- Sorry... - podrapałem się po głowie, zastanawiając się, co jeszcze powiedzieć lub zrobić. - Nie nakablujesz na mnie dyrekcji? - wiem, słabe przeprosiny z mojej strony, ale jeśli mnie wyj*bią, to już więcej sobie nie polatamy...
- Jeśli nie mam wstrząśnienia mózgu, zachowam to dla siebie - Jane uśmiechnęła się i puściła mi oczko. Odetchnąłem z ulgą. Przepadam za laskami, które nie płaczą z powodu złamanego paznokcia. Szkoda, że nie gramy w jednej drużynie. Uśmiechnąłem się do niej.
- To lecimy jeszcze raz?
- Chyba wystarczy na dziś.
Wziąłem pod pachę miotłę, drugą ręką chwyciłem piłki. Ruszyliśmy w stronę gmachu szkolnego. Poszkodowana szła powolnym, chwiejnym krokiem. Spojrzałem na nią z politowaniem. To ja ją tak urządziłem. Było mi strasznie głupio. Po kilkunastu pokonanych metrach nie mogłem już tego znieść. Bez skrępowania rzuciłem wszystko, co niosłem i złapałem Jane. Krzyknęła. Zlękła się nieoczekiwanego wzniesienia się w górę. Chwyciłem ją "na pannę młodą" bez najmniejszego zamiaru postawienia jej na ziemi.
- Zgłupiałeś?! - zaśmiała się. Zaczęła się wierzgać. Parę razy mnie kopnęła, ale nie mogłem pozwolić, by w takim stanie szła o własnych nogach. - A co z piłkami? I z miotłą? - obejrzałem się za siebie. Piłki mało mnie obeszły. Szkoła ma jeszcze parę kompletów, zresztą może ktoś by je wziął, albo nawet ja bym się cofnął. Ale miotła... Moja wspaniała, jedyna miotła. Nie... Jej nie mogłem zostawić! Z drugiej strony, jak będę wyglądał w oczach dziewczyny, kiedy puszczę ją na rzecz miotły?... Chol*ra!
- Ja naprawdę mogę sama iść. Zostaw mnie i bierz sprzęt.
- Nie ma opcji. Potem się wrócę.
Dochodziłem już do zamku. Jane nie była ciężka. Powiem nawet, że była zaskakująco lekka. Chyba nie wiem jeszcze o dziewczynach mnóstwa rzeczy.
- Słuchaj... Jesteś czystej krwi? - zapytałem jej nagle.
- Skąd. Półkrwi.
Zastanowiłem się. W końcu powiedziałem sobie "Olać to!" i zaniosłem Jane prosto do szkoły.
THE END
- Jeśli nie mam wstrząśnienia mózgu, zachowam to dla siebie - Jane uśmiechnęła się i puściła mi oczko. Odetchnąłem z ulgą. Przepadam za laskami, które nie płaczą z powodu złamanego paznokcia. Szkoda, że nie gramy w jednej drużynie. Uśmiechnąłem się do niej.
- To lecimy jeszcze raz?
- Chyba wystarczy na dziś.
Wziąłem pod pachę miotłę, drugą ręką chwyciłem piłki. Ruszyliśmy w stronę gmachu szkolnego. Poszkodowana szła powolnym, chwiejnym krokiem. Spojrzałem na nią z politowaniem. To ja ją tak urządziłem. Było mi strasznie głupio. Po kilkunastu pokonanych metrach nie mogłem już tego znieść. Bez skrępowania rzuciłem wszystko, co niosłem i złapałem Jane. Krzyknęła. Zlękła się nieoczekiwanego wzniesienia się w górę. Chwyciłem ją "na pannę młodą" bez najmniejszego zamiaru postawienia jej na ziemi.
- Zgłupiałeś?! - zaśmiała się. Zaczęła się wierzgać. Parę razy mnie kopnęła, ale nie mogłem pozwolić, by w takim stanie szła o własnych nogach. - A co z piłkami? I z miotłą? - obejrzałem się za siebie. Piłki mało mnie obeszły. Szkoła ma jeszcze parę kompletów, zresztą może ktoś by je wziął, albo nawet ja bym się cofnął. Ale miotła... Moja wspaniała, jedyna miotła. Nie... Jej nie mogłem zostawić! Z drugiej strony, jak będę wyglądał w oczach dziewczyny, kiedy puszczę ją na rzecz miotły?... Chol*ra!
- Ja naprawdę mogę sama iść. Zostaw mnie i bierz sprzęt.
- Nie ma opcji. Potem się wrócę.
Dochodziłem już do zamku. Jane nie była ciężka. Powiem nawet, że była zaskakująco lekka. Chyba nie wiem jeszcze o dziewczynach mnóstwa rzeczy.
- Słuchaj... Jesteś czystej krwi? - zapytałem jej nagle.
- Skąd. Półkrwi.
Zastanowiłem się. W końcu powiedziałem sobie "Olać to!" i zaniosłem Jane prosto do szkoły.
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz