Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




poniedziałek, 30 czerwca 2014

Bellefeuille: Od Vi cd Lil

- Cechy szczególne? Przecież nie jestem jakimś niebieskim lisem? Hm?? - uśmiechnęłam się. - Ja to bym raczej dwóch lisów nie odróżniła, jakby stanęły obok siebie...
- Chyba jednak chodzi o... kolor oczu, odcień sierści i takie tam... - przyznała Piana.
- No możliwe, ale ja nie widziałam nigdy lisa z przykładowo niebieskimi, czy zielonymi oczami. - wzruszyłam ramionami.
- To może niektóre animagi takie mają. - dodała Lili.
- Może. To co robimy? - zagaiłam.
- Ja idę poszperać w bibliotece o animagii. - powiedziała Bianka.
- Ja pobiegam po lesie jako sarna. Muszę się przyzwyczajać. - puściła oko Lil.
- Dobraaaaaaa... To mi się nudzi. - przyznałam.
- Cho ze mną! Razem czegoś poszukamy. - zaproponowała szeroko uśmiechnięta jasnowłosa.
- Nooo doobraaaa... To papaty! Tylko nie podrywaj tam jakichś jeleni! OK?!
- Jeleni?! Eee dobra! Pa!
Pomachałyśmy sobie na pożegnanie i ruszyłyśmy w przeciwne strony - Lili do lasu, a ja z Bianką do biblioteki.

~*~

- Znalazłaś coś? - krzyknęła z drugiego końca biblioteki Piana wychylając się zza wielkiej sterty książek.
- Nie drzyj się tak! Siedzimy tu ledwie dwie minuty, a ty już masz tyle książek przy sobie?! Pokaż je. - podeszłam do przyjaciółki i wzięłam kilka grubych książek do ręki, a następnie zaczęłam wymieniać. - Zielarstwo, Astronomia, Mugolnoznawstwo, znowy Zielarstwo i Historia Magii?! W nich szukasz o animagii? - zdziwiłam się.
- No co? Miały ładną okładkę. - uśmiechnęła się, a ja samoistnie strzeliłam sobie facepalma...
- Może chociaż poszukasz jakiejś książki na "A"?
Jasnowłosa zanurkowała w morzu książek, a po chwili wydostała się z niego z całkiem innej strony. Trzymała ładną, oprawioną w skórę grubą księgę. Podała mi ją.
- ASTRONOMIA: MAGICZNE GWIAZDY?!?!?! PIANAAAA! ANIMAGIA, A NIE ASTRONOMIA!!
- Nie tak głośno imbecylu... - wymamrotała. - Chciałaś coś na "A".
- To daj mi tu coś o animagii... Albo nie! Sama poszukam, a ty... popływaj jeszcze sobie. - uśmiechnęłam się opiekuńczo.
- Pffff... - prychnęła i zniknęła za ścianą książek.
Przeszukałam kilka regałów i znalazłam to czego szukałam. Otworzyłam książkę na dowolnej stronie i zaczęłam czytać. Właściwie to nic nowego w niej nie było...
Po kilkunastu minutach Bianka usiadła naprzeciwko mnie.
- Rudzielcu...?
- Hm?
- Głodna jestem, a zaraz będzie kolacja. Chodź, idziemy coś zjeść.
Gdyby nie to, że zaburczało mi w brzuchu, nie poszłabym, ale cóż...
- No dobra, idziemy. - Wstałam i odstawiłam książkę na swoje miejsce. - Posprzątałaś swoją stertę?
- Yeep!

~*~

- To co jemy? - zapytałam gdy usiadłam przy stole Bellefeuille w wielkiej Sali.
- Wszyyystkooo! Umieram z głodu.
- Ok. - Rozejrzałam się po WS. - Ooo! Patrz, Lil idzie!
Bianka odwróciła się z pełną gębą... czegoś, co przypomina ee... chyba dżem i pomachała przyjaciółce. Gdy ta usiadła między nami, zapytałam:
- No! To mów, ile jeleni poznałaś? Przystojni? Ładne rogi? - uśmiechnęłam się szeroko, powstrzymując śmiech, a Piana wywróciła się do tyłu... ze śmiechu...

niedziela, 29 czerwca 2014

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

W tej grze to Amy dyktowała zasady. Jej rodzice bali się, że powiedzą
coś nie tak i ona się odwróci. Miała ich w garści, mogła robić co chciała.
Avalone pokiwała głową i wstała. Oni wstali również.
-Tęskniliśmy za tobą, kochanie.-powiedział głucho Petyr.
-Wiem.
-Zawsze cię kochaliśmy, po prostu...okoliczności nie pozwalały na...
-Wiem.
Spojrzałem na nią z podziwem, zdziwieniem i lękiem. Właśnie odnalazła
rodziców i teraz odzywa się do nich tak chłodno. Trzeba mieć odwagę
i tupet.
Albo być Avalone.
Oni zaś z kolei patrzyli na nią spłoszeni.
-Do widzenia, córciu-powiedziała w końcu Margaret i przytuliła ją.
Dziewczyna sztywno oddała uścisk. Skinęła ojcu i zwróciła się do mnie:
-Chodźmy stąd.
Rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie na jej rodziców i chwyciłem Amy za rękę.
~~*~~
-To było ciekawe-stwierdziłem siadając na ławce nad jeziorem.
-No.-odpowiedziała tym samym głuchym głosem co Petyr.
-Widać podobieństwo między nimi a tobą. Ale jazda, mam dwie pary teściów.
Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
-Mamy trzynaście lat-przypomniała. Wzruszyłem ramionami
-Trza myśleć przyszłościowo.

Amy?

Bellefuille: Od Liesel cd. Adama

- Tak to była twoja wina –powiedziałam szczerze i nawet za śmiało ja na mnie. –Mogłeś nie latać koło mnie, ale nie, bo, po co!  Zawsze można doprowadzić jakąś laskę do tego by zemdlała! Wież mi niby odpływam, kiedy lecę na ziemię, lecz potem mam nieprzyjemne siniaki i łeb mnie tak boli jak pewnie ciebie po wkuwaniu przez całą noc Historii Magii. Nie to nie jest przyjemne.
- A… Co robisz na korytarzu? –spytał a ja zmroziłam go wzrokiem.
- Szukam Hazel. Miałam jej przywalić za to, że tam mnie zaciągnęła –syknęłam przez zęby. –Miałam sobie siedzieć grzecznie w bibliotece, ale nie ta mnie zaciągnęła tam… Znaczy potem uciekłam, ale zżerało mnie to, że ją zostawiłam, więc przyszłam na ten trening.
-, Czyli po części to też twoja wina –zauważył a ja znów go spiorunowałam.
- Nie rób mi poczucia winy. Ja wiem, dlaczego chcę odleźć Hazelka i mi nie wmówisz, że… No nie jednak maż na portki Merlina rację. Mogłam niegrzecznie, bo niegrzecznie, ale mogłam ją zostawić. Za to ty byś podrywał Hazel a nie ledwo żywego trupa –powiedziałam a głowa znów zaczęła mnie boleć. Efekt uboczny mdlenia, czyli przez około 1/4 dnia głowa tak boli, że nie wiesz, co z sobą robić żeby tylko przestała a przynajmniej takie objawy miałam ja.
- To, czemu nie jesteś w skrzydle szpitalnym? –spytał
- Może uciekłam a może po prostu… Nie no dobra. Nie lubię pielęgniarek, nie lubię szpitala i nie mam zamiaru tam siedzieć, dlatego wyszłam bez pozwolenia, bo wiem, że za dokładnie cztery godziny już mi nic nie będzie. Więc jeśli zobaczysz pielęgniarkę to nic nie masz ze mną wspólnego i mnie nie widziałeś. Okay? –spytałam z delikatnym uśmiechem –Jestem ninją, którą nikt nie widzi.
Chłopak przytaknął a ja skinęłam głową w geście uznania. Gdyby była to inna osoba to rozhisteryzowana pobiegłaby do pielęgniarki a ja przez kolejne 12 godzin leżałabym w SS, za co serdecznie dziękuję, bo z tej okazji nie skorzystam. Spojrzałam na chłopaka nadal stał.
- To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? –podniosłam brew, –Jeśli tak to wiesz, że cię nie trzymam. Idź, płyń po morzach i oceanach i inne bla bla.
Chłopak zaśmiał się. Zaczął mnie z deczka irytować, ale to był po (1) Luniak a po (2) pewnie miał taki charakter. Zamyśliłam się na sekundkę. Musiał mieć dziewczynę a przynajmniej taki przerywnik po między jedną a drugą.  Zawsze wiedziałam, że gdzie ładny chłopak tam i tłum fanek takich jak „kochany” Hazelek i inne blondyneczki. Chodź powiem, że brzydki to on nie był. Jednak cza wracać na ziemię. I właśnie wtedy na korytarz wpadła pielęgniarka. To był mój the end.
- Jak mi pomożesz się ukryć to obiecuję, że się odpłacę –powiedziałam błagalnym tonem –Słowo harc… No tak ty nawet nie wiesz, kim jest harcerz… Daję ci słowo. I nie, nie mam skrzyżowanych palców. Ja dotrzymuję obietnic.
<Adam?>

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

- Dość niedawno miałaś „szczęście” poznać swojego brata, co nie? –spytała retorycznie Margaret –Właśnie, dlatego cię oddaliśmy. Baliśmy się o ciebie, lecz tak naprawdę byliśmy przy twoich najważniejszych wspomnieniach.
- Widzieliśmy jak rosłaś. Jak stawiałaś pierwsze kroki –powiedział Petyr –Ty nas nie widziałaś, ale na przykład Margaret pracowała dorywczo w żłobku jak byłaś malutka a potem w przedszkolu. Ja musiałem się zajmować twoim bratem. Było to piekło, bo chłopak był rozwydrzony, ale to wszystko przez to, że ma zmienną osobowość. Margaret robiła ci zdjęcia. Oczywiście duplikaty dawaliśmy twoim rodzicom. Zawsze w domu miałaś swój pokój. Kiedy Darren miał 12 lat oznajmiliśmy mu, że nie jest jedynakiem i że musi się pogodzić z faktem, iż niedługo zabierzemy cię do domu a co za tym idzie Darren musiał oddać swój pokój, co nie zniósł dość dobrze. Uciekł i nie było go aż dwa miesiące.
- Myśleliśmy, że zginął –powiedziała a do jej oczu napłynęły łzy –I wtedy wrócił wraz z nimi. Miał znak ich. Przytulony do mężczyzny, którego nawet nie znałam. Patrzył na niego jak na ojca. Powiedział, że ciebie znajdzie a ich naśle by ciebie zabili. Ojciec nie wytrzymał wygonił nich a Darren’a wciągnął za kurtkę do domu.
- To był smarkacz –powiedział przez zęby Petyr –Nie miałem zamiaru się z nim cackać jak Margaret. Może i było to niestosowne, ale musiałem użyć petryfikusa i założyć mu kaftan bezpieczeństwa. Zamknąłem go w swoim pokoju. Ten walił głową w drzwi aż do omdlenia. Nie miałem dla niego litości.  Chodź to był mój pierworodny to ja nie chciałem mieć wariata w domu. Seryjnego zabójcę, który chętnie by zabił każdego, który by wlazł mu w paradę. Darren był nieobliczalny i nie można było nad nim zapanować. Miał różne twarze.
- Rok później cię odnalazł –kobieta miała załamany głos, lecz mówiła dalej –Petyr szczęśliwie teleportował się tam gdzie akurat był. Poznał cię podobnie jak mojego syna. Nie zawahał się i zabił go na twoich oczach. Potem miał sprawę w ministerstwie gdzie chcieli cię wezwać jednak powiedzieliśmy, że jesteś za młoda a twoi prawni mugolscy opiekunowie pewnie by się nie zgodzilibyś uczestniczyła w rozprawie. Na szczęście Petyr wygrał rozprawę chodź mógł jednej chwili stracić różdżkę.
- I to wszystko? –spytałam a Petyr i Margaret przytaknęli. Daniel słuchał uważnie. –No to, co teraz? Może zawrzemy taki układ. Na Sierpień będę u was mieszkała a na lipiec u moich rodziców, którzy mnie wychowali? Lecz boże narodzenie spędzę tu. –przytaknęli
<Daniel?>

Papillonlisse: od Jane c.d. Petty'ego

Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
-Nie żartujesz? -spytałam a ten tylko się uśmiechnął. Nie wierzyłam własnym oczom. Wzięłam głęboki oddech i po chwili byłam naprawdę poważna i spokojna. Spojrzałam na jednorożca. Podeszłam delikatnie, lecz nie za blisko. –Nazwę go cienistogrzywy.
- Za dużo Tolkiena –zaśmiał się –Mój Gandalfie czy zechcesz dosiąść cienistogrzywka? Czy jeszcze boisz się podejść?
Prychnęłam w jego stronę.  Jednorożec delikatnie podszedł w naszą stronę a dokładnie w moją. Przybliżyłam się do jednorożca delikatnie, po czym przejechałam dłonią po jego pysku a drugą po grzywie. Był piękny. Wspięłam się na palce by pocałować go po między oczami. Po czym przeszłam wzdłuż niego dłonią przejeżdżając po jego grzbiecie. Uśmiechnęłam się do siebie. Delikatnie szarpnęłam za jego grzywę, ale sama go dosiadłam bez żadnej pomocy… No może pieniek mi troszeczkę pomógł. Siedziałam na pięknym jednorożcu. Poklepałam go po szyi, po czym szepnęłam „pokarz, na co cię stać kochany”. Ogier zaczął biec tak szybko, że kurczowo trzymałam się jego szyi. Jazda na oklep na tak szybkim jednorożcu nie była dobrym pomysłem. Najgorsze było to że owy konik wspiął się w powietrze. Po prostu machał kopytami i się unosił na ziemią. „Zejdź na ziemię cienistogrzywy” szepnęłam mu do ucha. Ogier posłusznie zleciał powoli i delikatnie na dół. Zsiadłam z niego, po czym podbiegłam do Petty’iego i rzuciłam mu się na szyje. Był najukochańszym chłopakiem na świecie.
- I jak podoba się konik? –spytał a ja go pocałowałam –To chyba oznacza tak. I czuję się zazdrosny! Pocałowałaś innego koło mnie, czuję się urażony.
- Jesteś kochany –zaśmiałam się i jeszcze raz pocałowałam. Ogier zarżał i wepchał łeb po między nas –Cienistogrzywy czy ty też czujesz się zazdrosny. No nic teraz mam was dwóch. I Pascala i moją sowę. I jak tu sprawić by było mnie cztery… Och nie jak ja będę okazywała Grzywkowi czułość to Pascal się obrazi a jak jemu to sowa a jak sowie to ty się obrazisz. To bardzo trudne –udałam zasmuconą minkę.
- Czy ty mnie właśnie postawiłaś na równi z jaszczurką, koniem i sową? –spytał urażony a ja znów zaśmiałam się. –Jesteś oryginalna. Postawić człowieka i zwierzaka na równej szali… Czy nie powinienem się fochnąć tak jak to robią dziewczęta na trzy sekundy?
Prawie tarzałam się ze śmiechu. Ogier w końcu odszedł a ja mogłam go spokojnie pocałować dziękując za wszystko a przede wszystkim za to, że jest.

<Peety?>

sobota, 28 czerwca 2014

Bellefuille: od Lilianne do David'a

Biegłam lasem w postaci sarny. Vi i Pianka zostały w szkole-dostały
karne zadanie domowe za rzucanie magicznych samolotów w Craxi'ego.
Więc byłam sama.
Nagle zza krzaków wyskoczył biały wilk. Biegł za mna, ale byłam
od niego szybsza. Oboje dyszeliśmy. Ja, jako sarna byłam znacznie
bardziej zwrotna i mogłam lawirować między drzewami. Nagle
zobaczyłam przed sobą szansę-drzewo, którego pień po pionowym
odcinku akurat tak wysokim na skok sarny przechodził w poziom,
więc mogłam się tam schronić, bo miejsce, które sobie upatrzyłam
znajdowało się na wysokości 3 metrów.
Przyspieszyłam i skoczyłam. Wyhamowałam dobiero, kiedy biegłam
po poziomie. Odwróciłam się i spojrzałam triumfalnie na wilka, a on
na mnie ze zdziwieniem. Autentycznie, ze zdziwieniem. Czy pyski
wilków są AŻ TAK ekspresyjne?
Wilk zamienił się w człowieka. A konkretnie David'a Martines'a,
Luniaka na trzecim roku, którego poznałam w zeszłym roku.
-Takiej sprytnej sarny to ja jeszcze nie widziałem.
Przemieniłam się w siebie.
-Dziękuję-uśmiechnęłam się do niego.

David?

Bellefeuille: od Lil CD Vi

-Dobre pytanie!-przyznałam przyjaciółce i wyszłam na środek.
Zamknęłam oczy i starałam się skupić na powrocie do normalności,
ale moje myśli ciągle wracały do hasającej po łąkach sarny.
Kiedy otworzyłam oczy i chciałam powiedzieć "to na nic", ale
z mojego gardła wydobył się tylko niezrozumiały ryk. Dziewczyny
patrzyły na mnie w osłupieniu.
"No co?" Znów ryk. Pianka zdołała wyciągnąć przed siebie
lusterko. Spojrzałam w nie i zobaczyłam...pysk sarny.
"O WOOOOOWW!!!" ryk-ekstra-głośny. Przez następny
kwadrans uczyłam się chodzić na czterech nogach. Kiedy
dziewczyny odzyskały głos zaczęły żartować ze mnie.
Jak się zmęczyłam zamknęłam oczy i wróciłam do normalności.
-Jakieś takie dłuższe nogi masz-zauważyła Pianka.
-To możliwe. Teraz w moim zachowaniu zauważycie zachowania
sarnie. Ej Vi, teraz ty spróbuj.
Uszata i ogoniata Vi wyszła na środek i zamknęła oczy.
Po chwili stałą przed nami nei Ruda, ale...chociaż w pewnym
sensie nadal była ruda. Była lisem.
Zaczęła gonić własny ogon, a ja i Pianka dusiłyśmy się ze śmiechu.
Pianka stała się białym krukiem(względnie kawką czy gawronem)
bez większych problemów. Kiedy wszystkie trzy byłyśmy ludźmi
Bianka zawołała:
-Czy wy macie świadomość jakie otwierają się przed nami
możliwości!? Możemy wszystko i nikt nie będzie wiedział, że to my!
-E...tak, będą wiedzieć. Przecież w ministerstwie zapiszą cechy
szczególne zwierząt.

Vi? Bianka?

piątek, 27 czerwca 2014

Ombrelune: Od Rosalie cd. Adam

Następnego dnia zamyślona i zadowolona wyszłam z dormitorium.
Skierowałam się w stronę Wielkiej Sali. Ujrzałam stół Luniaków,
siedzącego przy nim Adama. Wskazywał miejsce obok siebie.
Usiadłam tam. Na powitanie pocałował mnie delikatnie w policzek.
- Co tam, Rayan? - zapytał.
Miałam odpowiadać, ale zauważyłam, że wszyscy z naszego
najbliższego otoczenia wytrzeszczają oczy ze zdumienia.
Ell miała lekko otwarte usta.
- Wy znowu razem? - odważył się zapytać Percy.
- A co, nie widać? - wyszczerzył się Adam.
- Widać, widać, panie prefekt! - zaśmiał się i zaczął jeść.
Inni również zabrali się do jedzenia. Wzięłam ze stołu sok dyniowy
i nalałam do swojego kubka.
- Ty nie jesz? - zapytał David z pełnymi ustami. Ach, odpowiedzialny
i dbający prefekt, nie ma co.
- Nie jestem głodna. - odparłam z uśmiechem.
Chłopak wzruszył ramionami i wepchnął do ust kolejnego croissanta.
- Nie martw się, nie będziesz gruba i nadal będziesz podobać się
Adasiowi. - skomentowała Ell, śmiejąc się z własnego żartu.
- Nie chodzi o to. Nie jestem głodna, tyle. - uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- A co ty dzisiaj taka zadowolona? - spytała Ellie - Chyba nie dlatego,
że jesteś z nim - wskazała z odrazą na twarzy na Adama.
Chłopak, gdy usłyszał swoje imię podniósł głowę znad talerza.
- Co ja? - zapytał z głupim wyrazem z twarzy.
- Nic. Ja się najadłam. - powiedziała Ell, wstała i wyszła.
- Też będę już szła... - uśmiechnęłam się.
Gdy znalazłam się w przy swoim dormitorium, zobaczyłam Adama.
Gestem wskazał, żebym do niego podeszła.
- Co jest? - zawołałam.

Adam? Co jest?  Trochę nudno, wiem ;d

Ombrelune: Od Adama cd. Rosalie

- To ja, Ryjku... - powiedziałem do drzwi.
- Nie gadaj tak - usłyszałem odpowiedź.
- Rosalie? - poprawiłem się niepewnie.
- Lepiej. Po co przyszedłeś?
- Porozmawiać.
- O twoich włosach, zębach, czy o tym jak zajebistym jesteś obrońcą?
- O nas.
- Nie ma "nas", Adam. Jesteś ty i jestem ja.
- Dobra, koniec tego cyrku! Mogę wejść?! - niecierpliwiłem się.
- Jak chcesz - westchnęła.
Otworzyłem drzwi dormitorium. Ray leżała na łóżku. Prócz niej w pokoju nie było nikogo, usiadłem więc na wolnym łóżku. Uważnie się jej przyjrzałem.
- Spałaś?
- Może spałam...
- No proszę cię! Chyba tyle to mogę wiedzieć?!
- No spałam, Jezu, zadowolony?!
- Bardzo - odparłem z błogim uśmiechem i rzuciłem się na poduszki.
- To super. Dobrze, że jaśnie pan Brooks jest zadowolony.
- O co ci znowu chodzi?
- O nic - wzruszyła ramionami.
- Dobra, koniec z tym! - oznajmiłem, gwałtownie podnosząc się z łóżka. Podszedłem do dziewczyny, chwyciłem za ręce i szarpnięciem zmusiłem do tego, by wstała.
- Puść mnie!
- Nie!
- Co ty robisz?!
- Przecież podnoszę!
- Na chuj?!
- Bo chcę, żebyś stała!
- Może wreszcie przestałbyś patrzeć na to, co ty chcesz, i skupił się na tym, czego pragną inni ludzie? - spytała chłodno.
- Więc czego pragniesz?
- Spokoju, Brooks! Świętego spokoju!
Używając całej swej siły Rosalie odwróciła mnie i zaczęła pchać w stronę drzwi. Kiedy byliśmy niemalże przy nich, szybko się odwróciłem i stanąłem z nią twarzą w twarz. Chwyciłem jej podbródek, by nie mogła spuścić głowy i przez cały czas patrzyła mi w oczy.
- Rayan... Mówią: do trzech razy sztuka, nie?
- Coś mi się obiło - bąknęła. - I co?
- Wiesz... Już raz nam wyszło w zeszłą zimę. Drugi raz w wakacje przed mistrzostwami...
- Adam... Nie wyszło nam. Zdradziłeś mnie z Ell i powiedziałeś mi to prosto w ryj. A drugi raz... Jaki drugi raz? Za dużo piwa kremowego, podekscytowanie... To wszystko.
- Spróbujmy jeszcze raz, Rayan. Powiedziałaś mi wtedy, że coś do mnie czujesz, no nie?
- Tak, ale powiedziałam coś jeszcze. Pamiętasz?
Zmarszczyłem czoło, choć wiedziałem, że sobie nie przypomnę. Skupiałem się na jej pięknej aparycji, nie na słowach wypływających z jej ust. Było to błędem, teraz to wiedziałem. Szkoda, że tak późno.
- Powiedziałam, że już ci nie zaufam - przypomniała Ray. - Związek z tobą jest toksyczny, Brooks. Ty wcale mnie nie chcesz. Ty pożądasz dlatego, że nie możesz mnie mieć. Zawsze dostawałeś to, czego chciałeś i tego się nauczyłeś, tak jak David zresztą. Jestem dla ciebie jak brakująca figurka do kolekcji. Im bardziej będę się oddalać, tym bardziej będziesz pragnął mnie bliżej, jednak, jeśli się zbliżę, prędzej czy później dostrzeżesz jakąś dziewczynę, która będzie dla ciebie wyzwaniem i to ją będziesz chciał zdobyć, nie mnie. Nie traktuj mnie jak rzecz, Adam. Odpuść.
Skończywszy monolog, Rosalie otworzyła na oścież drzwi pokoju. Rzuciłem w jej stronę tęskne spojrzenie, przypominając sobie jej boskie usta. Przysięgam, że dostrzegałem żal w jej oczach. Nie odezwała się jednak słowem, wobec czego - ociągając się jak najbardziej się dało - wyszedłem z pokoju. Z całych sił starałem się nie odwracać za siebie. Nie chciałem dać jej tej satysfakcji. Mimo tego człapałem jak stuletni dziadek - a nuż zmieni zdanie?
- Adam - jakbym nie wiedział!
- Co, Rayan? - zatrzymałem się, jednak mówiła do mych pleców.
- Może jednak... Hm... Może moglibyśmy spróbować?
Uśmiechnąłem się pod nosem, szybko jednak nabrałem powagi. Podszedłem do blondynki bez słowa i po prostu pocałowałem, długo i soczyście.

Rayan? :D

czwartek, 26 czerwca 2014

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

 -Teoretycznie jestem twoją rodziną-stwierdziłem z uśmiechem - Chyba
nie strzelisz fochodąsa? I jak? Umówiłaś się z nimi?
-Tak, w niedzielę na 13. Oczywiście pójdziesz ze mną?
-O ile nie mają nic przeciwko, chętnie. Odkąd mi opowiedziałaś te historię
bardzo byłem ich ciekawy.
-Troche się boję tej rozmowy...no wiesz... nieco to straszne. Tak nagle,
w pubie z chłopakiem spotykasz swoich rodziców, którzy cię porzucili.
I wtedy oni żądają spotkania i rozmowy. Każdy by się dziwnie czuł.
-Zaiste.-przesunąłem krzesło obok niej i ją objąłem. Zauważyłem, że
Petyr patrzy na to krzywo. Za to Amy ostentacyjnie wręcz położyła mi
głowę na ramieniu i pocałowała mnie. Urooczee...
~~*~~
W niedzielę Amy była cała podenerwowana. Poszliśmy do kawiarni,
a dziewczyna podobnie ostentacyjnie, jak ostatnio pod Trzema Różdżkami
trzymała mnie za rękę.
Weszliśmy do pubu. Petyr i Margaret już tam siedzieli. Kobieta była blada,
a jej oczy były zaczerwienione.
Podeszliśmy do ich stolika. Mężczyzna nadal patrzył na mnie krzywo.
Kiwnąłem niepewnie głową w jego strone i usiadłem obok Amy.
-To jest mój chłopak, Daniel-przedstawiła mnie. Petyr uścisnął mi rękę,
a kiedy to robił ja bałem się, że mi zmiażdży palce. Za to kobieta uścisnęła
mi rękę bardzo delikatnie, jakby była speszona bardziej niż ja. Przez chwilę
się zastanawiałem, czy by nie pocałować wierzchu jej dłoni, ale zrezygnowałem.
-Więc? Zamieniam się w słuch.-Amy oparła się o stolik na łokciach.

Amy?

środa, 25 czerwca 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Liesel

"Zabiję Smoka. Zabiję, wypatroszę i wywieszę z okna Wieży Północnej" - takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy w sobotni poranek czekaliśmy na niego w szatni całą drużyną. Odbywał się właśnie trening wszystkich czterech reprezentacji domów, a ten się spóźniał! Kapitan! Nawet ja byłem na czas! Ja! Co prawda na treningu to akurat zwykle jestem wcześniej, ale mniejsza.
- Chodźcie na zewnątrz - zmordowana życiem (i czekaniem) Ell skinęła na nas ręką. Kiedy tabunem wyleźliśmy na murawę, Rosalie zawołała:
- Patrzcie! Oni tam sobie stoją i gadają!
Rzeczywiście - ślimaczym tempem zmierzali ku nam Rua i Martines prowadząc spokojną dyskusję co najmniej nieadekwatną do sytuacji. Momentalnie zapałałem rządzą mordu i zacząłem wpatrywać się w Dave'a intensywnie, jakby mój wzrok mógł go zabić, co nawiasem mówiąc byłoby przydatne. Po krótkiej chwili spostrzegł nas chyba, bo jakby przyspieszył.
- Sorry... - zaczął, jednak Percy nie dał mu dokończyć.
- Przebieraj się, Barbie, i widzimy się tutaj. Masz minutę!
- Milion w minutę - zarechotała Ellie.
Kiedy kapitanowie Harpii i Luniaków zniknęli w szatni, oznajmiłem drużynie, że nie mam zamiaru dłużej czekać.
- A co mu zrobisz? - spytała Ell.
- Jemu nic. Idę polatać - zakomunikowałem, po czym bezceremonialnie wsiadłem na miotłę i mocno odepchnąłem się od ziemi.
Uczucie wiatru we włosach jest moim niebem. Rozkoszując się chłodnym powietrzem podwiewającym mi zieloną szatę zrobiłem kółko wokół boiska. Spojrzałem w dół. Momentalnie straciłem przyjemność lotu spostrzegłszy, że Blondasek nadal koczuje w szatni. Przeniosłem wzrok na trybuny, gdzie odrobinę zniecierpliwiona widownia zapełniała sobie czas pożeraniem wzrokiem co ładniejszych graczy przeciwnej płci. Pomyślałem sobie, czemu nie. I tak nie miałem za wiele z tego treningu, ruszyłem więc naprzód ku jednej z wyższych trybun. Leciałem wzdłuż niej, zgarniając łakome spojrzenia oraz całusy na odległość i błyskając ząbkami, kiedy coś, lub raczej ktoś, przykuł moją uwagę.
Na jednym z miejsc siedziała ciemnowłosa dziewczyna z delikatnymi piegami, prawdopodobnie z pierwszego roku. Niebieski szalik zdradzał przynależność do domu orła, jednak nie to mnie w niej zainteresowało. Była ona bowiem przeraźliwie blada. Wyglądała jakby miała za chwilę zemdleć jeśli nie umrzeć. Postanowiłem sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy, zatrzymałem się więc obok niej.
- Hej, lalunie - witając się uśmiechnąłem się promiennie do dziewczyny obok niej, która wyglądała, jakby była właśnie świadkiem objawienia. - Wszystko okej? - swe pytanie skierowałem do piegowatej.
- T-tak - wydukała. Spostrzegłem, że patrzy prosto przed siebie i zaciska ręce w pięści.
- Lęk wysokości?
- Ehem.
- Współczucie. Ja bym tak nie mógł... Z lękiem wysokości nie zrobiłbym tego... - podleciałem w zasięg jej wzroku i zwiesiłem się z miotły na leniwca - ... ani tego... - puściłem się nogami i wisiałem na miotle niczym na drążku - ... ani też tego - tu gwałtownie się podciągnąłem, a następnie stanąłem na miotle i całkowicie się wyprostowałem.
- Przestań, proszę - szepnęła. Widziałem, jak zaczyna oddychać coraz szybciej.
- Ale co? - zrobiłem minę niewiniątka i podskoczyłem, a nadmienić należy, że znajdowałem się bardzo wysoko ponad ziemią i każdy upadek mógłby grozić kalectwem.
- Spadniesz - jęknęła.
- Nie spadnę - zapewniłem ją.
- Ale jesteś w to dobry - wtrąciła jej towarzyszka, która do tej pory obserwowała mnie z niemym zachwytem.
- Dzięki - mrugnąłem łobuzersko. - Adam jestem.
- Hazel.
- A ty? - skinąłem głową na białą jak papier dziewczynę.
- Liesel...
- Ładnie - przyznałem. - Wiesz, moja przyjaciółka też ma lęk wysokości. Jak była mała, się zje... znaczy... spadła z miotły, jak była mała.
Chciałem dodać dziewczynie otuchy, jednak dało to zgoła odwrotny skutek. Wyglądało na to, że Liesel wyobraziła sobie rzeczony upadek. Wstała, jakby chciała natychmiast zejść. Pech chciał, że spojrzała w dół. Wtedy już zaczął się kompletny cyrk, bo straciła przytomność, a upadając uderzyła głową w siedzenie. Jej przyjaciółka zaczęła panikować. Rozejrzałem się w poszukiwaniu pani Petersen. Podejrzewałem, że jest gdzieś tutaj obecna na wypadek kontuzji. Gdy tylko zbystrzyłem pielęgniarkę, jak strzała pomknąłem w dół.
- Omdlenie - wyjaśniłem pokrótce i wskazałem kobiecie miejsce za mną. Wysadziwszy ją na trybunie przy leżącej, musiałem wracać do drużyny, gdyż szanowny pan Martines raczył wreszcie zaszczycić nas swoją obecnością i rozpoczynała się gra na śmierć i życie, to znaczy: przyjacielskie meczyki między domami.
Po treningu przypomniałem sobie o bladej lasce z trybun. Postanowiłem ją odnaleźć i przeprosić, bo jej omdlenie to była w sumie tak jakby moja wina. Pierwsze miejsce, o którym pomyślałem, to skrzydło szpitalne, jednak kiedy wszedłem, spostrzegłem jedynie zaczytaną Clarr. Podniosła głowę znad książki i rzekła:
- A, to ty...
- A na kogo czekasz? Na Davidka? - poruszyłem sugestywnie brwiami w górę i w dół.
- Może na niego. Tylko on mnie tu odwiedza - pociągnęła nosem, jakby płakała. - Czytam, więc się streszczaj - mruknęła.
- Nie no, nic. Szukam... kogoś.
- Jak widzisz, jestem tu tylko ja - oznajmiła, a nagle, jakby sobie coś uświadomiła, dodała: - A tak właściwie to kogo?
- Eee... Takiej laski, co siedziała na trybunach podczas dzisiejszego treningu i jej się zemdlało...
- Ooo - Clarr rozpromieniła się. - Twój nowy nabytek?
- Nieee... No, to ja spadam - oznajmiłem, po czym odwróciłem się na pięcie i zamknąłem za sobą drzwi. Zastanawiałem się, gdzie może być ta Liesel, kiedy odpowiedź podano mi na tacy: brunetka szła powoli korytarzem pod rękę z pielęgniarką. Miała obandażowaną głowę, a na jej twarz powróciły kolory.
- Hej - pomachałem jej dłonią. Zmarszczyła czoło, jakby chciała sobie przypomnieć, skąd mnie kojarzy, jednak po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- O, hej. Co ty tu robisz?
- Chciałem zobaczyć co z tobą, bo to w sumie przeze mnie zemdlałaś...

Liesel? Nie wiem, co robiłaś na korytarzu, ale w opsach Davida jest, że Clarr leży sama w SS xD

wtorek, 24 czerwca 2014

Bellefuille: Od Liesel-c.d. Petty'iego

Chłopak był zajęty ale miły. Jednak ja nie miałam zamiaru iść na boisko więc grzecznie wróciłam do szkoły. Miałam przez cały ich trening chodzić po szkole a gdy będą kończyć ruszę w stronę boiska zziajana mówiąc "ile straciłam". Zazwyczaj to działało jednak dzisiaj miałam zmienić rutynę i naprawdę pójść na boisko. Ja taka szalona! Co tam ze stracę przytomność. Jednak czego się nie robi dla przyjaciółki. Przygryzłam wargę i chodź naprawdę ale to NAPRAWDĘ nie chciałam tam iść to się zmusiłam i zawróciłam. Przynajmniej miałam pewność że znów mnie przez trzy dni nie będzie na lekcjach. Kiedy doszłam do trybun pobladłam jak to miałam w zwyczaju. Nie myślałam że będzie aż tak wysoko. Wzięłam głęboki oddech a dłonie zacisnęłam w pięści. Naprawdę po raz pierwszy (i mam nadzieje ostatni) wlazłam na trybuny. Szybko wzrokiem odnalazłam Hazel która dość głośno zaklaskała w dłonie po czym wskazała miejsce koło siebie. Ruszyłam nie patrząc w stronę trenujący. Szybko usiadłam koło dziewczyny.
- Wyglądasz jak trup -skomentowała lecz ja nie miałam nawet siły jej dogryźć. Spojrzałam w jakiś punkt daleko w dal. Strach mnie opętał i sparaliżował. -Li jak słabo się czujesz to mów. Okay?
- Okay. -odpowiedziałam i delikatnie przyjrzałam się graczom z każdej drużyny. My mieliśmy trochę pustek. Dojrzałam chłopaka którego uderzyłam w głowę obok rudej dziewczyny najprawdopodobniej jego dziewczyny. Śmiali się a przynajmniej to wyczytałam z wyrazów ich twarzy. Hazel prawie się z podniecenia nie posikała kiedy nadlecieli koło Luniaki. Starsze roczniki oczywiście. Niezbyt mnie to obchodziło i bardziej byłam szczęśliwa gdyby spadli z mioteł niż żeby (Bóg niech ich broni!!) wciągnęli mnie na jedną z nich. Po (1) zabiła bym ich a po (2) sama bym się przy okazji zabiła tracąc przytomność gdyż ja mnie mam (a) na 100 procent polecą minimalnie na 10 metrów w górę (b)nie pomyślą iż taka niewinna osóbka jak ja miała bym lęk i to poważny lęk wysokości. Jednak wracając do obecnej sytuacji Hazel wychodziła z siebie kiedy jakiś chłopak podleciał prawie że do nas a ja cofnęłam się. STOP! On naprawdę do nas podleciał na miotle i uśmiechnął się do nas. Kiedy ja w tym momencie umierałam na zawał ze strachu że jeszcze zaproponuje abym zleciała z nim na duł bądź gdzieś hen na tym niestabilnym kiju to Hazel prawie że mdlała tylko że ona nie miała z czego mdleć a ja tak. Wierzyłam naprawdę wierzyłam że on tak naprawdę pomylił osobę i tak naprawdę leciał do dziewczyny która była na innej trybunie. Jeśli przedtem byłam blada to teraz nie wiem chyba byłam przezroczysta! Bynajmniej nie taka jak zazwyczaj.
< Któryś Gracz? P.s. Ja to mam wymagania ;-;>

Ombrelune: Od Rosalie cd. Adam

- Kretyn. - odparłam po dłuższej chwili myślenia. Tyle udało
mi się wymyślić przez ten czas...
- Co kretyn? - zapytał głupio.
- Kretyn jesteś. Kretyn i skończony dupek. - powiedziałam
spokojnie.
- Tak uważasz?
- Tak, właśnie tak uważam. Myślisz, że każda poleci na ten
twój uśmiech. Myślisz, że każdą możesz mieć. - zamknęłam
się na chwilę, nabrałam powietrza i kontynuowałam - I wiesz,
co? Mylisz się. Mylisz. Ale pewnie mnie nie słuchasz. I cię nie
obchodzi co ja mówię. Nie obchodzi się co ja czuję. Nic cię
nie obchodzi!
- Ale przyznaj, że uśmiech mam ładny. - wyszczerzył się.
- Nie...
- Mówisz tak, bo jesteś zła.
- Nie.
- I to ciebie nie obchodzi co ja czuję!
- Nie.
- Tak
- To ty w ogóle coś czujesz!?
- Najwyraźniej.
- A o dokładnie czujesz?
- Nie wiem. Lekki wiatr. Niskie ciśnienie. Może padać.
- Tak właśnie myślałam!
- Powiedz, powiedz, co myślałaś!?
- Jesteś... Jesteś idiotą!
- I?
- Sam się prosisz o złe słowa na twój temat?
- Chcę tylko wiedzieć co o mnie myślisz. Tyle.
- Od kiedy obchodzi cię czyjeś zdanie?
- Zdanie moich przyjaciół mnie obchodzi.
- Tylko, że my nie jesteśmy przyjaciółmi!
- Serio, tego nie chcesz?
- Uznałam, że będzie dla mnie lepiej, jak nie będę się z tobą zadawać..
I mówiąc te słowa, oddaliłam się do swojego pokoju. Byłam
co najmniej wkurzona. Ale też zmęczona. Nie rozumiałam po co
aż tyle tych treningów.
Położyłam się na łóżko, nawet nie przebierając się po wyczerpującym
wysiłku. Może nie było to zbyt higieniczne, ale parę spraw w głowie
musiałam przemyśleć. Złość na Adama nie dawała mi spokoju.
Nie pamiętam co się działo potem. Chyba zasnęłam.

~~~

Późnym wieczorem z mojego snu wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Kto tam? - spytałam głosem zimnym jak stal.

Adam? Sory, że nudno, wena opuściła ;-;

Bellefeuille: Od Vi cd. Lili + Pianka

- Jezdę lisę... YAY! - krzyknęłam radośnie.
- A może jednak... będziesz wiewiórką?! No wiesz, uszy
i ta kita... - zarechotała Piana.
- To jest liseł! Wiewiórki mają inne kity głupolu!
- Dobra... Wiewiórka. - szepnęła, lecz zdołałyśmy ją usłyszeć.
- Słyszałam!
- No wiem. - wystawiła mi język.
- Osz ty!
Stanęłam pomiędzy dziewczynami i mocno zacisnęłam oczy,
starając się skupić z całych sił.
- Stękasz. - usłyszałam głos Lili.
- Ćśśś! - uciszyłam ją.
Zmów się skupiłam.
- Stękasz.
- Ćśśś!!
Chwila ciszy.
- Stękasz.
Otworzyłam oczy i zaczęłam gapić się spod byka na szeroko
uśmiechniętą Lil z rękami splecionymi na piersi. Po kilku sekundach
najprawdopodobniej naszemu smoku zaczęło się nudzić, bo jej
ręka ciągle wymachiwała mi przed nosem, a drugą zatykała sobie
usta, żeby się nie roześmiać.
- To nie ma sensu! - zawyłam i szybko położyłam się na trawie
udając martwą.
- Tak, udawanie nieboszczyka w takim momencie nie ma sensu...
stękanie też. - zaśmiała się Lilianne.
- Nie oto mi chodzi!
- Nie? To po co robisz z siebie trupa... i stękasz? - zapytała Piana,
a ja jej posłałam moje mordercze spojrzenie numer 3.
- Ja chce już być normalna! Nie umiem... cofnąć tych uszu, ani kity!
Skupiam się, ale wy ciągle gadacie, że stękam. - przewróciłam oczami.
- Bo stękasz. - zarechotały oby dwie.
- Najwidoczniej Merlin chciał, żebyś już zawsze miała uszy i ogon.
Do twarzy ci z nimi. - dodała Lili. - Będziesz moim słodkim lisim rycerzem!
- Taaa, a ja będę mieć księżniczkę z dwukilometrowymi uszami
 - wystawiłam jej język. - Teraz ty się popisz, jak usuwasz te swoje
uszyska.
- Ok. Przygotujcie się. To będzie coś! - uśmiechnęła się.
Odsunęła się i mocno zacisnęła ręce w pięści oraz zamknęła oczy.
- Eeee... coś ci nie wyszło. - po chwili zaczęłyśmy się z Pianką śmiać
wniebogłosy. - Rzeczywiście wyszło ci to "coś".
- Co? Co jest? - zapytała zdezorientowana.
- Ogon? - zarechotałam.
Lil spojrzała do tyłu i również zaczęła się śmiać. Niespodziewanie z
"siedzenia" wyrósł jej mały zgrabny ogonek. Po dłuższej chwili usiadła
obok mnie na ziemi.
- Trochę niewygodnie... Piana? Teraz ty pozbywaj się swojego
pierza. - powiedziała księżniczka.
- Nie ma sprawy. - puściła do nas oko.
Stanęła przed nami i nawet nie zamykając oczu i niespecjalnie się
skupiając sprawiła, że pierz na jej głowie zamienił się w śnieżnobiałe
włosy. Osobiście przyznam, iż mi i Lilianne opadły szczęki.
- Jak...? -zaczęłam, lecz nie zdołałam dokończyć.
- No wiesz... ma się to "coś". - zaśmiała się.
- Pfff... i teraz jak ja mam się pozbyć uszu i ogona? - zapytałam
z udawanym smutkiem.


Lili? Pianka? :'D

Ombrelune: Od Adama do Rosalie

- Ej, Brooks!
Podniosłem głowę znad torby, w której poszukiwałem podręcznika do zaklęć. Ku mnie zmierzał Percy, jak zwykle od ucha do ucha uśmiechnięty. Już z daleka machał do mnie ręką.
- Co jest? - zapytałem, powitawszy go uściskiem dłoni.
- Trening jest. Dziś po lekcjach.
- Znowu? - wytrzeszczyłem oczy. Kochałem quidditcha jak nic innego na świecie, ale Davidowi ostatnio odwaliło. Trenowaliśmy dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniejszego. To dlatego, że przyjął nowych zawodników i chce być pewnym co do nich podczas następnego sezonu, a ten za pasem.
- Zażalenia do pana kapitana - chłopak wzruszył ramionami.
- Ależ jakie zażalenia? - wyszczerzyłem się.
- Takie podejście się chwali - Percy mrugnął porozumiewawczo. - No, ja spadam. Muszę z babką od zaklęć pogadać, bo mi wmawia, że użyłem do otatniego testu samosprawdzającego pióra. To nara. Widzimy się na lekcji, Diable.
Ostatnie dwie godziny zajęć minęły w mgnieniu oka. Ani się obejrzałem, a już pędziłem z klasy eliksirów do swojego dormitorium, ściągałem cholerny, wsiuński mundurek, a na jego miejsce wkładałem luźne spodnie i czerwoną koszulkę. Niemal w locie złapałem Błyskawicę oraz sprezentowane mi przez kumpli na gwiazdkę rękawice i już po chwili byłem w sali wejściowej. Przeczuwając, że cała drużyna jest już na boisku, puściłem się biegiem przez błonia, lecz kiedy przybyłem do celu, okazało się, że jestem pierwszy.
Tak jest za każdym razem. Gdy gram, czas dosłownie mi galopuje, a ja mógłbym to robić, robić i robić. Quidditch to jedyny sens życia. Przed wypierdoleniem z tej szkoły powstrzymuje mnie tylko to, że mogę tu grać do woli.
Czekając, aż reszta łaskawie przytarga tu swoje cztery litery, wzbiłem się w powietrze. Gdybym był miły, wróciłbym się po sprzęt typu piłki i pałki, ale nie jestem, więc wolałem poczekać, aż przytacha je Dave. Życie.
Zrobiłem kilka szybkich okrążeń. Szybkość lotu mało przydaje się na pozycji obrońcy, bardziej siła, zwinność, zdolność przewidywania i szybkość reakcji, mimo tego pęd jest tym, co najbardziej kocham w tej grze. Dobra... Można uznać, że jest on na równi z laluniami przychodzącymi na mecze. Taak... W każdym razie, wykonawszy wyżej wymienione okrążenia, zauważyłem blond-niebieską czuprynę hen w dole. Niczym jastrząb widzący w polu pszenicy ofiarę puściłem się w dół i wylądowałem z głuchym dudnięciem dokładnie przed obliczem Ray.
- Siema, Rayan - powitałem ją promiennym uśmiechem. Rzadko mam tak, że po rundce w powietrzu humor mi nie dopisuje. Właściwie chyba nigdy tak nie mam...
- A, to ty. Cześć - mruknęła. Starała się nie patrzeć mi w oczy. Była jakaś dziwna od czasu mistrzostw, ale tylko wtedy, gdy widzieliśmy się sam na sam.
- Coś się stało? - zapytałem, starannie układając miotłę obok rękawic ze smoczej skóry.
- Nic - odparła chłodno.
- Spoko - uśmiechnąłem się delikatnie. - Postrzelasz mi?
- Nie chce mi się - oznajmiła, po czym usiadła po turecku na zmarzniętej ziemi i zaczęła wpatrywać się w zamek, jakby miało to przyspieszyć nadejście reszty drużyny.
- Nie zimno?
- Nie.
- Chyba niezbyt lubisz ze mną gadać, co? - zagadnąłem, siadając obok niej.
- Chyba nie - odpowiedziała. Cóż, przynajmniej była szczera.
- Nie widzę powodu - dotknąłem jej włosów i delikatnie przeczesałem je za ucho. Gwałtownie zabrała moją rękę i potrząsnęła głową. - Nie lubisz tak?
- Ciebie nie lubię - fuknęła.
- Taak? Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy mnie całowałaś - zauważyłem, przy czym w tonie mego głosu nie było złośliwości, raczej zaciekawienie.
- To był błąd. Nigdy więcej.
- Czemu? Jestem aż taki chujowy?
- Jesteś chujowy - przytaknęła.
- Dziwne... Jakoś laski nie narzekają z reguły...
- Po pierwsze: przyznaj się, że całowałeś tylko Ell i mnie...
- I jeszcze Clarr - wtrąciłem.
- Co?! - Rosalie zrobiła wielkie oczy. - No nie ważne... Po drugie nie chodzi mi o styl całowania, imbecylu!
- A o co?! - zbaraniałem. Odpowiedziało mi westchnienie zrezygnowania.
Naszą dalszą rozmowę przerwało nadejście Davida z Percym. Zdążyłem tylko rzucić jej na odchodnym, by po treningu na mnie poczekała. Uznałem jej milczenie za aprobatę.
- Więc? - zacząłem, kiedy godzinę później większość drużyny opuściła boisko, a i Rosalie zbierała się do odejścia.
- Co?
- Powiesz mi, co się stało? Jesteś jakaś nieswoja - wyciągnąłem rękę, by znów pogładzić jej włosy, jednak, widząc jej wzrok, zamroziłem ją w powietrzu i natychmiast cofnąłem.
- Nic się nie stało. Myślałam, że to już ustaliliśmy. W noc przed mistrzostwami, wtedy u ciebie, to był jakiś impuls, ale przecież powiedziałam ci potem, że tak nie mogę.
- Ale to chyba nie znaczy, że nie możemy być kumplami, nie? To było kilka miesięcy temu!
- Tak... Dla was, facetów, to dużo...
- To jak? Koledzy?
- Ja naprawdę nie mogę, Adam. Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.
- Bez sensu! - żachnąłem się i klapnąłem na trawę. Rosalie obróciła się na pięcie, jednak stanąwszy do mnie tyłem nie odeszła. Po prostu stała.

Ryjku ? ;3

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

- Wyglądasz pięknie wiewióreczko - Powiedziałem całując ją i obejmując
ją w tali, zaraz po tym jak wyszła z pokoju. - Chodź mam dla ciebie
niespodziankę! - Powiedziałem i chwyciłem ją za rękę i zaciągnąłem do
gabinetu ojca który ma się w domu.. Zapukałem a gdy usłyszałem "proszę"...
- To jak możemy? - Zapytałem od razu gdy tylko otworzyłem drzwi
- Tak właśnie Matias odpisał, że nie ma sprawy. Nie ma go w domu
bo wyjechał do Hiszpanie po... - Zaczął lecz widząc mój wzrok zamilkł
i dodał tylko - Wiadomo po co. I powiedział że nie ma sprawy. Przysłał
tylko klucze byś mógł się dostać do... - Znów przerwał i dopowiedział
- I także nie ma sprawy z wiesz czym - Dodał zerkając lekko na Jane
- Ok! Dzięki - Dodałem i pociągnąłem ją w stronę kominka gdzie
za pomocą sieci Fiu dostaliśmy się do salonu mojego kuzyna.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytała marszcząc słodko nosek
- To niespodzianka - I zaprowadziłem ją na tylne drzwi przez które
wchodzi się do ogrodu i...
- A tera założę ci to - Powiedziałem pokazując jej chustkę czarną
- Po co?
- Bo chcę by to była niespodzianka.
- Ok - Powiedziała niechętnie ale dała zasłonić sobie oczy
- A teraz.. - Zacząłem lecz przerwałem i po prostu wziąłem ją na ręce
i wyszedłem. Skierowałem się na koniec ładnego ogrodu gdzie było
ogrodzone murem WIELKA polana z głębokim basenem który wyglądały
jak jezioro lecz gdy wchodziło się przez drzwiczki które prowadziły
do korytarza pod ziemią można było oglądać Hipokampusy, Po boku
ciągnęła się ogromna stajnia a większość a wszędzie chodziły konie...
Tylko Abraksany miały oddzielone miejsce które przylegało do stajni
i do wielkich drzwi gdzie mieściły się ich boksy. Były tam również zwykłe
konie, pegazy, jednorożce oraz skrzydlate jednorożce, kilka Granianów
oraz Aetonan a nawet Testrale.
- Już - Powiedziałem Ściągając jej chustkę była zdziwiona tym co zobaczyła
ale nie to chciałem jej pokazać... Zagwizdałem i parzyliśmy jak jeden
z Jednorożców biegnie w naszą stronę.



- To dla ciebie - Szepnąłem jej do ucha obejmując ją od tyłu - Jest twój.
Dodałem

<Jane? Co do zdjęcia nie chciało mi się za bardzo szukać więc jest jakie
jest ze wszystkich które znalazłam, podobał mi się najbardziej...>

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

Zaczęliśmy iść przed siebie. Nagle wpadłam na pomysł wy wpaść do Écuelle do Pubu pod trzem różdżkami i podzieliłam nim się z nim. Chłopak uśmiechnął się mieliśmy akurat dwugodzinna przerwę gdyż jeden z nauczycieli się rozchorował i odwołał lekcje. Ruszyliśmy więc do miasteczka.
- A ty nie miałeś żadnych niezwykłych historii tak jak ja? -spytałam
- Niestety nie Amy -zaśmiał się i pocałował w policzek.
Uśmiechnęłam się tylko chwyciłam za jego szalik i jednym zwinnym ruchem zdjęłam go z niego po czym zaczęłam biec. Byłam długodystansowcem więc nie miał szans mnie dogonić. Jednak po paru minutach biegliśmy łeb w łeb. Nie miałam zamiaru mu oddać szalika. Dopiero chciałam w pubie. Chłopak wyciągnął rękę by mi go zabrać więc przyśpieszyłam. Daniel stanął i zgiął się w pół. Kolka, pomyślałam i raczej nie byłam w błędzie. Zatrzymałam się metr dalej. Powoli podeszłam do niego lecz nadal stałam w bezpiecznej odległości. Już nie raz nabierałam się na takiego typu sytuacje. "Weź mi pomóż to wrzucę cię w śnieg albo zabiorę czapkę" Wolałam więc mieś cię na baczności.  Zaśmiałam się.
- Mnie nie nabierzesz Danielu przerabiałam to nie raz w szkole. -powiedziałam lecz chłopak nie odpowiadał. Podeszłam do niego -Danielu?
-Bu! -wyprostował się i chwycił mnie dłońmi za ramiona po czym wyrwał swój szalik i puścił się biegiem.
-Ej to nie fair! -wrzasnęłam i pobiegłam za nim.
Miasteczko było tuż przed nami więc dogoniłam chłopaka i chwyciłam go pod ramię. Teraz szliśmy jak ucywilizowana słodka parka od której robi się aż niedobrze. Szkoda tylko że nie spadł śnieg... Było by super! Mogła bym niego wrzucić w taką piękną zaspę i napastować jego twarzyczkę pięknym zimnym puchem który dopiero co spadł na ziemię a już zamienił się w bryłę lodu. Weszliśmy do pubu i usiedliśmy przy oknie. Tak z ciekawości przejechałam wzrokiem po osobach siedzących w środku. Starzy i młodzi ludzie siedzieli i popijali kremowe piwo a inni ci starsi gorącą Whisky chodź i dojrzałam młodzieniaszków którzy także chcieli popróbować tego złotego nektaru. Nagle dojrzałam parę siedzącą przed nami. Co dziwne zauważyłam ich ostatnich. Jednak mugole mieli racje "najciemniej jest pod latarnią". Za Danielem siedział mężczyzna o szpakowatej fryzurze przyprószonej delikatną siwizną.Włosy miały kolor płynnego miotu lecz te zmieniły się po chwili w kruczoczarne. Kobieta z którą siedział miała bardzo znajomą twarz. Może kiedyś ją spotkałam albo gdzieś ją dojrzałam kiedy kiedyś przechodziłam ulicami Paryża. W każdym razie miała trzy kolorowe oczy. Coś mi zaświtało i nie byłam z tego zadowolona.
- Oni tu są -pisnęłam a wzrokiem wskazałam ich. -Petyr i jego żona.
Daniel spojrzał za siebie. Jego wzrok nie był pewny lecz ja byłam. Mężczyzna najwyraźniej słysząc swoje imię wzdrygnął się. Za głośno to powiedziałam ,pomyślałam. Po czym przypomniałam sobie że to jedyna okazja by z nimi porozmawiać ale na osobności.
- Chyba nie zapytasz obcych gości czy są twoimi rodzicami Avalone? -spytał a ja nie zaprzeczyłam. Nie zrobiłam najmniejszego gestu -Jesteś szalona ale dobra spróbuj ja zamówię już kremowe.
Przytaknęłam. Wstałam z krzesła i podeszłam do stolika obok. Nie miałam odwagi nic powiedzieć. Spojrzałam na twarz Petyr'a. Taka sama jak wspomnieniu tylko że zmarszczek troszkę więcej. I wtedy do mnie dotarło że nie znałam imienia kobiety która płakała nad ciałem syna. Ta spojrzała z otwartymi oczami w moją stronę. Jeśli stanęła by obok mnie można było zauważyć podobieństwa takie jak kształt twarzy,oczu, ust nawet nosa. Petyr nic nie powiedział lecz wiedział kim jestem nie zapomniał by mnie.
- Avalone? -spytał. Podczas spotkania podałam mu swoje imię. -Margaret patrz to ona a mówiłaś że nigdy ją nie znajdziemy. Mówiłaś daj sobie spokój. Patrz na jej twarz. Kropka w kropkę jak twoja lecz moje włosy a figura babki. Przynajmniej tak mówią zdjęcia.
- Petyr zauważyłeś jej wzrok pytający o co chodzi? -spytała go spojrzałam na nią z niedowierzaniem -To nie ona. Ty teraz wszędzie widzisz Avalone a jej nie ma.
- Jestem -odzyskałam na chwilę głos -Ale to nie rozmowa ani na teraz ani na tutaj. Ściany mają uszy a dziś chciałam pobyć z kimś BLISKIM mojemu sercu. Zresztą to co mamy do po obgadania. Zostawiliście mnie.
- Avalone nie zostawiliśmy -powiedział -Poznałaś już Darren'a. On od zawsze taki był baliśmy że coś ci zrobi a po za tym jak sama mówiłaś ściany mają uszy. Masz karteczkę? To się tutaj spotkamy.
- Masz bo na pewno nie ma -Margaret wciągnęła z kieszeni notes i wyrwała jedną kartkę.
- No to w Niedzielę tutaj? -spytał -Potem pójdziemy się przejść jak rodzina. Co ty na to Avalone?
- Skąd wiem że nie jesteście krwiożerczymi mordercami czekającymi tylko na takie puste dziewczę jak ja -prychnęłam -I nie rodzina. Rodzinę się nie zostawia i to nawet gdy jest źle. Rodzinę mam w świecie mugoli. Lecz możemy się spotkać. Chętnie usłyszę dlaczego mnie ZOSTAWILIŚCIE.I nie będziecie obrażeni jak wezmę z sobą chłopaka? Nie wygada. Serio. Za to się czuję przy nim bezpiecznie.
- Hm..Hm... Zgoda -uśmiechnął się -Godzina niech będzie 13.00 żeby nie było ani za późno ani za wcześnie. No i do zobaczenia Avalone. Wiesz my zawsze cię kochaliśmy tylko nie tak jak inni rodzice. Z resztą sama się dowiesz.
-Rozumiem -powiedziałam z delikatnym uśmiechem -Tak więc do widzenia i smacznego jeśli państwo będą coś jeść bądź pić.
Wróciłam do Daniela. Na stoliku czkało już na mnie chłodne kremowe piwo z imbirem. Uśmiechnęłam się do niego.
- Zgadnij co... -spojrzałam na Daniela który tylko uśmiechnął się -Ty gumowe ucho. Jak śmiałeś podsłuchiwać tak prywatne sprawy rodzinne?
<Daniel? ;P>

Ombrelune: Od Davida C.D. Leslie

Przyznam że trochę mnie to zdziwiło lecz wolałem nie komentować
bo to nie moja sprawa plus jestem pewien, że tą ,,miotłę'' nabędzie
gdy się dostanie.
- Wiesz - zacząłem po chwili zastanowienia. - Może da się na
razie coś na to zaradzić... - Na chwilę przerwałem ale po chwili
dodałem - Zaraz wracam - I poszedłem w stronę Diabła.
Wziąłem swoją miotłę i wróciłem do Leslie.
- Masz weź moją błyskawicę. - Powiedziałem lekko zaskoczonej
dziewczynie podając jej miotłę. - masz numer ósmy. Czyli po tych
pajacach - Powiedziałem kiwając głowę na osiłków którzy spierali
się który jest silniejszy - Będziesz ty. Wystarczy że zapamiętasz liczbę,
a my z Diabłem cię wywołamy. A teraz wybacz ale widzę kolejną
kandydatkę która chce być pałkarzem więc wybaczysz mi lecz cię
opuszczę przy okazji informując Diabła o tym że tu w ogóle jesteś
później zobaczymy się dopiero na boisku gdy będzie twoja kolej.
- A ty nie potrzebujesz miotły? -Zapytała marszcząc brwi.
- Taaaak... Ale nie przejmuj sie mam jeszcze Nimbusa 2001
w szatni. - Powiedziałem uśmiechając się lekko po czym odwróciłem
się i poszedłem w stronę Volont'ai  ale dodałem jeszcze - Do zobaczenia
na boisku!

~*~
...
-Co jest, Smoku? - obok mnie wylądował nagle poczochrany brunet.
Czyli Diabeł, przerywając ''rozmowę'' osiłków z Volontai
- Mamy kandydatkę na pałkarza numer - zerknąłem na osiłków i policzył ich
szybko - Numer osiem. - Po chwilce zastanowienia dodałem - Wliczając
twoją siostrę dziewięć.
-LESLIE!? -Wrzasną na całe gardło. Że WSZYSCY się na niego popatrzyli
z osiłkami na czele byli ciekawi kto jest siostrą zastępcy kapitana Luniaków.
Volontai nie za bardzo to zaciekawiło więc oddaliła się chodź pewnie i tak zerkała.
Po chwili podeszła Lesli z uśmieszkiem, złośliwym uśmieszkiem do nas
- Tak braciszku? - Powiedziała robiąc ładne oczka ale nadal złośliwie się
uśmiechając - Coś nie tak?
- Ej to ta mała wielkości znicza to siostra Brooks'a? - Dało się słyszeć
głupie pytanie Viktora do Leifa.
- Co ty TU robisz!?! - Wrzasnął/
- Przyszłam by grać i dołączyć do drużyny. - Powiedziała obojętnie, przewracając
oczami, i gapiąc się na paznokcie pokazując, że są one o wiele ciekawsze od
pretensji Diabła ''Ma charakterek'' przemknęło mi przez myśl.
- Ale czemu!? - Zawołał pokazując jak bardzo to dołujące dla niego.
- Bo twój jakże miły przyjaciel mi to zaproponował. - Powiedziała wprost co
spowodowało że i Diabeł, i te pajace, i CAŁA drużyna wlepiła we mnie wzrok.
Diabeł ciskał z oczami błyskawice w moją stronę, drużyna była zdziwiona a osiłki
prychały z pogardą bo w końcu ,,Jak można zaproponować takiemu małemu
cośkowi miejsce w drużynie? I to na pałkarza!'' Cytują jednego z nich.
- No co? Co się gapicie? - Zawołałem do wszystkich.
- A powiesz mi czemu ona trzyma TWOJĄ miotłę?! - Wysyczał zirytowany Adam.
Co także zainteresowało reszte ''Co oni nie mają nic innego do roboty?!" Pomyślałem
- Nie ma miotły to jej pożyczyłem.
- Jak to nie ma?! MA!
- Taaak... Twój stary Zmiatacz!
- Ale masz!
- Dobra koniec! Mam dość tego Cyrku! - Krzyknąłem wreszcie poirytowany.
- WY! - Krzyknąłem do drużyny - Na stanowiska. WY! - Tym razem zwróciłem
się do ,,rekrutów'' - Na ławkę. A WY! - Tu zwróciłem się do Adama i Leslie
- Macie się zamknąć i na swoje miejsca! - Po czym zły ruszyłem po miotłę.

Leslie?

Ombrelune: 4C.D. - Od Clary i David C.D. David

~*~ Perspektywa Clar ~*~

Ta noc nie była spokojna. Budziłam się z krzykiem i raz maiłam
epizod. Było po 10 i co otworzyłam gwałtownie oczy i krzyknęłam
tak głośno że David spadł gwałtownie z krzesła. Ten sam sen
i w tym samym momencie się budzę. Zawsze śni mi się śmierć
Willa. Serce walił mi młotem i ledwo łapałam oddech, obok mnie
był aparat tlenowy. Wzięłam kilka wdechów. Kiedy już nie miałam
wstrząsu zauważyłam rozciągniętego Davida na podłodze.
-co ty do diabła tu robisz?!
- Em... No bo ja wczoraj powiedziałem że przyjdę do ciebie rano,
a że się obudziłem dość wcześnie to i tak przyszedłem po drodze
wszedłem tylko do kuchni... Bo.. Ja.. Tego... No.. Pomyślałem że
będziesz głodna - Powiedział wskazując głową na stolik na którym
stała taca a na niej ciastka, kanapki, woda i soki do picia - Nie
wiedziałem co będziesz chciała więc postanowiłem wziąć kanapki,
a ciastka tak o.. A co do picia też nie za bardzo wiedziałem na co
będziesz mieć ochotę więc wziąłem 2 butelki wody i po skoku...
- Powiedział rumieniąc się lekko cały czas bardzo zakłopotany,
drapiąc się z tyłu głowy.
-dzięki ale na jadłam się już -wskazałam na maskę tlenową.- ale
może coś wezmę na ząb. Są kanapki z?
- Ee.. - Powiedział wstając szybko z ziemi - Z szynką, serem żółtym,
sałatą, pomidorami, ogórkami, lub serkami różnymi... A na co masz
ochotę? - Zapytał po chwili - Zawsze mogę skoczyć i ci przynieść..
- ej ja jestem wszystkożerna. No dobra prócz szpinaku. Daj... jeden
z każdego rodzaju, jabłko, sok i wodę
- masz żołądek bez dna?
- Można tak to ująć- uśmiechnęłam się i wgryzłam żarłocznie
w kanapkę, którą pochłonęłam w niecałe 1.5 minuty. David się na
mnie patrzył jak bym była no nie wiem zielona...- No co nigdy nie
widziałeś jak ktoś je?- zabrałam się z drugą kanapkę.
- Nie, tylko... Nie ważne - Powiedział uśmiechając się - Yy... Dobrze
że ci smakuje - Dodał i wiązł sobie jedną kanapkę.
-Nie bądź taki, dokończ to co zacząłeś!- powiedziałam zabierając
się z jabłko.
- Nic.. tylko trochę się zapatrzyłem - Powiedział, znęcając się nad
kanapką, podgryzając ją jak chomik sałatę..
-Gadaj, albo zobaczysz co to nie latać na miotle przez dwa lata !
- hehehe... Ale serio zagapiłem się..
- David! Nie wkurzaj mnie..
- Ale nie wiem o co ci chodzi - Powiedział wzruszając ramionami
- Nie zmuszaj mnie do rękoczynów Martinezs!
- Ok! Okej no już! Ładna jesteś pasi?!
-A to... Eh myślałam ze coś innego
- Ja cię tu komplementuje, a ty nic.
- Wszyscy mi to mówią, więc dla mnie to rutyna.- powiedziałam
wzruszając rękoma. Dobrałam się do ciastek, i schrupałam dwoma
gryzami- myślałam że powiesz że będę gruba lub jak mi się to
wszystko mieści- powiedziałam po chwili zastanowienia.
- Więc - Powiedział po czym odchrząknął - 'Gdzie ci się to wszystko
mieści?!' 'Będziesz gruba!' - Powiedział udając przerażenie oraz zaczął
przedrzeźniać jakąś lalunię mówiąc piskliwym głosem
-Optymizm jest najczęściej wynikiem intelektualnej pomyłki. - powiedziałam
pod nosem.
- Też cię lubię - Powiedział rozbawiony - A będziesz musiała ty
do którejś siedzieć? bo jest trening po śniadaniu.. i jak coś to bym
przyszedł później czy coś w tym stylu..
- Musi tu zostać jeszcze jeden dzień- powiedział pielęgniarka.
- TA.. niestety... Mógł byś mi przynieść z biblioteki "Mein Kampf",
Adolfa Hitlera?- Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No mogę, spoko... - Nagle posmutniał trochę - Ok to ja idę i przyniosę
ci zaraz po śniadaniu zanim pójdę na trening... - Powiedział
i wyszedł.
-Nawet go nie zdziwiło że kazałaś mu przynieść nazistowską książkę
 - powiedziała pielęgniarka. Poszłam spać, usnęłam znowu dziwnie
szybko! Spałam nie całe 2 godziny. A książka była na swoim miejscu.
Sięgnęłam po nią i zaczęłam czytać. Wciągnęła mnie tak bardzo że nie
zorientowałam się jak David wszedł do SS.

~*~Perspektywa Davida~*~

Byłem strasznie zawiedziony, że nie będę mógł zabrać Clarr na tą
randkę, z czego ona chyba raczej się cieszyła.  Gdy po śniadaniu
przyniosłem jej książkę ona spała. Podszedłem po cichu by
przypadkiem jej nie obudzić i położyłem książkę na stoliku, po czym
ruszyłem do Dormitorium gdzie zostawiłem miotłę. Byłem już
spóźniony na trening więc musiałem biec.
Gdy doszedłem na stadion zatkało mnie bo trybuny były pełne
chichoczących laseczek lub gości śliniących się na widok laseczek
w drużynach.  Ale najbardziej zdziwił mnie fakt że na boisku były
wszystkie cztery drużyny.
Po chwili podbiegł do mnie Petty - On też się spóźnił.
- O widzę że nie tylko ja zawaliłem jako kapitan spóźniając się na
jeden z większych treningów.
- Yyy...
- Ależ elokwencja - Prychnął Pet. - Niech zgadnę zapomniałeś?
- Chyba tak. Co tu się właściwie dzieje - Zapytałem zdezorientowany.
- Ah... Trening. To miał być pierwszy taki wspólny większy trening
wszystkich drużyn. Ale dobra chodź bo zaczynają się gracze
niecierpliwić i zaraz te cztery drużyny się na nas rzucą jak Abraksany
na niemieszaną whisky - Dodał klepiąc mnie i ruszając do szatni
- Aż taki dobry dzień na żarty - Prychnąłem chodź musiałem mu
przyznać racje bo całe drużyny patrzyły na nas wilkiem, zniecierpliwieni
chodź lepiej by tu pasowało stwierdzenie Abraksany na
whisk'aczowym głodzie nawet Brooks zniecierpliwiony, ze skrzyżowanymi
rękoma tupał szybko nogą w miejscu i gapił się
na nas jak wściekły Hipogryf, ciskając w nas piorunami z oczu.

~~~~

Po jakże męczącym treningu, wywodu Wiewióreczki, Ell i Rosalie.
Kurka nawet Diabeł mnie ochrzanił! Zn. nas ochrzanił ! ON! Świat się
wali. O tym jak to my z Petty'm możemy się spóźniać na jeden
z najważniejszych treningów! Co więcej cytując;
''- Czyście oszaleli! - Zaczęła Ell po treningu gdyż po tym jak się
przebraliśmy trzeba było od razu zacząć trening - Ile można  na was
czekać? Z ponad godzinę zajęło dojście wam na boisko a kolejne
15 min. na przebranie!
- Nie dość że Prefekci to jeszcze Kapitanowie! - Zaczęła Rosali - Nie
mogliśmy zacząć bez was i przez was staliśmy jak te kołki rozsadzeni
po całym boisku! A wy se jeszcze zaczęliście na środku boiska gadać
zamiast zmiatać do szatni by jak najszybciej zacząć ten przeklęty
trening! - Wyraziła swoje zdanie Rosali BARDZO spokojnie to zn.
wrzeszcząc mi do ucha.
- Nawet ja się nie spóźniłem! - Dodał se 3 sykle Diabeł ''A gdzie
męska solidarność!?'' Pomyślałem - Ba nawet byłem przed czasem!
By się rozgrzać i zrobić sobie krótki trening! - 'Booo uwierzę...'
pomyślałem a ten spojrzał na mnie spod byka jakby wiedział co myślę
- Ale ja rozumiem Smok, Ale ciebie nie rozumiem w ogóle futrzaku! -
Zaczęła Wiewióra - W przeciwieństwie do Niego powinieneś być
bardziej odpowiedzialny! Baa! Przecież ty jesteś o wiele
systematyczniejszy od tego idioty więc jakim prawem musieliśmy
czekać i na ciebie te cholerne godzinę i 15 min?! - Zaczęła jeździć po
Pettym
- Ej! - Zaprotestowałem - Nie jestem idiotą i też jestem systematyczny.
- Taaa... A świnie latają - Prychnęła Ell
- Wiesz żyjemy w magicznym świecie tu wszystko jest możliwe - Dodał
Petty uśmiechając się złośliwie do niej ''No! I to moja krew!''
- Nieźle stary - Powiedziałem uśmiechając się do niego i przybyliśmy
se piąteczkę.
- To nie znaczy że Pett jest bardziej odpowiedzialniejszy i powinien
stawić się na czas! Przecież ty zawsze jesteś punktualny! Chyba nie
bez powodu Rua jesteś Naczelnym?! Chodź zaczynam w to wątpić!
 - Znów Rosalie
- Och no już nic się takiego nie stało - Powiedział machając ręką Petty.
- Stało się! - ''Ależ z nich cieniasy'' pomyślałem gdy znów dodała
Wiewióra - ciekawe co takiego robiliście w tym czasie! - 'Zapytała'
Jane gromiąc Petty'ego wzrokiem.
- Nic... Po prostu się zagadałem... - Zaciął się niepewny czy dokończyć
bo z tą rudą babką nic nie wiadomo...
- Ciekawe z kim?!
- Z... Kolegą? - Niby odpowiedział, niby zapytał ?
- Taaa... ciekawe z jakim?
- Eeee... Yy... no dobra Liesel. Wpadłem na nią i pogadaliśmy chwile..
- Czyli prawie godzinę! Kim ona jest?
- Skarbeczku-Wiewióreczko to nikt taki... Pierwszak z Bellefe dopiero
ją poznałem i się zagadaliśmy nic takiego!.
- A ty Dupko-Smoku? - Zapytał Diabeł ''Zapamiętaj by przy najbliższej
okazji skopać mu z to dupe"  'zapisałem' sobie w pamięci mej jakże
arystokratycznej głowie.
- Byłem zanieść Clarr książkę bo mnie o nia prosił...
- Boże ja wiem że se ją podrywasz ale ziom! TRENING! To ważniejsze
od jakiejś głupiej książki! - Warkną
- Ale nie od przyjaciółki.. - I tak dalej i tak dalej...''
Wyrzuciłem szybo ze swojej głowy to męczące pouczanie i pretensje
które trwały z ponad pół godziny! A ja musiałem stać na dworze
zgrzany, przepocony i zmęczony z racji że bardzo późno zasnąłem,
oraz wcześnie się obudziłem i oczywiście jeszcze ten przeklęty
trening! Na szczęście umyty i odświeżony chodź nadal trochę ale
już mniej zmęczony, ruszyłem do SS do Clar. Gdy wszedłem ona
nawet tego nie zauważyła, wczytana w książkę którą jej rano
podrzuciłem - jako że śniadanie było o ósmej do dziewiątej a trening
o dziewiątej dziesięć [miał trwać do 14;30 lecz że się spóźniliśmy
z Petty'm] trwał do szesnastej dziesięć!!! A później pół godzinny
wykład o naszej 'niesubordynacji, lenistwie i arogancji
 i nieodpowiedzialności' więc o szesnastej czterdzieści pięć byłem dopiero
w Dormitorium. A teraz o 15 po siedemnasta wchodziłem do SS.
Powoli podszedłem do niej i usiadłem na łóżku obok dopiero wtedy
zorientowała się że jestem.
- Hej Clarr - Powiedziałem uśmiechając się lekko i zmieniając zdanie
chciałem usiąść na krześle obok łózka lecz gwałtowność z jaką to
zrobiłem sprawiła że syknąłem z bólu.
- Hej... coś mnie ominęło? - Zapytała marszcząc słodko nosek i brwi.
- I to sporo. - Powiedziałem. - Dostało mi się tylko na treningu.
Mruknąłem przypominając sobie jak bardzo ''niecierpliwi'', ''mściwi''
oraz ''niecierpliwi'' potrafią być pałkarze Harpi i Domu Niedźwiedzia.
"To chyba jakiś pie*przony rekord Quidditch'a! Dostać 35 razy tłuczkiem
w ciągu 7 godzin .10 w ciągu pierwszych 30 min." Pomyślałem gorzko.
                  NAJGORSZY TRENING W ŻYCIU.
A Petty też nie miał łatwo, ja jestem szukającym więc mnie folgowali
pałkarze celując we mnie 118 razy! [z czego 35 razy dostałem] tłuczkiem
oraz 3 innych szukających, przez co 7 razy wpadłem na trybuny tłocząc sobie
tyłek o ławki a tak to przeważnie się obijałem o różne rzeczy, za to Petty jest
obrońcą więc on miał 'kichę' od ścigających, ''kto by przypuszczał że Wiewióra
jest tak mściwa i niecierpliwa?'' ja dostawałem tłuczkiem a on kaflem, skrzywiłem
się lekko gdy przypomniałem sobie, jak Petty stając na miotle chciał coś krzyknąć
do swoich i rękoma dać znać by podfrunęli do niego na chwilkę [pewnie coś ustalić]
dostał od Jane kafla między nogi baaaardzo mocnooo, a przez uderzenie i ból
w wiadomym miejscu, zachwiał się, lecz nie spadł na ziemię... Nieeee, nie spadł tylko
bardzo mocno usiadł z powrotem na miotłę co wywołało kolejny ból a gdy zniżył się
bardziej ku ziemi wręcz spadł z niskiej, na szczęście wysokości, i chwilę jęczał
z bólu. Prócz tego to również jak we mnie tłuczki, w niego były celowane kafel,
zamiast w obręcz. można powiedzieć, że 'widownia' miała ubaw.
- ...David... Dave... SMOKU! Blondi! KRUDE NO ĆWOKU JEDEN!
- Co!? I nie drzyj mi się proszę do ucha - Oprzytomniałem nagle.
- Mówię do ciebie a ty gapisz się w ścianę od tych kilku minut! - Powiedziała
zirytowana ''boże następna będzie się nade mną znęcać" pomyślałem
- O co chodzi?

C.D. Nastąpi! xD

Ombrelune: od Volonte do David'a

Dowiedziałam się o tym, że drużyna Ombre potrzebuje pałkarza.
Postanowiłam spróbować.
-Cass!-zawołałam. Sowa przyleciała, a ja wystrugałam krótką
notatkę dla rodziców:
Mamo, Tato!
Dołączam do drużyny, potrzebna mi nowa miotła.
Volonte
-Do rodziców-poleciłam sowie, a ona odleciała. Po obiedzie założyłam
krótszą szatę i wyszłam z Nimbusem 2000 na błonie. Akurat na
stadionie była drużyna Luniaków. W kolejce do testów były same
osiłki z wielkimi barami, na których niewiele osadzono. Może
i mocno uderzali pałkami, ale najwyraźniej skłonni byli uderzać
również inne okrągłe przedmioty, np. głowy współzawodników.
Podszedł do mnie kapitan-ten(pożal się Boże) David.
-Volonte na pałkarza?-błysnłął zębami.
-Nie...Obręczą chcę być-utworzyłam rękami "O" nad głową.
-Jak zwykle dowcipna...ostrzegam, pałkarz ma mieć nie tylko
silne ramiona. Dobrze latać też musi.
-Spokojnie, tak mnie irytujesz, że zaraz odlecę-warknęłam.
-Hm...dziewczyny często mają ochotę polatać z mojego powodu,
ale jeszcze nie zirytowane.
Jeden z osiłków krzyknął:
-Ej, lala! Tylko nie pomyl tłuczka ze zniczem, bo na twojej miarce
dość łatwo!
-Takie macie małe łebki, że na waszym miejscu bałabym się
właśnie o nie!-odkrzyknęłam, na co rechoty ucichły.
-Co jest, Smoku?-obok David'a wylądował poczochrany brunet.
-Mamy kandydatkę na pałkarza numer-zerknął na osiłków
i policzył ich-Numer osiem. Wliczając twoją siostrę dziewięć.
-LESLIE!?
~~*~~
Przepuściłam w stronę Elliezabeth tylko jednego tłuczka, który zaraz
i tak rąbnął w roześmianą(odtąd płaską) twarz jednego z Wielkich
Idiotów na dole. Niech żyją pałki!
~~*~~
-Nieźle grasz, przyznam-rzekł David, lądując obok mnie.-Co sądzicie,
towarzysze? Przyjąć ją?
-Czemu nie? Jak dotąd przy próbach nowych pałkarzy miałam
poważniejsze obrażenie niż czrany lakier do tłuczka na bucie.-odezwała
się różowowłosa.
-Mnie się podoba. Nie ona tylko jej gra. Chociaż...-dodał brunet
(Adam czy jakoś tak)
-OK-zgodził się jakiś chłopak.
-Fajnie grasz-dodała dziewczyna z niebieskimi pasemkami.
-Czyli postanowione!-David zatarł ręce-Nieługo sezon, widzimy
się jutro o 15 na treningu.

Bellefeuille: od Lilianne do Vi i Bianki

-Ej, patrzcie co mam!-zawołałam wchodząc do pokoju.
Dziecwzyny podniosły wzrok znad pergaminów.
-Wszelakiego rodzaju książki o animagii!-z dumną miną
rzuciłam tomiszcza na moje łóżko.
-Pokaż!-zawołały jednocześnie i podbiegły. Otworzyły
książki na losowych stronach.
-Ej, tu piszą, że nie można wybrać, w jakie zwierzę chcesz się
zmieniać!-zdziwiła się Vija.
-A tu, że po opanowaniu przemiany w zwierzę i na odwrót
człowiek zyskuje pewne cechy zwierzęcia!-zauważyłam.
-LOL! Piszą o czarodzieju, który zmieniał się w psa i w odruchu
psowatości sikał na drzewa!
Wybuchłyśmy zbiorowym śmiechem.
~~*~~
Następnego dnia poszłyśmy za chatkę Trich'a ćwiczyć przemianę.
Dostałyśmy pisemne pozwolenia od dyrektorki na ćwiczenie zmiany w zwierzęta.
-Dobra...piszą, że należy się skupić i starać zebrać moc
w głowie...Ale instrukcja...potem powinno już pójść. Najpierw ja
Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
-Uważaj bo kupę zrobisz-wtrąciłą się w moje skupienie Vi.
Zaczęłam się śmiać
-No co, poważnie mówiłam. Nie przesadzaj ze stękaniem.- wzruszyłą
ramionami- Tera ja.
Również zamknęła oczy i się skupiła.
-Nic z tego-otworzyła oczy.
-No, to teraz...Ej ONA MA BRĄZOWE OCZYYY!!!-zawyła Pianka.
Rzeczywiście, Vi miała brązowe oczy.
-Jakie ziwerzę ma brązowe oczy?-spytała.
-Cóż, teraz już Vinylia Howard.
-Fafarafafa. Teraz Pianka, zobaczymy co z nią?
Piance też się nie udało. Animagia okazała się nie taka łatwa.
~~*~~
Kilka tygodni później pojawiły się poważne rezultaty. Stałyśmy tam
gdzie zwykle, za chatką Trich'a. Zaczęłam, jak zwykle ja.
Zrobiłam co zwykle.
-To bez sensu-jęknęłam otwierając oczy-Ale...co się tak gapicie?
Dziewczyny były na skraju wybuchu. Gapiły się na mnie i nagle zaczęły...
nie wydawać odgłosów, tak się śmiały. Padły na ziemię i tylko niemo poruszały brzuchami.
-Co jest!?
-Lu...lustro!-wydyszała Pianka.
Wyciągnęłam z kieszeni małe lusterko, spojrzałam i... zobaczyłam
swoją twarz, ale zamiast zwykłych uszu miałam wielkie, sarnie uszy.
Również zaczęłam się śmiać. Już wiedziałam, na czym się skupić.
Zamknełam oczy i ponownie się skupiłam. Nie wyszło, ale potem
powinno być łatwiej.
-Teraz Pianka!
Dziewczyna się podniosła, otarła łzy i się skupiła.
-I co? Coś się stało?
Nie otrzymała odpowiedzi, bo teraz ja i Vi się zwijałyśmy.
Pianka miała zamiast włosów białe, potargane pierze. Roześmiała się
i wskazała Vi.
-Twoja kolej, jak ci tak wesoło!!!
Ruda wstała, stanęła na miejscu Pianki i się skupiła.
-No i co? Jakieś rezultaty.
Ponownie cisza wypełniona stęknięciami radości.
-Co? Co jest?-zaczęła się obracać wokół własnej osi, a za nią lisi ogon.
-Lisem będziesz!-wykrzrusiłam
-A tobie to skąd się wzięło?-pufnęła niezadowolona.
-OGON MASZ!-wykrzyknęłyśmy chórem z Białą.

Bianka? Vi? 

Heroiqueours: Od Natalii do Cleo

Wracałam z treningu quidditcha. Dzisiaj wyszło jak wyszło, 
choć warunki pogodowe nie były najpiękniejsze. Mimo mżącego, 
delikatnego deszczyku potrafiłam wypatrzeć kafla i strzelić parę 
bramek. Chłodny wiatr muskał moje jasne włosy, zimne oczy 
mierzyły horyzont z czystym wyrachowaniem. Idąc przez błonia 
ku szkole, pogwizdywałam cicho starorosyjską pieśń ludową. 
Sama nie wiem, dlaczego akurat tą - po Natalii Aleksiejewnie 
Dementievej można by się spodziewać wszystkiego, ale nie "Katiuszy". 
Uśmiechnęłam się do siebie samej na widok swojej sowy. 
Pokiwałam głową w zamyśleniu.

- Light? Wracasz z Moskwy? - zwróciłam się do ptaka, odwiązując 
kopertę. Sowa zahuczała poważnie, potwierdzająco.
- Pu-huuuu, pu-huuuu.

Uśmiechnęłam się lekko. Otworzyłam kopertę; z środka 
wypadła niewielka kartka, zapisana JEGO pismem. Czystym, 
schludnym, ale zapisanym w naszym narodowym alfabecie - tak 
zwanej grażdance, bądź, jak kto woli, cyrylicy. 

"Zdrastwuj, Najdroższa" - ciekawie zaczyna, ale i niezbyt romantycznie.

"Jutro będę w Paryżu i zamierzam tam się wyrwać spod opieki 
rodziców, by Cię odwiedzić. Czekaj na mnie w Eceulle , czy jak 
to tam się nazywa..."

Tu już nie wydzierżyłam, musiałam się zaśmiać. Cały Andriej, tylko 
on potrafił tak przekręcać nazwy i pisać je z pamięci! 

"o godzinie 17. Całuję, And."

Zaśmiałam się cicho. Machnęłam różdżką; po chwili list i koperta 
spłonęła. Pobiegłam dalej; nie zauważyłam jednak, że tą samą 
drogą zmierzała jakaś inna dziewczyna z tego samego domu!

- Przepraszam bardzo. - westchnęłam, pomagając jej 
wstać. - Nie uszkodziłam Cię zbytnio? Żyjesz?

<Cleo?>

Ombrelune: Od Adama do Clarr

- Nie rozumiem tego!
- Ale czego? - zapytałem zdziwiony.
- To nielogiczne!
- Co takiego?
- Rozbrój mnie - poleciła Clarisse już nasty raz tego wieczoru zamiast odpowiedzieć na moje pytania.
- Expelliarmus - mruknąłem od niechcenia. Różdżka dziewczyny wyśliznęła się z jej ręki i wylądowała parę metrów za nią.
- Perfekcyjnie - jęknęła. - A teraz to podnieś. Za pomocą czarów, nie jak jakiś mugol - dodała, widząc, że automatycznie skierowałem się w stronę leżącej różdżki.
- Accio różdżka!
Przedmiot stanął pionowo, po czym z cichutkim trzaskiem upadł z powrotem na kamienną posadzkę klasy, w której się znajdowaliśmy.
- Może zaklęcie lewitacji? - podsunęła dziewczyna. - Pamiętaj o ruchu nadgarstka.
- Wingardium Leviosa!
Zrobiłem wszystko tak, jak mnie uczyła, jednak tym razem różdżka nawet nie drgnęła. Tak, uczyła mnie. Clarisse zaproponowała mi korepetycje. Kiedy miała wolny wieczór, znajdywaliśmy jakąś pustą klasę i ćwiczylimy. Głównie zaklęcia i transmutację, choć ona mogłaby mnie uczyć wszystkiego. Jest piekielnie zdolna. I piękna. Aha, i jeszcze piękna. Mówiłem już, że piękna?
- Jesteś niereformowalny!
- Bo?
- Bo potrafisz praktycznie wszystkie zaklęcia obronne, a nie umiesz rzucić zwykłej Leviosy!
- A komu to potrzebne?
- Myślę, że na egzaminach to JEST potrzebne. Zresztą nie wmówisz mi, że będziesz pojedynkował sie przez całe swoje życie!
- Ej, mała! Spokojnie. Bo ci znowu skoczy ciśnienie i...
- Milcz!
- Chciałem ci tylko...
- Zamilcz, Brooks! To, że dowiedzieliście się o moich epizodach, jest najgorszą pomyłką mojego życia - zaraz po randce z Davidem, lataniem z nim na pegazie i tym, że nie wykończyłam jeszcze wszystkich szlam tej szkoły.
- A to niby dlaczego? - uniosłem jedną brew.
- Bo jesteście nieznośni!
- No przestań już, bo mnie Percy zje, jeśli coś ci się stanie w moim towarzystwie - uśmiechnąłem się dobrotliwie. Clarr wzięła głęboki wdech, odwzajemniła uśmiech i wyciągnęła rękę po różdżkę, która sama w nią wpadła. Rozdziawiłem usta ze zdumienia.
- Jak ty to...
- Zaklęcia bezróżdżkowe - wzruszyła ramionami. - Nie mówiłam ci?
- Eee... Nie wiem - parsknąłem. Serio musiało mi wylecieć z głowy.
- No dobra, Brooks! Użyj zaklęcia lewitacji na jednej z tych książek - wskazała na regał w kącie klasy - inaczej Ombrelune straci pięćdziesiąt puntów!
- O, kurczę! Okej, pani psor - mruknąłem z udawanym strachem, podrapałem się po karku, po czym skierowałem różdżkę w stronę biblioteczki. - WINGARDIUM LEVIOSA! - wrzasnąłem ile sił w płucach, a grzbiet brązowego tomiszcza wysunął się z pomiędzy innych, wychylił lekko i książka spadła na podłogę.
- Coraz lepiej, ale wiesz, co? NIE MUSISZ SIĘ TAK DRZEĆ - krzyknęła mi do ucha, aż podskoczyłem.
- Powinnaś się cieszyć - zrobiłem naburmuszoną minę.
- Juhu, gratulacje, jesteś na poziomie pierwszaków - powiedziała bez entuzjazmu, machając rękami chaotycznie.
- Okres? - zapytałem z rozbawieniem.
- Milcz.
Spojrzała na mnie spode łba swoimi pięknymi niebieskimi oczyma. Mimowolnie uchyliła kąciki ust, jakbym miał na twarzy rozplaskane ciasto, czy coś, a prawą ręką założyła niesforne loki za ucho. Sam seks, mmm...
- Co się śmiejesz?
- Z twojej głupotysię śmieję - odpowiedziała.
- Osz ty - zrobiłem minę zbitego psa. Pociągnąłem nosem i odwróciłem się krzyżując ręce na piersi. Clarr się nie odezwała, a i ja nie miałem zamiaru. Foch forever na pięć minut.
Nagle poczułem jakiś ciężar na moich plecach. Chude ręce objęły mnie za szyję.
- Odejdź - powiedziałem i odwróciłem głowę w prawo.
- Okej... Ciekawe, czy pan prefekt ma łaskotki!
Zanim zdążyłem zareagować, poczułem palce Clary między moimi żebrami. Próbowałem się nie śmiać ani nie krzyczeć, jednocześnie wyswobadzając się z jej żelaznego uścisku. Łatwo nie było. W końcu pękłem i zacząłem rechotać. Plasnąłem ją w dłoń. Natychmiast przestała mnie dotykać i jakoś tak przycichła. Odwróciłem się zdziwiony. Stała sobie ze spuszczoną głową jak taka kupka nieszczęścia. Ręce schowała do tyłu.
- Mnie uderzyć? Mnie?
- Ej no... Nie chciałem zrobić ci krzywdy - podszedłem do niej, chwyciłem jej głowę w obie dłonie i delikatnie pogładziłem kciukiem po policzku. Pod wpływem jakiegoś cholernego impulsu nachyliłem się i ją pocałowałem. Zamknąłem oczy. Nagle odskoczyłem czując znajome uderzenie w lewy policzek.
- Co ty robisz, debilu?! - wrzasnęła, a następnie zaczęła wycierać usta.
- Nie wiem. Tak jakoś... - zacząłem się tłumaczyć, kiedy coś mnie olśniło. - A David to cię może całować!
Dziewczyna przygryzła wargi, jakby zastanawiała się, co odpowiedzieć na ten atak, który w sumie nie był fair.

Clarr ? ;*

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

- To teraz Smok może mi towarzyszyć w podrywach - zażartowałem. Ell zgromiła mnie wzrokiem.
- Jesteś najbardziej wkurwiającym człowiekiem na ziemi.
- A on?
- No już przestań - uderzyła mnie pięścią w przedramię.
- Auć - potarłem dłonią miejsce ciosu. - Jesteś dla mnie jak siostra. Dla ciebie mógłbym go nawet stłuc!
- Jaka hojność - prychnęła, ale szeroko się uśmiechnęła.
- Co będziesz teraz robić? - spytałem znienacka.
- Nie wiem... Chyba poczytam. Te mugolskie książki są naprawdę...
- Bla bla - przerwałem jej. - Druga Clarr. Zostawiłybyście wreszcie te cegły w spokoju.
- A co mam robić?
- No... Dochodzę do tego - wyszczerzyłem się.
- Więc?
- Więc bierz miotłę pod pachę, zakładaj szalik, bo zimno, i widzimy się w sali wejściowej za parę minut, tylko skoczę po piłki.
- Sami idziemy?
- Sami.
- No nie wiem... Źle się kończą nasze wspólne treningi... W pierwszej klasie, kiedy graliśmy sami, wyszło na to, że nazwałeś mnie...
- Kobieto! - po raz kolejny nie dałem jej dokończyć. - To było dwa lata temu! O Merlinie, widzisz i nie grzmisz...
- No dobrze, dobrze. To leć. Przyjdę zaraz.
Cmoknąłem powietrze w jej kierunku, po czym szybko, by uprzedzić jej reakcję, odwróciłem się na pięcie i skoczyłem do dormitorium. Wydobyłem moją nieocenioną Błyskawicę, przejechałem po niej ręką pieszczotliwie, po czym ruszyłem do pokoju wspólnego Ombrelune, a dalej schodami w górę i do schowka. Kiedy wychodziłem z niego zaopatrzony w skrzynkę z piłkami, Ell opierała się już nonszalandzko o poręcz schodów na pierwsze piętro. Obok niej stała lśniąca Błyskawica, czysta i bez skazy, nie licząc pęknięcia spowodowanego wypadkiem w zeszłym sezonie.
- Co tak ślamazarnie, panie obrońco? - spytała. - Jeśli pan się nie poprawi, przegramy kolejny mecz. I kolejny. I następny...
- A jeśli pani nie przestanie gadać, zagapi się pani na boisku podczas kolejnego meczu. I kolejnego. I jeszcze następnego - odgryzłem się, po czym wytknąłem jej język.
- Dobra, chodźmy, Trapez - skierowała się w stronę wyjściowych drzwi. Jednocześnie skinęła na mnie ręką w geście zaproszenia, bym za nią podążył.
Słońce zachodziło leniwie za zielone pagórki i pola lawendy. Francja jest piękna o każdej porze roku, bezkonkurencyjnie. Kiedy stanęliśmy na murawie boiska, zapadał zmrok. Choć na niebie widniało zaledwie kilka różowo-pomarańczowych chmur, było mi dosyć chłodno.
- Wiesz co? - zagadnąłem Elliezabeth, wciągnąwszy przedtem powietrze pełną piersią.
- Nawijaj.
- Berek! - znienacka klepnąłem ją w ramię i odbiegłem kilkadziesiąt metrów. Tam spokojnie wzbiłem się w powietrze i zacząłem pędzić ku przestworzom. Będąc wysoko spojrzałem w dół, na obręcze, skrzynkę z piłkami, całe błonia, chatkę gajowego, które wyglądały z tej perspektywy wykurwiście bajecznie. Spostrzegłem szybko zbliżającą się do mnie Ell, toteż bez wahania ruszyłem do przodu, tam, gdzie oczy poniosą. Wiatr targał mi włosy, podwiewał koszulę. Do oczu pchały mi się robale, jednak nie przejąłem się tym zbytnio. Zdołałem odwrócić głowę i sprawdzić, jak duża odległość dzieli mnie od goniącej. Muszę przyznać, Ellie jest niezła. Szybko nadgoniła. Usprawiedliwiłem to jednak faktem posiadania przez nią bardzo dobrej miotły.
Zrobiłem kilka obszernych kół wokół boiska do gry. Heap pędziła za mną, nisko pochylając się nad miotłą w celu nadania prędkości, co zresztą i ja czyniłem. Mógłbym tak latać w nieskończoność, jednak, gdy słońce prawie schowało się za widnokręgiem, zatrzymałem się w powietrzu i skierowałem miotłę pionowo w dół. Pełna pizda do ziemi, a następnie efektowne hamowanie i delikatne lądowanie. Stopy Ell uderzyły o grunt kilka sekund po mnie.
- I co? - zapytała, dysząc i odgarniając niesforne włosy z twarzy. - Speniałeś?
- Co?! Nie! Po prostu dosyć.
- Wiedziałeś, że cię doganiam, prawda? - spojrzała na mnie z wyższością, ale jednocześnie rozbawieniem. - Zupełnie jak David, kiedy wygrywam z nim w szachy, a on "niechcący" przewraca planszę.
- Kto?
- David...
- Jaki David?
- Boże... Jak dziecko - Ellie przewróciła oczami. - Przecież sam widziałeś, że się z nim godziłam. Ciebie też przeprosił. Zachowujesz się jak trzylatek...
- Nie powinnaś się z nim godzić.
- Bo?
- Bo jest pojebany.
- Czyli co, już się nie przyjaźnicie? - dziewczyna była zbita z tropu totalnie.
- Przyjaźnimy. Ale to idiota - wyjaśniłem tak naturalnie, jakbym mówił o pogodzie. Ell pokręciła głową ze zrezygnowaniem.

Ellie ? ^^

sobota, 21 czerwca 2014

Ombrelune: Od Leslie cd. Dave'a

- O mój Boże, o mój Boże - trajkotała Élise. - Widziałaś to? Puścił mi oczko! To miłość! Leci na mnie! Nie na ciebie, na mnie! Na pewno przyleciał do ciebie żeby mieć pretekst, by mnie zobaczyć i jakoś zwrócić moją uwagę! Jest taki słodki! A jeśli jednak pójdziesz na ten nabór, na który oczywiście zaprosił cię z grzeczności, żeby nie podpadło, powiedz mu, że nie musi się wstydzić. Czuję do niego to samo! Ach, i nie martw się, na pewno kiedyś kogoś znajdziesz.
Zrobiłam mentalny face palm. Że też muszę się zadawać z takimi pustakami... Wróć! To one zadają się ze mną. Tak czy inaczej postanowiłam nie przejmować się jej paplaniną. Moje myśli odpłynęły zupełnie gdzie indziej.
Quidditch. Pewnie, że byłam dobra! Za cienka na pałkarza? Bo co? Bo dziewczyna? Bo w pierwszej klasie? Jeszcze bym im pokazała, ale... Jezu, w jednej drużynie z Adamem?! Obiecałam sobie, że odizoluję się w szkole od tego młotka i jego znajomych. Nawet jeśli ten cały David miał taki fajny błysk w oku...
- Zobacz, zobacz! Będą grali mecza! - z zamyślenia wyrwał mnie zaaferowany głos znajomej, z którą tu przyszłam.
Ogólnie nie lubię, jak mi się przerywa cokolwiek, jednak wyjątkowo jej to wybaczyłam. W skupieniu wpatrywałam się w boisko, śledziłam lot kafla, całkiem niebanalne, muszę przyznać, akcje mojego... tego... brata - i tak zrobiłabym to lepiej, to kołek - ale głównie interesowali mnie pałkarze. Generalnie para osiłków, mózgi jak orzeszki zapewne, siła w łapie i owszem, ale oleju w głowie ni kapki. Patrzyłam jak biedny Davidek tłumaczy im po raz pięćdziesiąty jakąś taktykę żywo gestykulując, a oni kiwają głowami zawzięcie - gest godny geniuszy - po czym odlatują ponad innych zawodników. Gra zostaje wznowiona i oto praktycznie od razu nadarza się okazja, by zobaczyć tych wspaniałych graczy w akcji. Na pędzącą w stronę Trapeza ścigającą leci czarny jak smoła tłuczek.
- Brońcie Ell! - blondyna było dokładnie słychać aż na trybunach.
Dwóch pałkarzy ruszyło w stronę różowowłosej - jeden z prawej, drugi z lewej. Dziewczyna nazwana Ell, podejrzewając zapewne, że pałkarze nie ocalą jej przed ciosem, zręcznie uniknęła uderzenia, a dwójka wyrostków wymierzyła sobie wzajemnie razy w głowę. Wybuchnęłam złośliwym śmiechem nie tyle z powodu zaistniałej sytuacji, co miny kapitana, który nie wiedział chyba, czy się śmiać, czy płakać.
"Mam szansę - myślałam jakiś czas później schodząc z trybun w towarzystwie nadal przeżywającej blondynki. - Wreszcie bez spiny sobie polatam. Wszyscy zobaczą. Wszyscy. Mały, biedny Adaś będzie mógł się wypchać gównem testrala".

Nazajutrz z duszą na ramieniu schodziłam na błonia. Punkt piętnasta stanęłam na murawie. Otaczał mnie gros osiłków ze starszych klas. Każdy pewny siebie i spoglądający spod byka na rywali. Musiałam w stosunku do nich wyglądać śmiesznie. Jak kółeczko od rolek doczepione do roweru albo ziarenko piasku wetknięte między kryształy. Patrzeli na mnie jak na dziwaczkę, a ja śmiało gapiłam im się prosto w oczy z miną "I co mi zrobisz, baranie?". Pewnie uznali mnie za żart lub lalunię, która chce sobie na ich, pożal się Boże, ewolucje popatrzeć. Sory, ale nie tym razem.
- Hej, mała, wypad z boiska - podszedł do mnie jakiś barczysty brunet. - Jeśli chcesz sobie popatrzeć na moje zajebiste muły to z trybun.
- Żeby jeszcze było na co patrzeć - prychnęłam. - Się składa, że mam zamiar was tu wszystkich rozwalić.
Chłopak spojrzał na mnie jak na jakiś naukowy fenomen, po czym parsknął śmiechem i odwróciwszy się przez ramię zawołał:
- Ej, Victor! Zobacz na tą małą! Przyszła na nabór do drużyny!
- Chyba na pozycji znicza - parsknął wysoki blondyn, który stanął obok niego.
- Zamknij się - warknęłam, a moja ręka automatycznie zawędrowała do kieszeni, gdzie miałam różdżkę.
- Uuu... Groźnie - zarechotał dryblas nazwany Victorem. Zwęziłam oczy w szparki. Wkurzył mnie ten koleś. Na boisku mu pokażę, opadnie kopara, ale wcześniej należy mu się odwet.
- Hej... Leslie? - usłyszałam za plecami znajomy głos. Ku mnie nadchodził Martines w szatach do quidditcha. Zielono-srebrne barwy Luniaków zdobiły także pozostałych zawodników, którzy dyskutowali o czymś nieco z tyłu.
- Ta. Leslie - przytaknęłam, rozluźniając trzymaną w kieszeni dłoń, w której dotąd ściskałam mą broń.
- Fajnie, że się zdecydowałaś.
- No raczej - odparłam z samozadowoleniem w głosie.
- Adam cię jeszcze nie widział...
- To młotek. Wątpię, żeby w ogóle zobaczył.
Blondyn się zaśmiał.
- Możesz zająć miejsce. Poproszę Percy'ego, żeby ci przyniósł sprzęt. Chcę zobaczyć, jak latasz, sprawdzić twoją celność, siłę i przede wszystkim technikę oraz komunikację z drużyną.
- Hm... David? - przygryzłam wargę. Nie lubię się tak płaszczyć, ale niestety.
- Ta? - blondyn wyszczerzył szereg okropniście białych zęboli.
- Nie mam miotły - mruknęłam.
Nie była to do końca prawda. Miałam miotłę, oczywiście. Musiałam na czymś odbywać lekcje latania. Był to jednak stary Zmiatacz Adama, na którym latał, nim kupił sobie Błyskawicę. Ojciec obiecał mi kupić nową, ale sklep ze sprzętem miał ją dopiero dosłać. Sowy jak nie widać, tak nie widać, a nie chciałam wyleźć na boisko z takim... czymś. Drogiego braciszka nawet nie śmiałam pytać o pożyczkę, zresztą nie usiadłabym na jego miotle. Skażona.
- Wiesz - zaczął Luniak po chwili zastanowienia. - Może da się na razie coś na to zaradzić...

Dave? ;3

piątek, 20 czerwca 2014

Papillonlisse: od Jane c.d. Petty'ego

- Zależy -zaśmiałam się lecz w końcu chłopak wyciągnął mnie na parkiet.
Zaczęliśmy tańczyć. Petty na serio dobrze to zniósł wieść o nowym rodzeństwie lecz zbyt dobrze go znałam. Kiedy nadeszła północ chodź jedna mugolska tradycja pozostała w śród ślubów nawet u czarodziei. Tak zwane oczepiny. Wpierw panna młoda a macocha Petty'iego wpierw rzucała swoim welonem w stronę młodych panienek bądź po prostu panien bez męża i ta która pierwsza złapie ta najszybciej wyjdzie za mąż a z resztą kto by tego nie znał. Tak więc w gronie kobiet złapała jedna z koleżanek macochy a w glonie mężczyzn gdzie rzucany był krawat złapał go... David. Oczywiście owa kobieta i David musieli razem zatańczyć. Myślałam że tam zaraz padnę ze śmiechu a gdy skończył tańczyć nie mogłam się powstrzymać od komentarza.
- Już uciekasz od narzeczonej? -spytałam żartobliwie a ten fuknął w moją stronę. Spojrzałam na Petty'iego.-Ogłaszam wszem i wobec iż David ma na mnie focha.
- No po tym co mu wtedy powiedziałaś -zaśmiał się -Nawet ja bym strzelił.
- Och ta blondi, blondi -pokręciłam głową -Nie zna się na żartach.Po za tym muszę zmienić sukienkę bo ta jest tak brudna na szczęście mam drugą.
- Mogę pójść jako obrona przed złymi stworami? -spytał a ja zmroziłam go wzrokiem -No dobra to chodź odprowadzę tylko pod drzwi.
Przewróciłam oczami. Przeszłam do pokoju w którym miałam ciuchy i ogólnie miałam w tym pokoju spać. Zamknęłam drzwi na klucz by na pewno taki człek jak mój chłopak nie wlazł nieproszony. Szybko odnalazłam to co szukałam czarną sukienkę na czarną godzinę. Włożyłam ją na siebie i szybko zaczesałam włosy wyglądałam tak:

< Petty? wena odpłynęła ;-;>

Ombrelune: 3C.D. - Od Clary i David C.D. David

C.D. tego -> ;P Które jest cd. tegp> xD które jest C.D. tego -> ;D

- Hehe nie ma sprawy - Powiedział i podszedł a po chwili znów dostałam
poduszką.
- Ej! - Krzyknęłam wstając
- Nie wiem jak ty ale ja jeszcze nie skończyłem - Powiedział uśmiechając
się a po chwili znowu dostałam poduszką i złośliwy uśmieszek w moją
stronę..
- Bastet bierz go.-Kot rzucił się ale nie drapał po prostu policzkował
Davida łapkami.-No dobra już- bastet zostawiła przeciwnika i podeszła
do mnie wzięłam ją na ręce. -koniec wojny?
- Hym... Nie.. - Powiedział dalej się uśmiechając - Ale wiesz skoro
wymiękasz i wolisz napuszczać kota to spoko...
-Ja nie wymiękam ja jestem zmęczona.
- Oj... No weź - Powiedział i podchodząc do mojego łóżka skoczył
na nie uwalają się na ukos i krzyżując ręce pod głową i jedną nogę
zginając a drugą na nią zakładając. - W takim razie chodź.
- Co?
- No chodź - Powiedział i łaskawie się troszkę posunął i klepiąc
miejsce obok siebie powiedział - W końcu jesteś zmęczona. To się
połóż.
-Czy to jest dzień dręczenia Clarisse!- walnęłam się na łóżko twarzą
w pościel.- Dręczyciel z ciebie.
- Prawda? - Powiedział uśmiechając się szeroko i położył się na boku
podbierając głowę ręką, po czym wolną ręką zgarną moje włosy,
założył za ucho i pochylając głowę szepną.
- To jak 18, sobota na głównym?
- Matko uparciuch! Nie dasz sobie spokoju?
- Nieee! - Powiedział - No co?! Muszę się mieć czym chwalić!
 - Powiedział szczerząc się jak głupi
-Czyli zaprosiłeś mnie tylko po to by się chwalić- podniosłam brwi
i spojrzałam gniewnie.

~*~ Perspektywa David'a ~*~

- C-co? - Zapytałem zgłupiały
- To co słyszałeś! - Powiedziała zła
- NIE! Nie chcę się chwalić. Drażniłem się teraz z tobą. Zaprosiłem
cię bo.. Sam nie wiem. Po prostu coś mnie tchnęło, A nie po to by się
chwalić! Żartowałem z tym! - Powiedziałem pod koniec oburzony
-Przepraszam,ale to tak zabrzmiało że no sama nie wiem poczułam
się jak jakieś trofeum czy coś...
- Nie ma sprawy! - Powiedziałem posyłając jej ładny uśmiech
i poczochrałem jej czuprynę to jak? - Ponowiłem pytanie
-Zgaduje że nie dasz mi żyć jeśli się nie zgodzę,prawda?-powiedziała
stwierdzając fakt.
- Dokładnie
-Eh... ok niech ci będzie, ale pierwszy i ostatni raz się na coś takiego
zgadzam, zrozumiano?
- Oh.. naturalnie - Powiedziałem uśmiechając się tajemniczo
- Jesteś wkurwiający Martinez!
- Boże! - Krzyknąłem robią wielkie oczy i zasłaniając usta rękoma
 - Dopiero teraz to odkryłaś?! - Powiedziałem udając 'zaszokowanego'
- Nie, już dawno, teraz mówię to publicznie, idioto...
- Fiuuuu.. - Powiedziałem udając że mi ulżyło - Już się bałem!- Dziewczyna
siedziała cicho przez jakieś piętnaście minut.
- Śpisz- spytałem
- Tak, a bo co?
- nie śpisz
- Nudzi mi się. Pograła bym...
- W co?
- Nie wiem na skrzypcach w szach czarodziejów, poczytała bym książkę.
- Dopiero byłaś zmęczona!
- Kobiety zmienne są, przyzwyczaj się.
- Ja tam chyba nigdy was nie zrozumiem.
- Ja czasami siebie sama nie rozumiem, a co dopiero ktoś inny.
- Hehe prawda.. - Powiedziałem i zacząłem bawić się jej włosami
a ona co chwilę ją strzepywała
- Zabierz tą rękę.
- Nie.
- Tak
- Nie
- Tak!
- Nie.
- Ah...! - Westchnęła głęboko
- A wiesz... - Zacząłem mówić i znów bawić się jej włosami.. Lecz nie
dokończyłem ponieważ przerwało mi nagłe wtargnięcie do pokoju...
Ell!
- Cześć Clarr, wiesz... - Zaczęła wchodząc lecz gdy tylko popatrzyła
na jej łóżko zamilkła... Hym... No nie codziennie widuje się takie widoki
jak ten który my reprezentowaliśmy sobą... Jej były i przyjaciółka leżeli
na jednym łóżku obok siebie ona na brzuchu a ja na boku podpierając
się ręką a druga bawiła się włosami Clarr.... No nic z boku musiało to
trochę dziwnie wyglądać..
- David? - Zapytała zdziwiona.
- Tak. To ja. We własnej osobie Davidosss Boss Martinosss. - Powiedziałem
teatralnie z powagą.
- Yy... Musisz mu wybaczyć dzisiaj mu jakoś odbija.. - Powiedziała Clarr
trochę zażenowana tą sytuacją ~ w odwrotności do mnie oczywiście.
- Ale sokoro wróciłaś - Powiedziałem teatralnie rozczarowany - To oznacza
koniec naszej schadzki Claruś. - Powiedziałem i całując ją w policzek
zszedłem z łóżka widzimy się o 18 w sobotę na głównym. No ale jutro
też się zobaczymy prawda, złotko? - Niby zapytałem, przymilnym głosem,
lecz nie oczekiwałem odpowiedzi i dumny wyszedłem z sypialni dziewcząt
'Ciekawe co Ell pomyśli, po moim małym przedstawieniu' Pomyślałem
wchodząc do swojego pokoju w którym już siedział Adam.

~*~Perspektywa Clarr~*~

Jak się rozchorować w jeden dzień, by mieć wymówkę. Złamać rękę,
nogę, czy może się spetryfikować. Ja już sama nie wiem co gorsze!
Od 7.00 siedziałam na podłodze w bibliotece, czytając książkę w dziale
z architekturą. No co? nie wolno? Poprzedniego dnia Elżbieta zrobiła
mi wykład, oj i to nie byle jaki przez 5 godzin siedziałam, a ja jak
zwykle się wyłączyłam. oczywiście wyszłam po tym jak skończyłam
lekturę czyli około 10.00. Wóz czy przewóz idę,"Błagam niech go
nie spotkam bo wytnę mu flaki i podepcze w glanach"
Piętnaście, Szesnaście- pod nosem liczyłam oddechy żeby uspokoić
puls który ostatnio mam za wysoki. - Siedemnaście, osiemnaście- i w tym
momencie urwał mi się film, a obudziłam się w skrzydle szpitalnym.
pielęgniarka stała nad mną i świeciła mi po oczach.
- Czy to światełko w tunelu?- Standardowe pytanie które między mną ,
a pielęgniarka szkolna oznaczało że odzyskałam świadomość po Epizodzie.
Uśmiechnęła się z ulgą - ile trwał ?
- niecałą godzinę, miałaś zbyt wysoki puls, od kiedy go miałaś
- od tygodnia, ale uspokajał się po paru sekundach, więc myślałam że przejdzie.
- Hej Clary, jak tam ?-Powiedział Percy Dopiero teraz zauważyłam
całą zgraje w pobliżu mojego łóżka. Obok mnie siedział na krześle
Percy po prawej, za nim Eli siedziała na łóżku, koło niej Adam i David.
- Co to było, do cholery? Gdy szliśmy po korytarzu leżałaś jak długa
i byłaś blada jak ściana.- Pierwszy odezwał się Adam
- och moja lekka przypadłość.
-Lekka?- oburzyła się Eli- Myślałam że dostałaś zawału lub ktoś cie
uśmiercił avadą, a ty to nazywasz LEKKĄ PRZYPADŁOŚCIĄ?
Dobrze że Percy wiedział co robić i co ci się stało.- pokiwałam głową
i uśmiechałam się słabo.
- To o to chodziło wczoraj pielęgniarce? - Zapytał cicho Smok
podchodząc na drugą stronę łóżka i stając nade mną - To te "Epizody'?
-Tak, ale każdy ma różne objawy.
-Po ilu oddechach straciłaś przytomność?- spytał Percy.
-doliczyłam do osiemnastu.
-nie jest dobrze. Trzeba teraz wszędzie z tobą chodzić.
-Percy braciszku dramatyzujesz.
- A jak ci stanie serce?
- Tragedia- powiedziałam udając wstrząśniętą szlamy będą zadowolone
 nie uważasz?
- To nie jest zabawne !- powiedział zbulwersowany misiek.
- To zn. nici z naszej randki? - Powiedział siadając na łóżku obok
i opierając łokcie na kolanach oparł policzek o pięść i trochę jakby
smutny
- Ale co mogło być przyczyną która mogła tak podnieść ciśnienie...?
 - powiedział Percy całkowicie ignorując to co powiedział david
- Może jakiś idiota zdecydował się zabrać mnie wbrew woli na Arielu
 - powiedziałam znacząco patrząc na Davida.
- Ej, No! Nie wiedziałem o tych "Epizotach"! I nie zrzucaj winy tylko na
mnie - Powiedział mrużąc oczy - A Ariel, to co?! On jest współwinny
zbrodni
- Ciekawe jak?! - Sykną Percy
- Pomógł mi ją ,,porwać". A musisz przyznać że widoki były
ładniutkie - Dodał.
-No pewnie tak, ale to nie oznacza że mogłeś być bardziej uważać
 - wkurzenie Percy'ego było już spore.
- Percy Uspokój się, bo wstanę i to już nie będzie dla oby dwóch miłe.
 -Powiedziałam używając tonu rozkazującego jaki czasem używa moja
matka. Wszyscy się spłoszyli..- a teraz, kiedy będę mogła wyjść?
-Ale clary...-zaczął Adam
- Zamknij się!-syknęłam w jego stronę. Po tych słowach Adam, Eli
i Percy wyszli
- Wolałabym żebyś została na noc na obserwację.- powiedziała pielęgniarka.
- Czyli... Będę mógł ją jutro zabrać na randkę? - Powiedział uśmiechając
się słodko do pielęgniarki -to zależy jak minie ta noc.- powiedziała pielęgniarka.
- No to Claruś zdrowiej - Powiedział wstając podszedł i pocałował mnie
w policzek - Ja niestety muszę iść ale przyjdę do ciebie albo później albo
jutro rano - Powiedział uśmiechając się do mnie lekko i już nic nie mówiąc
wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
-Miejmy nadzieje że będę musiała zostać.- powiedziałam i usnęłam

~*~ perspektywa Davida ~*~

W sobotę obudziłem się o 6. Diabeł spał jak zabity więc nawet nie
musiałem starać się być cicho bo i tak nic by go nie obudziło.
Gdy się ubrałem była 6;30. Wczoraj wpadłem jeszcze do Clarr dość
późno iż wcześniej nie mogłem lecz ona już spała, posiedziałem koło
niej z pół godziny a gdy zacząłem być senny wymknąłem się i cicho
by żaden nauczyciel lub woźny mnie nie przyłapał ~ Było już po ciszy nocnej.
Wczoraj powiedziałem Clarr że przyjdę rano a że obudziłem się
wcześnie postanowiłem pójść do niej i poczekać aż wstanie.
Po drodze wstąpiłem jeszcze do kuchni i poprosiłem skrzaty o coś
do jedzenia. Dały mi tacę na której były 2 talerze z kanapkami, sok
i wodę do picia i ciastka, i 2 jabłka. Gdy wszedłem do SS nikogo
prócz śpiącej Clar nie było podszedłem do jej łóżka a na stoliku
postawiłe tacę a sam usiadłem na krześle które stało obok łóżka...
I czekałem, podkradłem tylko jedno ciastko i czekałem aż się obudzi
'jak się obudzi to sobie razem zjemy' pomyślałem i już nie tykałem tacy.

C.D. NASTĄPI !!! xD

Obserwatorzy