Bardzo długo nie mogłem się obudzić. Z trudem otworzyłem najpierw jedno oko, potem drugie. Zamrugałem kilka razy. Za oknami było szaro i smutno. Padał rzęsisty deszcz. Piękna pogoda, nieprawdaż? Sięgnąłem po budzik stojący na nocnym stoliku i spojrzałem na jego tarczę. Zawiesiłem na niej wzrok, próbując skupić się na cyferkach i wskazówkach. Kiedy zdałem sobie sprawę, która godzina, zerwałem się jak oparzony. Zaspałem! Szybko ubrałem kapcie, pognałem do łazienki i... Zdałem sobie sprawę z tego, że dziś sobota!
Cały Bellefeuille pogrążony był we śnie, więc na palcach udałem się z powrotem do sypialni. Usiadłem na łóżku, ale całkiem odechciało mi się spać. W zamku było przeraźliwie zimno, toteż postanowiłem się już ubrać. Uczyniwszy to, zacząłem zastanawiać się, co dalej. Powoli wstałem i opatulając mocniej szyję szalikiem będącym częścią szkolnego mundurka, skierowałem się do pokoju dziewcząt. Chciałem sprawdzić, czy Mai wstała.
Dotarcie do pomieszczenia, ku któremu się kierowałem, nie jest wbrew pozorom takie łatwe, bo ruchome schody, które tam wiodą, zamieniają się w ogromną zjeżdżalnię, gdy jakiś chłopak chce po nich przejść. Zastanowiłem się chwilę. Nagle olśniło mnie.
- Accio, miotła! - zawołałem i odczekałem chwilę. Nic. - Accio, miotła! - powtórzyłem jeszcze raz, wyraźniej. Uświadomiłem sobie, że sprzęt nie może do mnie przylecieć, gdyż jest zamknięty w schowku. Chcąc, nie chcąc, musiałem po niego zejść "po mugolsku". Uwinąłem się dość szybko.
Wsiadłem na miotłę i wzniosłem się ku górze. Musiałem być ostrożny, gdyż w szkole obowiązuje całkowity zakaz latania na miotłach w pomieszczeniach, a po gmachu na pewno wałęsał się już woźny, a może i inni nauczyciele. Szybko, acz bezszelestnie, podleciałem na 7 piętro, pokonałem zdradzieckie schody i przekroczyłem próg sypialni dziewcząt.
Mai zwykle wstaje skoro świt. Często podziwia wschody słońca. Tym razem jednak nawet ona spała jak suseł. Cóż, widocznie taki dzień. Nie chciałem jej budzić, wyglądała tak rozkosznie (oczywiście - nigdy jej tego nie powiem). Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, a ona oddychała przez uchylone lekko usta. Przy zamkniętych oczach można było dojrzeć, jak długie rzęsy posiada. Na palcach wyszedłem i zacząłem zastanawiać się, co by tu robić. Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu, postanowiłem więc powoli udać się w stronę Wielkiej Sali. Cały czas miałem ze sobą miotłę. Nie zaniosłem jej do schowka. Planowałem od razu po śniadaniu udać się na błonie.
Kiedy znalazłem się na pierwszym piętrze, dojrzałem moją znajomą - rudowłosą Jane. Należy do domu Papillonlisse i w sumie nie rozmawiałem z nią od bardzo dawna. Czasami tylko zamieniamy dwa słowa na lekcji, szczególnie na ONMS, którą obydwoje uwielbiamy. Nie to, że jej nie lubiłem - po prostu nie lubię gadać z dziewczynami... Koleżanka dojrzała mnie i pomachała na przywitanie. Szła sama - widocznie też zerwała się wcześnie rano. Kiwnęła ręką na znak, że mam ją dogonić. Niespiesznie udałem się w jej kierunku.
- Cześć - zagadnęła - Robisz teraz coś konkretnego?
- Nie... - wydukałem.
- Myślałam, że wybierasz się na błonie. Masz miotłę. - zauważyła.
- Potem.
- Aaa... - Jane zawahała się. Speszyło ją moje powściągliwe zachowanie. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie mogłem się przełamać.
- Może... Em... - w jej oczach zaświeciły się iskierki nadziei - Pójdziemy razem? Ty ze mną? Pograć. W quidditcha.
Jane? Pójdziemy?
Cały Bellefeuille pogrążony był we śnie, więc na palcach udałem się z powrotem do sypialni. Usiadłem na łóżku, ale całkiem odechciało mi się spać. W zamku było przeraźliwie zimno, toteż postanowiłem się już ubrać. Uczyniwszy to, zacząłem zastanawiać się, co dalej. Powoli wstałem i opatulając mocniej szyję szalikiem będącym częścią szkolnego mundurka, skierowałem się do pokoju dziewcząt. Chciałem sprawdzić, czy Mai wstała.
Dotarcie do pomieszczenia, ku któremu się kierowałem, nie jest wbrew pozorom takie łatwe, bo ruchome schody, które tam wiodą, zamieniają się w ogromną zjeżdżalnię, gdy jakiś chłopak chce po nich przejść. Zastanowiłem się chwilę. Nagle olśniło mnie.
- Accio, miotła! - zawołałem i odczekałem chwilę. Nic. - Accio, miotła! - powtórzyłem jeszcze raz, wyraźniej. Uświadomiłem sobie, że sprzęt nie może do mnie przylecieć, gdyż jest zamknięty w schowku. Chcąc, nie chcąc, musiałem po niego zejść "po mugolsku". Uwinąłem się dość szybko.
Wsiadłem na miotłę i wzniosłem się ku górze. Musiałem być ostrożny, gdyż w szkole obowiązuje całkowity zakaz latania na miotłach w pomieszczeniach, a po gmachu na pewno wałęsał się już woźny, a może i inni nauczyciele. Szybko, acz bezszelestnie, podleciałem na 7 piętro, pokonałem zdradzieckie schody i przekroczyłem próg sypialni dziewcząt.
Mai zwykle wstaje skoro świt. Często podziwia wschody słońca. Tym razem jednak nawet ona spała jak suseł. Cóż, widocznie taki dzień. Nie chciałem jej budzić, wyglądała tak rozkosznie (oczywiście - nigdy jej tego nie powiem). Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, a ona oddychała przez uchylone lekko usta. Przy zamkniętych oczach można było dojrzeć, jak długie rzęsy posiada. Na palcach wyszedłem i zacząłem zastanawiać się, co by tu robić. Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu, postanowiłem więc powoli udać się w stronę Wielkiej Sali. Cały czas miałem ze sobą miotłę. Nie zaniosłem jej do schowka. Planowałem od razu po śniadaniu udać się na błonie.
Kiedy znalazłem się na pierwszym piętrze, dojrzałem moją znajomą - rudowłosą Jane. Należy do domu Papillonlisse i w sumie nie rozmawiałem z nią od bardzo dawna. Czasami tylko zamieniamy dwa słowa na lekcji, szczególnie na ONMS, którą obydwoje uwielbiamy. Nie to, że jej nie lubiłem - po prostu nie lubię gadać z dziewczynami... Koleżanka dojrzała mnie i pomachała na przywitanie. Szła sama - widocznie też zerwała się wcześnie rano. Kiwnęła ręką na znak, że mam ją dogonić. Niespiesznie udałem się w jej kierunku.
- Cześć - zagadnęła - Robisz teraz coś konkretnego?
- Nie... - wydukałem.
- Myślałam, że wybierasz się na błonie. Masz miotłę. - zauważyła.
- Potem.
- Aaa... - Jane zawahała się. Speszyło ją moje powściągliwe zachowanie. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie mogłem się przełamać.
- Może... Em... - w jej oczach zaświeciły się iskierki nadziei - Pójdziemy razem? Ty ze mną? Pograć. W quidditcha.
Jane? Pójdziemy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz