Powłócząc nogami szedłem korytarzem. Wracałem ze szkolnej biblioteki, w ręku dzierżąc kilkusetstronicową książkę, którą tam zdobyłem. Było to dzieło historyczne poświęcone brytyjskiemu czarodziejowi - Tomowi Riddle'owi, bardziej znanemu światu jako Lord Voldemort. Opisywała ona jego młodość, dojście do władzy, lecz przede wszystkim wojny czarodziejów, które miały miejsce przecież nie tak dawno. Nie przepadam za historią magii, jednak to akurat mnie wciągnęło - cała ta konspiracja, nowy reżim i młodzi ludzie, którzy się mu stawiali. Nie wytrzymałem przez całą drogę do dormitorium - przecież to tak daleko! Otworzyłem książkę na pierwszej zapisanej stronie. Był tam złożony kawałek pergaminu zostawiony najprawdopodobniej przed poprzedniego czytelnika. Wpatrywałem się w niego jakiś czas, po czym ciekawość wzięła górę. Wyjąłem liścik z pomiędzy stron.
Czy pójdziesz ze mną na bal? - głosił napis wykreślony niekształtnym, brzydkim pismem.
Zmarszczyłem czoło.
Ten bal... Szkolna tradycja beznadziejna jak to, że każdy prefekt musiał mieć parę i otwierał zabawę polonezem.
Nie miałem kogo zaprosić. Po prostu. Mai postanowiła iść z jakimś Harpiem z czwartej klasy. Miał na imię chyba Luke. Zaprosił ją, a ona tak po prostu się zgodziła. Wystawiła mnie!
To znaczy... Właściwie nie zaprosiłem jej. Nie wprost. Sądziłem, że się domyśla, że chcę być jej partnerem. Proszę, ona jest przecież w Bellefeuille! Inteligentna!
Zmiąłem karteczkę w dłoni i rzuciłem na ziemię w miejscu, gdzie aktualnie przechodziłem. Westchnąłem. Skoro ona poszła ze starszym Harpiem, ja mogę iść... z Luniaczką! Tak, właśnie. Pójdę z Luniaczką. Ha! A tu mi leci dywan... Zaprosić którąkolwiek z nich to jak naostrzyć nóż, podać jej, po czym położyć się na ziemi z kartką "Wykończ mnie". Samobójstwo i masochizm.
Luniaczki są ładne. Ba! Pójście gdziekolwiek z którąś z nich to przejaw największej sławy. Oczywiście, że Mai była od nich mądrzejsza, milsza, uczynniejsza... Jednak Ombrelune to była definicja ideału. Zwłaszcza te dwie, które zadawały się z Brooksem i Martinesem - Elliezabeth i Clarisse.
Ale o czym ja marzę...
Zatopiony w rozmyślaniach kroczyłem naprzód, wpatrując się w wydrukowane litery i nie skupiając się na słowach, w które się składały. Nic dziwnego, że wreszcie trafiłem na przeszkodę. Sądząc po cichym pisku, jaki z siebie wydała, była żywa. Cóż, na tych korytarzach ludzie często na siebie wpadają.
- Praszam - bąknąłem cicho.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział mi żeński głos. Podniosłem wzrok.
Przede mną stała uśmiechnięta dziewczyna o różowych włosach. Szalik na jej szyi wskazywał na przynależność do Ombrelune. Przyjrzałem się badawczo jej twarzy, nie odzywając się ani słowem. Zdawało mi się, chyba całkiem słusznie, że przede mną stała Elliezabeth. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu widziałem ją z tak bliska. Zmieniła się. Dojrzała. I miała kolorowe włosy.
- O, Eric, hej! - To ona rozpoczęła rozmowę. - Wiesz, chciałam kiedyś do ciebie wpaść, ale jakoś... - Wzruszyła ramionami.
Ta, jasne. Jedno z najczęstszych kłamstw na świecie.
- Cześć - mruknąłem, układając usta w dziwny grymas, który miał być uśmiechem. - Jak ci leci?
- W porządku. Co czytasz?
W odpowiedzi zamknąłem książkę i pokazałem dziewczynie okładkę: "Tom Marvolo Riddle - Historia, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać".
- Ooo, ciekawie - przyznała. Kiwnąłem głową.
- Z kim idziesz na bal? - zapytałem.
Tak mi się wyrwało. Nie wiem czemu. To w sumie do mnie niepodobne, jednak było niczym impuls. Jak gdyby zareagowała moja podświadomość.
- Jeszcze z nikim. - Elliezabeth zmarszczyła brwi. - A co?
- Mmm... Nie, nic. - Spojrzałem w dół. Poczułem, że się rumienię.
Elliezabeth? :D
Hehe Eric i Ell? To będzie Bossskie! hehe ^^ :D
OdpowiedzUsuń~Per Smok
Ej nikt jeszcze nie powiedział, że się zgodzę ;D xD
OdpowiedzUsuń~Ell
Hehe i tak to będzie odlot :p
UsuńDiabeł! Będziemy się mieli z czego nabijać!
~Per Smok
Oczywiście :D
Usuń~ El Diablo