Poczułem dziwne szarpnięcie w okolicy pępka. Mimo, iż podróżowałem już kilka razy świstoklikiem, nie mogłem się jakoś do tego przyzwyczaić. Podłoga usunęła mi się spod nóg. Zamknąłem oczy. Ścisnąłem je z całej siły. Po chwili twardo stanąłem na ziemi. Zachwiałem się, jednak udało mi się utrzymać równowagę. Ell i Rosalie za to upadły na glebę. Przewróciłem oczami i podałem ręce obu dziewczynom. Pociągnąłem delikatnie, aż wstały na nogi.
- Nienawidzę tego - mruknęła Ell.
- Wiem, wiem. Ty byś najchętniej pojechała tym... Samobiegiem?
- Samochodem - poprawiła mnie. - Żebyś wiedział, mugolskie wynalazki są fascynujące. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile można wymyślić skomplikowanych struktur bez użycia magii...
- Bla bla bla - udałem znudzonego, po czym szczerze się zaśmiałem, kiedy spojrzała na mnie złowrogo.
- Adam, a twoi rodzice? - spytała Rosalie.
- Tradycyjnie muszą coś załatwić i dojdą potem...
Nagle, ni stąd ni zowąd, parsknąłem śmiechem. Przyjaciółki spojrzały na mnie bez zrozumienia.
- Dojdą - jedno słowo wyjaśniło wszystko.
- Zboczeniec - rzuciła Ell.
- Idziemy? - zapytała Rosalie.
- Idziemy, idziemy. Ell, zadanie dla ciebie. Musisz zapłacić mugolskiemu kolesiowi, który jest właścicielem kempingu.
- Czemu ja?
- To logiczne - ty się znasz na mugolskiej walucie i tym wszystkim... Masz - podałem jej kilka kolorowych banknotów.
- O, Euro - uśmiechnęła się. - Wiedzieliście, że państwa Europy połączone są Unią Europejską, która pozwala...
- Ellie!
- No co?!
- Góó... zik nas to obchodzi - oznajmiłem, jednocześnie patrząc na nią prosząco.
- Okej... - powiedziała naburmuszona.
Po chwili doszliśmy do kempingu. Ell bez problemu dogadała się z tym facetem. Mugole są jej pasją odkąd ją znam. Weszliśmy na teren zapierający dech w piersiach. Olbrzymie pole, na którym stały miliony namiotów! No, może mniej...
- No, rozstawiajcie - rozkazałem, rzucając na ziemię płótno i cztery tyczki. Dziewczyny spojrzały na mnie jak na idiotę. - No żartuję, żartuję... Erecto!
Poczułem magię wypływającą z mojej różdżki, jednak nic się nie stało. Jedna tyczka stanęła pionowo, zachwiała się i łupnęła na ziemię. Różowowłosa spojrzała na mnie współczująco.
- Erecto! - wskazała różdżką na namiot, który pięknie się rozłożył. Uśmiechnęła się triumfalnie i dmuchnęła w koniec różdżki niczym kowboj w swój rewolwer.
- Ta... To zapraszam panie - wskazałem na mały, śnieżnobiały namiot. Dziewczyny wczołgały się do niego z miną pt. "Nie będę spała w tym ciasnym syfie". Jednak... Niespodzianka! Wewnątrz namiot był większy niż moja sypialnia (należy napomknąć, że mam całkiem sporą sypialnię). Był podzielony na kilka pomieszczeń, miał nawet kuchnię.
- Gdzie my śpimy? - spytała Ray.
- Cały wasz - jak już gdzieś ze mną jeździć, to na poziomie.
- A ty? - Rosalie nie kryła troski.
- Z Davidem.
- Pal licho jego - Ell jak zwykle taka miła. - Twoi rodzice?
- Mają osobny namiot - wzruszyłem ramionami, jakby było to najoczywistsze na świecie.
- Dobra! Co teraz robimy?
- Rozpakujta się...
- Cie.
- Co?
- Cie. Rozpakujcie - poprawiła mnie Elliezabeth.
- Boże... Więc: rozpakujcie się, a ja pójdę poszukać tego chuja, Martinesa.
- Nie ma opcji, idę z tobą.
- Ja sama nie zostanę - wtrąciła Rej.
- Okej, okej... Poczekam na was.
- Później się rozpakujemy. Idziemy! - zakomenderował Jeleń. Nie chciałem się z nią kłócić. Wyszliśmy więc z namiotu i... Klops. Jak znaleźć kumpla w takim ogromie ludzi?
- Byliście może na tyle mądrzy, żeby się umówić, gdzie się spotkacie? - zapytała Ell zgryźliwie.
- Ta. Jego namiot jest gdzieś blisko drogi na stadion.
- My też jesteśmy blisko drogi na stadion! Wyobraź sobie, że tu jest ze sto rzędów namiotów, które są blisko drogi na stadion!
- Luz! Umówiliśmy się, że będziemy gdzieś blisko was, żebyście nie spały same.
- Ta? Ciekawe gdzie...
- O, tam! - z triumfalnym uśmiechem wskazałem na blond czuprynę, wychodzącą z namiotu zaledwie kilka metrów dalej i skinąłem ręką na dziewczyny, by szły za mną.
Zakradliśmy się do Smoka od tyłu. Nakazałem laskom być cicho. Wydobyłem różdżkę.
- Expelliarmus! - krzyknąłem nagle, a David poleciał kilka metrów dalej i upadł na sąsiedni namiot, powodując wyrwanie śledzi z podłoża. Nawet nie wstając, błyskawicznie się obrócił, wydobywając różdżkę z kieszeni.
- Levicorpus! - zawył, a ja natychmiast zawisłem głową w dół w powietrzu. Nie spodziewałem się tego, jednak byłem na tyle przytomny, by nie puszczać różdżki. - Proszę, proszę, proszę... Nieładnie zakradać się do kogoś od tyłu, tchórzu - blondyn uśmiechnął się szyderczo.
- Drętwota! - wycelowałem w śmiejącego się chłopaka, który padł na ziemię niczym kłoda. Ja jednak nadal wisiałem.
- Przecież nie możecie używać czarów poza Akademią! - zawołała ze strachem Rosalie.
- Daj dzieciom zabawki... - usłyszałem dumny, żeński głos dochodzący zza moich pleców. - Rennervate! - i już David powoli wybudzał się z transu, rozglądając się wokół. - Liberacorpus!
Upadłem na ziemię. Opanowałem mdłości spowodowane zawiśnięciem do góry nogami, po czym wstałem, otrzepując tyłek z ziemi. Clarisse schowała różdżkę i pomogła wstać Smokowi.
- Hej, mała - wyszczerzyłem się i z rozpostartymi ramionami podszedłem do dziewczyny, która przewróciła oczami, po czym delikatnie mnie uścisnęła. To samo zrobiła z Davidem, a następnie podeszła do dziewczyn. Ledwo zdołałem przywitać się z przyjacielem oraz Percym, który nadszedł zaraz za szatynką, kiedy z namiotu, z którego wcześniej wyszedł David, wyszła dwójka czarodziejów: wysoka blondynka o pięknych rysach i srogo wyglądający, niemniej wysoki i niemniej blond, mężczyzna o stalowoszarych oczach.
- To Adam Brooks. A to moi rodzice - przedstawił nas David krótko.
- Co się tu dzieje? - odezwała się matka Blondaska, widocznie usłyszawszy dźwięki rzucania zaklęć, co wywabiło ją i jej męża z namiotu, jednak pan Martines miał ważniejsze pytanie.
- Syn Maurycego Brooksa i Veronica'i Le Brun?
- Tak jest - odpowiedziałem. Wiedziałem, że chodzi o czystość krwi. Przyzwyczaiłem się już do tych wszystkich dochodzeń przeprowadzanych na mnie przy okazji bankietów, nie-bankietów, tych wszystkich spotkań szych z Ministerstwa, które - tak jak rodzice moi i Dave'a - nie uznają szlam.
- Miło mi cię poznać - Orcus Martines wyciągnął ku mnie dłoń, którą uścisnąłem, pamiętając o tej odrobinie dobrego wychowania, którą przekazali mi rodzice, zanim przestałem ich obchodzić. - To też twoi przyjaciele? Panna La Rue - mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, widząc naszą niziutką przyjaciółkę. Skinął głową na powitanie, ona uczyniła to samo. Domyślając się chyba, że w takim towarzystwie wręcz niemożliwym jest, by jego synalek przebywał w pobliżu szlam, pan Martines wrócił wraz z żoną do namiotu.
David? Clarr? Percy? Ell? Ray?
(ogólnie mam bekę z tej "Veronica'i", bo się okazuje, że właśnie tak się pisze O.o ja bym napisała "Veronicki", ale nie bd się kłócić z językiem polskim ^^)
Będę dobra i pozwolę wam odpisać, Dejwidzie, Clarisso, Perseuszu, Elżbieto xDD
OdpowiedzUsuń~ Rej.