęła na nas ręką. Kiedy tabunem wyleźliśmy na murawę, Rosalie zawołała:
- Patrzcie! Oni tam sobie stoją i gadają!
Rzeczywiście - ślimaczym tempem zmierzali ku nam Rua i Martines prowadząc spokojną dyskusję co najmniej nieadekwatną do sytuacji. Momentalnie zapałałem rządzą mordu i zacząłem wpatrywać się w Dave'a intensywnie, jakby mój wzrok mógł go zabić, co nawiasem mówiąc byłoby przydatne. Po krótkiej chwili spostrzegł nas chyba, bo jakby przyspieszył.
- Sorry... - zaczął, jednak Percy nie dał mu dokończyć.
- Przebieraj się, Barbie, i widzimy się tutaj. Masz minutę!
- Milion w minutę - zarechotała Ellie.
Kiedy kapitanowie Harpii i Luniaków zniknęli w szatni, oznajmiłem drużynie, że nie mam zamiaru dłużej czekać.
- A co mu zrobisz? - spytała Ell.
- Jemu nic. Idę polatać - zakomunikowałem, po czym bezceremonialnie wsiadłem na miotłę i mocno odepchnąłem się od ziemi.
Uczucie wiatru we włosach jest moim niebem. Rozkoszując się chłodnym powietrzem podwiewającym mi zieloną szatę zrobiłem kółko wokół boiska. Spojrzałem w dół. Momentalnie straciłem przyjemność lotu spostrzegłszy, że Blondasek nadal koczuje w szatni. Przeniosłem wzrok na trybuny, gdzie odrobinę zniecierpliwiona widownia zapełniała sobie czas pożeraniem wzrokiem co ładniejszych graczy przeciwnej płci. Pomyślałem sobie, czemu nie. I tak nie miałem za wiele z tego treningu, ruszyłem więc naprzód ku jednej z wyższych trybun. Leciałem wzdłuż niej, zgarniając łakome spojrzenia oraz całusy na odległość i błyskając ząbkami, kiedy coś, lub raczej ktoś, przykuł moją uwagę.
Na jednym z miejsc siedziała ciemnowłosa dziewczyna z delikatnymi piegami, prawdopodobnie z pierwszego roku. Niebieski szalik zdradzał przynależność do domu orła, jednak nie to mnie w niej zainteresowało. Była ona bowiem przeraźliwie blada. Wyglądała jakby miała za chwilę zemdleć jeśli nie umrzeć. Postanowiłem sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy, zatrzymałem się więc obok niej.
- Hej, lalunie - witając się uśmiechnąłem się promiennie do dziewczyny obok niej, która wyglądała, jakby była właśnie świadkiem objawienia. - Wszystko okej? - swe pytanie skierowałem do piegowatej.
- T-tak - wydukała. Spostrzegłem, że patrzy prosto przed siebie i zaciska ręce w pięści.
- Lęk wysokości?
- Ehem.
- Współczucie. Ja bym tak nie mógł... Z lękiem wysokości nie zrobiłbym tego... - podleciałem w zasięg jej wzroku i zwiesiłem się z miotły na leniwca - ... ani tego... - puściłem się nogami i wisiałem na miotle niczym na drążku - ... ani też tego - tu gwałtownie się podciągnąłem, a następnie stanąłem na miotle i całkowicie się wyprostowałem.
- Przestań, proszę - szepnęła. Widziałem, jak zaczyna oddychać coraz szybciej.
- Ale co? - zrobiłem minę niewiniątka i podskoczyłem, a nadmienić należy, że znajdowałem się bardzo wysoko ponad ziemią i każdy upadek mógłby grozić kalectwem.
- Spadniesz - jęknęła.
- Nie spadnę - zapewniłem ją.
- Ale jesteś w to dobry - wtrąciła jej towarzyszka, która do tej pory obserwowała mnie z niemym zachwytem.
- Dzięki - mrugnąłem łobuzersko. - Adam jestem.
- Hazel.
- A ty? - skinąłem głową na białą jak papier dziewczynę.
- Liesel...
- Ładnie - przyznałem. - Wiesz, moja przyjaciółka też ma lęk wysokości. Jak była mała, się zje... znaczy... spadła z miotły, jak była mała.
Chciałem dodać dziewczynie otuchy, jednak dało to zgoła odwrotny skutek. Wyglądało na to, że Liesel wyobraziła sobie rzeczony upadek. Wstała, jakby chciała natychmiast zejść. Pech chciał, że spojrzała w dół. Wtedy już zaczął się kompletny cyrk, bo straciła przytomność, a upadając uderzyła głową w siedzenie. Jej przyjaciółka zaczęła panikować. Rozejrzałem się w poszukiwaniu pani Petersen. Podejrzewałem, że jest gdzieś tutaj obecna na wypadek kontuzji. Gdy tylko zbystrzyłem pielęgniarkę, jak strzała pomknąłem w dół.
- Omdlenie - wyjaśniłem pokrótce i wskazałem kobiecie miejsce za mną. Wysadziwszy ją na trybunie przy leżącej, musiałem wracać do drużyny, gdyż szanowny pan Martines raczył wreszcie zaszczycić nas swoją obecnością i rozpoczynała się gra na śmierć i życie, to znaczy: przyjacielskie meczyki między domami.
Po treningu przypomniałem sobie o bladej lasce z trybun. Postanowiłem ją odnaleźć i przeprosić, bo jej omdlenie to była w sumie tak jakby moja wina. Pierwsze miejsce, o którym pomyślałem, to skrzydło szpitalne, jednak kiedy wszedłem, spostrzegłem jedynie zaczytaną Clarr. Podniosła głowę znad książki i rzekła:
- A, to ty...
- A na kogo czekasz? Na Davidka? - poruszyłem sugestywnie brwiami w górę i w dół.
- Może na niego. Tylko on mnie tu odwiedza - pociągnęła nosem, jakby płakała. - Czytam, więc się streszczaj - mruknęła.
- Nie no, nic. Szukam... kogoś.
- Jak widzisz, jestem tu tylko ja - oznajmiła, a nagle, jakby sobie coś uświadomiła, dodała: - A tak właściwie to kogo?
- Eee... Takiej laski, co siedziała na trybunach podczas dzisiejszego treningu i jej się zemdlało...
- Ooo - Clarr rozpromieniła się. - Twój nowy nabytek?
- Nieee... No, to ja spadam - oznajmiłem, po czym odwróciłem się na pięcie i zamknąłem za sobą drzwi. Zastanawiałem się, gdzie może być ta Liesel, kiedy odpowiedź podano mi na tacy: brunetka szła powoli korytarzem pod rękę z pielęgniarką. Miała obandażowaną głowę, a na jej twarz powróciły kolory.
- Hej - pomachałem jej dłonią. Zmarszczyła czoło, jakby chciała sobie przypomnieć, skąd mnie kojarzy, jednak po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- O, hej. Co ty tu robisz?
- Chciałem zobaczyć co z tobą, bo to w sumie przeze mnie zemdlałaś...
Liesel? Nie wiem, co robiłaś na korytarzu, ale w opsach Davida jest, że Clarr leży sama w SS xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz