Pan Lotario jak co dzień, przynajmniej od pewnego czasu, chodził w tę i z powrotem od fotela do lampy, od lampy do fotela... Widać było po nim, że na coś czeka. Coś bardzo ważnego, co mogło zmienić jego dotychczasowe życie. Owa rzecz nie nadchodziła jednak, więc dzień po dniu mężczyzna powtarzał swoją trasę coraz bardziej zdenerwowany i przygnębiony zarazem. Nagle jego twarz rozświetlił promyk nadziei. Przez wmontowaną w drzwi lukę na listy wpadło kilka kopert. Pan domu rozpromienił się, jednak wraz z czytaniem informacji na nich jego mina rzedła. "Rachunek, rachunek, rachunek..." - mruczał pod nosem, przekładając kolejne listy pod spód. Rozzłoszczony rzucił korespondencję na stolik i usiadł przed telewizorem.
W tym czasie jego latorośl, Eric, leżał na łóżku w swoim zacisznym pokoju na poddaszu i czytał książkę, którą dostał od taty na dziesiąte urodziny - "Podstawy magii i czarodziejstwa". Od zeszłego miesiąca zdążył przeczytać opasłe tomiszcze 5 razy. Wiedział, że jest pół-czarodziejem. Rodzice nie ukrywali przed nim tego faktu. W chwili, kiedy wołany przez mamę miał zejść na kolację, coś zapukało w szybę. Chłopak nie przejął się tym zbytnio, lecz pukanie się powtórzyło. Mimo niepewności postanowił otworzyć okno. Nim zdążył zamknąć je z krzykiem przerażenia, do sypialni wleciał duży puchacz. W dziobie trzymał zapieczętowaną kopertę zaadresowaną do nikogo innego jak mieszkańca poddasza. Walcząc z lękiem Eric wyciągnął rękę po list. Ostrożnie otworzył kopertę i przeczytał nagłówek: "Akademia Magii Beauxbatons pragnie poinformować Pana o przyjęciu do szkoły magii i czarodziejstwa.". Przez chwilę niemo wpatrywał się w list, próbując rozszyfrować wiadomość. Wtem uśmiechnął się, jakby o czymś sobie przypomniał. Zbiegł na dół.
- Tato, tato - krzyczał, zanim jeszcze znalazł się w salonie
- Co się stało, synu?
- Dostałem list z Akademii!
Chłopak z wypiekami na twarzy czytał ojcu wszystko to, co przed chwilą sam przyswoił. Pan Lotario najpierw się zdumiał, lecz zdając sobie sprawę, że oto jego rodzina dostąpiła tego właśnie zaszczytu, na który czekał od miesięcy, zadowolony zmierzwił synowi blond czuprynę i pospiesznie udał się do kuchni, by pochwalić się żonie.
Wiadomość dotarła do nich stosunkowo późno, toteż już następnego dnia męska część rodziny wybrała się na Plac Horkrusów, by dokonać niezbędnych zakupów. Gdy dla świeżo upieczonego ucznia kupione już zostały wszystkie podręczniki, kociołek, a nawet wspaniała śnieżna sowa, panowie wspólnie udali się do Olivandera, by wybrać pierwszą różdżkę Erica.
- Poradzę sobie. - powiedział z przekonaniem młodzian, pozostawiając tatę na zewnątrz. Sklep zapierał dech w piersi. To musiała być wyłącznie sprawka magii, że w tak mizernie wyglądającym od zewnątrz budynku zmieścił się taki ogrom pudełek i pudełeczek. W każdym z nich znajdowała się niepowtarzalna różdżka, a było ich tak wiele, że zapewne sam pan Ollivander nie był w stanie wszystkich spamiętać. Choć, kto wie? Staruszek miał wszak, jak mówiono, wspaniałą pamięć. Panował tam lekki tłok, gdyż chyba wszyscy pierwszoroczniacy postanowili wybrać się tego dnia po zakup swych pierwszych różdżek. Eric minął się w drzwiach z piękną, ciemnowłosą dziewczyną.
Kupno różdżki nie zabrało mu dużo czasu, gdyż właściciel sklepu był bardzo dobrym przewodnikiem, znającym się na sprzedawanym produkcie. Zdecydował się na ręcznie rzeźbioną różdżkę z tarniny. Wychodząc ze sklepu spostrzegł, że ta sama dziewczyna, z którą minął się wcześniej rozmawia z jakimś chłopcem. Spojrzał w jej oczy i, jak to się często przy pierwszych miłostkach zdarza, fiknął koziołka przewracając się o własne nogi.
- I jak łazisz? - zaśmiał się szyderczo współrozmówca ślicznotki, jednak ta nie zważając na pogardę kolegi, uśmiechnęła się promiennie i pomogła nieborakowi wstać.
Mai?
W tym czasie jego latorośl, Eric, leżał na łóżku w swoim zacisznym pokoju na poddaszu i czytał książkę, którą dostał od taty na dziesiąte urodziny - "Podstawy magii i czarodziejstwa". Od zeszłego miesiąca zdążył przeczytać opasłe tomiszcze 5 razy. Wiedział, że jest pół-czarodziejem. Rodzice nie ukrywali przed nim tego faktu. W chwili, kiedy wołany przez mamę miał zejść na kolację, coś zapukało w szybę. Chłopak nie przejął się tym zbytnio, lecz pukanie się powtórzyło. Mimo niepewności postanowił otworzyć okno. Nim zdążył zamknąć je z krzykiem przerażenia, do sypialni wleciał duży puchacz. W dziobie trzymał zapieczętowaną kopertę zaadresowaną do nikogo innego jak mieszkańca poddasza. Walcząc z lękiem Eric wyciągnął rękę po list. Ostrożnie otworzył kopertę i przeczytał nagłówek: "Akademia Magii Beauxbatons pragnie poinformować Pana o przyjęciu do szkoły magii i czarodziejstwa.". Przez chwilę niemo wpatrywał się w list, próbując rozszyfrować wiadomość. Wtem uśmiechnął się, jakby o czymś sobie przypomniał. Zbiegł na dół.
- Tato, tato - krzyczał, zanim jeszcze znalazł się w salonie
- Co się stało, synu?
- Dostałem list z Akademii!
Chłopak z wypiekami na twarzy czytał ojcu wszystko to, co przed chwilą sam przyswoił. Pan Lotario najpierw się zdumiał, lecz zdając sobie sprawę, że oto jego rodzina dostąpiła tego właśnie zaszczytu, na który czekał od miesięcy, zadowolony zmierzwił synowi blond czuprynę i pospiesznie udał się do kuchni, by pochwalić się żonie.
Wiadomość dotarła do nich stosunkowo późno, toteż już następnego dnia męska część rodziny wybrała się na Plac Horkrusów, by dokonać niezbędnych zakupów. Gdy dla świeżo upieczonego ucznia kupione już zostały wszystkie podręczniki, kociołek, a nawet wspaniała śnieżna sowa, panowie wspólnie udali się do Olivandera, by wybrać pierwszą różdżkę Erica.
- Poradzę sobie. - powiedział z przekonaniem młodzian, pozostawiając tatę na zewnątrz. Sklep zapierał dech w piersi. To musiała być wyłącznie sprawka magii, że w tak mizernie wyglądającym od zewnątrz budynku zmieścił się taki ogrom pudełek i pudełeczek. W każdym z nich znajdowała się niepowtarzalna różdżka, a było ich tak wiele, że zapewne sam pan Ollivander nie był w stanie wszystkich spamiętać. Choć, kto wie? Staruszek miał wszak, jak mówiono, wspaniałą pamięć. Panował tam lekki tłok, gdyż chyba wszyscy pierwszoroczniacy postanowili wybrać się tego dnia po zakup swych pierwszych różdżek. Eric minął się w drzwiach z piękną, ciemnowłosą dziewczyną.
Kupno różdżki nie zabrało mu dużo czasu, gdyż właściciel sklepu był bardzo dobrym przewodnikiem, znającym się na sprzedawanym produkcie. Zdecydował się na ręcznie rzeźbioną różdżkę z tarniny. Wychodząc ze sklepu spostrzegł, że ta sama dziewczyna, z którą minął się wcześniej rozmawia z jakimś chłopcem. Spojrzał w jej oczy i, jak to się często przy pierwszych miłostkach zdarza, fiknął koziołka przewracając się o własne nogi.
- I jak łazisz? - zaśmiał się szyderczo współrozmówca ślicznotki, jednak ta nie zważając na pogardę kolegi, uśmiechnęła się promiennie i pomogła nieborakowi wstać.
Mai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz