Po zakończeniu ONMS pośpiesznym krokiem wróciłem do gmachu szkoły. Szedłem sam - nie chciałem przerywać Davidowi romansów z jakąś ciemnowłosą lalką. Kiedy doszedłem, skierowałem się do schowka po sprzęt. Chwyciłem swoją miotłę. Dawno nie trenowałem, więc zebrało się na niej parę pajęczyn. Rozejrzałem się, czy nikt na mnie nie patrzy, a następnie pogładziłem delikatnie mój skarb po jego gładkim trzonku. Była pierwsza i jedyna. Dostałem ją od ojca na ósme urodziny. Dobrze pamiętam ten dzień. Od tamtej pory nie trenowałem ani nie grałem na innej miotle niż ta. Westchnąłem. Wziąłem kafla, tłuczka i złoty znicz, i tak obładowany ruszyłem na błonie.
Mimo chłodu zwiastującego rychłe nadejście jesieni, pogoda była bardzo ładna, a trawa na błoniach wciąż soczyście zielona. Położyłem na ziemi wszystko, co tachałem z zamku. W oddali zobaczyłem rudą czuprynę tej laski, z którą się umówiłem. Wpadłem na pewien pomysł. Szybko wsiadłem na miotłę i wystrzeliłem wysoko w górę. Z bezpiecznej odległości obserwowałem, jak Jane staje na środku boiska, rozglądając się z dezorientacją. Zauważyła pozostawione przeze mnie piłki - mój błąd. Mnie jednak nie była w stanie dostrzec. Bawiła mnie ta cała sytuacja. W końcu przestałem się powstrzymywać. Zagwizdałem. Uniosła wzrok w niebo. Na jej uroczej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Wylądowałem.
- Bez miotły? - zapytałem, mierząc ją badawczo od góry do dołu.
- Nie wspominałeś nic o miotle - zmieszała się dziewczyna. Zamyśliłem się. Może rzeczywiście umknął mi ten szczegół. Powinna była się co prawda domyślić, ale mówi się trudno. Postanowiłem zrobić dobrą minę do złej gry. Uśmiechnąłem się zawadiacko, szczerząc dwa rządki dużych zębów.
- Może i nie. Na jakiej pozycji grasz?
- Jestem ścigającą.
- No, to będziesz próbowała wbijać mi gole swoim nędznym kafelkiem - zaśmiałem się.
- Uważasz, że dziewczyny grają gorzej od chłopców? - zapytała poważnie i trochę smutno.
- Pewnie, że nie. Taki już mam czarny humor.
- To może, skoro nie mam miotły, przeszlibyśmy się po błoniach?
Zmarszczyłem czoło. Była to jedna z tych idiotycznych dziewczyńskich propozycji... Wzruszyłem ramionami.
- Może lepiej się przelecimy? - zapytałem, wskazując głową na leżącą nieopodal mnie miotłę.
- Czy ja wiem... Dwoje na jednej miotle? To może być niebezpieczne...
- Spokojnie! Gram w quidditcha od 5 lat. - wyszczerzyłem zęby w szczerym uśmiechu - To jak? Wsiada pani? - zapytałem, przekładając nogę nad miotłą. Posłałem jej błagalne spojrzenie pełne żałości.
- Ok - zgodziła się - Tylko zero głupstw!
Kiwnąłem głową. Cierpliwie poczekałem, aż wgramoliła się za mnie i chwyciła mnie mocno w pasie, po czym jak wiatr wybiłem się w górę. Lecieliśmy pionowo. Uwielbiam tę adrenalinę. Poczułem, jak moja pasażerka ściska kurczowo mój brzuch. Wraz ze wzrostem wysokości jej ręce zaciskały się coraz bardziej, odbierając mi dopływ powietrza. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kilometra nad ziemią, ustawiłem się w pozycji poziomej, zatrzymałem i spojrzałem w dół. Nisko, niziutko u naszych stóp zaczęła osadzać się mgła. Lecieliśmy nad nią.
- Spójrz w dół - zwróciłem się do towarzyszki. Widziałem panikę w jej oczach. Bardzo szybko oddychała.
- Chcę zejść. - powiedziała spokojnie - Teraz.
- Dobra... - westchnąłem zrezygnowany - Trzymaj się! - zawyłem i nim zdołała zaprotestować, wystrzeliłem do przodu. Kręciliśmy bardzo szybkie kółka. Co prawda powoli zbliżałem się do ziemi, ale musiałem zrobić to w wielkim stylu, coby mi się publika nie pospała!
Kiedy byliśmy około 5 metrów nad ziemią, przypomniał mi się pewien trik. Przyspieszyłem i odwróciłem się na miotle do góry nogami, chwytając się trzonka tylnymi kończynami. Przeraziłem się, uświadamiając sobie, że Jane robi przewrót i ląduje na ziemi! Nie ostrzegłem jej, że musi złapać się nogami i po prostu spadła. W ułamku sekundy znalazłem się z powrotem na miotle i podleciałem do towarzyszki. Leżała w bezruchu. Musiała mocno przygrzmocić.
- Jane? - szepnąłem, nie kryjąc w głosie przerażenia - Odezwij się Jane...
Jane? Nic ci nie jest?
Mimo chłodu zwiastującego rychłe nadejście jesieni, pogoda była bardzo ładna, a trawa na błoniach wciąż soczyście zielona. Położyłem na ziemi wszystko, co tachałem z zamku. W oddali zobaczyłem rudą czuprynę tej laski, z którą się umówiłem. Wpadłem na pewien pomysł. Szybko wsiadłem na miotłę i wystrzeliłem wysoko w górę. Z bezpiecznej odległości obserwowałem, jak Jane staje na środku boiska, rozglądając się z dezorientacją. Zauważyła pozostawione przeze mnie piłki - mój błąd. Mnie jednak nie była w stanie dostrzec. Bawiła mnie ta cała sytuacja. W końcu przestałem się powstrzymywać. Zagwizdałem. Uniosła wzrok w niebo. Na jej uroczej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Wylądowałem.
- Bez miotły? - zapytałem, mierząc ją badawczo od góry do dołu.
- Nie wspominałeś nic o miotle - zmieszała się dziewczyna. Zamyśliłem się. Może rzeczywiście umknął mi ten szczegół. Powinna była się co prawda domyślić, ale mówi się trudno. Postanowiłem zrobić dobrą minę do złej gry. Uśmiechnąłem się zawadiacko, szczerząc dwa rządki dużych zębów.
- Może i nie. Na jakiej pozycji grasz?
- Jestem ścigającą.
- No, to będziesz próbowała wbijać mi gole swoim nędznym kafelkiem - zaśmiałem się.
- Uważasz, że dziewczyny grają gorzej od chłopców? - zapytała poważnie i trochę smutno.
- Pewnie, że nie. Taki już mam czarny humor.
- To może, skoro nie mam miotły, przeszlibyśmy się po błoniach?
Zmarszczyłem czoło. Była to jedna z tych idiotycznych dziewczyńskich propozycji... Wzruszyłem ramionami.
- Może lepiej się przelecimy? - zapytałem, wskazując głową na leżącą nieopodal mnie miotłę.
- Czy ja wiem... Dwoje na jednej miotle? To może być niebezpieczne...
- Spokojnie! Gram w quidditcha od 5 lat. - wyszczerzyłem zęby w szczerym uśmiechu - To jak? Wsiada pani? - zapytałem, przekładając nogę nad miotłą. Posłałem jej błagalne spojrzenie pełne żałości.
- Ok - zgodziła się - Tylko zero głupstw!
Kiwnąłem głową. Cierpliwie poczekałem, aż wgramoliła się za mnie i chwyciła mnie mocno w pasie, po czym jak wiatr wybiłem się w górę. Lecieliśmy pionowo. Uwielbiam tę adrenalinę. Poczułem, jak moja pasażerka ściska kurczowo mój brzuch. Wraz ze wzrostem wysokości jej ręce zaciskały się coraz bardziej, odbierając mi dopływ powietrza. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kilometra nad ziemią, ustawiłem się w pozycji poziomej, zatrzymałem i spojrzałem w dół. Nisko, niziutko u naszych stóp zaczęła osadzać się mgła. Lecieliśmy nad nią.
- Spójrz w dół - zwróciłem się do towarzyszki. Widziałem panikę w jej oczach. Bardzo szybko oddychała.
- Chcę zejść. - powiedziała spokojnie - Teraz.
- Dobra... - westchnąłem zrezygnowany - Trzymaj się! - zawyłem i nim zdołała zaprotestować, wystrzeliłem do przodu. Kręciliśmy bardzo szybkie kółka. Co prawda powoli zbliżałem się do ziemi, ale musiałem zrobić to w wielkim stylu, coby mi się publika nie pospała!
Kiedy byliśmy około 5 metrów nad ziemią, przypomniał mi się pewien trik. Przyspieszyłem i odwróciłem się na miotle do góry nogami, chwytając się trzonka tylnymi kończynami. Przeraziłem się, uświadamiając sobie, że Jane robi przewrót i ląduje na ziemi! Nie ostrzegłem jej, że musi złapać się nogami i po prostu spadła. W ułamku sekundy znalazłem się z powrotem na miotle i podleciałem do towarzyszki. Leżała w bezruchu. Musiała mocno przygrzmocić.
- Jane? - szepnąłem, nie kryjąc w głosie przerażenia - Odezwij się Jane...
Jane? Nic ci nie jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz