- Cóż za zaszczyt - mruknąłem ironicznym tonem. Zaraz jednak postanowiłem się zrehabilitować. Powinienem się cieszyć, że ktoś do mnie podchodzi. I to taka dupeczka.
- Mogę odejść - rzekła. Zadzierała głowę wysoko, byleby patrzeć mi prosto w oczy. Bez strachu. Byłem pod wrażeniem, naprawdę.
- Nie odchodź - powiedziałem może zbyt oschle.
Byłoby skrajnym przejawem pychy, gdybym usilnie próbował wmówić wszystkim, że ten jeden Cruciatus jakoś wielce zmienił mój charakter, nastawienie do ludzi, świata, czy coś. Prawdą było jednak, że przez tę zbiorową niechęć całego Beauxbatons, sam stałem się pełen niechęci. Nawet wbrew woli odpowiadam przychylnym mi ludziom tak, jakbym miał przed sobą kupę gnoju, sam zaś zabiegam o towarzystwo, które potem z taką łatwością odrzucam.
- Dlaczego miałabym zostać? - zapytała, podpierając ręce na biodrach. Popatrzyłem ponad jej głową na na wpół zdziwione, na wpół przestraszone twarze jej przyjaciółeczek z Belle. Westchnąłem.
- Żeby im udowodnić, że przeżyjesz - powiedziałem najszczerzej, jak się dało. Tak właśnie się czułem. Jak omijany najszerszym łukiem z możliwych morderca.
- W razie czego będę uciekać. - Wzruszyła ramionami. Była rozbrajająca.
- No tak... - westchnąłem ponownie. - Co tam?
Pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy po tak długim czasie celibatu od wszelkich kontaktów międzyludzkich. Chciałbym powiedzieć więcej, powiedzieć, jak mi przykro, ale nie jej. W tym zamku były inne osoby, którym chciałbym wyznać, co czuję.
- W porządku. - Na potwierdzenie swoich słów kiwnęła delikatnie głową. - A u ciebie?
- Poza tym, o czym wspominałem wcześniej, to bardzo miło i przytulnie - oznajmiłem i uśmiechnąłem się do niej. Prawdziwie i szczerze się uśmiechnąłem.
- Co teraz będziesz robił?
- Właśnie miałem zamiar pokręcić się bez celu po korytarzach i powysyłać spojrzenia spode łba na wszystkich mijanych uczniów i nauczycieli - wyznałem z sarkazmem.
- To może... mogę pokręcić się z tobą? - zaproponowała.
- Możesz, możesz, jasne, ale... - Urwałem. Wpatrywałem się niemo w okno i chyba lekko rozchyliłem usta. Musiałem wyglądać jak czubek.
- Adam? Co się...
- Śnieg pada!
Podbiegłem do okna i przykleiłem nos do szyby. Jakie to musiało być dziecinne... Ale co ja mogę za to, że jaram się tym jak idiota? Szczególnie ze względu na to, że nad Morzem Śródziemnym śnieg to taka jakby rzadkość, co nie?
- Rzeczywiście. - Lilianne chyba z trudem powstrzymywała uśmiech.
- Ty się śmiejesz ze mnie? - Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na nią groźnie.
- Nie... - powiedziała cicho. Jej oczy powiększyły się nieco, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś tak szybko może zmienić humor.
- Nie no, żartuję - parsknąłem. I przez głowę przeleciało mi pytanie, czy serio wyglądam tak strasznie. Nie zdążyłem sobie jednak na nie odpowiedzieć.
- Wiedziałam to - prychnęła.
- Jasne. - Pokiwałem głową, robiąc minę pełną powątpiewania. - To... serio chcesz się ze mną pokręcić?
- A co?
- Może byśmy gdzieś wyskoczyli - zaproponowałem beznamiętnym tonem.
W odpowiedzi Lilianne rozejrzała się po korytarzu. Wyraźnie wypatrywała kogoś w morzu ludzkich głów.
- Aha! Twój szlamowaty chłopaczek byłby zazdrosny, co? - Wyszczerzyłem się w szyderczym uśmiechu.
- Nie nazywaj go szlamą. - Lilianne powoli cedziła słowa. Wyglądało, że nieźle ją zirytowałem.
- Okej, okej. - Wyciągnąłem ręce do przodu w geście obrony. - Nie moja wina, że to szla...
Urwałem, widząc oczami wyobraźni, jak z trudem powstrzymywany gniew wylewa się z niej przez uszy. Zwęziła oczy w szparki.
- Szlama. - Dokończyłem spokojnie. Skrzyżowałem ręce na piersi i przyglądałem się, jak policzki Lilianne czerwienieją.
- Jest sto razy bardziej wartościowy od ciebie! Jest milszy, pomocniejszy i nie rzuca... - Tu jej potok słów gwałtownie się urwał.
- Nie rzuca Cruciatusów? - Odgadłem.
- Przepraszam...
- Spoko. To chyba pozostanie moim znakiem rozpoznawczym... To co, idziemy? Gdybym chciał, już dawno odbiłbym cię tej ciocie. Jestem od niego sto razy lepszy.
Lilianne spiorunowała mnie wzrokiem. Nawet nie próbowałem udawać, że nie bawi mnie jej gniew.
Lili?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz