Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




sobota, 30 listopada 2013

Héroiqueors:Od Mikayli CD Petty'ego

- Mikay! Lis do Ciebie!-wrzeszczała matka już dość zdenerowana.
Wkurzała się na kurczaka  xD
Przeczytałam list od Petta. ( czy ja dobrze to odmieniam ? )
Uśmiechnęłam się po czym zaczęłam pisać.

" No to gratuluję sytuacji z Jane i życzę Ci sił do macochy . Już jej nie lubię ;> .
Hahahaha! Ja , chłopaka na oku? Ja to się w ogóle nie zakochuję !  xD
A skąd Ci wzięło się to pytanie ? A czy Jane będzie na ognisku u Davida ? "

<Peettty?> xd

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

Siedziałam przed mugolskim telewizorem a tak dokładnie to spałam nagle coś zapukało w szybę.Zerwałam się na równe nogi i podeszłam do okna.
Była tam sowa Petty'ego.Wzięłam od niej list po czym usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać.Na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech.Poszłam do swojego pokoju po czym schowałam go do szuflady w biurku a sama padłam na łóżko.
***
Rano obudziło mnie donośne szczekanie Bakstera a po chwili poczułam że mnie liże po ręce.Wstałam niechętnie i spojrzałam na zegarek 11.30.
"Nieźle mi się przysnęło"-pomyślałam
Wstałam z łóżka umyłam się i ubrałam.Po czym zeszłam na śniadanie a raczej na to co z niego pozostało.
-Zostawiłem ci jedną kromkę-powiedział Maxi
-Nie jestem głodna-odpowiedziałam po czym minęłam ich i ruszyłam w stronę drzwi-Biorę swoją nową miotłę!
-Gdzie idziesz?-spytała macocha
-Gdzieś-burknęłam
Macocha uśmiechnęła się od ucha do ucha już wiedziała o co chodzi.
-Jane idzie na randkę-zaśmiała się
-Ja...Nie prawda-powiedziałam i prychnęłam po czym pobiegłam po miotłę i ruszyłam.
***
Byłam na miejscu o 13.00 więc miałam jeszcze pół godziny.Zaczęłam szwendać się po placu Horkruksów a jeden sklep przykuł moją uwagę,biblioteka "pod rozbrykanym jednorożcem".Weszłam do niej zewsząd unosił się kurz.Wię po chwili zaczęłam kichać.Podeszła do mnie niska kobieta.
-Czego szukasz Aurélie?-spytała
-Ja nie jestem Aurélie-powiedziałam drżącym lekko głosem
Kobieta założyła okulary.
-No jak nie ty jak ty Aurélie Varech-powiedziała a mnie tym zwaliła z nóg to było imię i nazwisko mojej matki.
-Ja nie jestem Aurélie jestem jej córką Jane-odpowiedziałam a kobieta wytrzeszczyła oczy
-Och no tak...no tak ,to pozdrów ją do mnie-powiedziała
-Tyle że ona nie żyje-powiedziałam a ta pobladła na twarzy
-Moja Siostrzenica nie żyje-opuściła wzrok
-Oddała życie za mnie-powiedziałam cicho i położyłam jej dłoń na ramieniu
Kobieta po chwili ciszy spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
-To może chcesz jakąś książkę o i już wiem jaką-powiedziała po czym zniknęła.
Usiadłam na krześle lecz po chwili znów się zjawiła z wielką grubą księgą pt; "Tajemnice grobowca złotego tygrysa"
-To była najukochańsza książka twojej mamy-powiedziała po czym otworzyła pierwszą stronę napisane tam było "Dla Aurélie w dniu jej 8 urodzin"-Tyle że oddała mi ją po skończeniu Akademii a teraz daję ją tobie
-To miłe z twojej strony, pani...-przerwała
-Jestem twoją ciotką Jane, jestem Katherine-powiedziała
-Tak więc to miłe z twojej strony ciociu ale nie mogę tego zatrzymać-powiedziałam
-Możesz ,obróć kolejną stronę-powiedziałam a ja tak zrobiłam i wypadła koperta-Przeczytaj ją w domu
Spojrzałam na zegar 13.55.
-To ja już idę-powiedziałam i ruszyłam do restauracji przy niej stał już Peety i chyba na mnie czekał.
<Peety?>

wtorek, 26 listopada 2013

Humorek..=]

 Coś... =]
...Dla zabawy...
...Różne śmieszne rzeczy...
...Związane z Harry'm Potter'em
[Nie konkretnie z nim samym..]

Facebook - nowy system komunikacji Śmierciożerców

Snape: Mój Panie, zadanie zostało wykonane.
Voldie:
Jakie zadanie?
Snape:
To, w którym Dumbledore ginie.
Voldie:
Ach, już pamiętam!
Snape: <wywraca oczami>
Lucjusz:
Mój Panie, dlaczego jesteś zapisany jako Voldie?
Voldie:
Bo zapomniałem, jak się pisze moje imię.
Glizdogon:
Voldemort, mój Panie.
Voldie:
Nie pouczaj mnie! CRUCIO!
Glizdogon:
Arghhhh! =[

Glizdogon jest offline z powodu tortur.

Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.
Bellatriks:
Nie masz czasem na myśli szlam?
Draco:
Nie, mam na myśli pingwiny.
Bellatriks:
Dlaczego?
Draco:
Bo gram w Atak Pingwinów.
Voldie:
Ale fajnie, też chcę zagrać =]
Draco:
Jest w darmowych grach=]
Lucjusz:
Draco, nie jesteś czasem za stary na gry komputerowe?
Voldie:
Lucjuszu, nikt nie jest na to za stary! Ja mam 77 lat i ciągle w nie gram.
Lucjusz:
Racja. <wywraca oczami>

Glizdogon czuje się lepiej i jest teraz online.

Glizdogon:
Przemyślałem swoje postępowanie.
Voldie:
Dobry chłopiec! <klepie go po głowie jak pieska> Gińcie, 
pingwiny, gińcie!
Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.
Lucjusz:
Czy tylko ja tu jestem normalny?
Bellatriks:
A ja? <diabelski wzrok>
Snape:
To ty jesteś tą stukniętą. A ty, Lucjuszu, jesteś cieniasem!
Lucjusz:
Nie jestem cieniasem! <rzuca kamieniem w Snape'a>
Snape:
Auu, to zabolało!
Bellatriks:
Ha, ha, ha.
Draco:
HA!
Snape:
Dlaczego? Dlaczego?
Draco:
Ponieważ jestem taki fajny =]
Voldie:
Ja jestem fajniejszy! I jeszcze pobiłem twój najwyższy wynik, więc 
HA, HA, HA! =P
Draco: To
nie jest fajne, stary.
Voldie:
Nie jestem „starym”. Jestem Panem. Czarnym Panem!
Snape:
Wziąłeś to z Jamesa Bonda, prawda?
Voldie:
Możliwe.
Snape:
Naprawdę? <wywraca oczami>
Bellatriks:
W każdym razie - muszę zabić szlamę.
Lucjusz:
To nie potrzeba, tylko zachcianka!
Bellatriks:
Ale zawsze coś. A ty co o tym sądzisz, Voldie? =]
Voldie:
Nie teraz, może później. Gram w Atak Pingwinów.
Draco:
Gińcie, pingwiny, gińcie.

Narcyza jest online.

Narcyza:
Dajesz, Draco!
Bellatriks:
Nie! Dajesz, Voldie!
Narcyza:
Draco.
Bellatiks:
Voldie.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Lucjusz:
Lucjusz.
Snape: <uderza dłonią w czoło>
Glizdogon:
Odwal się, Lucjuszu, chcę popatrzeć, jak siostry się kłócą.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Narcyza:
Draco.
Bellatriks:
Voldie.
Snape:
Dumbledore!
Voldie:
On nie żyje, prawda? <zaczyna panikować>
Snape:
Uspokój się, mój Panie, on jest martwy.
Voldie:
Uff! Dziękuję ci, Severusie, teraz muszę tylko znaleźć Czarną Różdżkę 
i świat będzie mój! Mvahahaha!

Harry jest online.

Harry:
Taaaaak, teraz znam twój plan! <tańczy z radości> Juhuuu, 
teraz mogę cię powstrzymać! Tylko skończę grać w Atak Pingwinów. 
A tak w ogóle, czym jest ta Czarna Różdżka?
Voldie:
Jak się tu dostałeś?
Harry:
Draco ma mnie w znajomych.
Draco:
Jak to się stało? <zaciekawiona mina>
Harry:
Pamiętasz, że jak byliśmy na trzecim roku i nam się nudziło, to 
dodaliśmy siebie do znajomych, by nawzajem się prześladować i niweczyć swoje plany?
Draco:
To ma sens.
Harry: <wywraca oczami>
Czy ktoś mi powie, co to jest Czarna Różdżka?
Glizdogon:
No więc Czarna Różdżka to...
Voldie:
Nie mów mu! <wściekła mina>
Glizdogon:
Przepraszam.
Voldie:
Muszę ci dać następną nauczkę. CRUCIO!

Jeszcze raz Glizdogon jest offline, ponieważ znowu jest torturowany.

Harry:
Dzięki wielkie, teraz nie będę wiedział, co to jest!
Voldie:
Nie możesz po prostu się odpierdo***?
Harry:
Dobra, dobra, idę!

Harry jest offline, więc może rozmawiać na temat Czarnej 
Różdżki z Ronem i Hermioną.

Voldie:
Dzięki Merlinowi już go nie ma, krzyżyk na drogę!
Lucjusz:
Czasami jest naprawdę denerwujący. Uwolnił mojego skrzata domowego!
Narcyza:
Ja tam się cieszę, że Zgredka nie ma, byliśmy dla niego taaacy wredni. =]
Draco:
Ja lubiłem, jak Zgredek z nami był. To do niego chodziłem, kiedy byłem smutny.
Bellatriks:
Ty płaczesz! <śmieje się głośno i spada z krzesła> =]
Snape:
Lol.
Voldie:
Nie ma nic złego w płakaniu. Ja płaczę z Nagini cały czas.
Lucjusz:
Poważnie!
Bellatriks:
On nie żyje i to ja go zabiłam!
Snape: <wywraca oczami>
Narcyza:
Dlaczego płaczesz ze swoim wężem?
Voldie:
Jest moją bratnią duszą!
Snape:
Technicznie rzecz ujmując, to jest horkruksem.
Voldie:
To to samo!
Bellatriks:
Czemu ja nie mogę być twoją bratnią duszą? <dąsa się>
Voldie:
Ponieważ jesteś dziwna.
Snape:
A mówi to facet z duszą w siedmiu kawałkach.
Voldie:
Ale chociaż dbam o swoją moc, a Bellatriks dba tylko o mnie!
Bellatriks:
Ponieważ cię kocham! =] <uścisk>
Voldie: <odwzajemnia uścisk>

Rodolphus Lestrange jest online.

Rodolphus:
Bello, żono ma, jak mogłaś?
Bellatariks:
Zawsze kochałam Voldiego, a nie ciebie. A on dodatkowo 
ma to samo hobby, co ja.
Rodolphus:
Dobra, to koniec! <dramatyczne wyjście>

Rodolphus jest offline. Szuka papierów rozwodowych i nowej żony.

Voldie:
Cieszę się, że poszedł!
Bellatriks:
Ja też, był dziwny.
Draco:
A mówi to kobieta, która ma obsesje na punkcie zabijania szlam.
Bellatriks:
Ale mam jakieś hobby, a ty nie!
Draco:
Mam! Gram w Atak Pingwinów.
Bellatriks:
Racja. <wywraca oczami>
Lucjusz:
Nudzi mi się. Chodźcie rozwalić ślub.
Narcyza:
Jakie?
Lucjusz:
Jest tylko jeden - Billa i Fleur. Bogowie! <uderza dłonią w czoło>
Voldie:
Genialny pomysł, cieniasie. Chodźcie.
Draco:
Czekajcie!
Snape:
Co?
Draco:
Muszę skończyć grę!
Voldie:
Ach, tak, ja też.

Pięć minut później...

Draco:
Taaak! Pobiłem twój najwyższy wynik! <taniec zwycięstwa> =]
Voldie:
Cholera!
Snape:
Czy tylko ja tu jestem normalny?!
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

POPHANGOVER » Blog Archive » Harry Potter Humor: Part 2 (20 Pics)
L'oreal xD
harry potter characters become rock stars! - my modern metropolis
No,no,no... xD =]

Head & Shoulder - Polecam Tom Malvoro Riddle 
Różowe pet party xD
I would totally watch this

Koniec!
image

poniedziałek, 25 listopada 2013

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Mikayli

Gdy odczytałem wiadomość od razu zacząłem odpisywać;

" Żebyś wiedziała! Ostatnio była u mnie w domu! I co więcej
musiąłem ją wyprosić ocywiście ona zrozumiała dlaczego [Czyt.
Przyszedł mój tata(To akurat nic) i siostra jednej z moich macoch
(zmarłej macochy) i za 3 miechy mają ślub (wiem to od niej)!
A to jest zwykła żmija nie zasługuje na mojego ojaca (nawet jeśli
miał kilka żon i z każdą się rozwodził, prócz 2 zmarłych mojej mamy
i macochy) a ona nie nawidzi ani mugolaków, mugoli, charłaków ani
pół krwi - jakim jestem ja - czarodziejów!] A przed wyjściem mnie
pocałowała!!!!
PS A co u cb.? Masz jakiegoś chłopaka na oku?.,,

Uradowany poszedłem wysłać list i czekałem na odpowiedź..

Mika?

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Pocałowała mnie... Pocałowała.. Pocałowała!!!!!!!!!!!!!!
Po chwili gapienia się w nie wiadomo co odwróciłem się i delikatnie
uśmiechnąłem się widząc tatę..
- Przyjaciółka? - Kiwnąłem głową - A więc tak to się teraz nazywa?
- Zaśmiał się i pokręcił głową po czym poszedł do salonu.. a ja zostałem
sam na sam ze ,,żmiją'' która gapiła się na mnie z uniesioną brwią i rękoma
skrzyżowanymi na piersi..
- A ty czego się gapisz? - Powiedziałem i sam skrzyżowałem ręce..
- Może trochę więcej szacunku do osoby dorosłem! - Powiedziała oburzona
- Szacunek to mam, ale dla osób które są dorosłe UMYSŁOWO a nie
do PUSTAKÓW. - Powiedziałem złośliwie dając nacisk na dwa słowa..
- Ale dla osoby która za jakiś czas będzie twoją mamą się należy! - Powiedziała
i uśmiechnęła się, patrząc na mnie z błyskiem w oku, dziwnym błyskiem..
- Tak bachorze! - Powiedziała jak zorientowałem się o co może chodzić..
- Będę twoją mamą, a za 3 miesiące jest ślub! Niestety będziesz już wtedy
w Akademii - Zrobiła smutną minkę - Ale z twoim ojcem postanowiliśmy że
zrobimy to wesele w weekend byś mógł przyjść, i oczywiście trzymać obrączki.
- Ty se chyba żartujesz! Kłamiesz! Znacie się ze 2 niecałe miesiące! - Krzyknąłem
- Właśnie że nie - Uśmiechnęła się złośliwie - Znamy się dłużej, jestem pryrodnią
siostrą twojej 3 macochy Kasandry, byłyśmy od tej samej matki ale od innych
ojców a ojca twojego poznałam na weselu. A spotykamy się od 3 miesięcy
tyle, że na początku, rzadko się spotykaliśmy raz w tygodniu lub co 2 tygodnie.
Po tym już się nie odezwałem tylko poszedłem zjeść obiad i później jeszcze polatałem
na miotle i inne rzeczy a o 20:00 umyty poszedłem do pokoju, postanowiłem się
wcześniej położyć ale najpierw napisałem do Jane list i wysłałem;

Droga Jane!

Hej! Najpierw jeszcze raz przepraszam że musiałem
cię wyprosić ale rozumiesz...
Sorry że piszę dopiero pod wieczór ale nie miałem dziś
do tego głowy.. Nawet nie uwierzysz o czym się dowiedziałem!
Pfff... Co gorsza od żmii! Nie gadałem o tym z ojcem bo nie wiem
nawet co powiedzieć! A pisze do ciebie bo ufam ci i nie chce by to się 
wydało a jak pójdę z tym do David'a to zaraz wszyscy będą o tym wiedzieć..
Więc czy możemy się jutro gdzieś spotkać?
Zapraszam cię do restauracji jest na placu Horkruksów przy lodziarni
oczywiście ja stawiam.. Eee.. Może być o 14:00? Tak od razu na obiad..?
PS. Słodkich snów, ty moja Wiewióreczko :)

Po wysłaniu od razu położyłem się spać..
Jeżeli odpisze to przeczytam najwyżej jutro..

Jane?                            

niedziela, 24 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Ell


Czwartkowe popołudnie. Takie samo, jak wszystkie inne wakacyjne 
popołudnia. Ma-sa-kra. Z drugiej strony trzeba cieszyć się dwoma 
miesiącami bez La Pérouse'a, Korhonena i tych wszystkich buraków...
Usłyszałem pukanie w szybę. Powoli podniosłem się z łóżka i podszedłem 
do okna.
- O, od Ell! - powiedziałem sam do siebie, widząc olbrzymią, śnieżną sowę.
"Hej, Adam. Ja również odliczam dni do weekendu. Nie wiem czy Eric 
pójdzie ale i tak będzie fajnie. A tak a propos mam nadzieję, że mnie poznasz, 
bo trochę zmieniłam wizerunek.
PS. Mam nadzieję, że nie jestem nachalna. Zwyczajnie mi się nudzi"
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Wrzuciłem liścik do kieszeni i zwróciłem się do sowy.
- Wracaj - powiedziałem. Przestąpiła z nogi na nogę, jakby czekała na dalszą 
korespondencję. Pokręciłem głową zrezygnowany i szeroko otworzyłem okno.
- Leć!
Pełen oburzenia ptak wyleciał przez okno. Zamknąłem je i ze śmiechem zszedłem na dół.

Koniec

czwartek, 21 listopada 2013

Ombrelune: Od Ell cd Adama

Po napisaniu wiadomości przez Leah udałam się na krótki spacer, zjadłam
kolację i urządziłam sobie maraton filmowy pośród koców z paką przesolonego
popcornu czułam się jak w niebie. Zasnęłam już przed magicznym projektorem.
Obudziłam się około południa. Zobaczyłam sowę czekającą niecierpliwie na stoliku obok.
- Jużsss - powiedziałam rozespana.
Odwiązałam kawałek pergaminu i przeczytałam:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie
się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne
szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu.
Spotkamy się u Smoka. Adam"
Dałam Leah jeść i powlokłam się do łazienki, gdzie umyłam się i nałożyłam makijaż.
Zaczęłam układać grzywkę co szło mi nie powiem WOLNO. No właśnie! Grzywka!
Powiem Adamowi! No... I odpisać na list. Chwyciłam więc pióro, pergamin i zaczęłam pisać.
"Hej, Adam. Ja również odliczam dni do weekendu. Nie wiem czy Eric pójdzie ale i tak
będzie fajnie. A tak a propos mam nadzieję, że mnie poznasz, bo trochę zmieniłam wizerunek
PS mam nadzieję, że nie jestem nachalna. Zwyczajnie mi się nudzi".
- LEEEEEEEEEEEEEACH!
Sowa przyleciała i popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Do Adama leć - powiedziałam.


<Adam??>

środa, 20 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama do Davida

Zieew! Dobra, dobra, już wstaję!
Usiadłem na łóżku trochę zdezorientowany i próbowałem się odnaleźć w rzeczywistości. Jestem Adam. To jest mój pokój, a to mój kot, który wdrapuje się mi po nogawce spodni - nawiasem mówiąc: AŁA! Siedzę na łóżku. Dlaczego siedzę na łóżku? Dlaczego k*rwa siedzę na pierd*lonym łóżku bladym świtem w wakacje?!
Westchnąłem głęboko. Wstałem na nogi, a Lucyfer miauknął przeciągle. Wczepił się pazurami mocniej w moją nogę, by nie spaść na ziemię. Syknąłem z bólu i chwyciłem zwierzę za czarny kark. Ustąpiło. Nie zamachnąłem się, bo nie jestem zwyrodnialcem, ale rzuciłem kota na ziemię. Prychnął i wybiegł z pokoju.
Przeciągnąłem się i poczłapałem na dół, do kuchni.
- Och, wreszcie Panicz wstał! - powitał mnie od wejścia Figielek, zamiatając nosem podłogę w ukłonach. - Mamy południe!
Południe?! Mógłbym się założyć, że jest gdzieś 5 rano! Przynajmniej w mojej czasoprzestrzeni.
- Podać Paniczowi śniadanie? - spytała Muszka przygładzając fartuszek (jeśli można nim nazwać powłoczkę od poduszki). - Pańscy rodzice zjedli już kilka godzin temu, garçon. Mogę przyrządzić paniczowi twarożek z rzodkiewką.
- Twarożek ze szczypiorkiem. Zero rzodkiewki. Chleb i dobre, świeże masło - rzuciłem. Spostrzegłem, że skrzaty zdziwiły się moim zamówieniem. Jakby się zastanowić, rzeczywiście zwykle życzę sobie wymyślniejszych dań.
- I winogrono - dodałem. - Kawałek dojrzałego arbuza. Tylko żeby owoce były schłodzone.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem do przyległego do kuchni salonu. Usiadłem przy stole i zacząłem się zastanawiać.
Jest czwartek... Nie, nie, nie. Czwartek był wczoraj, bo w środę był bankiet, który był przedwczoraj. Więc dziś jest piątek. Zaraz, zaraz... Piątek? Co z tym piątkiem? Miałem o czymś pamiętać?
W tej chwili rozmyślania przerwała mi Muszka, wnosząc do jadalni srebrną tacę ze śniadaniem. Postawiła ją przede mną, skłoniła się nisko i wróciła do kuchni. Zatarłem ręce z uciechy. Zapowiada się smakowicie. Rozsmarowałem masło na pajdzie chleba, położyłem grubą warstwę twarogu i zacząłem szamać. Zjadłem tak 4 kromki, po czym przeszedłem do owoców. Winogrono czy arbuz? A może jedno i drugie?
Pół godziny później mój brzuch był już pełny. Pogładziłem się po nim z rozanieloną miną, po czym przeciągnąłem jak kot. Trzeba by się ubrać. Pognałem na górę, przeskakując po dwa stopnie. Byłem w znakomitym humorze.
Założyłem na siebie kruczoczarną szatę czarodziejską. Nie mam zbytnio wielu okazji na paradowanie w takich strojach, bo mieszkam z rodzicami w samym środku mugolskiej dzielnicy. Podobnie jest z domowymi skrzatami. Nawet gdyby chciały, nie mogą wychodzić poza obręb domu, bo od razu zaalarmowałyby normalsów, że coś jest nie halo.
Rzuciłem się na łóżko i obserwowałem błękitne niebo za oknem. Mój pokój położony jest na pierwszym piętrze, więc mam stąd całkiem niezły widok. Ogólnie jest to dosyć spore pomieszczenie z niezliczoną ilością szaf i półek, które szczelnie zapełnione są klamotami, których nawet nie potrzebuję, ale nie lubię nic wyrzucać. U stóp łóżka stoi mój otwarty kufer, a w nim są podręczniki, różdżka i pergaminy. Jednym słowem wszystko, co potrzebne w szkole. Mój sprzęt do quidditcha stoi oparty o ścianę. Miotła jest wyciućkana jak dziecko, ale trudno się dziwić. Quidditch jest moją świętością i jedynym sensownym sportem. Gram w drużynie Ombrelune na pozycji obrońcy. Mój kumpel David jest kapitanem. Swoją drogą ciekawe, co on teraz robi... Ku*wa!
Zerwałem się na równe nogi, aż zaskrzypiały sprężyny łóżka. Piątek! Impreza u Davida nad jeziorem! No tak... To jest to.
Co tu zabrać?... Miotła niezbędna - w końcu każda okazja do treningu jest dobra! Jakieś piżamy... Bzdura! Przecież my - znaczy przynajmniej ja nie będę tam spał. Musiałem zachować oszczędność bagażu - w końcu podróżowałem siecią Fiu.
Ostatecznie stanąłem przed kominkiem z miotłą pod pachą. Wszystko inne miałem na sobie. Wziąłem z filiżanki odrobinę proszku i wrzuciłem go w ogień.
- Paryż... - zawahałem się. Nie znałem adresu. Po dłuższej chwili powiedziałem:
- Paryż. Dom rodziny Martines, posiadającej syna Davida Martines i drugiego syna, którego nie znam...
Wóz albo przewóz. Wszedłem w niebiesko-zielony płomień. Zakręciły się przede mną różne kominki i bach! Wylądowałem. W dodatku uderzyłem się miotłą. Rozejrzałem się nieprzytomnie.
- Jesteś, Diable! Pewnie, znając życie, nie chciało ci się wstać?
Powitał mnie roześmiany David. Całe szczęście!
- Hej, Blondi! No, jak widać jestem. Mam nadzieję, że nie jako ostatni?
- Nie, są jeszcze tylko Ell i Pett.
- A co teraz robicie?
- Starych nie ma, więc siedzimy, gadamy i czekamy na resztę, zanim przeniesiemy się do domku nad jeziorem.
- A co powiesz na mały trening? - oczy zaświeciły mi się z pasją. - Dwóch na dwóch? Ja i Ell kontra ty i Rua?

David ?

poniedziałek, 18 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd. Mai

Przyglądałem się Mai, podczas gdy ta patrzyła bezmyślnie na przesuwający się za oknem krajobraz. Jeny, jaka ona piękna... Jej brązowe oczy nieruchomo tkwiły w jednym punkcie, szkliste i w zupełnie martwym wyrazie. Jej ciemne, kręcone włosy łagodnie opadały na ramiona. Jak miewała w zwyczaju, podkurczyła nogi i przytuliła się do swoich kolan.
Najwidoczniej wyczuła na sobie moje spojrzenie, gdyż w pewnym momencie odwróciła wzrok w moją stronę. Spojrzawszy głęboko w jej ciemne oczy, speszyłem się i nagle zainteresował mnie przesuwający się za oknami las. Kątem oka dojrzałem, że Mai przechyliła głowę pytająco.
- Dzięki za plaster - powiedziałem szybko. "Brawo" - dodałem w myślach - "Jesteś taki romantyczny i taki oryginalny..."
- Nie ma za co.
Podniosłem na nią oczy i ujrzałem, że uśmiecha się delikatnie. Odwzajemniłem, jednak w moim wykonaniu wyglądało to zapewne jak wymuszony grymas, który w dodatku przypomina minę towarzyszącą osobie cierpiącej na przewlekłe rozwolnienie.
- Znowu mnie ratujesz - zauważyłem oschle. Jak zwykle. Moje ciało nie jest chyba dostatecznie zgrane z moimi uczuciami.
- Ktoś musi - odparła radośnie.
Oczywiście od razu skojarzyło mi się z tym, że uważa, iż sam sobie nie radzę. Mimo to ugryzłem się w język.
- Spójrz, peron! Jesteśmy!
~*~
- Spotkamy się na Placu Horkruksów?
- Tak. Wyślij do mnie sowę. Jeśli chcesz...
- Chcę - odpowiedziała Mai, jednocześnie zaglądając mi głęboko w oczy.
- To... Do zobaczenia - powiedziałem, przy czym starałem się nie zabrzmieć zbyt smutno, po czym miałem zamiar się oddalić. Mai rzuciła mi się na szyję. Na pewno zrobiłem się czerwony jak burak. Niech to!
- To pa - rzuciła i odwróciła się na pięcie. Zostawiła mnie na peronie w stanie kompletnego mętliku w głowie. Rozejrzałem się uważnie. W tłumie dojrzałem mojego tatę. Kiedy mnie dostrzegł, pomachał do mnie ręką, a ja udałem się w jego stronę.

Papillonlisse:Od Jane c.d. Petty’ego

-Naprawdę nic się nie stało –powiedziałam z uśmiechem-Dla przyjaciela zawsze warto
Chłopak uśmiechnął się, lecz po prostu czułam, że coś jest nie tak.
-No to do zobaczenia Jane –powiedział
-Do zobaczenia i niech cię ta żmija nie zje –zaśmiałam się delikatnie
Przygryzłam wargę. Nie chciałam się z nim tak pożegnać. Wzięłam wielki oddech. Podeszłam do niego. Dzieliły nas tylko centymetry. Delikatnie i krótko go pocałowałam, po czym zostawiając go zamurowanego pobiegłam do domu.
„Już widzę minę jego taty” –pomyślałam a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pewnie teraz spytał go czy aby na pewno jestem jego przyjaciółką. Nie daleko domu przywitał mnie, Bakster. Amstaf mojej maochy.
-Jak widzę jego kluskowata mość ruszyła zadek z posłania –zaśmiałam się i pogłaskałam go.
W kuchni była cisza o dziwo jak makiem zasiał. Przy garach stała Zrzęda nucąc sobie pod nosem „Pieśń 7 skrzatów domowych”. Na stole leżał sernik z jagodami. Nogi mi zmiękły, ja go musiałam mieć, ale zwinięcie potrawy z przed nosa Zrzędy to jak…. No jak… Po prostu bardzo trudno zabrać jej ten sernik.
Podeszłam do stołu. Skrzatka natychmiast się odwróciła.
-A ty, co sobie myślałaś? –spytała –Wstrętny bachor
-Ej uważaj sobie –burknęłam –Za parę lat może będziesz musiała się MNIE słuchać
-Prędzej to moją głowę powieszą jak te sarny w salonie niż będę cię słuchać –warknęła
Przewróciłam oczami. A dla moich rodziców to miła skrzatka. Zrobiłam dwa kroki w stronę drzwi a po chwili zaczęłam biec do stołu. Zabrałam kawałek sernika i zniknęłam w moim pokoju.
„Ciekawe jak tam ma Petty”- pomyślałam nagle.
<Petty?>

niedziela, 17 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd. Ell

- Bez obrazy, ale chyba nie powinnaś decydować o tym, jacy goście zjawią się u Davida, w j e g o domku na j e g o imprezie - zauważyłem.
- Właściwie masz rację... - odpowiedziała cicho. - Ale myślę, że David nie miałby nic przeciwko twojej wizycie.
- Nie wiem, czy dobrze bym się tam bawił - odparłem. Elliezabeth przewróciła oczami.
- Oczywiście, że dobrze! Będą tam Jane i Pett, którzy też są półkrwi... - powiedziała dziewczyna i urwała, zrozumiawszy, co właśnie powiedziała. Spojrzałem na nią spode łba. - Oczywiście nie miałam na myśli nic złego...
Nie czekałem na dalszy monolog. Podniosłem się z miejsca.
- Eric... - zaczęła błagalnym tonem. - Przecież wiesz, że taka nie jestem! Eric! Wiem, że to zabrzmiało, jakby półkrwi czarodzieje nie mogli się zadawać z czystokrwistymi, czy coś...
Szedłem dalej, nie patrząc w tył.
- ...ale nie miałam tego na myśli! - usłyszałem za sobą tupanie, co oznaczało, że Ell wstała z ławki i zaczęła mnie gonić.
- Jesteście tacy sami jak my! - krzyknęła za mną. Zatrzymałem się gwałtownie.
- Tacy sami?! Dziewczyno! To tak, jak mówić: sowy są takie same jak inne ptaki lub kaktusy są takie same jak inne rośliny zielne. My nie jesteśmy TACY sami. My jesteśmy CI sami. Wszyscy jesteśmy czarodziejami, wszyscy jesteśmy LUDŹMI!
Jeszcze nigdy nie wypowiedziałem do nikogo takiego potoku szczerych słów - poza Mai, rzecz jasna. Ell stała z rozdziawioną buzią.
- Źle mnie zrozumiałeś - powiedziała cicho. Spojrzała mi głęboko w oczy.
- Może... - speszyłem się nagle. Zawsze tak mam, kiedy na kogoś wjadę.
- Zgoda?
- Ehe - potwierdziłem. - Ale nie nakłaniaj mnie więcej do imprez zamkniętych, bo więcej z tego szkody, niż pożytku.
- OK - przytaknęła.
- Idziemy?

Ell? Skończ ^^

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Leżę sobie na łóżku w sypialni. Gapię się w sufit. O, nigdy nie zauważyłem, jaki jest ładny! I mucha po nim chodzi, no proszę...
Głodny? Tak, może być. Wstaję? NIGDY! Dobra, więc co teraz...
- ZGRYZOTKUUUU!!! - zawyłem. Skrzat pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
- Co tak długo? - warknąłem wyniośle.
- Wybacz, garçon - skłonił się nisko tak, że jego wielki, haczykowaty nos zarył o podłogę. - Proszę mi pozwolić zauważyć, iż rodzice Panicza organizują bankiet, a domowe skrzaty zaangażowane są w przygotowanie uroczystości.
Przewróciłem oczami. Bankiet. Zapomniałem o tej ich "imprezce". Szata wyjściowa i włosy na ślinę testrala. Po moim trupie!
- Tak, czy inaczej, zrób mi jakieś naleśniki czy coś. Mogą być z owocami. Tylko szybko!
Skrzat spojrzał na mnie, jakbym wybił pół społeczeństwa, ale bez słowa krytyki skłonił się tak samo nisko jak przedtem, zaszurał poszewką na poduszkę, w którą był ubrany, i już go nie było.
Leżałem dalej, oddając się wspaniałemu zajęciu, jakim jest słodkie lenistwo. Nagle usłyszałem stukanie w szybę. Kiedy dźwignąłem się i otworzyłem okno. Biała sowa... Z liścikiem? Ach, to pewnie od Ell. Przypomniałem sobie, że wczoraj do niej napisałem, kiedy przypadkiem znalazłem jej sówkę przed moim domem.
Pospiesznie zdjąłem jej z nóżki liścik.
"U mnie straszliwe nudy  za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"
Wziąłem do ręki pióro i pergamin, leżące na nocnym stoliku obok łóżka i nabazgrałem:
"Witaj Ell! Zaraz zwariuję. Czekam tylko na wspólny weekend u Davida. Nigdzie się nie wybieram. Dzisiaj moi rodzice organizują bankiet. Będą na nim same sztywne szychy z ministerstwa, toteż zapowiada się ekscytująco... No nic, życzę ci miłego pobytu. Spotkamy się u Smoka. Adam"
Niechętnie podszedłem do parapetu, na którym czekała sowa.
- Wybacz, ale nic dla ciebie nie mam, bo sowy trzymamy na dole, w salonie - powiedziałem do sowy patrzącej na mnie z wyczekiwaniem. Wyglądała na oburzoną.
- Leć do swojej pani - rozkazałem, przywiązawszy ptakowi liścik. Zwierzę natychmiast wyleciało przez okno.
- ZGRYZOTKU!!! - zawołałem, kiedy sowa zniknęła z pola widzenia. Skrzat natychmiast pojawił się na górze.
- Gdzie moje naleśniki?!
- Wybacz, garçon, uniżonemu słudze. Już się robią - skłonił się ponownie i skierował się do drzwi.
- Możesz... - zawahałem się. - Polej dużo czekolady - powiedziałem władczym tonem i wróciłem na łóżko.

Ell?

Bellefeuille: Od Mai: c.d. Eric'a

Uśmiechnęłam się lekko. Ostrożnie podeszłam do ptaka, a ten patrzył na mnie czujnie. Podniosłam klatkę i otworzyłam ją, a Venezia wskoczyła do środka. Szybko zamknęłam klatkę i położyłam ją na siedzeniu. Uklękłam obok Eric'a.
- Może lepiej nie wciskać tam tej klatki. - powiedziałam, a Eric coś burknął pod nosem. Wyjęłam z torby plaster i chusteczkę. Starłam krew i zakleiłam dość sporą rankę.
- Gotowe. - usiadłam z powrotem. Eric po chwili poszedł w moje ślady. Znów się zamyśliłam. Wiedziałam, że będę siedzieć na dachu domu Aarona lub u siebie w pokoju, dopóki nie spotkam się z Eric'iem. Stanowił mój jedyny łącznik z "normalnym" życiem. Jeżeli normalną można nazwać naukę szkole magii.
Po chwili zorientowałam się, że Eric mi się przygląda, podczas, gdy ja niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w okno. Spojrzałam na niego, a on speszony odwrócił wzrok. Pytająco przechyliłam głowę.

Eric?

Héroiqueours: Od Mikayli CD Petta

Jadłam z rodziną właśnie obiad gdy dostałam wiadomość od Petta.
- Nie ... próbuj...wstać...od ...stołu...-powiedziała moja przewraźliwiona matka.
- Ale.. sowa...i..-niedokończyłam.
- To poczeka!!
Po 15 minutach weszłam do pokoju.
-Dziękuję powiedziałam sowie .
Przeczytalam list i odpisałam:
" Wiem że jest. Mogę jechać! Ciekawe jakie będą atrakcje ^.^
No no widzę że znajomość z Jane się pogłębia co ? ;D "

i wysłałam .

<Petty?>

sobota, 16 listopada 2013

Héroiqueours: Od Petty'ego C.D. Willa

Mimo, że na poczontku wydawał się ponurakiem okazał się spoko..
- Założyliśmy się o.... - Zacząłem się zastanawiać o co.. - Szczerze nie
mam pomysłu - Zaśmiałem się - Ale co ty na to byśmy poszli do mugolskiego
kina?
- Co? - Zapytał zaskoczony
- No mówiłeś że rodzice mówią ci że za mało czasu spędzasz czasu
z rówieśnikami, więc chodźmy do kina! - Powiedziałem uradowany
Chodź on nie wyglądał na ucieszonego - No chodź będzie fajnie!
- No dobra.
Gdy weszliśmy do mugolskiego świata, ruszyliśmy do centrum by udać się
do jakiegoś kina.. Po 20 minutowym kręceniu się tu i ówdzie znaleźliśmy
się w kinie gdzie kupiliśmy popcorn i cole po czym udaliśmy się by kupić
bilet na jakiś film...
- To jak Willi?
- Co?
- Na jaki film idziemy? Akcja, Horror, Komedia, Przygodowe... Czy jakie?

Will?               

Héroiqueours: Od Petty'ego Do Mikayli

Gdy otrzymałem list od Miki od razu zająłem się odpisaniem..

"Mika!
Hej! Tak dostałem list wczoraj! Też się nie spodziewałem.
U mnie? A spoko ostatnio spotkałem się z Jane...
A u Davida również [Z tego co wiem]
Właśnie! Wiesz że w ten weekend jest impreza u Davida?
Mamy się zjawić u niego o 10:00 w piątek i jedziemy na cały
weekend do jego domku nad jeziorem
będzie Jane, ja, Adam, Ell, David i oczywiście Ty ;D Możliwe
że będzie Miranda [NW] i może Eric... Długa historia Ell go
zaprosiła bo David zgodził się by wzięła kogoś ze sobą..
A co u ciebie? I będziesz????

Petty"

Napisałem po czym podałem list sowie mówiąc gdzie ma lecieć.
Następnie położyłem się na łóżku czekając na odpowiedź.

Mika?                     

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Zaśmiałem się po czym zaproponowałem byśmy poszli do mojego pokoju
Mój pokój jest w miarę duży w kolorach Czerni, zieleni, złota i granatu.
Mimo iż mój ojciec nie jest fanem mugoli to mam jeszcze tam Dużą plazmę
i komputer...
Siedzieliśmy i gadaliśmy o różnych rzeczach od tematów zwiąnych z Akademią
aż po weekendową imprezę u David'a, i tewnie byśmy siedzieli tak dalej
gdyby nie zjawił się w pokoju mój skrzat.
- Tak Dingo? - Zapytałem gdy pojawił się w pokoju
- Witam panicza Rua. - Ukłonił się i zaczął mówić dalej - Pański ojciec już jest.
I kazał zawołać panicza, ponieważ mają gościa Panią Carvor. - Powiedział
po czym z cichym pyknięciem zniknął.
Ja chwilę się działem z otwartą buzią, ale Jane mnie szturchnęła
- Coś się stało? - Zapytała
- Nie nic.. - Powiedziałem - Może oprócz tego, że właśnie przyszła moja przyszła
macocha, to nic się nie stało - Odpowiedziałem udając, że to nic..
- Aż tak źle..?
- Nawet nie wiesz jak! - Powiedziałem - Widziałem tą babę raz w życiu a mój
ojciec nie lepszy bo dopiero miesiąc ją zna! - Uniosłem się - Ta kobieta jest
okropna udaje przymnie miłą ale nie lubi za sam fakt, że nie jestem Czystej
Krwi! To bardzo złośliwa kobieta sam nie wiem jakim cudem mój ojcec związał
się z moją matką mugolką skoro odkąd pamiętam miał już z 6 żon!
- To nieźle.. - Powiedziała zdziwiona
- No... 1 to była moja matka, 2 Cecylia ożenił się z nią jak miałem 7 miesięcy a ich
rozwód był gdy miałem 2 latka, 3 Kasandra gdy miał 3 lata ale marła rok później...
Była chora.. 4 Angelica gdy 5,5 lat był z nią 1,5 roku a  6 Rachel gdy miałem 8 lat
był  nią 2,5 roku a potem ja poważnie zachorowałem więc odpuścił se szukaniem
nowej żony a teraz gdy nic mu nie stoi na drodze zabrał się za Panią Hestię Carvor.
-Powiedziałem a na mojej twarzy było widać oburzenie - I wiesz nie chcę być nie
miły czy coś.. Ale lepiej by było gdybyś już poszła... - Powiedziałem - Wiesz gdyby
ojciec był sam to spoko.. bo mimo wszystko to jest nawet spoko ale jest tu ta Carvor
więc..
- Spoko - Powiedziała - To chodź
- Ok. - Powiedziałem
Gdy zeszliśmy natknęliśmy się na mojego ojca i ,,Och broń ją boże przede mną bo nie
wytrzymam" Panią Carvor..
- O witaj synu! - Powiedział i objął mnie ramieniem - Pamiętasz Hestię?
- Oczywiście Tato - Powiedziałem z udawanym uśmiechem
- Witaj Petty - Uśmiechnęła się tak słodko, że aż rzygać mi się zachciało... - A kim jest
ta dziewczyna? - Zapytała się wskazując na Jane.. ,,Ciekawska żmija''.  Wtedy też
ojciec zwrócił na nią uwagą.
- To jest... - Zacząłem ale Jane mi przerwała
- Jane Star. -Powiedziała
- Och witaj! Jesteś Petty'ego..?
- Przyjaciółka ze szkoły - Powiedziałem
- Czy ona jest... - Zaczęła żmija ale przerwałem jej
- Też jest pół krwi wiesz tato..? Przedstawił i poznał bym was ze sobą lepiej ale Jane
już wychodzi - Powiedziałem po czym pożegnałem się z Jane przepraszając ją jeszcze raz..

Jane?
                     

Ombrelune: Od David'a C.D. Jane

Dostałem kolejną wiadomość...
,, Dzięki za wiadomość"
Katastrofa! ,,Szykuj sobie grób, Smoku!" Krzyczał głosik w mojej głowie..
No tak! Przecież Petty mnie zapije jak się dowie, że wygadałem wiewióreczce
o tym, że mu się podoba! ,,Zachciało ci się wylądować w trumnie to masz idioto!"
Z takimi przemyśleniami wiziąłem kartkę i napisałem do Jane
,, Ale ani mi się waż mówić, że to ja ci o tym powiedziałem!
Bo jak mu wygadasz to wyląduje w trumnie! ;'( <Smuteczek za smoczkiem>
A ty nie będziesz zaproszona na pogrzeb! <Tera ty Smuteczek.. Hehe:D>
PS. Impreza będzie w ten weekend! Spotykamy się u mnie o 10:00! "
Po chwili list był już w drodze do Jane a po pewnym czasie miałem już odpowiedź
,,Ok :)"
Ta! Oby mnie tylko nie wydała...

Koniec ^^                

Ombrelune:Od Ell cd Erica

- Aha... No to... Fajnie wiedzieć - powiedziałam patrząc na mojego do połowy stopionego loda - mi też się fajnie gada
- Jakie wyznania - Eric spróbował rozładować napięcie. I to z dużym powodzeniem, bo po chwili parsknęłam śmiechem.
- Ssss zimno - powiedziałam, bo faktycznie robiło się ciemno.
- Chyba się zasiedzieliśmy.
- A ja mam jeszcze pół listy! - pisnęłam.
- Mi też -przyznał
- Zakupy jutro?
Wahał się chwilę ale pokiwał głową.
- To do zobaczenia - wzięłam na pół rozwaloną torbę i wyjęłam smartfon
żeby sprawdzić godzinę.
- Ty jesteś czytej krwi no nie?
- Tak...
- I masz mugolskie rzeczy?
- Fascynuje mnie to. I... Modę mają fajną.
- Jasne, rozumiem. Nie pasujesz do Ombrelune.
- Już mówiłeś.
- No wiem. Ale nie pasujesz.
- Mam się cieszyć?
- Po części tak, bo...
- Wiem, Adam i David.
- Nie tyle co... Ombrelune ma raczej złą sławę wśród nas.
- Rozumiem.
Zamyśliłam się chwilę - sorry ale już jest serio zimno muszę iść. Aha!
David organizuje impre za niedługo. Czuj się zaproszony.

<Eric?>

piątek, 15 listopada 2013

Ombrelune: Od Elliezabeth do Adama

Aaaa...! Nuuuuda! Jhfhvoiejfhviuerhvie! Leżę i nie wstaję. Fejs (wiem, że to tandetny wynalazek Mugoli, ale zabija czas) nawet namówiłem Mikaylę. Ale jej się to średnio podoba. Leżę i patrzę na moje pozostałości z fasolek o wszystkich smakach. Chyba nigdy więćej tego nie zjem. Nagle coś zastukało w szybę. Wyciągnęłam różdżkę schowaną w ładne skórkowe etui szytego specjalnie dla mojej różdżki u pana Olivandera. Uważnie popatrzylam w ciemne okno. Pojawiła się tam biała plama. Odetchnęłam i schowałam różdżkę.
- Właź, Leach i mnie nie strasz - powiedziałam z ulgą do sowy.
Miała przyczepiony do łapki liścik.

"Hej Ell. Co tam? Adam"

Uśmiechnęłam się, wzięłam kawałek pergaminu i wyrwałam pióro od Leah. No dobra, wcale jej nic nie wyrwałam. Miałam takie póro z metalową stalówką. Odpisałam :

"U mnie straszliwe nudy :) za 3 tygodnie jadę z rodzicami do Afryki. Chcę się pouczyć tamtejszych zaklęć. A ty? Gdzieś jedziesz? Coś robisz?"

Przyczepiłam list do łapki sowy i poleciłam :
- Do Adama. Znasz adres. No nie?
Leah popatrzyła się na mnie jakby coś sugerowała ale poleciała. Teraz tylko czekać na odpowiedź...


Adam?

czwartek, 14 listopada 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d Davida

Spojrzałam na kartkę."Jednak Rebecka miała racje" pomyślałam.I aż pisnęłam ze szczęścia.Rudy kot wszedł do mojego pokoju.Wzięłam go na ręce i zaczęłam się kręcić w koło.Rzuciłam się na łóżko i puściłam kota a ten popędził tak że aż się za nim kurzyło.Nagle doszła do mnie przykra prawda ,a jeśli on kłamie?Może tak naprawdę nadal o coś chodzi innego.Lecz nie chcę zaprzątać sobie tym głowy.Mam taki zaciesz że nawet przedawkowanie cukru to był pikuś.Nagle do pokoju wszedł Maxi.
-A tobie co dziewczyno?-spytał-Taki zaciesz ostatnio miałaś po mentosach.Chyba że...Nico
Coś huknęło a koło mnie znalazł się drugi brat.
-Hm...Czerwoność na twarzy...
-To są rumieńce baranie-burknęłam
-Tak więc czerwoność na twarzy-puścił to mimo uszu-podwyższone ciśnienie ,jakiś chłopak musiał maczać w tym palce
-Tak więc Tato!!!-wrzasnął Maxi
Nagle i pojawił się mój ojczulek.Po chwili macocha i Nadine.
-O co chodzi?-spytała Malvine
Maxi podszedł do niej i szepnął parę słów na ucho.
-No wynocha,kobiety muszą tu porozmawiać.Nie obraź się Nadine ale ty też musisz wyjść-powiedziała
Siostra fuknęła.Odwróciła się napięcie.
-Tak więc chcesz o czymś porozmawiać?-spytała siadając na łóżko.
-No bo...No bo...Bo...no bo....-nie mogłam nic wykrztusić
-Nic nie mów.Ładny chociaż jesz?-cała Malvine od razu wie co po mojej główce chodzi.Skinęłam mocno głową.-Lubisz go?
-Tak i to bardzo-powiedziałam
-A jak się nazywa?-spytała
-Petty Rua-powiedziałam
Uśmiechnęła się i poszła.Wiedziałam że i tak i tak wszyscy podsłuchiwali prócz taty,bo jak to on mówi "w damskie sprawy się nie miesza".Wzięłam kartkę i odpisałam.
"Dzięki za wiadomość" po czym dodałam uśmiechniętą minką.
<David?>

Papillonlisse:Od Jane c.d Petty


Uśmiechnęłam się do niego.
-Jasne-powiedziałam-Mam nadzieje że mnie tylko nim nie otrujesz,ale pewnie jesteś dobrym kucharzem
Zaczęliśmy iść w stronę domu Petty'ego.
-Ale wracając.Ty masz skrzata?-spytałam
-Tak a ty nie masz?-zdziwił się delikatnie
-Oczywiście że mam jedną spróchniałym zrzędę od rodziny taty i jednego pracowitego jak mrówka skrzata od rodziny macochy-powiedziałam
-Jak się nazywają?-spytał
-Ja tam na nich mówię Zrzęda i Pracuś -powiedziałam ale tak naprawdę mają na imię Enveloppe i Tire
-Zgaduję że zrzęda to Enveloppe-powiedział
-I masz rację-powiedziałam
Nagle doszliśmy do domu Petty'ego.
-Witam w skromnych progach-powiedział z uśmiechem
Uśmiechnęłam się.Od progu przywitał się z nami skrzat Petty'ego.
Chłopak zaprosił mnie do kuchni po czym podał ciasto.Wzięłam jeden kawałek.Nie było złe ,może troszeczkę przypalone od spodu ale co tam.
-I jak ?-spytał
-Naprawdę bardzo dobre-przyznałam a chłopak się uśmiechnął
-Nie kłamiesz?-spytał
-Nie ,jest na serio dobre-powiedziałam
-Nie wierzę ci-powiedział
Spojrzałam na niego spode łba.Po czym przewróciłam oczami.
<Petty?>

Papillonlisse:Od Jane c.d Sarah

Gdy wrzuciłam połowę fasolki do buzi.Myślałam że lepiej być nie może.
-No więc? Jaki smak?-spytała
-Wata cukrowa-powiedziałam z uśmiechem
-Nie wierzę ci-powiedziała
-To uwierz bo ja nie kłamię-powiedziałam
Dziewczyna lekko drżącą włożyła pół fasolki do buzi.A po chwili się uśmiechnęła.
-Miałaś racje to na serio jest wata cukrowa-powiedziała
-A nie mówiłam,ja kłamię tylko z fasolkami jak taki dowcip mi zrobią bracia-powiedziałam
-Jaki jest twój najgorszy smak jaki znalazłaś?-spytała
-Mydło,szampon i żel do golenia-powiedziałam-Język mi pachniał przez miesiąc
Sarah wybuchła śmiechem a po niej i ja.Nagle pociąg się zatrzymał.Wzięłam swoją walizkę i uściskałam Sarah.
-No to do zobaczenia-powiedziałam
-Ale napiszesz do mnie?-spytała
-Jasne ,jak tylko będę miała czas-uśmiechnęłam się.
*Dwa tygodnie później*
Siedziałam na kartką i skrobałam piórem list do Sarah.
"Do Sarah
Jak tam ci mijają wakacje?Ja przyznam że u mnie nie jest źle.Bracia robiąc na złość i teleportują się w domu na prawo i lewo.A moja młodsza siostra pomału odkrywa swoje umiejętności.
Czekam na szybką odpowiedź Jane"
Podałam list mojej płomykówce a ta wyleciała.
<Sarah?>

środa, 13 listopada 2013

Ombrelune: Od Adama cd. Mikayli

- No co? - zapytała Mikayla, kiedy wszyscy zgromadzeni, w tym ja, obrzucili ją zdziwionym wzrokiem. David pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- No? - powtórzyła ponaglająco.
- Przed chwilą mnie przeprosiła - syknął Smoku głosem tak pełnym pretensji, jakby właśnie go urażono, nie przeproszono za cokolwiek.
- To chyba dobrze, nie? - powiedziała szybko Mikayla z szerokim uśmiechem na ustach. David zgromił ją spojrzeniem.
- Ja już nic nie rozumiem! - żachnęła się.
David westchnął głęboko, jakby właśnie miał wytłumaczyć trzylatkowi wzór E = mc².
- Chodzi o to - zaczął głosem wyrażającym znużenie i wielki wysiłek - że Clarisse przeprosiła MNIE. Zachowała się, jakby całkiem nie wiedziała, co złego zrobiła. Powinna przeprosić Pettyego. Obraziła ród Martines, ale to nie mnie należą się przeprosiny. Dopóki nie wyciągnie ręki do mojego kuzyna, nie mam zamiaru wybaczać jej czegokolwiek.
- Rozumiem... - odpowiedziała cicho.
- Stary, daj spokój. Nie oczekuję nic od tej głupiej krowy - wtrącił się Pett - ale zapamiętaj, że po wakacjach już nie będę się liczył z tym, że jest dziewczyną.
W głosie Petty'ego nie było właściwie słychać gniewu. Jest najwyraźniej mniej pamiętliwy od naszej Clarisse. Ja zauważyłem u niego raczej żal. Jakiś tam stłumiony rodzaj żalu.
David i Petty dyskutowali zawzięcie o zachowaniu Aniołka - tak przezywam Clarisse, ale raczej zwracając się do niej, bo wątpię, by po tym wszystkim moi przyjaciele zakorzenili to przezwisko - a cała reszta siedziała zmieszana, przysłuchując się i przytakując co jakiś czas rozmawiającym.
- Witajcie, kochaneczki! - w drzwiach stanęła starsza babka z wózkiem pełnym słodyczy - Czego sobie życzycie?
- Poproszę paczkę fasolek Bertiego Botta - Ell wstała i wyciągnęła rękę z pieniędzmi w kierunku sprzedającej. Jak lew rzuciłem się do przodu, wyciągnąłem z kieszeni kilka złotych monet, jakiś stary cukierek i kłębek włosów Lucyfera, po czym odliczyłem kwotę i podałem właścicielce wózka.
- Zwariowałeś?! - syknęła Ell. Mrugnąłem do niej zawadiacko.
- Nienawidzę tego - szepnęła dziewczyna, gdy kobieta opuściła przedział. - Sama umiem za siebie zapłacić, a na biedę też się nie uskarżam.
Nie odpowiedziałem. Włożyłem sobie do ust jedną fasolkę.
- Co ci jest? - spytała przestraszona Ell - jesteś cały czerwony!
Szybko oddychałem szeroko otwartymi ustami, starając się ochłodzić. Trafiłem na fasolkę o smaku jakiejś ostrej papryczki.
- Wody! Wody ku*wa!!! - zdołałem krzyknąć. Szybko pożałowałem nieprzemyślanej wypowiedzi, gdyż David, korzystając z okazji wkurzenia mnie, wyciągnął zza pazuchy różdżkę.
- Aguamenti! - powiedział stanowczo. Naraz wytrysnął na mnie strumień lodowatej wody, mocząc mnie całego od czubka głowy, po pięty.
- Ty, ty... - zagotowałem się, kiedy tylko zdołałem wykrztusić słowo, a woda ustąpiła.
- Nie ma za co - David uśmiechnął się z satysfakcją.
- Habanero - ni stąd, ni zowąd wypalił Pett. Spojrzałem na niego głupkowato. - Najostrzejsza papryka świata. Papryka habanero - wyjaśnił.
- Dojeżdżamy! - krzyknęła podniecona Mikayla. - Nareszcie!

~*~

- Do zoba w wakacje, wysyłaj sowę! - żegnał się ze mną Smoku, przybijając mi piątkę.
- Owocnego podrywu, Blondasku - wyszczerzyłem się jadowicie.
- I wzajemnie - zaśmiał się. - Bywaj!
Obserwowałem, jak przechodzi przez barierkę. Szedł w kierunku ściany i już go nie było.
- Ell! - zawołałem, widząc przyjaciółkę również kierującą się do świata mugoli. Przystanęła. - Nie pożegnałaś się - zauważyłem, kiedy znalazłem się przy niej.
- Ty też nie - odparła, uśmiechając się blado.
- Życzę ci wakacji dużo ciekawszych niż moje - szturchnąłem ją zaczepnie.
- Napisz do mnie... Jeśli chcesz - szepnęła. Skinąłem głową - Muszę lecieć. Pewnie czeka już mój tata.
Nie czekając na odpowiedź, przeszła przez barierkę, a ja zatonąłem w rozmyślaniach, przyglądając się pustoszejącemu peronowi. Wszyscy uczniowie oddalali się z rodzicami, witającymi ich po długiej nieobecności. Ja nawet nie dostałem od moich ani jednej sowy. Pewnie po mugolskiej stronie czeka już na mnie jeden z domowych skrzatów... Jeśli w ogóle czeka.
Pokręciłem głową sam do siebie i przeszedłem przez barierkę z kufrem ułożonym na wózku. Z wewnątrz słychać było zawodzenie Lucyfera.
- Paniczu! - usłyszałem piskliwy głos, kiedy znalazłem się między peronami 9 a 10 w paryskim Gare de Lyon. Spostrzegłem zbliżającego się do mnie Figielka. - Jak miło widzieć Panicza! W domu czeka już duża kolacja, specjalnie dla Panicza. Byłby Panicz tak dobry i podążył za mną? Wrócimy na Rue du Renard za pomocą mugolskiego metra i...
- Jesteś pewien - przerwałem mu - że mugole nie ześwirują, kiedy cię zobaczą?
- Z całym szacunkiem, Paniczu - ukłonił się nisko - ale wypełniam rozkaz monsieur Brooks.
"No tak" - pomyślałem - "Któż inny mógłby wpaść na tak nienormalny pomysł, jeśli nie mój wielce zainteresowany mną tatuś". A głośno dodałem:
- Figielku, nie możesz jechać metrem. Wyglądasz... Niemugolsko. Taak... - to był najlepszy przymiotnik, jaki mi się nasunął.
- Nie mamy innego środka transportu, garçon.
- A sieć Fiu? - spytałem z nadzieją w głosie.
- Wiesz, Paniczu, że mam odrobinę proszku w kieszeni i...
- Ekstra - pociągnąłem go za rękę do pomieszczenia dla obsługi peronu. Nie lubię takiego pieprzenia.
Na całe szczęście w staroświecko urządzonym pokoju był kominek. I było pusto.
- Idę pierwszy - oznajmiłem. - Ty patrz, czy nie idzie żaden mugol. A! Jeszcze jedno! - zawołałem do skrzata - Rozpal mi tu ogień!
- Incendio - mruknął Figielek.
Wziąłem szczyptę proszku Fiu z woreczka podsuniętego przez skrzata, wsypałem go do kominka, w którym płomienie zmieniły barwę na zielono-niebieską i wkroczyłem do niego.
- Rue du Renard 112, salon rodziny Brooks. - powiedziałem głośno. Poczułem znajome zawroty głowy, przed oczyma zaczęły migać mi różne kominki, a po kilku minutach znalazłem się w domu. Wyskoczywszy z kominka, zacząłem się otrzepywać. Obok mnie po chwili wylądował Figielek.

wtorek, 12 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica cd Mai

Zaraz, zaraz... Ona powiedziała UMÓWIĆ?! Tak, wyraźnie usłyszałem. Mai chce się ze mną u m ó w i ć w wakacje! Ale przecież na pewno nie chodzi jej o to, o co zdawało mi się, że jej chodzi... Tak tylko jej się powiedziało... Chce się spotkać, iść na lody i tyle...
Mój nastrój gwałtownie poprawił się i zepsuł w przeciągu kilku sekund. Właściwie sam to sobie zrobiłem. Za dużo myślę. Zawsze za dużo myślę. Tymczasem Mai nadal oczekiwała odpowiedzi, wsuwając ciasteczkowe lody.
- Możemy się spotkać. - powiedziałem, szukając wzrokiem na stole winogrona, które uwieńczyć miało moją sałatkę pt. "Wszystko ze stołu, co nie jest obrusem". Nie wiedzieć czemu, mocno zaakcentowałem słowo "spotkać". Miałem nadzieję, że nie zauważyła tego, bo jeśli jednak, wyszłoby to z pewnością na moją niekorzyść.

~*~

Szybko jak we śnie znaleźliśmy się na peronie w Écuelle i zostaliśmy
zapakowani do pociągu. Za kilka godzin miałem rozstać się ze swoją Mai,
która od uczty wydawała się jakby posmutniała, na całe dwa miesiące.
Ubolewałem nad tym, że chwile tak szybko mijają. Nie wiem kiedy, po jednej
wielkiej przepychance z resztą uczniów, znaleźliśmy się w przedziale i zajęliśmy miejsca.
- Jest... - zaczęła Mai, jednak urwała. Nie bardzo umiała dobrać słowa.
- Jest jak podczas podróży do Beauxbatons. - podsunąłem jej, mocując się
z klatką Venezii, która nie chciała zmieścić się w schowku na bagaże.
- Jest idealnie... - szepnęła, jakby bała się, że może wszystko zepsuć.
Idealnie... To słowo dzwoniło mi w uszach. Dlaczego idealnie? Co jest idealne?
To, że jest tak, jak wtedy? To, że jest ze mną sama?
Odwróciłem głowę i spojrzałem na nią. Wpatrywała się nerwowo w swoje buty,
przygryzając wargę. Zamyśliłem się. W tej samej chwili mosiężna klatka
wyśliznęła mi się z rąk i upadła na stolik między siedzeniami z wielkim hukiem.
Venezia podniosła rumor, skrzecząc i trzepocąc skrzydłami z przestrachu.
Mai zerwała się na równe nogi.
- Przepraszam, Venezio - zwróciłem się do ptaka, ustawiając klatkę w pozycji
pionowej. Sowa, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie, uszczypnęła mnie
w wystający przez pręty palec.
- Ała! - syknąłem, odskoczywszy jak oparzony. Ptak napuszył się i wyglądał
na całkiem zadowolonego.

Mai?

Bellefeuille: Od Erica cd Ell

- Okej... - powiedziała smutno i ucichła. Zaczęła skubać swój wafelek, patrząc na mnie z ukosa, a mnie zrobiło się głupio. Nie lubię uczucia, kiedy ktoś przeze mnie popada w smutek.
- Przepraszam - szepnąłem po chwili nieznośnego milczenia. Elliezabeth spojrzała na mnie zaskoczona.
- Co? - zapytałem - Zrobiłem coś nie tak?
- Nie, nie... - zrobiła dłuższą pauzę - Po prostu jesteś jednym z niewielu chłopaków, z których ust usłyszałam słowo "przepraszam" - uśmiechnęła się dobrodusznie - Zresztą nie masz mnie za co przepraszać. To po prostu twoja decyzja. Mi nic do tego.
- Mam nadzieję, że uznasz to za komplement, ale zupełnie nie pasujesz do Ombrelune.
- Ombrelune to nie tylko nienawiść do szlam, chamstwo i obłuda... - zaczęła dziewczyna, a ja mimowolnie szeroko się uśmiechnąłem. Spojrzała na mnie z mieszaniną zdziwienia i wstydu. Jej wzrok pytał "Co znowu?".
- Znowu ich bronisz - zauważyłem bez grama złośliwości, raczej z dobrotliwym zrozumieniem. Zaczerwieniła się. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale byłem szybszy.
- Wiem, wiem. To twoi przyjaciele. Rozumiem, też mam swoich i wychodzę dla nich ze skóry... - przerwałem na chwilę. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Wszak ten Adam ma ją najwyraźniej na oku, a wydaje się silny i pozbawiony skrupułów... Nie... Nie powiem. A może? W końcu to nic złego. Moją wybranką i tak jest Mai... No, powiedz. Ucieszy się. Nie uzna cię za idiotę. Nie wygląda na taką...
Biłem się z myślami nieświadomy, że znów zapanowała cisza.
- Dobrze się z tobą gada. - rzuciłem szybko i odwróciłem wzrok.

Ell?

Papillonlisse: OD Willa c.d Petty'ego

OD Willa c.d Petty'ego:


Zmarszczyłem brwi patrząc na nowego kolegę. Nie byłem do końca pewny, czy chcę gdziekolwiek z nim iść. I jeszcze do tego lody. Wzdrygnąłem się już na samą myśl. Może to dziwne, ale lody to coś, czego od zawsze nienawidziłem. Cóż, nigdy nie byłem jak inne dzieci. Poczochrałem grzywkę i jeszcze raz spojrzałem na chłopca, który dziwnie się na mnie patrzył. W końcu już kilka chwil czekał na odpowiedz.
- Jasne... czemu nie. - mruknąłem mało entuzjastycznie.
- Jak nie chcesz... - zaczął mówić Petty, który pewnie zauważył mój brak entuzjazmu, ale szybko mu przerwałem.
- Chcę, naprawdę. Tak tylko powiedziałem.. często jestem ponury, nie bierz tego do siebie. Rodzice mówią, że to przez to, że za mało czasu spędzam z rówieśnikami, a za dużo z moim dziadkiem. Tata nazywa go starym mrukiem, ale on wcale taki nie jest. Nauczył mnie grać w szachy czarodziejów, no i w ogóle jest bardzo fajny. Wiesz, że... - zacząłem mówić szybko.
Rozmowa jakoś się toczyła, a my nieśpiesznie kierowaliśmy się do Lodziarni. Petty okazał się być dobrym słuchaczem, nie przerywał, a ja aż sam się zdziwiłem, bo dawno nikomu tak dużo o sobie nie powiedziałem.
- Jakie bierzesz? - zapytał czarodziej.
Podrapałem się po głowie.
- Nie wiem.. właściwie to nie lubię lodów.
Petty popatrzył na mnie jak na wariata.
- Nie może być! - zawołał – przecież każdy lubi lody! A tu mają najlepsze. Czekaj, zaraz pokażę ci mojego ulubionego.
I zanim się zorientowałem, trzymałem w ręku loda w kolorze, który widziałem pierwszy raz w życiu.
- No spróbuj! - zachęcił mnie kolega.
Zrobiłem wielkie oczy.
- No co ty, może lepiej ty go weź...
- Nie, mówię ci. Jak powiesz, że ci nie smakuje, to ty wygrasz zakład, a jak posmakuje, to ja.
- Jesteś pewny? A o co chcesz się założyć? - zapytałem.
- Powiem ci jak wygram. - powiedział chłopak uśmiechając się niepokojąco szeroko.
- Wmawiaj sobie, drogi Petty – powiedziałem odwzajemniając uśmiech, bo byłem pewny, że to ja wygram.
Czarodziej wyciął rękę, którą uścisnąłem, po czym poprosiliśmy panią stojącą za kasą o przecięcie.
Patrząc koledze w oczy ostrożnie polizałem loda. A potem jeszcze raz i niepokojąco szybko zjadłem go całego, po czym jeszcze się oblizałem.
Petty czekał cierpliwie aż skończę jeść, uśmiechając się coraz szerzej. Kiedy skończyłem powiedział:
- Widzę, że ci smakował.
Z niechęcią skinąłem głową, po czym powiedziałem:
- Taak. Ale warto było się zakładać, żeby spróbować takiego loda. Przepyszny!
Czarodziej zaśmiał się.
- „Nie lubię lodów” „Ty go weź” - zaczął mnie parodiować.
Popatrzyłem na wygłupiającego się chłopaka i stwierdziłem, że go lubię, po czym zacząłem się śmiać razem z nim, tak, że aż rozbolał mnie brzuch.
Ocierając łzę z policzka, zapytałem:
- Dobra Petty, to mów, o co się założyliśmy.

<Petty? Uhg, czy tylko ja mam z tym jakieś dziwne skojarzenia? ;p>

poniedziałek, 11 listopada 2013

Bellefeuille: Od Mai: c.d. Eric'a

Wcześniej zjadłam tylko małą porcję spaghetti, ale zawsze lubiłam słodycze, więc nałożyłam sobie dużą porcję lodów ciasteczkowych. Eric nakładał wszystkiego po trochu, w tym lody czekoladowe.
Wciąż myślałam o powrocie do domu. O tym, że będę tęsknić za Beauxbatons i Eric'iem.
- Będziemy do siebie pisać? - spytałam cicho.
- Pewnie! - odparł entuzjastycznie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Jak chcesz, to moglibyśmy kiedyś umówić się na Pokątnej. I tak nie mam większych planów na wakacje - powiedziałam.

Eric?

niedziela, 10 listopada 2013

Ombrelune: Od Elliezabeth cd Eric'a

- Lody...? Jasne! Miło mi - powiedziałam uśmiechając się promiennie.
- No to chodź - powiedział wskazując ręką na lodziarnię. - Ja stawiam.
- Nie, nie błagaaam. Nie lubię tak!
- Lubisz lubisz. Chodź.
Po czym poszliśmy w stronę lodziarni.
Chwilę później siedzieliśmy na ławce z kilkoma gałkami lodów w wafelkach.
- Wiesz... - zaczęłam - przykro mi z powodu chłopaków z Ombrelune...
- Jejuuu to znów nie taka wielka sprawa! - powiedział machając ręką na
znak, że lekceważy całą sprawę.
- Ale... No dobra. Niby Adam cię przeprosił.
- No. Nie broń ich tak znowu.
- Nawyk - powiedziałam gryząc kawałek wafla. - To moi przyjaciele i tak
już mam. Jak chcesz mogę cię z nimi skumplować.
- Wiesz... Dzięki za dobre chęci ale jestem zmuszony odmówić.
- Bo?
- Chyba nie będę się czuł... Swojo.
- Zobaczysz są super! - powiedziałam szczerząc się. - I jaką mamy bekę
z Davida jak lata za Mirindą!
- Ell... Serio.
- A przyjaźni się z nami Mikayla i Pett z Héroiqueours.
- Elliezabeth koniec. Pozostańmy przy tym, że się zastanowię ok? Serio mam
swoich przyjaciół i na razie mi dobrze.
- Okej. - powiedziałam smutno.
Nastała dość krępująca cisza. Skubałam wafel patrząc z ukosa na Erica.
Może nie jest zły. Po chwili się odezwał.


<Eric??>

Ombrelune: Od Adama

Leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit. Nudne wakacje. Cholernie.
Podniosłem się, wyjrzałem przez okno, pokręciłem trochę i znów
rzuciłem się na mebel, aż zaskrzypiały wszystkie sprężyny.
Sięgnąłem na nocny stolik po pergamin i pióro.
"Witaj Ell. Jak wakacje? U mnie nudy na kwadracie... Zrobiłaś już
zadania? Zobaczmy się dzisiaj czy tam kiedyś... Adam"
Nabazgrałem kilka słów i zwinąłem list w rulonik. Wziąłem czysty
kawałek papieru.
"Hej, Blondasku! Nudy, jak na cmentarzu. Trzymasz się? Porobimy coś?"
Włożyłem korespondencję do kieszeni i podszedłem do dużego,
ceglanego kominka. Sięgnąłem do porcelanowej filiżanki w różyczki,
która na nim stała i wziąłem do ręki odrobinę proszku Fiu.
- Francja. Paryż. Rue du Renard 112. Salon rodziny Brooks. - powiedziałem
głośno i wyraźnie, gdyż miałem dużo przykrych doświadczeń związanych
z niedbałym wypowiadaniem adresów. W najgorszym z wypadków
wylądowałem gdzieś w Nigerii. Wrzuciłem proszek do kominka, wstrzymałem
oddech i wskoczyłem w popiół. Wszystko zakręciło się wokół mnie, ujrzałem
szmaragdowe płomienie, które jednak nie parzyły mojego ciała, a przed moimi
oczyma zaczęły przesuwać się różne pomieszczenia. Sadza dostawała mi się
do nosa i oczu, ze wszystkich sił jednak starałem się nie wpaść w panikę.
Wreszcie dojrzałem antyczne meble mojego salonu. Wyskoczyłem z kominka,
głośno kaszląc. Otrzepałem ubranie i złapałem się za kieszeń, by sprawdzić,
czy moje listy nadal tam są. Na całe szczęście były.
- Paniczu! Z całym szacunkiem, ale zwracam paniczowi uwagę, że rodzice
panicza nie są przychylni poruszaniu się siecią Fiu między pomieszczeniami - usłyszałem
za sobą głos jednego z naszych domowych skrzatów. Bobek podszedł do mnie
z karcącą miną, jednak zauważywszy mój surowy, pełen pogardy wzrok, skłonił się nisko.
- To była sytuacja awaryjna - odrzekłem z wyższością, po czym skierowałem
się do klatki z sowami, stojącej w rogu pokoju.
- Awaryjna... Jak zawsze... Jak zawsze! - gderał skrzat, oddalając się do kuchni.
Duża, pozłacana klatka zmieścić mogła do dziesięciu dużych puchaczy. Zwierząt
w niej zamkniętych używaliśmy do wysyłania poczty.
Wybrałem dużą, śnieżną sowę, przyczepiłem jej do nóżki liścik do Ell
i podszedłem do ogromnego okna. Otworzyłem je szeroko, popatrzyłem przez
chwilę w niebo z zadumą, po czym wysunąłem rękę z sową.
- Do Elliezabeth Heap - oznajmiłem sowie, jakby była rozumnym człowiekiem.
Skinęła głową i poszybowała w niebo. Odwróciłem się na pięcie i znów otworzyłem
klatkę. Wyjąłem lekką, ale niezwykle silną płomykówkę. Przywiązałem do jej nóżki liścik do Smoka.
- Do Davida Martines. - powiedziałem i tak jak jej poprzedniczkę, wypuściłem
ją przez okno. Czekałem na odpowiedź. W międzyczasie skoczyłem do kuchni,
gdzie domowe skrzaty przyrządzały obiad.
- Blee. Chłodnik. - Wykrzywiłem się, podnosząc pokrywkę pierwszego z brzegu
garnka. Kucharze spojrzeli na mnie spode łba. Wiedziałem, że nie lubią krytyki,
jednak niewielu z nich śmiało się mi sprzeciwić.
- O! Lody! - podbiegłem do drugiego blatu, gdzie kilka skrzatów nakładało kulki
lodów o różnych smakach do pucharków. Wziąłem jeden z nich, sięgnąłem po
łyżeczkę i wyniosłem się z kuchni, nim ktokolwiek zdążyłby zaprzeczyć. Dobra.
Nie oszukujmy się - i tak nikt by nie protestował.
Usiadłem przy dużym stole w salonie i zacząłem pałaszować. Nagle na stole usiadła
śnieżna sowa, którą wysłałem do Ell. Szybko odstawiłem lody i dorwałem się do
liściku z odpowiedzią z takim rozpędem, że zwierzę zlękło się, rozpostarło skrzydła
i zaskrzeczało głośno.
"Hej Adam. U mnie wszystko dobrze. Zadania dalej robię. Bez obrazy, ale ty
pewnie jeszcze nie zacząłeś..."
W rzeczywistości Adam nawet nie chciał ich zaczynać.
"Myślę, że zobaczymy się niedługo. Jedziesz do Davida nad jezioro w ten weekend? Ell"
Na weekend?.. David nic mi nie mówił... Zanim jednak zdążyłem wypytać Ell
o szczegóły, przyleciała płomykówka od Davida.
"Hej, Lucyferku! Jest spoko, ale trochę nudy, więc w weekend robię małą imprezę
w domku nad jeziorem moich starych. Oczywiście jesteś zaproszony. Przyleć Fiu.
Piątek o szóstej. David".
Szybko odpisałem przyjaciołom, że będę, po czym wziąłem się znów za lody.
No, to plany na weekend mam.


Bellefeuille: Od Erica cd. Ell

- Nie miałem na myśli nic złego... - oznajmiłem cicho, masując miejsce, w które dziewczyna szturchnęła mnie łokciem.
- Jaa... Wiem... - wydukała Elizabeth, najwyraźniej zbita z tropu - Ja tylko tak...
- Kochaneczku! - W tej samej chwili zagadała do mnie ekspedientka, wychodząc spomiędzy regałów z naręczem podręczników maści wszelakiej - Mam wszystko z listy. Zapakować?
Nie czekając na odpowiedź, położyła wszystko na ladzie i wyjęła spod niej szary papier. Mrucząc coś pod nosem, robiła z książek paczki i obwiązywała je sznurkiem.
- Co teraz robisz? - zapytała Ell ugodowym tonem.
- Miałem jeszcze wejść po składniki do eliksirów. Ale chyba zahaczę jeszcze o lodziarnię. A co?
- Co dla ciebie panienko? - zza moich pleców wyszedł mężczyzna. Przejął od Elizabeth trzymany podręcznik i poszedł przodem, dając jej do zrozumienia, by poszła za nim do kasy.
- Poczekaj na mnie. - rzuciła.
Ekspedientka skinęła na mnie ręką. Wziąłem swoje paczki, zapłaciłem i wyszedłem. Po kilku minutach dołączyła do mnie Ell.
- Masz może... Ochotę na lody..?

Ell?

Papillonlisse: Od Sarah cd. Jane

- Tak. Dzięki - wzięłam jedną fasolkę, włożyłam do ust, momentalnie się skrzywiłam i wyplułam przez okno. Jane i Petty zaczęli się śmiać, że o mało sami się nie opluli. W końcu i ja wybuchnęłam śmiechem. Podczas, gdy my zwijałyśmy się ze śmiechu, po Petty'ego przyszedł David. Chyba wie, że jestem mugolką, bo jakoś podejrzanie się na mnie gapił... Chociaż może to dlatego, że gdy zaczynam się śmiać, robię naprawdę dziwną minę. Nic nie powiedział, tylko wziął Petty'ego pod rękę i wyszedł.
- A tak właściwie, to jaki smak miała twoja fasolka? - spytała mnie Jane.
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Jasne! Dawaj! - niecierpliwiła się.
- Była o smaku starych skarpet - złapałam się za głowę, a Jane wyraźnie powstrzymywała się od chichotu.
- Próbujemy dalej! - namawiała mnie.
- Jasne, ale ty pierwsza - wyjęła z paczuszki zwyczajnie wyglądającego, pomarańczowego cukierka.
- Mmm... Ciasto z dyni - oznajmiła - teraz ty.
Wyciągnęłam przyjazną, żółciutką. Miałam nadzieję na słodycz i tak właśnie się stało.
- Mmm... Nie wiem, co to, ale jest słodkie i smaczne - ucieszyłam się.
- Moja kolej.

*dziesiątki fasolek później*

- To już ostatnia - powiedziała Jane - Wiem, że teraz moja kolej, ale mogę ci ją odstąpić - na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie myśl, że zjem fasolkę, która wygląda, jak kłębek kurzu.
- Ale wiesz, kiedy ją zjem, będzie nierówno.
- A kiedy ja, to już nie? Przepołówmy ją, będzie sprawiedliwie.
Wyciągnęłam z kufra niewielki nożyk i rozcięłam smakołyk na dwie części.
- Jemy na trzy. Raz... Dwa... Trzy! - Jane dała się nabrać! Wsadziła swoją połowę do ust, podczas gdy moja nadal tkwiła w dłoni - No więc? Jaki smak?

Co, Jane? Jaki? 

Héroiqueours:Od Mikayli Do Pett'a

- Mikayla list od Akademii do Ciebie!-krzyknęła mama.
- Już idę! Idę! Nie krzycz tak!
- Proszę. Siadaj i czytaj na głos.-powiedział tata.
Usiadłam na fotel i zaczęłam czytać.

Panno Mikaylo Lavigne!
Z gratulacjami informujemy panią że została pani prefektem swojego domu! Razem z paniczem Pettym Rua. Zostaliście wybrani na prefektów domu Héroiqueours. Gratulujemy!
Akademia Magii Beauxbattons.

- No córuś jesteśmy z Ciebie dumni!
- Yhym.-powiedziałam i pobiegłam do swojego pokoju. Wzięłam pergamin i zaczęłam pisać do Ru.

" Witaj Pett.!
Dastałeś już list z Akademii ? Jeżeli nie to będę pierwsza Cię informować. Zostałeś prefektem razem ze mną! Nawet się nie spodziewałam a ty? W ogóle co tam u Ciebie i Davida?
Odpisz prędko.
Mikayla ;D "
Dałam mojej sowie i poleciała.


<Petty?>

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

Byłem bardzo zaskoczony gdy się do mnie przytuliła..
Ale nie ma co było cudownie..! Właśnie.. Dopóki nie odskoczyła..?
Właśnie czemu odskoczyła jak oparzona..??
-Rażę prądem?-zaśmiałem się próbując obrócić to w żart..
-No nie... - Odparła.
-To czemu odskoczyłaś?-spytałem już poważniej
-Nie wiem....- Odpowiedziała i spóściła wzrok..
A ja poszedłem za jej przykładem. Nastąpiła niezręczna cisza..
Ona jeździła nogą po ziemi nie spuszczając ich również z oczu a ja
ukrytkiem patrzyłem to na nią to na moje buty, co jakiś czas drapiąc
się po głowie..
- To może wpadniesz do mnie na ciasto?
- Co? - Zapytała zdezorientowana.
- Bo wczoraj ze swoim skrzatem robiłem ciasto.. I może poszlibyśmy
do mnie co? - Zapytałem ją. Po chwili dodałem - Przy okazji dowiedziałbym
się czy nie jestem jednak takim ciamajdą w gotowaniu..

Jane?

sobota, 9 listopada 2013

Ombrelune: Od Elliezabeth CD Erica

Koniec szkoły. Lato. Bez nauki. Bez testów.
Te słowa brzmiały teraz w mojej głowie. Tak. Prawie wybuchałam z radości. Ale... Trzeba się udać na Plac Horkruksów.
Na samym początku udałam się do księgarni "Esy i floresy". Podeszłam do regału z księgami zaklęć.
- Druga część, druga część... - przesuwałam palcem po tomach. - Jest!
Wyciągnęłam książkę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Odwróciłam się i ujrzałam... Chyba Erica. Tak, teraz nabrałam pewności to był Eric Lotario z Bellefeuille. Pomachałam w jego stronę. Popatrzył na mnie niepewnie ale ruszył w moją stronę.
- Cześć, Eric! Pamiętasz mnie? - zapytałam
- Ee....
- Elliezabeth Heap. Z...
- Ombrelune?
- No... Żebym tylko wiedziała dlaczego się tego wstydzę. Adam i David... Oni mnie czasem przerastają. Ale Adam obiecał, że się zmieni.
- Nooo ciebie nie posłuchać...
- A cicho siedź! - krzyknęłam i szturchnęłam kolegę łokciem.

<Eric??>

piątek, 8 listopada 2013

Ombrelune: Od David'a C.D. Jane

,,Co? O co ci chodzi? Tu nic nie ma do wyjaśniania... Po prostu cię
bardzo lubi.. bardzo, bardzo.. bardzo, bardzo bardzo..lubi."
Napisałem i wysłałem wiewiórce.. Po czasie dostałem odpowiedź..
"Nie wydurniaj się! Wiesz o co mi chodzi! Co ma oznaczać że mnie,
cytuje ciebie ,,..Bardzo lubi.. Bardzo, bardzo.. bardzo, bardzo, bardzo..
lubi" hę?,,
,, A jak myślisz?! Babo wiewiórkowata róż głową!"
,, Ja ruszam ale może ty ruszysz i mi w końcu odpowiesz?!"
Gdy dostałem odp. zacząłem się zastanawiać..
Powiedzieć? Czy nie Powiedzieć?
Kurdę! Ok raz się żyje! Najwyżej kuzyn mi łepetynę odrąbie!
Wziąłem pióro i pergamin i napisałem
,, Po prostu się zakochał..."
Po czym wysłałem i poszedłem przekąsić bo z tego "Stresu'' mój brzuch
zaczął nadawać SOS - ,,Jam chcieć amu, amu!"

<Jane? [Bez komentarza xD]>                                                                                             

środa, 6 listopada 2013

Bellefeuille: Od Erica

Dziś postanowiłem wybrać się na szkolne zakupy. Tato oczywiście zaoferował, że wybierze się ze mną, ale grzecznie odmówiłem. Z wdzięcznym wzrokiem wziąłem od niego pieniądze i pomknąłem na Plac Horkruksów. Mimo, iż mam całkiem dobrą miotłę, nie mogłem nie zatrzymać się przed sklepem z markowym sprzętem. Przykleiłem nos do szyby i jak zwykle podziwiałem wystawę. Te wspaniałe miotły... Przelecieć się choć jedną... Ba, dotknąć choć jednej.
Błyskawica jest marzeniem każdego młodego gracza i czarodzieja. Reprezentacja Francji gra na takich miotłach. Rozwijają prędkość nawet do 150 mil/h!
Postanowiłem zejść na ziemię. Stałem przy szkle z rozdziawioną buzią już parę dobrych minut, a nie zakupiłem jeszcze nic z mojej listy. Spójrzmy... Podstawową rzeczą były oczywiście podręczniki. Skierowałem się w stronę księgarni Esy i Floresy.
Była piękna, słoneczna pogoda. Żar dosłownie lał się z nieba. "Idealna pogoda na lody" pomyślałem, kiedy przechodziłem koło lodziarni Floriana Fortescue, ale zdecydowałem, że zajrzę tam potem.
Kilka minut później stanąłem przed księgarnią. Gdy otworzyłem drzwi, w lokalu rozbrzmiał dzwoneczek, informujący o pojawieniu się nowego klienta. Kilka głów podniosło się znad przeglądanych książek i skierowało na mnie swój ciekawy wzrok. Co jest? Człowieka nie widzieli?
Spomiędzy regałów wyszła ku mnie sprzedawczyni - kobieta w średnim wieku, nieco przy sobie, sprawiająca całkiem miłe wrażenie.
- Mogę w czymś pomóc, kochaneczku?
Bez słowa podałem jej listę książek, którą otrzymałem w liście z Beauxbatons.
- "Standardowa Ksiega Zaklęć II Poziom"... To na pewno mamy... Kasandra Vablatsky... Gdzieś na zapleczu...
Kiedy tak mruczała sobie pod nosem, uważnie oglądając cały pergamin z pieczęcią Akademii, ja niecierpliwie rozglądałem się po księgarni.
Znajdowało się tam z milion różnych książek poustawianych na dziesiątkach tysięcy regałów ustawionych tak, że idąc między nimi można było zgubić się niczym w labiryncie. Przy regale na drugim końcu księgarni stała pewna osoba, która dostrzegłszy mnie, pomachała. Zacząłem gorączkowo zastanawiać się, skąd mogę ją znać. Czyżby chodziła ze mną do akademii...

Osobo ? xD

Papillonlisse:Od Jane c.d David'a

Sowa przyleciała w trymiga.
"Petty mówił mi o tym wyjeździe i chętnie z wami pojadę"
Podałam kartkę sowie która wyleciała przez okno.
Gdy siedziałam czekając na odpowiedź wyciągnęłam notes i zaczęłam bazgrać.Bazgroły zazwyczaj składały się z flory czyli na przykład szkicowałam kwiaty,drzewa i krajobrazy.
Kiedy kończyłam szkicować gałązkę bzu z pamięci wleciała sowa.
"To Fajnie...A tak z innej beczki Petty wie że ja z tobą już rozmawiałem nie raz?"
Przewróciłam oczami i odpisałam mu od razu.
"Tak a po jego minie można było wywnioskować że chciał bardo tam mnie tobie przedstawić ,niestety zepsułam jego marzenia"Po czym szybko dopisałam "Pamiętasz jak po raz pierwszy się zobaczyliśmy mówiłeś wtedy że Petty mnie bardzo,bardzo lubi.Masz mi wytłumaczyć o co chodzi!"


<David ?>

wtorek, 5 listopada 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d Sarah

-Jasne-powiedziałam z uśmiechem
Chodź z Sarah mieszkałyśmy w jednym pokoju zamieniłyśmy tylko parę słów.Czas to nadrobić.Dziewczyna siadła na przeciwko nas.Nie wiedziałam jak ją zagadać.
-Jesteście czystej krwi?-spytała patrząc w sufit
-Nie-odpowiedzieliśmy obydwoje-A ty?-spytałam
-Mugolak-odpowiedziała niechętnie
-Półkrwi-powiedział Petty
-Ja także ,ale muszę cię pocieszyć to że masz taką a nie inną krew nie znaczy że musisz być gorsza-spojrzałam na nią jej wyraz twarzy aż krzyczał że słyszała to milion razy-dajmy na to moja mama była mugolakiem i została bardzo szanowanym aurorem-tym razem spojrzała na mnie z lekkim podziwem lecz wychwyciła jedno słowo "była"
-Twoja mama nie żyje?-spytała a ja siknęłam głową-To przykre
-Ale zginęła za kogoś a taka śmierć nie jest aż tak zła-powiedziałam
-A jeśli można spytać to za kogo?-spytała
-Za mnie-odpowiedziałam-Ale dość o mnie opowiedz coś o sobie
Dziewczyna przygryzła wargę ale zaczęła mówić:
-Urodziłam się w zwykłej mugolskiej rodzinie, na obrzeżach Paryża.
Mimo, że moja rodzina nie miała nigdy nic wspólnego z magią,ja interesowała się tym.Gdy byłam małą dziewczynką przebierałam się za czarodziejkę i wymachiwałam przed twarzami swoich rodziców patykiem, wymyślając własne zaklęcia.A potem dostałam list-powiedziała i w tym czasie też weszła pani ze słodyczami.Miała siwe włosy i błękitne oczy.
-Co chcecie?-spytała
-Ja poproszę fasolki wszystkich smaków-powiedziałam
-A ja czekoladową żabę-powiedział Petty
-A ty kochanieńka?-jak to zwykle mawiała
-Ja nic nie poproszę-powiedziała
Staruszka ruszyła dalej a ja otworzyłam paczkę fasolek.Wzięłam jedną i się skrzywiłam.
-Cytryna?-spytała
-Niedojrzała Papierówka-powiedziałam-chcesz jedną?-spytałam Sarah
<Sarah?>

niedziela, 3 listopada 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d Petty

-Nie chcę się narzucać-powiedziałam-a do tego nie wiem czy mnie
rodzice puszczą-wpiłam wzrok w trampki
-Nie będziesz się narzucać-powiedział
-To pozostała sprawa rodziców.Ojciec...Hm co do niego nie będzie
łatwo dziś po prostu był wyłączony ale na co dzień jest nadopiekuńczy-powiedziałam
-Co oznacza że "Był wyłączony"-spytał
Spojrzałam na niego i przygryzłam wargę.
-To oznacza że myśli o mojej mamie ,wiesz żałoba po stracie
ukochanej osoby nie odchodzi z dnia na dzień a rany czasami
nawet czas nie potrafi zaleczyć.On ma czasami taki czas że się
odizolowuje i nuci pod nosem najczęściej "Pieśń o wilczej krwi"-spojrzał
na mnie zdziwiony-Mój dziadek był wilkołakiem a przy tej pieśni
poznał mamę-wyjaśniłam-ale wracając jeśli nadal jest i będzie taki to
się zgodzi a co do macochy...Ona się na pewno zgodzi ,zawsze trzyma
moją stronę-powiedziałam z uśmiechem
-Czyli chcesz przyjść?-spytał
Skinęłam głową z uśmiechem.
-A co do twojego kuzyna już go poznałam-powiedziałam a ten trochu
się zdziwił-a ty myślisz że dlaczego mnie nazywa wiewiórka?
Wzruszył ramionami ,wtedy też zadzwoniła moja mugolska komórka.Bo
jak to mówi moja macocha (fan mugolów) "w mugolskim świecie komórka
to podstawa".Zobaczyłam napis "MACOCHA".
-Przepraszam-powiedziałam i odebrałam-tak ,słucham
Zaczęła nadawać że gdzie ja jestem,że obiad wystygł i jeszcze parę zdań
niecichych dla uszu.Wreszcie włączyłam czerwoną słuchawkę.
-Jak widzę nie jesteś z rozmowy zadowolona-zaśmiał się
-Ty też byś nie był jak by ci ktoś zrzędził przez telefon-powiedziałam-Wiesz
co morze się zbierajmy.I pójdziemy o pozwolenie dla mnie.
Tak jak powiedziałam ruszyliśmy w stronę mojego domu.Wszyscy jedli obiad
kiedy weszłam.
-Tato czy mogła bym na weekend pójść do kolegi?-spytałam ale widząc jego
wzrok szybko dodałam-będą tam jeszcze 3 dziewczyny i dwóch chłopców
Tato zmierzył wzrokiem Petty po czym spojrzał na mnie.
-Możesz ale pod jednym warunkiem-powiedział
-Jakim?-spytałam podekscytowana
-Masz posprzątać swój pokój i pokój twoich braci-powiedział
Zadał mi syzyfową pracę.Gdy się nie spojrzy pokój braci był zawsze brudny
i zakurzony.
-Edmond niech nie sprząta pokoi-powiedziała macocha -niech się bawi,
ale z umiarem-ostatnie słowa powiedziała w moją stronę
-Jasne będę grzeczna niczym anioł-powiedziałam
Wyszłam z kuchni i z domu wtedy eksplodowałam.Byłam tak szczęśliwa że
nawet największa optymistka to przy mnie pikuś.
-Zgodzili się-pisnęłam z szczęściem-więc na pewno przyjdę do ciebie
Powiedziałam po czym aż się do niego przytuliłam i nie minęło pół sekundy
a odskoczyłam.
-Rażę prądem?-zaśmiał się
-No nie....
-To czemu odskoczyłaś?-spytał
-Nie wiem....-i znów wbiłam wzrok w trampki

<Petty?>

Ombrelune: Od David'a C.D. Jane

Gdy dostałem odpowiedź szybko przeczytałem, po czym wiałem kartkę
i odpisałem;
,, U mnie też.. Słyszałem że spotkałaś się z Petty'em...?''
I wysłałem. Dość szybko dostałem odpowiedź..
,, Tak a co?''
,, Nic.. Po prostu się zastanawiam czy mówił ci coś o tym, że w weekend
jadę do domku nad jeziorem i zabieram ze sobą Petty'ego i Adama, możliwe
że będą tam jeszcze Ell, Mika i Miranda i czy chcesz jechać z nami?''
Wysłałem i czekałem na odpowiedź fajnie by było tym bardzie że Pett nie wie
że już nie raz rozmawiałem z wiewióreczką.. :] Chyba nie wie... :/

Jane? Sorry brak weny :}xD

Papillonlisse: Od Sarah do Jane

Rok szkolny dobiegł końca. Chyba każdy poza mną się z tego ucieszył.
Nie lubię wracać do domu, w którym nie toleruje się magii. Ale powróćmy
jeszcze do szkoły. Właśnie zaczyna się ceremonia pożegnalna, na której
wręczony zostanie Puchar Domów, lecz najpierw długa przemowa wygłoszona
przez Madame de Maxime zaczynająca się od słów "Drodzy uczniowie oraz
absolwenci Beauxbatons...". Wreszcie usłyszeliśmy długo oczekiwane słowa -
"W tym roku Puchar Domów otrzymuje..." - chwila napięcia. Stres wyraźnie
wyczuwalny w powietrzu.
- Proszę o wielkie brawa dla Ombrelune! - wszystkim nam opadły szczęki.
Kto by pomyślał, że tacy chuligani mogą wygrać. Niestety to jeszcze nie był
koniec przemowy...
- Jak również chciałabym pogratulować Clarisse La Rue, Davidowi Martines
i Ericowi Lotario wybitnych wypracowań z dziedziny zaklęć. A teraz zapraszam
wszystkich na poczęstunek. I zabraliśmy się do pałaszowania. Znów o mało nie
zwymiotowałam na widok całego prosiaka stojącego tuż przede mną, jednak o wiele
gorszy był widok chłopaków jedzących dosłownie jak świnie. Ja zabrałam się
za sznycel wiedeński.Kiedy skończyłam jeść, niespodziewanie dostałam z purée
prosto w sam środek czoła! Mugole mają przej*bane! Po uczcie szybko poszliśmy
po bagaże. Byłam już na dole, gdy zorientowałam się, że klatka z Rupertem została
w dormitorium. Musiałam biec siedem pięter w tę i z powrotem. Ledwo dobiegłam,
a rozległ się głos:
- Proszę wsiadać! Chyba, że chcesz tu zostać na całe wakacje - gajowy puścił do
mnie oczko, a mi przemknęło przez myśl, że to byłoby o niebo lepsze, niż dwa miesiące
z rodziną, która nic, tylko ma do ciebie wiecznie sapy.
Wtłoczyłam się do powozu tuż obok Jane, z którą, mimo że dzielę pokój, praktycznie
się nie znamy. Przez cały rok zamieniłyśmy chyba tylko ze dwa zdania na temat "Co
teraz mamy?". Podróż, jak pewnie zgadliście, przebiegła nam w ciszy, a przynajmniej
mi, bo Jane rozmawiała z jakimś chłopakiem. Miał na imię Petty, czy coś w tym stylu.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, pociąg już na nas czekał z szeroko otwartymi drzwiami.
Ja, jak na złość, znowu weszłam ostatnia i nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca.
Zaglądałam po kolei do każdego przedziału; w jednym pełno, w drugim starsi, w kolejnym
Luniaki, a w następnym Tęposzlamy. Już czułam, że tę długą podróż przebędę na
stojąco i wtem...
Jane i Petty siedzą sami. Nie chcę się na chama pchać więc:
- Cześć - uśmiechnęłam się - Mogę się dosiąść? Wszędzie już pełno.

Jane?

Heroiqueors: Od Petty'ego Do Will'a

Poszedłem na Plac Horkruksów by kupić sobie nową miotłę..
Stara zepsuła mi się po wypadku jeszcze w Akademii przed wyjazdem.
Wszedłem do sklepu gdzie kupiłem miotłę i wyszedłem...
Nagle usłyszałem Huk i poczułem ból tyłka... Szybko wstałem i otrzepałem
się. Po czym popatrzyłem na osobę, na którą wpadłem. Nie wiele myśląc
podałem mu rękę i pomogłem wstać..
- Hej.. Sorry nie chciałem - Powiedziałem uśmiechając się przyjaźnie
- Jestem Petty Rua, a ty? - Dodałem
- Will. Will Collins - Podał mi rękę
- Chodzisz może gdzieś do szkoły? - Zapytałem.. Z ciekawości.
- Nie.. Dopiero jeszcze nie dostałem żadnego listu.. A ty?
- Ja chodzę do Akademii Magii Beauxbatons. - Odpowiedziałem - A ile
masz lat?
- 12 lat. A co? - Zapytał
- Bo w takim razie może pod koniec wakacji dostaniesz list z Akademii
- Fajnie.. a ty? ile już tam chodzisz?
-Rok, Teraz będzie mój 2 rok. - Odpowiedziałem - Hymm.. może chodźmy
do Lodziarni Florian Fortescue? Chyba nie będziemy tu stać aż do wieczora?
- Zapytałem

Will?

Héroiqueors: Od Mikayli CD Ell


-Przyprowadziłam Mikaylę!-powiedziała Ell a ja zobaczyłam nasza grupkę.
Kolegów z Ombrelune. Hahah dziwne oni prawie wszyscy z Ombrelune a ja i Pett to Harpie ;D
- Siadajcie.-powiedział Adam .
Chwilę rozmawialiśmy i przypomniało mi się że przecież była wielka kłótnia z Clarisse.
- Ej, David jak tam sprawy z Clarisse? -zapytałam go .
Wszyscy popatrzyli na mnie dziwnym zdziowionym wzrokiem .
- No co?-zapytałam.

<,Ell,Adam,Petty,David,Mirinda ? >

sobota, 2 listopada 2013

Papillonlisse:Od Jane c.d David'a

Weszłam do kuchni.Wiele skrzatów patrzyło na mnie spode łba,a inne były zajęte przygotowywaniem potraw.Wzięłam niezauważalnie budyń i zaczęłam go jeść a drugi z łyżką wsadziłam do torebki.Lecz jeden skrzat się do mnie przyczepił.
-A ty co sobie myślisz?-spytał-że przyjdziesz tu sobie i będziesz jeść?
-Tak,właśnie tak myślę-powiedziałam z uśmiechem
-Skoro tak, to nie przeszkodzi ci jak wezwę nauczyciela-powiedział
-Chyba mnie nie na kablujesz za jeden głupi budyń?-warknęłam
Otworzył szeroko oczy.Po chwili doszedł do mnie David.
-Jesteś córką Aurélie De Beistegui?-spytał
De Beistegui było to panieńskie nazwisko mojej mamy ,skinęłam delikatnie głową.
-Mogłem się tego spodziewać ,jeszcze pamiętam jak ona zabierała budyń ,potem zabierali go twoi starsi bracia a teraz ty-powiedział skrzat
-Czyli jednak na mnie nie na kablujesz?-wolałam się upewnić
-Za jeden mały budyń?Nie ,skądże znowu!Jedynie za indyka bądź za większe ciasto.-powiedział
Gdy ja tak rozmawiałam ze skrzatem David podjadał ile wlezie.W pewnym momencie skrzat się odwrócił i wkurzył się także już po sekundzie teleportował się do nauczyciela.
-Nie trzeba było podjadać-powiedziałam
-Zawsze można uciec-przyznał
-Niby można-powiedziałam
Wyszliśmy po cichu z kuchni i jak by nigdy nic poszliśmy przed siebie.
-Ej a jeżeli skrzat powiedział jak masz na imię?
-No to co?Nawrzeszczą na mnie i już-powiedział
-Albo też dostaniesz szlaban ale co to dla ciebie-powiedziałam z uśmiechem
-Ważne że się najadłem-powiedział-A tobie wiewióreczko budyń smakował?
-A żebyś wiedział że smakował Smoku-powiedziałam i zaśmiałam się
-Jak słyszałem to u was rodzinne ,pojadanie budyniu w kuchni w Akademii Beauxbatons-zaczął się śmiać
-A że ja o tym nic nie wiedziałam-powiedziałam i wyjęłam by budyń z torby i zaczęłam go jeść.
***
Wakacje.Pewnego dnia dostałam lis z napisem.Do wiewióreczki.Od razu wiedziałam kto go napisał. Zaczęłam go czytać.
"Jak mijają wakacje?"
Wzięłam kawałek kartki i nabazgrałam długopisem.
"U mnie OK a u ciebie"
Po czym podałam lis sowie która szybko wyleciała
<David?>

Héroiqueours: Od Petty C.D. Jane

- Tak trafiłem... - Uśmiechnąłem się - Na wspaniały występ - Dodałem
a ona lekko się zarumieniła.. - Ładnie śpiewasz.
- Dziękuję.. - Uśmiechnęła się - To jak co robimy?
- Ym.. Zapraszam cię na Lody. - Powiedziłem - A później możemy
pójść gdzieś... Indziej.. Zobaczy się - Dodałem z uśmiechem
Poszliśmy do lodziarni na Plac Horkruksów, do lodziarni Floriany Fortescue
Zamówiliśmy lody i ciasto na drogę weszliśmy jeszcze do kilku sklepów
a później do parku gdzie Transmutowałem swoją bluzę w koc na którym
usiedliśmy robiąc taki mały piknik.
- Wiesz.. - Zacząłem - Naprawdę się cieszę, że do mnie napisałaś..
- Uśmiechnęła się a ja ciągnąłem dalej.. - Bo wiesz trochę się bałem, że jak
wrócimy do domów to nie będę miał okazji cię zobaczyć... I dlatego tak
sobie pomyślałem czy nie chciała byś przyjść do mnie? Wiesz bo David robi
u siebie na weekend w domu nad jeziorem ten... No wiesz będą tam nasi
przyjaciele Ell, Mikayli, Adam może Miranda i wiesz fajnie by było gdybyś
wybrała się tam ze mną na weekend. Co ty na to? - Zapytałem trochę bałem
się, że nie będzie chciała albo że nie będzie mogła.. - O! I poznałabyś mojego
kuzyna.. - Dodałem uśmiechnięty fajnie by było ich wszystkich ze sobą poznać
chodź dziwne bo smoku mówi na nią wiewiórka a chyba jej nie zna.. Chyba..
W końcu nie nie wspominał by ją znał..Nie?

Jane?

Héroiqueours: Od Petty C.D. Eric'a

Po jak kędzior go zaakceptował (Na nasze szczęście!) Eric dał mu fretkę
później ja i tak cały czas.. Po pewnym czasie karmienia go zaczęliśmy się
z nim bawić a potem postanowiliśmy na niego wsiąść, wtedy momentalnie
wzbił się w powietrze..
- Ale fajnie! - Powiedział Eric
Lecieliśmy w ciszy ale nie daleko Akademii i obserwowaliśmy jakie to
wszystko z góry wydaje się małe..
- Ej! Patrz Trich! - Powiedziałem wskazując palce na ziemię gdzie profesor
oglądał się szukając nas..
- Może lepiej będzie jak wrócimy..? -Zaproponował Eric
- Racja muszę się jeszcze spakować... - Dodałem od siebie
Po chwili wylądowaliśmy na ziemi przed Trich'em
- O! Tu są! Dzieciaki wszędzie was szukałem! O mało zawału nie dostałem!
- Wykrzykiwał Trich na co my chichotaliśmy, a po jego wypowiedzi skierowaliśmy
się do Zamku..
- To na razie! - Powiedziałem na pożegnanie Eric'owi
- Do zobaczenia!
I poszliśmy w 2 różne strony on na górę do wierzy a ja na dół do lochów,
I do Davida i Adama.

KONIEC :] 

Bellefeuille: Od Erica do Mai

Rok szybko dobiegł końca. Cieszyłem się, że w końcu wracam do domu,
do rodziców, ale przygnębiające było to, że miałem rozstać się z Mai na
całe 2 miesiące. W sensie... I tak ledwo się do niej odzywałem, jak już to
siedzieliśmy w ciszy w pokoju wspólnym lub na błoniach, od czasu do czasu
odwiedzając chatkę Tricha, by obserwować szybujące hipogryfy albo
pobawić się z jego brytanem Peureuxem. Mai tak jak ja uwielbia zwierzęta.
To jedna z jej najlepszych cech.
Podczas uczty kończącej rok szkolny siedziałem przy niej, koncentrując się
jednak na wspaniałych potrawach z czterech stron świata, które poleciła
przyrządzić dla nas Madame de Maxime i czekając, kiedy wreszcie będę mógł
wszystkiego skosztować. Przedtem jednak trzeba było wysłuchać przemówienia,
w którym dyrektor informowała nas o Pucharze Domu i dziękowała nam za,
jak to ujęła, wspaniały rok.
- W tym roku, całkiem zasłużenie, Puchar Domów wygrywa... OMBRELUNE!
- oznajmiła, po czym machnęła różdżką, a w Wielkiej Sali pojawiły się dekoracje w
kolorze zielonym i czarnym - barwach zwycięskiego domu. Od stołu Luniaków
podniosły się oklaski, gwizdy i okrzyki triumfu. Inni uczniowie też zaczęli niemrawo
klaskać, a Craxi wstał, chełpiąc się i wypinając dumnie pierś. Inni nauczyciele gratulowali
mu ze sztucznym uśmiechem na ustach, gdyż dobrze wiedzieli, iż opiekun Ombrelune
celowo cisnął mieszkańców innych domów, czym narażał ich na utratę punktów.
Szczególnie mnie upodobał sobie na cel, dlatego Bellefeuille spadło w pewnym
momencie na ostatnie miejsce, a w ostatniej chwili wskoczyło na drugie dzięki mojemu
wypracowaniu z zaklęć.
- Za rok wygramy. Musimy! - wycedziłem do osób siedzących najbliżej mnie.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Mai promiennie. Oczywistym było, że też chciała
zwycięstwa. Kto by nie chciał?
- Pozostaje mi tylko - głos znowu zabrała Madame de Maxime - podziękować
za wspaniały rok i zaprosić was wszystkich na ucztę! Życzę smacznego.
Znów podniosły się oklaski, po których całe towarzystwo zaczęło pałaszować.
Wahałem się, czy najpierw spróbować tajskiego curry czy włoskiego spaghetti
bolognese. W końcu zdecydowałem się na makaron.
Skosztowałem wszystkiego, co było na stole, kiedy w miejscu wspaniałych dań
pojawiły się wymyślne desery. Wypatrzyłem miskę pełną lodów ciasteczkowych.
Ponieważ wiedziałem, że ktoś w tym towarzystwie bardzo je lubi, podsunąłem naczynie
pod nos Mai.
- Dziękuję - obdarzyła mnie swym najpiękniejszym uśmiechem wdzięczności, po
czym nabrała potężną porcję - Po prawej masz czekoladowe - zwróciła mi uwagę.
"Pamięta, jakie lubię lody" - przemknęło mi przez myśl.

Mai?

Ombrelune: Od Adama cd. Ari

Powoli odzyskiwałem świadomość. Chciałem otworzyć oczy, ale okazało
się to czymś ponad moje siły. Wysiłek równy podnoszeniu tonowego głazu.
Czułem się taki podeptany. Jakby coś zajeb*ście dużego leżało mi na piersi
i zgniatało płuca. Delikatnie poruszyłem głową. Na nic więcej nie było mnie stać.
Doszły do mnie słowa Arietty:
- Powiedz coś, Adam...
Otworzyłem usta. Parę razy poruszyłem nimi, jakbym chciał, by towarzyszka
odczytała coś z ruchu moich warg. Ciężko było mi wziąć oddech.
- Na... - stęknąłem cicho.
- Głośniej... Uda ci się... - zachęcała mnie Arietta.
- Na... na... - westchnąłem głośno zrezygnowany, co nasiliło ból mojego brzucha,
w który oberwałem zdrowego kopa. Postanowiłem się spiąć. - Napi*rdala mnie
brzuch! - syknąłem, po czym skuliłem się na zimnej posadzce.
- Musimy iść do Skrzydła Szpitalnego. - powiedziała ze strachem dziewczyna.
Iść? Zwariowałaś?! Ciężko mi otworzyć oczy, więc na pewno bez przeszkód
wstanę i w wesołych podskokach pomknę do pani Petersen! - powiedziałbym,
gdybym oczywiście mógł. Ale nie mogłem, więc wystękałem:
- N... Niee...
- Pomogę ci. - oznajmiła, ale nic nie wskazywało na to, by ruszyła się z miejsca.
Najwyraźniej nie miała pojęcia, co ma właściwie zrobić. Zresztą, nie potrzebowałem
litości. Niczyjej litości.Kiedy wreszcie zdałem sobie sprawę, jak mizernie muszę
wyglądać w oczach laski, kiedy leżę bez sił na ziemi, nie mogąc wydać z siebie dźwięku,
po jednej maleńkiej bójce, ostatkiem sił otworzyłem oczy. Wszystko było zamazane.
Widziałem ciemny sufit i pochylającą się nade mną postać o jasnych włosach. Kilka
razy zamrugałem. Chwilę potrwało, nim kształty zaczęły stopniowo się wyostrzać.
Na widok przestraszonej miny Arietty zdobyłem się na beztroski uśmiech, jakbym
przed chwilą spadł z huśtawki, a nie został pobity przez trzech bydlaków.
Jak najszybciej chciałem się dźwignąć, jednak ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
Kiedy oparłem się na wyprostowanych rękach i zamknąłem oczy, cierpiąc cicho
i uważając, by Arietta nie spostrzegła mej niemocy, ta podbiegła z zamiarem pomocy.
Stanowczo - na tyle, ile dało radę - odsunąłem ją od siebie.
Chu*owe uczucie wiedzieć, że jest się cieniasem. Jak robak. Wymoczkowaty robal.
Dlatego szybko ustałem na nogi. Odrobinę się zachybotałem, ale wyprostowałem się
i starałem złapać jakąś równowagę, jakiś pion, cokolwiek... Upewniwszy się, że jako
tako stoję, otarłem ręką zakrwawioną brodę i splunąłem na podłogę. Zszokowana tą
szybką regeneracją Ari wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Skinąłem na nią
ręką, by za mną szła. Miałem nadzieję, że mój chód wygląda naturalnie. Skierowałem
się na błonie. Chciałem jak najszybciej gdzieś usiąść.

Ari? Nie musisz odpisywać, ale jak dokańczasz to już napisz całość bo już wakacje :]

Obserwatorzy