- LUCYFER, CHOLERA JASNA!!!
Bez wyczucia zrzuciłem kota z łóżka razem z kołdrą. Zjeżył się, prychnął i uciekł za uchylone drzwi łazienki. Usiadłem na łóżku. Zmrużyłem oczy i przeciągnąłem się, ciężko stękając. Za oknem pogoda była nawet znośna, jednak mimo wszystko mój organizm buntował się przeciw wstawaniu o tej porze.
- Ej, dupy do góry, gejuchy! - uśmiechnąłem się, przenosząc wzrok na łóżko Davida po czym... osłupiałem, gdyż przyjaciela na nim nie było. Szybko odwróciłem głowę. Po mojej lewej stało łóżko Percy'ego. Również było puste. Szybko chwyciłem w dłonie stojący na szafce nocnej zegarek. Siódma czterdzieści pięć. SIÓDMA CZTERDZIEŚCI PIĘĆ!
Wyskoczyłem z łóżka jak poparzony i bezładnie rzuciłem na nie leżącą na podłodze kołdrę. Zacząłem krążyć po pokoju w poszukiwaniu mojego jakże kochanego, wsiuńskiego mundureczka. Kufer? Brak. Pod łóżkiem? Fałszywy trop. Łazienka? I znów pudło... Nie mając lepszego pomysłu, otworzyłem szeroko szafę Davida. Błąd. Poczułem, że głowa robi mi się ciężka i nogi nie dają rady jej utrzymać. Przewróciłem się. Zgasło światło. Zostałem przywalony rzeczami kumpla, wśród których - jak pech to pech - znajdowały się bardzo, bardzo, ale to BARDZO nieświeże szaty do quidditcha. Przeklinając w myślach jego flejostwo, choć lepszy w sumie nie jestem, zacząłem szukać wyjścia, by zaczerpnąć oddechu. Czułem się jak odkrywca. Niczym kret drążyłem tunel w przyduszających mnie do ziemi ubraniach, aż wreszcie mogłem zaczerpnąć haust świeżego powietrza.
- O!
Tuż pod moimi oczyma (dosłownie!) leżał sobie w najlepsze mój wygnieciony mundurek. Złapałem go i, przypomniawszy sobie o moim czasowym limicie, jednym zdecydowanym ruchem odjąłem górę kolorowych szmatek blokującą moje dolne kończyny. Popatrzyłem na nie chwilę, po czym, lekceważąc głos sumienia nakazujący posprzątanie ich, odepchnąłem nogą w kąt sypialni.
Pięć minut później, wiążąc sobie w biegu pod szyją błękitną pelerynkę, wpadłem do Wielkiej Sali, gdzie całe towarzystwo kończyło śniadanie, najwyraźniej w znakomitych humorach.
- Ale z was trolle! - stanąwszy przy swoim stałym miejscu, zmierzwiłem Blondaskowi włosy.
- O, Diabeł! Czekaliśmy, aż wstaniesz!
- Czekaliśmy, aż wstaniesz - przedrzeźniałem go. - Było mnie obudzić!
- Wybacz, ale byłeś tak słodki - rozczulał się Percy, po czym zakrztusił się owsianką. w odwecie przywaliłem mu pięścią w plecy. - E!
- No co? - zrobiłem minkę niewiniątka. - Mogłeś się zakrztusić!
- O mnie się nie martw - rzucił. Usiadłem koło Rosalie i chwyciłem z koszyczka wypieczonego croissanta. Położyłem pieczywo na talerz i już miałem sięgać po dżem, kiedy wszystko zniknęło.
- Ekstra - syknąłem i rzuciłem na stół nóż, który pozostał w mojej dłoni.
- Łap! - Clarisse rzuciła mi nadgryzione jabłko, które najwidoczniej miała zamiar sama zjeść.
- No coś ty! Jedz, ja przeżyję...
- Bierz, bo się rozmyślę! Jadłam przecież...
- Dzięki - mruknąłem i zatopiłem zęby w słodkim owocu.
- ... podsumowując: aby obliczyć liczbę ekspresji wewnętrznej, należy zsumować wartości liczbowe wszystkich samogłosek w danym imieniu. Korzystając więc z wartości, które oczywiście każdy z was umie na pamięć...
W tym momencie zaprzestałem słuchania profesor Ishimury. Podparłem brodę ręką i zacząłem wpatrywać się w przestrzeń. Zaburczało mi w brzuchu tak głośno, że musiała to usłyszeć cała klasa. Byle do obiadu... Odwróciłem się do tyłu, do Ell, która też pałała nienawiścią do numerologii. Kątem oka dostrzegłem Davida wyciągającego z torby samopiszące pióro i Clarr, która ziewaniem i pretensjonalną postawą dawała wszystkim wokół jasno do zrozumienia, że już dawno potrafi wszystko to, o czym mówi belferka.
- Co tam? - zapytałem.
- Okej - mruknęła znudzonym tonem. - A taaaam? - ziewnęła.
- Ujdzie. Masz coś do jedzenia?
- Y-y - pokręciła przecząco głową, ziewając po raz kolejny.
- Kurwa, szkoda...
- Zaraz obiad - zauważyła. Przeniosłem wzrok na zegar, na który i ona patrzyła. Wskazówki oznajmiały, że zostało jeszcze piętnaście minut do końca. Odetchnąłem z ulgą.
- Joł - podsunął się do nas David i bezwstydnie obdarzył Elliezabeth soczystym całusem. Przyssali się do siebie jak dwa glonojady. Zerknąłem przez ramię na nauczycielkę. Albo nic nie zauważyła, albo udawała, że nic nie zauważyła...
- Wreszcie! - poderwałem się z miejsca, gdy tylko zabrzmiał dzwonek.
- Brooks! Co ci się tak spieszy? Pokaż notatki - numerolożka spojrzała na mnie srogo. Zmieszałem się. Wtopa...
- Ja nie mam, bo... Tego...
- On skręcił rękę na treningu, psze pani - wtrącił się David. Uwielbiam go za to, serio. - On skręcił rękę i nie może pisać. Ale ja mu dam te notatki później...
- No dokładnie - potwierdziłem wersję kumpla i dyskretnie unieruchomiłem prawą rękę. Nauczycielka przyglądała się nam bacznie.
- No dobrze - westchnęła w końcu. - Możecie iść na obiad.
- Dzięki - szepnąłem do blondyna w drodze do drzwi. Kiedy je otworzyłem, usłyszałem głuchy odgłos uderzenia i damskie, pretensjonalne "Au!".
- O, Jezu! - zatrzasnąłem za sobą drzwi. Usłyszałem wypowiedziane z wyrzutem "Ej!", co oznaczało, że walnąłem nimi kolegę. Nie przejąłem się tym. Klęknąłem przy leżącej na posadzce laluni.
Nooo... Jakaś lalunia, której nie zna Adaś prosz ;3
O ty świnio... xD
OdpowiedzUsuńCzemu świnio ? ;o
UsuńKolejną podrywasz xD
UsuńNie wiedziałem, że przez przyjebanie drzwiami można kogoś poderwać .. xD
UsuńNo właśnie????
OdpowiedzUsuń