- Dobra, to idziecie gdzieś teraz z nami? - zwróciłem się do Clarisse.
- Wiesz... Może później - powiedziała. - Ale zobaczymy się na meczu, tak?
- Tak jest, loża honorowa - uśmiechnąłem się dumnie. Ona odwzajemniła to. - Smoku, a ty idziesz?
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, by być przodem do kumpla. Wtedy mnie zamurowało. Stanąłem normalnie jak wryty i głupkowato przyglądałem się, jak David i Ell się liżą. Nieświadomie otworzyłem usta ze zdumienia.
- E... Wy... Razem?! - zdołałem wydukać, wybałuszając oczy. Rosalie stała koło różowowłosej i była równie osłupiała co ja. Miałem przeczucie, że stojący za mną Clarr i Percy również są zdziwieni.
- A co, nie widać? - spytała Ell, kiedy wreszcie odkleiła się od blondyna.
- Nic nie mówiłaś - mruknąłem.
- Nie muszę ci się spowiadać - rzuciła.
- Obejdę się. Po prostu jesteśmy kumplami i no... kumple mówią sobie takie rzeczy - wzruszyłem ramionami. - A tak między nami, David, mogłeś lepiej wybrać - parsknąłem, trącając łokciem Blondaska.
- Spadaj - syknęła Ellie.
- Wiesz, jeśli macie zamiar przez cały czas się migdalić, to David nie musi z nami iść - zażartowałem. Lubię ją irytować.
- Jakoś nie trzymałeś się tego, kiedy lizałeś się z Ray w nocy, mimo że spałam w pokoju obok.
- LIZAŁEŚ SIĘ Z RAY W NOCY?! - oczy Davida przybrały wielkość galeonów. - Wróciliście do siebie?
- Nie - odpowiedzieliśmy chórem z Rosalie.
- Ok - mruknął tonem, mówiącym: "nie wnikam". Atmosfera zaczęła się robić napięta.
- Truuudneee spraaawyyy... - zaintonował Percy po chwili milczenia i towarzystwo - na całe szczęście - wybuchnęło śmiechem.
- No, to idziesz z nami, Barbie? - zapytałem raz jeszcze.
- Raczej nie - skrzywił się. - Muszę siedzieć z rodzeństwem. Zobaczymy się w loży honorowej.
- W porządku.
- Aha! Masz miejsce w moim namiocie, co nie?
- To chyba od ciebie zależy - zaśmiałem się. - Ale tak, mam. Laski zajmują mój. No... To nara - skinąłem na niego ręką. Wszedł do namiotu. - Do potem, Aniołku - uśmiechnąłem się słodziutko do dziewczyny, po czym rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach.
Ell i Rosalie rozpakowywały się - swoją drogą nie ogarniam, jak na jeden nocleg można zabrać tyle niepotrzebnych rzeczy - a ja siedziałem na łóżku i przypatrywałem się temu z niecierpliwością. Chciałem już znaleźć się na stadionie.
- Długo jeszcze?! - warknąłem, kiedy różowa głowa wychynęła po raz enty zza drzwi łazienki.
- Chyba nie... Co ci się tak spieszy?!... A, no tak, zapomniałam! Quidditch to twoje życie, prawda? - Ell zapuściła koński uśmiech.
- Co ty pierdolisz? - spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- To twoje słowa - i ta satysfakcja na twarzy. - Powiedziałeś mi to po naszym pierwszym wspólnym treningu! To było takie... Ach, wzruszające...
- Że aż musiałaś to zapamiętać? - odgryzłem się. Natychmiast spełzło jej z twarzy to zadowolenie.
- Tak jakoś się zapamiętało... Żebym mogła tego kiedyś użyć przeciwko tobie.
No, wybroniła się!
- Adam? - usłyszałem ohydny głos. Głos mojego starego...
- Co? - syknąłem.
- Już jesteśmy. Musimy jednak z matką coś załatwić. Przyjdziemy od razu do loży. Zostawiamy ci Leslie.
- CO?! NIE! - zaprzeczyłem tak głośno, że dziewczyny wyleciały z łazienki jak strzały.
- Co to znaczy "nie"? - zapytał ojciec surowo.
- Nie będę niańczył tej małej wiedźmy!
- Adamie Brooks! - obok ojca stanęła i mamuśka. - Nic nas twoje zdanie nie obchodzi! To jest polecenie, które masz wykonać. Kropka. A niech się tylko dowiem, że jej coś zrobiłeś... - zagroziła.
- To co?
- To odbiorę ci Błyskawicę - wtrącił ojciec.
- Bierz se ją! I tak nie mam gdzie grać na tym zajebanym Rue du Renard! Bierz ją i spadaj!
- ADAM jak ty się wyrażasz?! - zaperzyła się matka.
- Po francusku. Mieliście gdzieś iść - przypomniałem.
- Leslie - ojciec wystawił głowę z namiotu. - Chodź tu. Zostaniesz z Adamem.
- Dobrze, tatku!
Do pomieszczenia weszła mała potwora - ciemnowłosa dwunastolatka o niebiesko-szarych oczach. Rodzice zmierzyli mnie wzrokiem i wyszli bez słowa. Kiedy oddalili się dostatecznie daleko, by nas nie słyszeć, diabeł się uwolnił.
- Czego się gapisz? - warknęła Leslie.
- Dawno z bliska gówna nie widziałem - wyszczerzyłem się z uciechy. - Tęskniłaś, co?
- Jak chuj. Jak se pomyślę, że mam chodzić z tobą do jednej szkoły...
- Żeby tak tatulek słyszał, jak się wyrażasz...
- Leć i mu powiedz! Na pewno uwierzy...
Leslie z kwaśną miną przysiadła na fotelu. Ell i Ray wreszcie odzyskały język w gębie.
- Siostra Adama, ot co - westchnęła Ellie, co miało znaczyć coś w deseń: "niedaleko pada jabłko od jabłoni".
- Ooo... - młoda dopiero teraz spostrzegła moje przyjaciółki. Świdrowała je wzrokiem przepełnionym drwiną i wyższością, mimo iż były od niej starsze. - Więc jednak ktoś jest na tyle głupi, żeby polecieć na mojego brata?
- Ej! Słuchaj, młoda! Po pierwsze nie lecę na Diabła... Adama, naczy... Fuj! Po drugie nie życzę sobie, żebyś mi uwłaczała, gówniaro! - oczywiście, że Ellie nie dała sobą pomiatać.
- Ale się boję... - Leslie zaśmiała się gorzko. - Czysta krew?
- Czysta - burknęła różowowłosa.
- A ty, słodziaku? - Leslie zwróciła się do Rosalie.
- Leslie, uspokój się! - zagrzmiałem. - Nie popisuj się i zostaw je. My teraz idziemy se połazić, a ty tu grzecznie zostaniesz i wrócimy po ciebie przed meczem.
- Ani mi się śni! Chcę poznać twoich kumpli. Na pewno jakiś ma mniej krzywą twarz od ciebie i będzie na czym oko zawiesić...
- Ej! Jego kumpel to mój chłopak! - rozjuszyła się Ell.
- Spoko, mała. Nie daj się dzieciakowi sprowokować. Nigdzie nie idziesz - zwróciłem się do siostry.
- Idę! Albo... - uśmiechnęła się chytrze. - Powiem rodzicom, że mnie zostawiłeś.
Ell? Ray? Poskromić złośnicę :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz