Wymieniliśmy z Davidem spojrzenia, po czym odezwałem się:
- Oczywiście, że Pogromcy kafla z Quiberon! W końcu mistrzowie ligi!
- Trochę wiary w naszych - Dave przyjaźnie trącił Ell łokciem.
- Kto nie jest z nami, jest przeciw nam - wyszczerzyłem się, jak to Ellie mówi, "w uśmiechu konia".
- Nie mówiłam, że nie głosuję na Francję - uniosła ręce w geście "to nie ja". - Pytam tylko przecież...
- Całe szczęście, bo Clarr już celowała w ciebie oszałamiaczem - parsknął Percy. Wszyscy się szczerze roześmialiśmy.
Dwie godziny później siedzieliśmy już całą paczką w loży honorowej (chwała galeonom, dobrym kontaktom i kochanemu ministrowi magii) i głośno kibicowaliśmy. Oczywiście ja i David wiedliśmy prym. Momentami Clarr i Ell miewały dosyć i mówiły, że mamy przestać, bo wyjdą, ale nie zrobiły tego. Kto by opuścił taki mecz?! Pogromcy przeciwko legendarnym Sokołom z Heidelbergu - drużynie znanej z tego, że wzięła udział w najdłuższym meczu quidditcha w historii (trwał on tydzień)! Walka wyrównana praktycznie do samego końca. Widzowie, w tym my, z zapartym tchem obserwowali rozgrywkę, oczekując złapania znicza przez którąś z drużyn. Nagle...
Wraz z Blondaskiem wychyliliśmy się za barierkę, aż niemal wypadliśmy. Michael Müller - szukający Sokołów - widocznie dojrzał złotą piłeczkę, gdyż niespodziewanie pomknął pionowo w dół niczym strzała. Nasz - Antoine Geoffrin - spostrzegł go, jednak był po drugiej stronie boiska. Bez chwili wahania ruszył w dół za Müllerem.
- LEEEĆ!!! - zaczęliśmy się drzeć, ile sił w płucach.
Stało się coś nieprawdopodobnego. Kiedy Geoffrin znalazł się na wyciągnięcie ręki od Müllera, Niemiec w ostatniej chwili zawrócił i odbił się do góry, natomiast Francuz z całej siły pierdyknął o ziemię. Po trybunach potoczyło się zrezygnowane "Ooo...".
- Dawaj rezerwowego! - krzyknąłem, choć wśród ogólnego gwaru nikt nie miał prawa tego słyszeć.
Przez chwilę był czas. Następnie na boisko wpuszczono Pierre'a de Diona. Sędzia odgwizdał powrót do rozgrywki. To były sekundy. Szukający Niemiec, który musiał dostrzec znicza podczas przerwy i śledzić jego lot, wystartował do przodu i momentalnie dzierżył w wyciągniętej ku górze ręce trzepocącą skrzydłami piłeczkę.
- SOKOŁY Z HEIDELBERGU ZDOBYWAJĄ MISTRZOSTWO ŚWIATA W QUIDDITCHU! 320:160 DLA NIEMCÓW! - rozległ się głos tuż przy naszych uszach. David kopnął z całej siły w barierkę, a ja cisnąłem różdżkę na ziemię.
- Ja pieprzę... - mruknęła Clarisse pod nosem.
- Wykrakałaś - burknąłem do Ell oskarżycielsko.
- Przecież ja nic nie mówiłam! Jeszcze tego nie było, żebyś mnie posądzał o klęskę ulubionej drużyny!
- Dobra, nie kłóćcie się... Ja muszę odreagować. Chodź, Diabeł - David skinął na mnie ręką. Rzucił coś na odchodnym rodzicom, po czym zeszliśmy z loży na sam dół.
- Masz jointy? - spytał, rozglądając się ostrożnie.
- No raczej... Chodź... w jakieś mniej wyeksponowane miejsce.
Od stadionu do kempingu było z pół kilometra drogi przez sosnowy lasek. Nie namyślając się długo weszliśmy między drzewa. Zeszliśmy ze ścieżki i usiedliśmy na jakimś pieńku. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem dwa blanty. Jednego z nich podałem Blondaskowi.
- Wiesz, mugole czasami wymyślą coś pożytecznego - mruknął, po czym wypowiedział jakieś zaklęcie, które sprawiło, że skręt zapłonął. To samo zrobił z moim. Natychmiast wziąłem długiego bucha. Mmm... To było moje najlepsze odkrycie.
- CLARISSE CHARLOTTE CECILY CAHAN CAIREANN LA RUE!!! - krzyczałem pół godziny później przy namiocie przyjaciółki.
- Po jakiemu ty gadasz? - spytał David, patrząc na mnie jak na debila.
- Po angielsku! A nie, francusku... - na chwilę mnie zmuliło. Kilka sekund byłem cicho, by po ich upływie wybuchnąć głośnym śmiechem.
- Co się drzecie, debile? - z namiotu wychynęła głowa dziewczyny. Groźną miała minkę. - Macie szczęście, że moi rodzice nie śpią, tylko gadają z ministrem, bo byście mieli przejebane!
- Minister, kanister, banister, sister... - zaczął wymieniać Dave w zadumie.
- PANIE SEMAFORZE! - zawołałem do wnętrza namiotu. - PARYŻ POZDRAWIA!
- Jak będę duzi, będę hodował śmoki - oznajmił przyjaciel.
Clarisse patrzyła na nas z mieszaniną niepokoju i złości.
- Co wy chlaliście? - zapytała. Podeszła do mnie i zaczęła mnie obwąchiwać.
- Nic, mamo - zrobiłem minkę niesłusznie skarżonego dziecka.
- Pokaż gały - nakazała groźnie. - Co to? Trawa?!
- Nie - odpowiedział Smoku, po czym zaniósł się kaszlem, zatoczył i przewrócił. Zacząłem się z niego śmiać. Clarisse zrobiła facepalm. - Tonę! - zawył, rzucając się w błocie.
- Adam, podnieś go - powiedziała błagalnym tonem.
- Nieee! Nie będę! Tam jest lawa! Stop przemocy wobec zwierząt!
- Zielona woda zalewa me zielone płucaaa! - jęczał przyjaciel.
- Wyście poszaleli! Wstawaj, David! Adam, przestań się śmiać, do cholery jasnej! Idziemy stąd, bo was ktoś zobaczy!
- Uuu... Nie unoś się tak, Stefan! - poprosiłem ze strachem.
- Mam was dosyć! - jednym, stanowczym pociągnięciem podniosła Davida na nogi, po czym wzięła nas za nadgarstki i zaczęła prowadzić jak najdalej od namiotu swoich rodziców.
- Nie do wiary... Zasrane ćpuny! - kiedy się zatrzymała, oberwaliśmy oboje z płaskiej. - Marihuana?! Serio?! - w tym właśnie momencie zaczęła mówić w jakimś dziwnym języku, którego nie zrozumiałem. Blondasek zaczął się śmiać.
- AAA! Patrz, David, krzak marysi - zaświeciły mi się oczy. Podszedłem do rzeczonej rośliny i zacząłem zbierać jej liście.
- Adam... Uspokój się... ADAM, USPOKÓJ SIĘ! - wrzasnęła Clarisse i odciągnęła mnie od zielonego.
- OCIPIAŁAŚ?! Sprzedam to!
- Idioto! To jest leszczyna!
Spojrzałem na liście trzymane w garści.
- To po co ludzi w chuja robią?!
- Clarisse... - zaczął David. - Bo ja mam taki trochę pomysł - uśmiechnął się triumfalnie, jak dziecko, które pierwszy raz zawiązało samodzielnie buty.
- Gratuluję. Czy ten pomysł to pójście spać?
Zacząłem się brechtać. Ale go zgasiła! Dostałem z glana w kostkę i przestałem - teraz płakałem.
- Brooks! Jesteś facet czy baba?
- To boooli - załkałem.
- Dobrze, przepraszam - westchnęła.
- Clarisse... - znów odezwał się Dave.
- Tak?
- Nie spytałaś, jaki to pomysł.
Clarisse szepnęła coś w stylu: "świat pełen jest idiotów" i zwróciła się do Blondaska:
- Więc jaki to pomysł?
- Nie powiem ci! - śmiech.
- DAVID!
- No dobra, dobra... Już wyrzucę te śmieci...
- JAKI TO POMYSŁ?!
- Wiesz... Może wybralibyśmy się zacną trójką na jakieś małe gnębienie mugoli?
THE END xd