- Nic. Szlachetne to. - odparłem, szczerząc zęby. - Lubisz quidditcha, widzę?
- Lubię, ale tylko jako kibic - uśmiechnęła się.
- To masz szczęście, bo rozmawiasz z najlepszym graczem w domu! Ba, w całym Beauxbatons! - wypiąłem dumnie pierś. Rozbawiło ją to.
- To widzę, że pan wszechstronnie uzdolniony! Prefekt Ombrelune, wspaniały gracz, a w dodatku wybawiciel dam w opresji! - zaśmiała się, po czym wczytała się w otrzymany list. Im bardziej jej wzrok schodził niżej po kartce, tym większy uśmiech malował się na jej twarzy.
- Widzę, że dobre wieści? - spytałem.
- Lepsze być nie mogły!
- No, cieszę się. To możemy już stąd iść? Wyjątkowo ponure miejsce. I chole*nie tu zimno!
- Tak, idziemy. - przytaknęła.
Tym razem Clarisse zeszła po schodach bez problemu. Kurczowo trzymała się jednak poręczy. Gdy znaleźliśmy się u stóp wieży zaproponowałem, byśmy poszukali Davida. Udaliśmy się do pokoju wspólnego Ombrelune. Panował tam nieziemski tłok. Wszystkie kanapy i fotele były zajęte. Cały dom zebrał się przed kominkiem. Właściwie się nie dziwię, bo pogoda była naprawdę podła. Brr. Rozglądałem się we wszystkie strony i ze zdumieniem stwierdziłem, że nie dostrzegam wśród obecnych twarzy mojego kompana.
- Widzisz go? - Clarisse jakby czytała w moich myślach.
- Nie widzę, Aniołku. Nie mam pojęcia, gdzie on jest.
- Szukamy dalej? - po minie dziewczyny widać było, że najchętniej zostałaby tutaj, w cieple.
- Możemy zostać. - Usiedliśmy na podłodze, gdyż nigdzie indziej nie było miejsca. Kątem oka dojrzałem Ell. Siedziała na miękkim fotelu, pijąc czekoladę i niemo wpatrując się w ogień. Widziałem, że co pewien czas zerka w moją stronę. Może nie chciała przeszkadzać, widząc mnie z inną dziewczyną, a może w ogóle wstydziła się podejść? Hm... Później do niej zajrzę.
Między mną a Clarisse wytworzyła się dość nieprzyjemna atmosfera. Postanowiłem trochę ją rozluźnić, więc z grubej rury przywaliłem jej z wielkiej, puchowej poduszki. Koleżanka, chcąc się obronić, złapała za jeden z rogów, ja trzymałem drugi, więc poszewka się rozerwała i spadł na nas deszcz białych piór.
- Liniejesz, Aniele - zaśmiałem się. Moja towarzyszka również się śmiała. Pióra nadal latały po całym pomieszczeniu, opadając na nasze włosy i szaty. Momentalnie wstałem i zacząłem skakać, starając się je wyłapać. Ot tak, dla rozgrzania i zabicia nudy.
Aniołku?
- Lubię, ale tylko jako kibic - uśmiechnęła się.
- To masz szczęście, bo rozmawiasz z najlepszym graczem w domu! Ba, w całym Beauxbatons! - wypiąłem dumnie pierś. Rozbawiło ją to.
- To widzę, że pan wszechstronnie uzdolniony! Prefekt Ombrelune, wspaniały gracz, a w dodatku wybawiciel dam w opresji! - zaśmiała się, po czym wczytała się w otrzymany list. Im bardziej jej wzrok schodził niżej po kartce, tym większy uśmiech malował się na jej twarzy.
- Widzę, że dobre wieści? - spytałem.
- Lepsze być nie mogły!
- No, cieszę się. To możemy już stąd iść? Wyjątkowo ponure miejsce. I chole*nie tu zimno!
- Tak, idziemy. - przytaknęła.
Tym razem Clarisse zeszła po schodach bez problemu. Kurczowo trzymała się jednak poręczy. Gdy znaleźliśmy się u stóp wieży zaproponowałem, byśmy poszukali Davida. Udaliśmy się do pokoju wspólnego Ombrelune. Panował tam nieziemski tłok. Wszystkie kanapy i fotele były zajęte. Cały dom zebrał się przed kominkiem. Właściwie się nie dziwię, bo pogoda była naprawdę podła. Brr. Rozglądałem się we wszystkie strony i ze zdumieniem stwierdziłem, że nie dostrzegam wśród obecnych twarzy mojego kompana.
- Widzisz go? - Clarisse jakby czytała w moich myślach.
- Nie widzę, Aniołku. Nie mam pojęcia, gdzie on jest.
- Szukamy dalej? - po minie dziewczyny widać było, że najchętniej zostałaby tutaj, w cieple.
- Możemy zostać. - Usiedliśmy na podłodze, gdyż nigdzie indziej nie było miejsca. Kątem oka dojrzałem Ell. Siedziała na miękkim fotelu, pijąc czekoladę i niemo wpatrując się w ogień. Widziałem, że co pewien czas zerka w moją stronę. Może nie chciała przeszkadzać, widząc mnie z inną dziewczyną, a może w ogóle wstydziła się podejść? Hm... Później do niej zajrzę.
Między mną a Clarisse wytworzyła się dość nieprzyjemna atmosfera. Postanowiłem trochę ją rozluźnić, więc z grubej rury przywaliłem jej z wielkiej, puchowej poduszki. Koleżanka, chcąc się obronić, złapała za jeden z rogów, ja trzymałem drugi, więc poszewka się rozerwała i spadł na nas deszcz białych piór.
- Liniejesz, Aniele - zaśmiałem się. Moja towarzyszka również się śmiała. Pióra nadal latały po całym pomieszczeniu, opadając na nasze włosy i szaty. Momentalnie wstałem i zacząłem skakać, starając się je wyłapać. Ot tak, dla rozgrzania i zabicia nudy.
Aniołku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz