- Tak, jestem... Ale czy to ma coś do rzeczy?
- Ma, i to wiele - oznajmił szorstko.
- Przypominasz mi kogoś z opowieści mojej babci. W końcu ten chłopak nie skończył najlepiej. Dopuszczał się morderstw i służył... - nie dokończyłam zdania.
- Grozisz mi? - spytał uśmiechając się krzywo.
Odwrócił sie do mnie na obrotowym krześle, żeby miał dobry widok na moją reakcję.
- Nie, nie grożę ci. Tylko mówię co wiem... Poza tym nie powinno się dyskryminować mugolaków.
- Oni nie zasługują na to, żeby uczyć się w NASZYCH szkołach takich jak Hogwart, Durmstrang i Beauxbatons - oznajmił szorstko.
- Dobrze. Nie będę z tobą o tym dyskutować. Wróćmy do rozmowy o domach. Ja też chcę być w Ombrelune.
- Masz konkretny powód, żeby dyskryminować inne domy? - spytał już milej.
- Ja nikogo i niczego nie dyskryminuję. - powiedziałam z uśmiechem. - po prostu Ombrelune jest moim marzeniem. Poza tym chyba mój charakter najbardziej tam pasuje. Jeśli szczęście będzie nam sprzyjać to będziemy w jednym domu.
- Przynajmniej kogoś będę znał, chociaż to i tak bez znaczenia. Moim przyjacielem, jest skrzat domowy. - uśmiechnął się smutno.
- Oj nie mów tak! - zaprzeczyłam, chociaż chłopak faktycznie wyglądał na takiego mało towarzyskiego.
- Czyli mam kłamać?! - spytał lekko zirytowany
- Nie. Ale na bank będziesz miał przyjaciół. - w ostatnim momencie powstrzymałam się, żeby w akcie wsparcie chwycić go za rękę. Nie wiem jak by to odczytał.
- I gotowe... - oznajmiła Madame Maklins ucinając ostatnią nitkę z szaty Davida.
- Ile potrwa szycie mojej szaty? - spytałam dziewczyny, która szyła mi szatę.
- Do pięciu minut, złotko - powiedziała po czym wyszczerzyła zęby.
- to pa - powiedziałam do Davida.
Odmachał mi po czym usłyszałam dzwoneczek oznaczający, że chłopak wszedł.
Faktycznie 5 minut później moja szata była gotowa. Madame Maklins zapakowała mi ją w ładną papierową torebkę i zaprosiła ponownie. Gdy wyszłam przed sklep kierowałam się już do Olivandera, kiedy usłyszałam znajomy mi głos.
- Ej Ell zaczekaj! - w moją stronę zmierzał David - miło mi się z tobą gadało czy... Idziesz teraz do Olivandera?
- Tak... - w głębi serca było mi miło, że chłopak na mnie zaczekał. - chcesz się ze mną zabrać? Widzę, że nie masz jeszcze różdżki.
- Mogę - uśmiechnął się lekko po czym zmierzaliśmy do sklepu z różdżkami.
Weszliśmy do środka. Naszym oczom ukazały się ogromne regały z wąskimi pudełeczkami z różdżkami w środku.
- Raj na ziemi - szepnęłam.
- Po prostu różdżki - podsumował David na co zgromiłam go wzrokiem.
- Nie mów, że cię to nie kręci - powiedziałam
- Więc, aby zrobić ci na złość mówię : nie kręci mnie to - powiedział David po czym, pokazał mi język.
- Witajcie, dzieci - zza zaplecza wyłonił się sam Olivander. - wy po różdżki?
- A po co innego - uśmiechnęłam się serdecznie - dzień dobry panu. Pewnie kojarzy pan mojego ojca. Moje nazwisko, Heap. - przedstawiłam się.
- Ależ oczywiście... Czyli mam przed sobą małą Elizabeth?
- Zgadza się, a to jest David i chcemy się zdecydować na jakieś różdżki. - pokazałam ręką mojego niedawno poznanego kolegę.
- Ell, czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? - sprzedawca puścił mi oczko.
- Panie, Olivander, proszę nie żartować tylko pomóc mi coś wybrać - powiedziałam rumieniąc się.
Po chwili staruszek wyciągnął pudełko.
- Głóg, Włos z głowy wili, 12 i 3/4 cala odpowiednio giętka, rok produkcji : 2000. - podał mi różdżkę.
Machnęłam nią po czym jedna szyba pękła.
- To chyba nie ta - powiedziałam nieśmiało oddawając różdżkę
- Reparo - szepnął Olivander po czym szyba wróciła do swojego poprzedniego stanu.
Podobnie zdarzyło się z kilkoma następnymi różdżkami. W końcu wyciągnął jedną strasznie zaukrzoną różdżkę.
- Wątpię ale, Sosna, Włókno ze smoczego serca, 13 cali. Nawet nie pamiętam kiedy ją wyprodukowano. - podał mi ją. Machnęłam i w tym momencie między mną a różdżką nawiązała się mistyczna więź.
- To ta. proszę zapakować - oznajmiłam.
- Długo czekała - mruknął sprzedawca i zapakował.
- teraz ty David - pokazałam na chłopaka.
<David?>
- Ma, i to wiele - oznajmił szorstko.
- Przypominasz mi kogoś z opowieści mojej babci. W końcu ten chłopak nie skończył najlepiej. Dopuszczał się morderstw i służył... - nie dokończyłam zdania.
- Grozisz mi? - spytał uśmiechając się krzywo.
Odwrócił sie do mnie na obrotowym krześle, żeby miał dobry widok na moją reakcję.
- Nie, nie grożę ci. Tylko mówię co wiem... Poza tym nie powinno się dyskryminować mugolaków.
- Oni nie zasługują na to, żeby uczyć się w NASZYCH szkołach takich jak Hogwart, Durmstrang i Beauxbatons - oznajmił szorstko.
- Dobrze. Nie będę z tobą o tym dyskutować. Wróćmy do rozmowy o domach. Ja też chcę być w Ombrelune.
- Masz konkretny powód, żeby dyskryminować inne domy? - spytał już milej.
- Ja nikogo i niczego nie dyskryminuję. - powiedziałam z uśmiechem. - po prostu Ombrelune jest moim marzeniem. Poza tym chyba mój charakter najbardziej tam pasuje. Jeśli szczęście będzie nam sprzyjać to będziemy w jednym domu.
- Przynajmniej kogoś będę znał, chociaż to i tak bez znaczenia. Moim przyjacielem, jest skrzat domowy. - uśmiechnął się smutno.
- Oj nie mów tak! - zaprzeczyłam, chociaż chłopak faktycznie wyglądał na takiego mało towarzyskiego.
- Czyli mam kłamać?! - spytał lekko zirytowany
- Nie. Ale na bank będziesz miał przyjaciół. - w ostatnim momencie powstrzymałam się, żeby w akcie wsparcie chwycić go za rękę. Nie wiem jak by to odczytał.
- I gotowe... - oznajmiła Madame Maklins ucinając ostatnią nitkę z szaty Davida.
- Ile potrwa szycie mojej szaty? - spytałam dziewczyny, która szyła mi szatę.
- Do pięciu minut, złotko - powiedziała po czym wyszczerzyła zęby.
- to pa - powiedziałam do Davida.
Odmachał mi po czym usłyszałam dzwoneczek oznaczający, że chłopak wszedł.
Faktycznie 5 minut później moja szata była gotowa. Madame Maklins zapakowała mi ją w ładną papierową torebkę i zaprosiła ponownie. Gdy wyszłam przed sklep kierowałam się już do Olivandera, kiedy usłyszałam znajomy mi głos.
- Ej Ell zaczekaj! - w moją stronę zmierzał David - miło mi się z tobą gadało czy... Idziesz teraz do Olivandera?
- Tak... - w głębi serca było mi miło, że chłopak na mnie zaczekał. - chcesz się ze mną zabrać? Widzę, że nie masz jeszcze różdżki.
- Mogę - uśmiechnął się lekko po czym zmierzaliśmy do sklepu z różdżkami.
Weszliśmy do środka. Naszym oczom ukazały się ogromne regały z wąskimi pudełeczkami z różdżkami w środku.
- Raj na ziemi - szepnęłam.
- Po prostu różdżki - podsumował David na co zgromiłam go wzrokiem.
- Nie mów, że cię to nie kręci - powiedziałam
- Więc, aby zrobić ci na złość mówię : nie kręci mnie to - powiedział David po czym, pokazał mi język.
- Witajcie, dzieci - zza zaplecza wyłonił się sam Olivander. - wy po różdżki?
- A po co innego - uśmiechnęłam się serdecznie - dzień dobry panu. Pewnie kojarzy pan mojego ojca. Moje nazwisko, Heap. - przedstawiłam się.
- Ależ oczywiście... Czyli mam przed sobą małą Elizabeth?
- Zgadza się, a to jest David i chcemy się zdecydować na jakieś różdżki. - pokazałam ręką mojego niedawno poznanego kolegę.
- Ell, czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? - sprzedawca puścił mi oczko.
- Panie, Olivander, proszę nie żartować tylko pomóc mi coś wybrać - powiedziałam rumieniąc się.
Po chwili staruszek wyciągnął pudełko.
- Głóg, Włos z głowy wili, 12 i 3/4 cala odpowiednio giętka, rok produkcji : 2000. - podał mi różdżkę.
Machnęłam nią po czym jedna szyba pękła.
- To chyba nie ta - powiedziałam nieśmiało oddawając różdżkę
- Reparo - szepnął Olivander po czym szyba wróciła do swojego poprzedniego stanu.
Podobnie zdarzyło się z kilkoma następnymi różdżkami. W końcu wyciągnął jedną strasznie zaukrzoną różdżkę.
- Wątpię ale, Sosna, Włókno ze smoczego serca, 13 cali. Nawet nie pamiętam kiedy ją wyprodukowano. - podał mi ją. Machnęłam i w tym momencie między mną a różdżką nawiązała się mistyczna więź.
- To ta. proszę zapakować - oznajmiłam.
- Długo czekała - mruknął sprzedawca i zapakował.
- teraz ty David - pokazałam na chłopaka.
<David?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz