Podczas jedzenia obiadu w jadalni (sam jeden przy tym ogromnym stole...) usłyszałem pukanie w szybę. Odwróciłem się i spostrzegłem chmarę sów dobijających się do okna. Próbowałem je ignorować i w spokoju dokończyć obiad, jednak hałas był nie do zniesienia. W końcu niechętnie podniosłem siedzenie i otworzyłem ptakom, które natychmiast podleciały do stołu i, przepychając się, by jak najszybciej wręczyć mi niesiony list, usiadły na nim. Pokręciłem głową z westchnieniem i wyciągnąłem rękę do Miracel - niosła odpowiedź od Davida.
Dzięki, Diable, ale mój ojciec już ma bilety.
Jeśli chcesz, możemy spać w jednym namiocie.
Spytaj ojca, czy wynajął już miejsce na kempingu.
Smoku
No cóż, czego można było spodziewać się po Martinesach? Zostało pięć osób ze mną. Następna sowa i następny liścik.
Dzięki za zaproszenie, Diable, ale ojciec Davida załatwił bilety.
Do zobaczenia na Mistrzostwach!
Petty
Spodziewałem się tego. W końcu to najbliższe kuzynostwo. No, to cztery osoby. Wyciągnąłem rękę do dużego puchacza, który - jeśli dobrze pamiętam - był posłańcem do Clarr.
Dzięki, młody, ale mój ojciec dostał zaproszenie od ministra
do loży honorowej. Percy jedzie ze mną.
Mam nadzieję, że się zobaczymy na miejscu.
Clarisse & Percy
Okej... Dwie osoby? Tak to jest, jak przyjaźnisz się z dzianymi osobami... Chcesz im dogodzić, coś sprezentować, a tu takiego... Kolejna sowa śnieżna była od Ell. Skubana, znowu wysłała Leah! Nie ufa mi, czy ki diabeł?
Hej, Adasiu!
Dzięki za zaproszenie. Bardzo chętnie pojadę.
Rodzice się już zgodzili. Daj znać, gdzie się spotykamy.
Ell
No, chociaż ktoś! Musiałem jej odpisać, żeby w przeddzień mistrzostw przyleciała na noc. Postanowiłem to zrobić po obiedzie. Już z powrotem chwyciłem w dłoń srebrny widelec, kiedy zorientowałem się, że jeszcze jedna sowa niecierpliwie wyciąga nóżkę z przywiązanym liścikiem. To nie była moja sowa... Ale chyba... Nie, to niemożliwe! Szybko odwiązałem pergamin i odczytałem:
Hej, Adam.
Wiesz, nie chcę się z Tobą dłużej kłócić.
To było strasznie dziecinne i bezsensowne.
Może trochę przesadziłam.
Zgoda?
Rosalie.
Czy ja śnię?! Rayan chce zgody?! Zapominając o obiedzie, wziąłem Leah i sowę Rosalie do pokoju - musiałem iść schodami, bo raczej nie chciałem ryzykować skakania z nimi po kominkach. Posadziłem je na moim biurku i zacząłem pisać odpowiedzi do obydwu dziewczyn. Poprosiłem Ell, by wsiadła na miotłę w piątkowe popołudnie i przyleciała, gdyż ruszamy wcześnie rano. Przyszła pora na list do Rosalie.
Hej, Rosalie.
Super, że nie chcesz się kłócić.
Zgoda.
Już miałem się podpisać, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Nie chciałem jechać sam na sam z Ell. To byłoby dwuznaczne. Czemu więc nie wziąć też Rosalie, kiedy już formalnie jesteśmy jakby pogodzeni?
Słuchaj, mam bilety na Mistrzostwa Quidditcha.
Miejsca w loży honorowej.
Chciałabyś się wybrać? Ell ze mną jedzie,
a Clarisse, Percy, Smoku i Pett będą na miejscu.
Adam
Zadowolony z takiego obrotu sprawy, przywiązałem liściki do nóżek sów, które kręciły się już i pohukiwały zniecierpliwione, po czym wypuściłem je przez okno.
Odpowiedzi przyszły niebawem. Rosalie trochę się wahała, ale ostatecznie ją namówiłem. Poinformowałem ojca, że zabieram dwie... osoby. Trochę się może zdziwi, jak zobaczy dwie laski, ale cóż - jego krew.
O siedemnastej w piątek chodziłem w tę i nazad po całym domu. Dziewczyny powinny już dawno być! Co chwila wychodziłem na dwór i spoglądałem w niebo, patrolowałem też kominek w salonie. Nic! Dopiero koło wpół do szóstej usłyszałem, jak czyjeś nogi uderzyły o ziemię przed domem. Grałem wtedy w szachy czarodziejów sam ze sobą. Szybko oderwałem się od gry i wybiegłem na marmurowe schodki prowadzące do mojego domu. Ellie szybko wbiegła przez otwarte drzwi i dopiero wewnątrz zdjęła z siebie zaklęcie maskujące.
- Gdzie reszta? - spytała, poprawiając roztrzepane włosy.
- Właściwie stary Davida załatwił już dla niego bilety, a Skrzydlata i Percy, w sesie rodzice Clarr, mają zaproszenie od ministra do loży honorowej...
- Nie mów mi, że będę tu tylko z tobą - powiedziała powoli, patrząc na mnie z mieszaniną zdenerwowania i obrzydzenia.
- Niezupełnie...
W tym samym momencie w kominku za nami usłyszałem trzask płomieni. Zakręciła się w nim jak bąk blondynka o kolorowych końcówkach i wypadła na podłogę. Wstała, robiąc dobrą minę do złej gry, i zaczęła otrzepywać ciuchy z sadzy.
- Wy... Wy razem? Znaczy... W jednym pomieszczeniu? - dukała Ell, spoglądając to na mnie, to na nią.
- Hej, Rosalie - uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna podeszła do nas.
- Hej Ell, długo jesteś? - spytała uprzejmie skołowaną dziewczynę.
- Eee... Nie. Dopiero przyleciałam. Wy się pogodziliście?
- Tak, tydzień temu - wyznałem.
- Czemu nic nie wiem?
- Już wiesz - sprostowałem. - Weźcie swoje rzeczy, pokażę wam, gdzie śpicie.
- Chyba nie w jednym pokoju z tobą? - jęknęła Ellie.
- Ano. Nawet w jednym łóżku - wyszczerzyłem się, a widząc jej przestraszony wzrok, dodałem: - żartuję. Każda ma osobny pokój. Nie jestem taki głupi, nie?
Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie, wpieprzając lody, owoce, grając w szachy czarodziejów i wyprawiając różne wygłupy. Właśnie złapałem Ell, przerzuciłem sobie przez ramię i zacząłem klepać po tyłku, kiedy przez drzwi weszli moi rodzice z biletami w ręku. Zamarli w progu. Kiedy ich spostrzegłem, otworzyłem oczy ze zdumienia. Przestałem się śmiać i dotykać dziewczynę. Ona, nie rozumiejąc, dlaczego nagle przestałem, odwróciła się i osłupiała.
- Dzień dobry... - przywitała się cicho.
- Eee... To są właśnie moje koleżanki, Elliezabeth Heap i Rosalie Rayan - wychrypiałem, stawiając Ell na ziemi.
- Bry... - przywitała się Ray, odkładając na kanapę poduszkę, którą miała zamiar mnie okładać, bym puścił Ell.
- Dziewczęta? - spytała matka.
- A nie wolno? - żachnąłem się. - Nie moja wina, że David, Petty i Percy mieli już bilety i zostały dziewczyny.
- David od...? - ojciec, oczywiście, zaczyna od nazwisk, stanowisk i czystości krwi.
- Martines.
- Ach, tak. Znam Orcusa Martinesa - nawet nie wiedziałem. - A ten... Petty?
- Jego kuzyn - wolałem nie wspominać o tym, że jest półkrwi. O ile ja to jeszcze znoszę, o tyle rodzice...
- Percy...
- Jackson. Nie znasz raczej.
- Oczywiście, że znam. Znajomy ze szkolnych lat - prychnął ojciec.
- No... I jeszcze Clarisse La Rue. Ona też miała z nami jechać, ale...
- TYCH La Rue? - przerwał mi ojciec, robiąc duże oczy. - Przyjaźnisz się też z córką Sébastiena La Rue?
- Ta - odparłem. - I one dwie też... - wskazałem głową na Ell i Ray - ...więc nie martwcie się, czysta krew aż z nich ścieka. Coś jeszcze? Nie? To my idziemy.
Pchnąłem dziewczyny w stronę schód na piętro. Posłusznie weszły na nie i dopiero w mojej sypialni odzyskały język w gębie.
- Zachowałeś się wobec rodziców trochę... - zaczęła Rosalie niepewnie.
- Pyskaty jesteś - Ell dowaliła prosto z mostu.
- Ta, ale wy nie znacie ich... Zaraz ojciec zacząłby dochodzenie. Ma świra na punkcie... No wiecie... Aaa, szlama! aaa, biedak! i takie tam... Powiedzmy, że Clarr was uratowała.
- Czemu tak zareagował?
- Przyjaźnił się z jej ojcem za czasów Beauxbatons. Grali razem w quidditcha, w drużynie Ombrelune. No dobra, chyba powoli czas się szykować do spania, co? Zajmujcie łazienki na ile tam potrzebujecie, a ja skoczę do kuchni po coś słodkiego na noc. Mam czekoladowe żaby.
Mimo, iż nazajutrz mieliśmy wstać już o piątej rano, długo nie kładliśmy się do łóżek. Graliśmy w butelkę, piliśmy kremowe piwo i napychaliśmy się słodkim. Miałem taką ochotę zajarać... Jakoś to w sobie przemogłem. Przypomniało mi się, jak Ellie pieprzyła o uzależnieniu, ale przecież się nie uzależniłem. Po prostu to lubię. Koło pierwszej każdy poszedł do swojej sypialni. Leżałem z rękoma pod głową na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Postanowiłem sprawdzić, czy Rosalie śpi. Od pogodzenia się nie rozmawiałem z nią sam na sam, wymieniliśmy tylko kilka sów. Wstałem z łóżka, wyszedłem na korytarz i przemierzyłem go prawie do końca. Były tam sypialnie dla gości. W jednej spała Rosalie, w drugiej - Ell. Zastukałem do drzwi po lewej.
- Kto tam? - usłyszałem cienki głos.
- Ja - powiedziałem cicho, by nie obudzić chrapiącej za ścianą Ellie.
- Wejdź.
Cicho uchyliłem drzwi, wszedłem i zamknąłem za sobą. Rosalie leżała w tej samej pozycji, co ja wcześniej.
- Nie możesz spać? - spytałem, siadając na skraju jej łóżka.
- Nie... A ty? - szepnęła, siadając w pościeli.
- Też nie...
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w półmroku. Pokój oświetlała delikatna, błękitna poświata księżyca. Była pełnia. Raczyłem się jej pięknymi, dużymi oczami. Przypomniał mi się tamten pocałunek. Pierwszy pocałunek w Écuelle. Zima była... Nagle Rosalie zarzuciła mi ramiona na szyję. Objąłem ją w pasie. Nie wiem, czy to skutek tych kilku procentów, które jednak znajdują się w piwie, czy tej tajemniczej luny wdzierającej się tu przez okna, w każdym razie cmoknąłem ją w usta. Potem jeszcze raz. Spojrzałem jej głęboko w oczy, po czym zamknąłem je i zacząłem ją całować. Nie przerywała, więc raczej też tego chciała. Jej język umiejętnie penetrował moje usta. Przytuliłem ją mocniej do siebie, ona ciaśniej objęła moją szyję. Pocałunek był bardzo, ale to bardzo długi. Czułem, że nie chcę go przerywać. Czułem, że mogę tak wieki...
Obudziłem się rano. Bardzo rano. Dopiero co wstawało słońce. Narzuciłem na siebie jakieś mugolskie ciuchy i zszedłem na dół żeby coś zjeść. Byłem taki zjarany, że nie chciało mi się nawet korzystać z sieci Fiu. Ziewnąłem przeciągle, schodząc po drewnianych schodach. Znalazłszy się w jadalni stwierdziłem, że ktoś tam już siedział, podpierając ciężką głowę ręką. Słysząc moje kroki, ktoś odwrócił się i oblał purpurowym rumieńcem. Mimo zmęczenia, uśmiechnąłem się, ukazując ząbki.
- Adam... - zagadnęła Rosalie nieco przyćpanym głosem.
- Hym?
- Pamiętasz, co się wczoraj tu wydarzyło?
- Pamiętam. Powinienem cię... Przeprosić? - spytałem, widząc troskę na jej twarzy. Usiadłem na krześle naprzeciw niej.
- Nie. Zapomnij o tym po prostu.
Zbiła mnie z tropu. Wczoraj sama mnie obłapiała, a dziś mówi: zapomnij? Co ja jestem, dziwka? Przygoda wakacyjna?
- Skoro sobie tego życzysz... Ale wolałbym nie. Dobrze całujesz.
- To się chyba nie powinno wydarzyć - powiedziała z naciskiem.
- Skoro tak twierdzisz...
- Tak jest. Przepraszam, ale nie mogę...
- W porządku - odparłem, siląc się na obojętność. Spróbowała się uśmiechnąć. - Przytulisz mnie? - spytałem, wstając i wyciągając ręce. Na Ell to działało.
- Tak. Na pożegnanie - wstała i podeszła do mnie. Przytuliła się i momentalnie zaczęła beczeć.
- Dlaczego płaczesz? - zdziwiłem się. Nadal trzymałem ją w objęciach.
- Bo chcę z tobą być, ale nie mogę - chlipnęła.
- Czemu? - dłonią otarłem jej łzę z policzka.
- Już bym ci nie zaufała... - odpowiedziała, produkując kolejne łzy.
- Nie martw się. Znajdziesz w końcu kogoś.. kto nie będzie takim sukinsynem jak ja. Ale nadal chciałbym być z tobą.
- Ja też. Kocham cię, ale sam rozumiesz. Nie mogę ci zaufać po tym wszystkim.
- Rozumiem. Powinienem zrobić teraz coś, żebyś mogła mnie znienawidzić...
- Nie chcę cię znienawidzić - zaszlochała.
- A czego chcesz? Chcesz kochać takiego debila?
- Chciałabym, ale nie mogę...
- Nie płacz, mała - powiedziałem najszczerszy tekst, jaki przyszedł mi do głowy. Nie mogłem wymyślić nic oryginalniejszego.
- Nie mogę - jęknęła, pociągając nosem.
- A możesz zapomnieć?
- Staram się. Cały czas się staram. Ale nie, nie mogę zapomnieć...
- Co jej zrobiłeś, sukinsynie?! - ze schodów zeszła Ell. Była tak samo zmordowana i niewyspana jak my, ale widząc płaczącą Rosalie momentalnie odzyskała energię.
- Nic mi nie zrobił - szepnęła Ray, wycierając oczy.
- Na pewno? - różowowłosa spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.
- Tak, na pewno! - odpowiedziałem za nią.
Rosalie? Albo Ell? Komu pasuje ^^ Moda na sukces xD Le Liv miała wenę ^^ YOLO, swag, Alleluja i do przodu... I tak dalej ^^