- Czego chcesz? - spytała gniewnie, ale i ze zrezygnowaniem.
- Płakałaś? - odpowiedziałem jej pytaniem na pytanie, spostrzegłszy jej szkliste oczy.
- Nie. A jeśli nawet, nie powinno cię to obchodzić.
- Ale obchodzi.
- Trochę za późno...
- A przestało?
- Nawet nie zaczęło - warknęła. - Tak, to by wyjaśniało, dlaczego przelizałeś się z laską, z którą podobno cię nic nie łączy, będąc w związku! W sumie... My byliśmy w związku?
Spostrzegłem, że uczniowie zebrani w pokoju wspólnym jakoś nagle oderwali się od swoich zadań. Rozmowy ucichły. Nietrudno zgadnąć przyczynę. Wszyscy albo bezczelnie wpatrywali się we mnie i Rosalie, albo spoglądali na nas ukradkowo zza zeszytów i książek.
- Może wyjdziemy porozmawiać do mnie? - zaproponowałem.
- Ani mi się śni! Niech się wreszcie dowiedzą! Niech przestaną wysyłać do Ell sowy, że popsuła mi związek! Niech przestaną mnie oskarżać, że cię uwiodłam i zatrzasnęłam przed tobą drzwi! To wszystko była twoja wina!
- Musimy sobie wyjaśnić to wszystko...
- A co tu kurwa jest do wyjaśniania?! Już wystarczająco sobie to wyjaśniliśmy! Powiedziałam ci: wypierdalaj. I radzę ci się ustosunkować.
- Myślisz, że ta cała sytuacja nie jest dla mnie kłopotliwa?
- Myślę, że jest, ponieważ wreszcie wszystkie laski, z którymi postąpiłbyś jak ze mną i z Ell wreszcie zobaczą, jaki jesteś!
- Taak?! Jaki, kurwa?! Jaki jestem?! No? Powiedz przy wszystkich i będzie pozamiatane!
- Fałszywy. I pusty! Myślisz, że każda na ciebie poleci, bo się nad nią ulitujesz, pomyśli, że jest dla ciebie ważna, pocałujesz ją i w chuj zostawisz, bo zobaczysz inną ładną!
W pomieszczeniu było już kompletnie cicho. Luniacy wpatrywali się w nas z rozdziawionymi gębami i oczami, które zdawały się niedługo wypaść z oczodołów. Rosalie warknęła ze złości, odwróciła się na pięcie i z godnością, choć szybkim krokiem, poszła do dormitorium, nie omieszkawszy trzasnąć drzwiami prowadzącymi na sypialnie. Prychnąłem. Nie chciałem iść w tym kierunku, co ona, więc wyszedłem z lochów i odruchowo wyszedłem na dwór. Szedłem przed siebie. Byle gdzie. Byle daleko. Nikt nie upokarza Adama Brooksa. Nikt. W końcu należało im to wyjaśnić.
Majowe słońce wdarło się bez pukania do dormitorium i połaskotało mnie po nosie. Usiadłem na łóżku ledwo przytomny i ziewnąłem przeciągle. Rozejrzałem się. David jeszcze spał. Trochę chrapał. I... mówił przez sen?! Nie no, takiej okazji nie mogłem przepuścić! Cichutko podszedłem, kucnąłem przy nim i zacząłem nasłuchiwać.
- Za tą nagrodę dziękuję mojej dziewczynie... Śpiewałem dla niej, bo ją kocham. Bardzo... Bardzo...
Parsknąłem śmiechem. Czyżby Smoczusiowi śniło się rozdanie Grammy? Widząc, że zaczyna się kotłować w pościeli, szybko złapałem swoją szatę i pognałem do łazienki.
Zaciskając krawat, oglądałem się w lustrze. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Ech... Nie rozmawiałem z Rosalie i Ell od kilku miesięcy... Ograniczaliśmy się tylko do komunikacji na treningach. Bardzo skąpej, nawiasem mówiąc. Ale cóż, miały, co chciały. Spoglądały na mnie spode łba, kiedy tylko mnie widziały. Waliło mnie to. Przesiadły się na drugi koniec stołu, zamieniając się z jakimiś rozanielonymi tym faktem pierwszaczkami, które szczebiotają mi nad uchem przy każdym posiłku.
- Oj, Adam! Ale dobrze grałeś na ostatnim meczu z Harpiami... Och, Adam! Ja też lubię dżem brzoskwiniowy! Adam, ale ty masz mięśnie! Spójrz, zmieniłam fryzurę, zauważyłeś?
Jakoś to znoszę, tym bardziej, że Dave też obrywa razy. Bycie bogami szkoły zobowiązuje...
W każdym razie nie pozostałem im za to dłużny. Na treningach, mimo iż wyciskam z siebie siódme poty i wracam ledwo żywy, nie wpuszczam ich rzutów. Serio muszę się namęczyć, bo są bardzo dobrymi zawodniczkami, ale nie chcę im dawać tej satysfakcji. Poza tym zacząłem częściej podbijać do panienek. O, żeby zrobić im na złość. Niech widzą, że jest milion na ich miejsce... Dogryzam im przy każdej okazji, to jest: głośno je komentuję, bo odezwać się do nich pierwszy nie mam zamiaru. One też się nie palą, ale łaski bez. Ja nie wyciągam ręki do zgody.
- Z drogi - warknąłem na Rosalie. Stała przy wejściu do pokoju wspólnego razem z innymi pierwszorocznymi Luniaczkami.
- Spierdalaj.
- Z drogi - powtórzyłem głośniej. Z przyzwyczajenia zacisnąłem w kieszeni dłoń na różdżce.
- Gdzie ci się spieszy?
- EXPELLIARMUS! - krzyknąłem, celując w nią różdżką. Odrzuciło ją trochę. Wylądowała na podłodze, kilka metrów dalej, aż huknęło. - Dziękuję.
Ray?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz