Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




niedziela, 28 września 2014

Papillonlisse: Od Vako Do Vinylia

Nuuudziło mi się.
Mój brat doprowadzał mnie już do szału! On i ta jego głupia jaszczurka!
Że też rodzice pozwolili mu to dziadostwo przywieść do szkoły!
Pogłaskałem moją płomykówkę po główce a ona zahukała.
Po czym podszedłem do okna i otworzyłem.
- No leć Mróżek do sowiarni.
Wyszedłem z dormitorium i mijając brata wyszedłem z PW Niedźwiedzi.
Taaa... Mój brat - Nie jest z domu Papillonów ale często tu przebywa.
No cóż mimo wszystko są blisko z bratem. Chodź on go wkurza.

Eh,., ale które młodsze rodzeństwo nie wkurza starszego???

Młokos znów szuka swojej Iguany - Bożżżzz... Kiedy on się nauczy trzymania
jej w terrarium? Mijałem właśnie PW Orłów gdy wyszła Vinylia o mało się nie
zderzyliśmy ale uchyliłem się w porę.

- O! Cześć Vinylia! - Uśmiechnąłem się.
- Cześć Vako! Co tam u ciebie? - Odwzajemniła uśmiech.
- A nic ciekawego, głównie to z bratem spędzam czas i z kolegami a u ciebie?

Vinylia? :)

sobota, 27 września 2014

Ombrelune: Od Smoka C.d. Diabła [hłe,hłe :D]

- A czemu miałbym wracać?! - Syknąłem.

- A czemu miałbyś nie?! - Przedrzeźniał mnie. Pff.. .

- A może dlatego, że chce mi się rzygać jak na ciebie patrze?! - Syknąłem.

- A jakoś kiedyś nie chciało ci się rzygać na mój widok?! - Znów
przedrzeźniał mój ton głosu.

- A może dlatego, że kiedyś nie zachowywałeś się jak psychopata
i nie miotałeś Crucio na siostrę?! - Syknąłem

- Przestałeś już udawać węża i może zamiast syczeć na mnie zauważył,
że nadal jestem tym samy Diabłem co wcześniej SMOKU hę?! - Prychnął

-O taaak... Diabłem teraz to ma seeenss - Specjalnie syknąłem - bo
w końcu Lucyfer jest złyy.. A ty jesteś zły bo jak można rzucić niewybaczalne
na RODZONĄ siostrę?!

-Do cholery SMOKU!!! Czy ty będziesz mi to do końca życia wypominał?!!?
Byliśmy kumplami nie? PRZYJACIÓŁMI! A ty co ?! Zostawiłeś mnie łajzo!
SAMEGO wiesz jak się czułem?! A ty mnie zostawiłeś?! Gdybyś był
przyjacielem nie zostawiłbyś mnie!!! A ty dosłownie mnie zostawiłeś samego!
Ignorowałeś mnie, Wyprowadziłeś się, miałeś mnie w DUPIE! Nawet
na jednym cholernym spojrzeniem mnie nie zaszczyciłeś!! Wielki arystokrata
się znalazł!! Bo gdzieżbym zasłużył na spojrzenie wielkiego wspaniałego
arystokraty co?! Pieprzona Blondi królewna się znalazła! - Wysyczał na końcu
wściekły mierząc mnie zwrokiem. Był wściekły, raz krzyczał raz syczał wściekle
słowa, zaciskał mocno dłonie w pięści i dyszał głośno i ciężko. Ale nie tylko on..
I ja byłem wściekły w moich oczach płoną ogień a paznokcie boleśnie wbijały się
w dłoń zaciśnięte mocno, ale nie zwracałem na to zbytnio uwagi. Starałem nie
przerywać się jego monologu chodź słowa prawie, że wymykały mi się z ust
przez zaciśnięte i obnażone zęby, lecz zamieniały w syknięcia i prychnięcia.
Nasza kłótnia musiała dotrzeć do uszu uczniów, bo gdy zerknąłem zobaczyłem
uczniów - może nie całe 4 domy ale troszkę się uzbierało.. Zauważyłem Ell,
Percy'ego, nawet Leslie była, Petty i wiewiórka, ten ćwok z Belle - Eric chyba
tak miał nie? Volonte i Clarra chyba też były... chodź pewien nie byłem... prócz
tego inni ale stali o wiele dalej - w końcu Brooks tu jest a połączenie;

Brooks + Kłótnia + Wściekły = Crucio.
Oczywiście w ich mniemaniu..

Gdy Diabeł kończył już zauważyłem nawet nauczycieli, opiekunów domów
a gdy Psor La Pérouse oburzony chciał do nas ruszyć Craxi zatrzymał go ręką...
Lepiej dla nas..

- ...Pieprzony Blondi królewna się znalazła! - C-coo?! ,,Blondi królewna''?
Przegiął! i to publicznie? Ja mu dam Blond Królewnę!!

- A Czemu mam ci tego nie wypominać?! TY CHOLERNY IDIOTO!
To że nienawidzicie się to WASZ problem! ALE to, że TY jesteś na tyle
POJEBANY by rzucać na nią CRUCIO! To inna bajka! A co miałem
zrobić co?! Dać ci cukiereczka i poklepać po tej twojej pieprzonej czuprynie
mówić " Dobry Diabełek, Dobra robota! Jeszcze raz chyba za mało
jeszcze żyje!" ?! MOJA WINA, że musiałeś to zrobić akurat przymnie?!
To był zakład! wygrał bym ten pseudo-pojedynek ty byś se poszedł robić
co tam wcześniej robiłeś a ja i Leslie co innego! Poprosiłem się tylko o małą
przysługa czy to tak wiele było?! MIAŁEŚ ROBIĆ TYLKO ZA SĘDZIE!
T-Y-L-K-O! Rozumiesz? Ale nie ty se postanowiłeś z niej zrobić worek
treningowy co nie?! A co tam! Tylko jedna wkurzająca siostra mniej prawda?

- A ty nie odwracaj kota ogonem! Zostawiłeś mnie gdybyś był przyjacielem
nie zrobił byś tego!

- Do cholery ja sam nie wiedziałem co mam robić! - Wrzasnąłem łapiąc
się za głowę lekko się schylając- OK?! NIE WIEDZIAŁEM! Kurwa!
Gdy zobaczyłem pierwsze co weszło mi do łba to by ją zanieść do pielęgniarki!
A wydałem cię po porostu okey?! Dopiero jak wracałem od pielęgniarki
zacząłem analizować to wszystko co się stało! Wyłączyłem się w chwili gdy
wypowiedziałeś zaklęcie! A włączyłem gdy wracałem do pokoju!
Byłem wściekły! Martwiłem się okey?! Tyle że nie o nią - Tu wymachując
rękoma wskazałem na Leslie - Tylko o CIEBIE IDIOTO!

- Wtedy byś mnie nie wydał gdy byś się MARTWIŁ! Albo przynajmniej
nie olewał mnie i nie zachowywał jakbyś mnie nie znał! Ba! Zachowywałeś
się jakby mnie w ogóle nie było!

- Martwiłem się! Jak zacząłem wracać do pokoju biłem się z myślami!
W końcu mogłem usunąć jej pamięć z tego spotkania! mogłem skłamać,
że ją znalazłem! Ale nie mogłem OKey?! Gryzłem się sam ze sobą wypruwałem
sobie flaki że prze zemnie mogą cię wywalić! Cały ten czas dopóki nie było
pewne, że cię nie wywalą martwiłem się! To że TY myślałeś, że cię olewam
i nawet za wysoko stoje by cię obdarzyć choćby jednym spojrzeniem, to nie
znaczy, że tak było! Zerkałem n Ciebie gdy tylko mogłem! Specjalnie siedziałem
przy stole Harpi i specjalnie siedziałem odrzucony do ciebie plecami! Miałem
wyrzuty sumienia! A najgorsze że względem ciebie a nie Leslie - Gdzie to
powinienem mieć wyrzuty że ten pojedynek w ogóle się obył bardziej
martwiłem się o to co z Tobą się dzieje niż z nią! Byłem na ciebie wściekły
bo przez ciebie byłem wewnętrznie rozdarty między tym co słuszne i jak
powinno być a TOBĄ! Wyprowadziłem się do Petty'ego z Wściekłości!
Że zrobiłeś to akurat przy mnie! Zrobiłeś mnie współwinny tego nawet jeśli
ty i inni tak nie myślicie! To w końcu tam byłem! Byłem i Patrzyłem! Patrzyłem
i NIC nie zrobiłem by cię powstrzymać. Chodź wcale nie miałem wpływu na
to, czy rzuciłeś czy nie rzuciłeś tego zaklęcia.. Byłem Szoku - Że to zrobiłeś.
Lecz wcale zdziwiony nie byłem ani w trakcie ani po tym. - Mówiłem już
normalnie głosem wypartym z emocji chodź łamał mi się w kilku
fragmentach - Smutek, niepewność oraz mnóstwo innych uczuć sprzecznych
lub nie poprawnie osadzonych. Nienawidzę tego! Nienawidzę być tak
rozdartym! - Krzyknąłem.

Uspokoiłem się i po prostu patrzyłem na niego.
Byłem chyba zbyt zmęczony by zacząć krzyczeć i wrzeszczeć na niego.

...

- Tak.

Jedno słowo ale może będzie wiedzieć o co chodzi? - Pomyślałem miałem
nie odpartą chęć przytulenia go. W końcu byliśmy przyjaciółmi nie?
Właśnie byliśmy...


Diable?

Bellefeuille: Od Erica do Elliezabeth

Powłócząc nogami szedłem korytarzem. Wracałem ze szkolnej biblioteki, w ręku dzierżąc kilkusetstronicową książkę, którą tam zdobyłem. Było to dzieło historyczne poświęcone brytyjskiemu czarodziejowi - Tomowi Riddle'owi, bardziej znanemu światu jako Lord Voldemort. Opisywała ona jego młodość, dojście do władzy, lecz przede wszystkim wojny czarodziejów, które miały miejsce przecież nie tak dawno. Nie przepadam za historią magii, jednak to akurat mnie wciągnęło - cała ta konspiracja, nowy reżim i młodzi ludzie, którzy się mu stawiali. Nie wytrzymałem przez całą drogę do dormitorium - przecież to tak daleko! Otworzyłem książkę na pierwszej zapisanej stronie. Był tam złożony kawałek pergaminu zostawiony najprawdopodobniej przed poprzedniego czytelnika. Wpatrywałem się w niego jakiś czas, po czym ciekawość wzięła górę. Wyjąłem liścik z pomiędzy stron.
Czy pójdziesz ze mną na bal? - głosił napis wykreślony niekształtnym, brzydkim pismem.
Zmarszczyłem czoło.
Ten bal... Szkolna tradycja beznadziejna jak to, że każdy prefekt musiał mieć parę i otwierał zabawę polonezem.
Nie miałem kogo zaprosić. Po prostu. Mai postanowiła iść z jakimś Harpiem z czwartej klasy. Miał na imię chyba Luke. Zaprosił ją, a ona tak po prostu się zgodziła. Wystawiła mnie!
To znaczy... Właściwie nie zaprosiłem jej. Nie wprost. Sądziłem, że się domyśla, że chcę być jej partnerem. Proszę, ona jest przecież w Bellefeuille! Inteligentna!
Zmiąłem karteczkę w dłoni i rzuciłem na ziemię w miejscu, gdzie aktualnie przechodziłem. Westchnąłem. Skoro ona poszła ze starszym Harpiem, ja mogę iść... z Luniaczką! Tak, właśnie. Pójdę z Luniaczką. Ha! A tu mi leci dywan... Zaprosić którąkolwiek z nich to jak naostrzyć nóż, podać jej, po czym położyć się na ziemi z kartką "Wykończ mnie". Samobójstwo i masochizm.
Luniaczki ładne. Ba! Pójście gdziekolwiek z którąś z nich to przejaw największej sławy. Oczywiście, że Mai była od nich mądrzejsza, milsza, uczynniejsza... Jednak Ombrelune to była definicja ideału. Zwłaszcza te dwie, które zadawały się z Brooksem i Martinesem - Elliezabeth i Clarisse.
Ale o czym ja marzę...
Zatopiony w rozmyślaniach kroczyłem naprzód, wpatrując się w wydrukowane litery i nie skupiając się na słowach, w które się składały. Nic dziwnego, że wreszcie trafiłem na przeszkodę. Sądząc po cichym pisku, jaki z siebie wydała, była żywa. Cóż, na tych korytarzach ludzie często na siebie wpadają.
- Praszam - bąknąłem cicho.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział mi żeński głos. Podniosłem wzrok.
Przede mną stała uśmiechnięta dziewczyna o różowych włosach. Szalik na jej szyi wskazywał na przynależność do Ombrelune. Przyjrzałem się badawczo jej twarzy, nie odzywając się ani słowem. Zdawało mi się, chyba całkiem słusznie, że przede mną stała Elliezabeth. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu widziałem ją z tak bliska. Zmieniła się. Dojrzała. I miała kolorowe włosy.
- O, Eric, hej! - To ona rozpoczęła rozmowę. - Wiesz, chciałam kiedyś do ciebie wpaść, ale jakoś... - Wzruszyła ramionami.
Ta, jasne. Jedno z najczęstszych kłamstw na świecie.
- Cześć - mruknąłem, układając usta w dziwny grymas, który miał być uśmiechem. - Jak ci leci?
- W porządku. Co czytasz?
W odpowiedzi zamknąłem książkę i pokazałem dziewczynie okładkę: "Tom Marvolo Riddle - Historia, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać".
- Ooo, ciekawie - przyznała. Kiwnąłem głową.
- Z kim idziesz na bal? - zapytałem.
Tak mi się wyrwało. Nie wiem czemu. To w sumie do mnie niepodobne, jednak było niczym impuls. Jak gdyby zareagowała moja podświadomość.
- Jeszcze z nikim. - Elliezabeth zmarszczyła brwi. - A co?
- Mmm... Nie, nic. - Spojrzałem w dół. Poczułem, że się rumienię.

Elliezabeth? :D

wtorek, 23 września 2014

Ombrelune: od Volonte CD Effy

-Effy.-odpowiedziała dziewczyna, po czym szybko obie cofnęłyśmy ręce.
-Jak? Rozejm?
-Rozejm.-powiedziałam niechętnie-Tylko nie myśl, że skoro cię nie zamorduję, będziesz mą przyjaciółką na zawsze! To ma być tylko takie wzajemne akceptowanie się. Takie nie-kłócenie się. Bez sentymentalizmu. 
-Bez sentymentalizmu.-zgodziła się-Po raz pierwszy przyznam ci rację, Volonte. 
-I ja niechętnie to stwierdzam, Effy. Mam jendo pytanie: jakim cudem takiej plującej jadem kobrze jak ty nadano tak milutko brzmiące imię Effy?
-Ludzie się zmieniają.-powiedziała filozoficznie i nie jednoznacznie. 

Effy?

Bellefeuille: od Lilianne do Vinyl i Bianki

Galopowałam lasem. Smukłe nogi sarny rytmicznie uderzały o ziemię. Przemierzałam puszczę długimi, zgrabnymi skokami. Uciekałam. Nie wiem przed czym, ale uciekałam. Czułam oddech tego czegoś. Do moich nozdrzy dochodził zapach potu i wściekłości. Wielkimi uszami słyszałam, jak dyszy. Nie mogę się zatrzymać. 
W pewnej chwili źle wylądowałam. Upadłam na bok i z przerażeniem spojrzałam za siebie na wielki, nieforemny cień. Skoczył na mnie.
Obudziłam się cała zlana potem i z krzykiem na ustach. 
-Lili? Coś nie tak?-Pianka położyła mi rękę na ramieniu. 
-Jesteś blada. Miałaś koszmar?-domyśliła się Vi, siadając na skraju łóżka.-Co ci się śniło?
-Uciekałam... przed czymśtam i się przewróciłam i...
-Rozumiemy, Li.-przerwała Piana. 
-A co to było?
-Nie wiem... było wielkie i czarne. I wściekłe. 
Dziewczyny spojrzały na siebie zaniepokojone.
-O Merlinie, ona tak się spociła, że ma poduszkę i kołdrę mokrą!-wykrzyknęła nagle Vi.
-Ale to na pewno pot?- Piana nagle się poderwała.
-Na pewno. Inaczej by bardziej śmierdziało.
-Powinnam się teraz na was obrazić.-powiedziałam.
-Połóż się jeszcze i spróbuj zasnąć.
-Ale ja nie chcę.-zaprotestowałam-Ja się boję. Że to coś wróci. 
-W takim razie siądziemy sobie i pogadamy.-zarządziła Bianka. Ruda wyszła i po chwili wróciła z trzema poduszkami, które postawiła na podłodze. Ja zaświeciłam świecę, a Biała przywołała nasze kociaki. 
Usiadłyśmy dookoła świeczki, każda ze swoim kotkiem.

Vija? Bianka?

poniedziałek, 22 września 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

- Więc... - zacząłem. Ell spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Skoro już większość pogodziła się z tym, co zrobiłem, proponuję normalny trening.
- O, już rozmawiasz z Davidem?
- Nie. Z nim jeszcze nie - przyznałem.
- No tak... - westchnęła. - To by wy... - Nagle urwała w pół zdania.
- Co?
- Nic - ucięła.
- Coś na mnie gadał? - Spojrzałem na Ell groźnie.
- Nieee... - powiedziała, siląc się na swobodny ton. - Chodź, mamy lekcje!
Dziewczyna ruszyła korytarzem, zrobiłem więc to samo.
Na ostatnich zajęciach, którymi była historia magii, wyjąłem kawałek pergaminu i nabazgrałem:

UWAGA!
Domową drużynę quidditcha
zapraszam na obowiązkowy normalny trening,
który odbędzie się dziś (tj. 12.12)
o godzinie 19:00.
Kapitan mile widziany.
                                                                       Zastępca kapitana
                                                                               Adam Brooks

Po lekcji zszedłem do lochów i elegancko przyczepiłem ogłoszenie na tablicy. Odszedłem kilka kroków w tył i zacząłem podziwiać moje dzieło. Natychmiast podleciał tabun ludzi. Zaczynali czytać, mruczeli z niezadowoleniem i wracali na uprzednio zajmowane miejsca zorientowawszy się, że ogłoszenie nie jest skierowane do nich.
- Brooks! - Krzyk z Pokoju Wspólnego doszedł do moich uszu mimo tego, że siedziałem w dormitorium. Ktoś musiał być nieźle zdenerwowany...
Zagadka co do autora wrzasków rozwiązała się nader prędko. Drzwi od mojego dormitorium otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich Percy.
- Żartujesz sobie? - spytał bez żadnego wstępu.
- Z czym? - zapytałem spokojnie, wnikliwie oglądając trzonek Błyskawicy.
- Nie mogłeś szybciej zapowiedzieć tego treningu? Ja nie mam czasu...
- Nikt nie ma czasu - mruknąłem. - Puchar Quidditcha sam się nie zdobędzie, a od dobrego miesiąca treningi to jakiś cyrk. Omijacie mnie szerokim łukiem, a David nie przychodzi.
- Nie może być jutro?
- Nie.
- Czemu?!
- Bo jest dzisiaj.
Podniosłem wzrok na twarz Percy'ego. Wykrzywiona była grymasem niezadowolenia.
- No co? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Odwołaj ten trening! Proszę...
- Dziękuję.
- Odwołasz?
- Nope. - Zaszpanowałem tekstem Ell zaczerpniętym bodajże z angielskiego. Kto bogatemu zabroni?
- Idź w diabły.
Percy machnął na mnie ręką i wyszedł. Uśmiechnąłem się pod nosem i wróciłem do intymnego zbliżenia z moją miotłą.
NIE, na litość boską, nie seksualnego, zboczeńcy!

Siadłem na przemarzniętej, oszronionej ziemi i potarłem dłonie, chuchając, by je ogrzać. Otuliłem się szczelniej szalikiem. Było za dziesięć siódma. Czekałem na moją drużynę.
Najpierw nadeszły Ellie i Rosalie, obydwie dzierżąc miotły i poprawiając zimowe szaty. Jak na basen Morza Śródziemnego Święta zapowiadały się dość chłodne. Następnie pojawiła się czarnowłosa Volonte, zaraz po niej przytruchtał Percy, nieco obrażony, ale gotów, by dać z siebie wszystko. Na końcu dumnym krokiem, z miną zdradzającą pewną łaskę, na murawę weszła moja siostra we własnej osobie. Punkt dziewiętnasta na boisku byli wszyscy. David jednak się nie pojawił. Prawdę mówiąc nawet na to nie liczyłem.
- To tak... - Urwałem na chwilę i omiotłem wzrokiem stojącą przede mną drużynę, zatrzymując go po kolei na każdej z twarzy. Kiedy doszedłem do ostatniej, należącej do Percy'ego, kontynuowałem. - Proponuję najpierw małą rozgrzeweczkę polegającą na podawaniu i przejmowaniu kafla. Ja i Ryjek - uśmiechnąłem się do dziewczyny, używając znienawidzonej przez nią ksywy - kontra Ell i Jackson. Volonte i gó... ykhm... Leslie, na razie macie przerwę. Rozgrzejcie się we własnym zakresie - polatajcie, pobalansujcie z pałką, żeby wam nie zmarzły ręce. Pytania?
Luniaki jak jeden mąż pokręcili głowami, tylko Ell podniosła rękę.
- No?
- Jak mamy widzieć piłkę po ciemku?!
- Dacie radę. Na miotły!
Wyjąłem kafla, po czym sam wsiadłem na ukochaną Błyskawicę i odbiłem się od ziemi.
- Uwaga!... 3... 2... 1... Kafel w grze!
Podrzuciłem kafla najwyżej, jak się dało. Błyskawicznie złapała go Rayan, co dało nam przewagę już na początku. Wykonaliśmy kilka bezbłędnych podań, nim Percy przejął rzuconą przez dziewczynę piłkę. Podał do Ell, a ja, chcąc się zrehabilitować, złapałem ją.
Kolejnym ćwiczeniem były karne, potem zagraliśmy mecz na jeden zestaw obręczy do stu punktów. Oczywiście wygrali Ell i Percy, gdyż ja byłem jednocześnie ścigającym i lotnym bramkarzem (jak to ujęła Ellie - "Tylko Adam mógł wpaść na tak kretyński pomysł"). Potem przyszła pora na trening pałkarek polegający na tym, że drużyna siedziała sobie i odpoczywała, a ja latałem jak głupi, by ściągać na siebie tłuczki ("Idiota" - mruknęła Ellie). Około dwudziestej pierwszej, kiedy trening dobiegł końca, zmordowani ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Dziękuję, panie zastępco kapitana, za pokazanie nam, jak nie powinno się przeprowadzać wydajnego, ekonomicznego, poprawnego politycznie treningu. - Rzuciła Ell jadowicie, jednak ze śmiechem, kiedy razem brnęliśmy przez mroźne błonia.

Fin. Wreszcie! xd

czwartek, 18 września 2014

Ombrelune: Od Effy-c.d. Volonte

Nie zdążyłam ją wyminąć, więc przydepnęłam jej tył buta. Dziewczyna odwróciła do mnie mrożąc wzrokiem. Prychnęłam na nią. Oto właśnie, co się dzieje, kiedy dwa pioruny chcą trafić w to samo drzewo. Można powiedzieć, że mordowałyśmy się wzrokiem. Delikatnie ją pchnęłam, że ta zachwiała się, ale przeszła przez drzwi. Wyminęłam ją. Dziewczyna warknęła dosyć głośno.  Chyba nie będziemy się lubić. Po tej lekcji czekała nas transmutacja! Czyli nauka wzięta z samego piekła. Chodź wiele osób mówi mi, że to ja jestem z piekła… No to na to wychodzi, że nauka z samego nieba. Z tęczy! I przyleciała na jednorożcu Franku! Czasami to, o czym myślę przeraża mnie i obawiam się, że mój mózg naczytał się za dużo bajek, kiedy byłam mała. No, ale co poradzić, że prawie do 11 roku życia czytałam bajki o wróżkach, jednorożcach, pegazach i gadających zwierzątkach. No i oczywiście do 6 roku życia bajki o księżniczkach. Prawie każda płeć piękna miała okres bycia księżniczką mnie to nie ominęło. Jednakże wracając do tego, co ma się wydarzyć. Zaczęłam iść przed siebie tak wolno jak tylko potrafiłam i wtedy na mojej drodze stanęła czarno włosa. Wzniosłam oczy ku niebu i po prostu ją wyminęłam. Nie miałam ochoty na zabijanie ludzi, bo woźny miał by za dużo sprzątania.
-, Co myślisz, że jak jesteś zza granicy to już wielka paniusia się znalazła –warknęła. –Nie musiałaś mnie popychać! Jesteś straszna!
- O poznałaś mnie! –patrzyłam przed siebie. Konwersacja z nią nie miała większego sensu. –Właśnie opisałaś mnie całą. Jestem straszną jędzą i nie musisz mi tego powtarzać, bo wiem, kim jestem. Wiesz mi wiele przed tobą osób mówiło mi, że jestem dziełem szatana. Jakoś mnie to nie rusza a nawet czasem bawi. A teraz przepraszam idę na lekcje.
- Okay mózgu. Szkoda tylko, że masz do niej jakieś półgodziny –powiedziała. To było z jej strony łe… miły. Zmarszczyłam nos do tego nie byłam przyzwyczajona. Zazwyczaj nikt dla mnie nie był miły, bo i ja nie byłam dla nikogo miła. Jak ty komuś tak on tobie. Najprostsze przysłowie.
Skoro był czas to mogłam sobie połazić a jako że szkoła ma parę metrów na kolejnym korytarzu owa czarnowłosa zawadziła mi drogę. A tak w ogóle to ja nawet nie wiedziałam jak owa luniaczka ma na imię. Tak, więc narażając się na ukąszenie kobry zatrzymałam ją.
- Jak cię zwą żmijo? –spytałam oczywiście żmijo mówiąc po angielsku, bo jeszcze by to źle przyjęła.
- Nieważne –prychnęła.
- Tak, więc Nieważne. Masz Doś nieważne imię a do tego te twoje zachowanie… Czyżby miał nieważny termin ważności? –wyciągnęłam do niej rękę. –Wiesz mi nie podałabym ci ręki gdybym nie wiedziała, że jesteś jej godna. Tylko taka żmija jak ty może ją uścisnąć.  Tak, więc jeszcze raz jak masz na imię? Jeśli nie podasz mi go to i tak się dowiem i módl się żeby się z niczym nie rymowało.
- Volonte –uścisnęła ją (czytaj rękę, bo na uścisk jak słodziuśkie przyjaciółki jest jeszcze za wcześnie a po za tym to nie jest fajne.)
<Volonte? Sojusz? Czy walka na śmierć i życie?>

Ombrelune: Od Avalone –c.d. Daniela

Nie będę krzyczeć na coś, co wygląda jak drewno! Nie będę! Wdech i wydech i do 10. 1…2…3…
- Ma mocne szczęki –zaśmiałam się, lecz w tym śmiechu było coś w stylu „te drewno mnie ugryzło!!!!”.
- Właśnie, dlatego nie warto drażnić Nieśmiałka –powiedział nauczyciel a ja go zmroziłam wzrokiem. Bo nie mógł o tym wspomnieć wcześniej zanim ta belka próbowała ogryźć mój palec.
I tak jakoś minęła lekcja bez kolejnych rewelacji. No może poza tym jak nieśmiałek zademonstrował zwoje szczęki na nosie Roxi. Och to było takie piękne i ten jej wyraz twarzy. Wiedziałam, że nie mogłam być lepsza jednakże widok cierpiącej panny R przyprawiał mnie o piękny uśmiech. Po niej był koniec. Bo ostatnią lekcją była astronomia, która odbyła się gdzieś po 21.00. Wszyscy przyjdą w kożuszkach obserwować gwiazdy a dokładnie planety, gwiazdy, drogę mleczną, księżyc i tak dalej. Czyli kolejny wolny moment od zajęć. Lubiłam te momenty, bo nic nie trzeba było robić. Ogólnie dziś dość wcześnie kończyliśmy. No, ale mogłam w końcu odrobić zadanie na jutro. Poszłam, więc do biblioteki i usiadłam przy jednym stoliku. Wyciągnęłam pergamin książkę i wieczne(dosłownie) pióro, czyli ulepszony wynalazek mugoli. Jakoś zapach tych wszystkich starych ksiąg sprawiał, że nachodziła mnie wena twórcza i mogłam spokojnie odrabiać nucąc coś pod nosem najciszej jak tylko mogłam. Nie pamiętałam słów, ale pamiętałam melodie i to, że nie była to francuska piosenka. Nosiła tytuł, jeśli się nie pomyliłam „Young and Beautiful”. Refren jej wpadł mi w ucho i nie mogłam przestać go nucić. Naprzeciwko mnie przysiadł się Daniel, który najwyraźniej nie odrobił zadania, które było na dzisiaj. W końcu biblioteka jest tak mała, że akurat musiał się do mnie przesiąść. To było nawet urocze z jego strony.
-, Co robisz jak odrobisz lekcje? –spytałam
- Prawdopodobnie idę na boisko. Popatrzeć jak nasi ćwiczą. –uśmiechnął się i spojrzał na mnie –Chcesz iść ze mną?
- Jasne –uśmiechnęłam się, po czym dodałam poważną miną –A jak pomyślą, że za chwilę podam informacje drużynie Luniaków?
<Dan?>

sobota, 13 września 2014

Ombrelune: od Volonte CD Effy

Błyskawicznie poderwałam się z ziemi, sięgając jednocześnie po różdżkę. To samo zrobił nieszczęśnik, czy raczej nieszczęśnica, która raczyła na mnie wpaść.
Obie stałyśmy celując w siebie różdżkami i mordując wzajemnie spojrzeniami. Zarzuciłam głową, odrzucając grzywkę z oczu.
-Co masz na swoją obronę?-zapytałam lodowato.
-Właśnie chciałam zapytać o to samo. Z ust wręcz mi to wyjęłaś.-syknęła tamta.
-Widzisz, jaka jestem przenikliwa.
-Skoroś taka przenikliwa, czemu nie wiesz, co mam na swoją obronę?
-Nie zwykłam interesować się motywami takich szumowin. Jestem praktyczna.
-Wyobrażam sobie, że rodzice cię kochali? Zapewne tak, bo taką sympatyczną osóbkę da się wytłumaczyc wyłącznie miłością rodziców.
-Czego nie można powiedzieć o tobie.
-Expelliarmus!
-Protego!-zaklęcie dziewczyny odbiło się i skierowało na nią, jednak i ona zdążyła użyć tarczy.
-Niezły refleks...
Wokół nas zaczęła gromadzić się widownia żądna wrażeń.
Byłoby doszło do dalszej walki, ale zadzwonił dzwonek.
Po raz ostatni rzuciłam w dziewczynę jadowite spojrzenie i skierowałam się na OPCM. Przy okazji, nie rozumiem tej idiotycznej nazwy przedmiotu. Po co bronić się przed Czarną Magią? Uroki są ciekawe i przydatne, ale dość mam tej nazwy. Obrona Przed Czarną Magią... pff...
~~*~~
Po OPCM oczywiście, MUSIAŁAM wpaść na rzeczoną dziewczynę. I ona i ja, po dzwonku poderwałyśmy się pierwsze i piewrsze skierowałyśmy się do wyjścia.

Effy?

czwartek, 11 września 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Vicky

Zatkało mnie. Normalnie mnie zatkało. Nie wiem, co otworzyłem szerzej - oczy czy usta - ale musiałem wyglądać niezbyt inteligentnie. Moja reakcja chyba jeszcze bardziej onieśmieliła Vicky, która momentalnie spuściła głowę.
- Em... Y... - Zdołałem wydukać. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nawet zrobiło mi się jej szkoda.
- Słuchaj, Vicky - zacząłem w końcu. Przyszło mi to z niemałym trudem. - Ja cię rozumiem. Serio ci współczuję. I chciałbym ci pomóc, ale Rayan to moja dziewczyna i to z nią idę na bal. W sumie już się nawet zgodziła. Jesteśmy pogodzeni. Nie wiem, jak to zrobisz, ale przyznaj się tym dziewczynom, że nie idę z tobą.
Z każdym moim słowem mina dziewczyny rzedła coraz bardziej, ale co ja mogłem na to poradzić? Miałem powiedzieć mojej lasce: "sory, mała, ale musisz znaleźć nową parę na bal, bo jakaś pierwszoroczna wkręciła koleżankom, że z nią idę"? No ej, to nie w porządku, nawet jak na mnie!
- W porządku - westchnęła Victorie odwracając wzrok. - W porządku. Gdybyś jednak... No nie wiem... Gdybyś zmienił zdanie, szukaj mnie gdzieś w szkole.
I najlepiej zaproś mnie w Wielkiej Sali na oczach całej społeczności, tak na wszelki wypadek - dopowiedziałem w myślach. Na głos zaś rzuciłem:
- Zapamiętam.
- To cześć!
Vic odwróciła się na pięcie i z szybkością godną mugolskiego chodziarza wyszła ze wspólnego pokoju Luniaków.
- Czego chciała? - Do pomieszczenia natychmiast wpadła Elliezabeth. Dam sobie głowę uciąć, że podsłuchiwała pod drzwiami.
- Nic ważnego. - Wzruszyłem ramionami. Musiałbym jednak nie znać Ellie, by przypuszczać, że taka odpowiedź ją usatysfakcjonuje.
- Gadaj, Brooks! Prędzej czy później i tak to z niej wyciągnę, a chyba zależy ci na zdrowiu i życiu tych nielicznych panienek uważających cię za atrakcyjnego, co?
- Jesteś nieznośna - skwitowałem.
- Aha - przytaknęła. - Ale jestem też twoją przyjaciółką i każdy twój problem jest moim problemem. A musisz się zgodzić, że Vicky się do nich zalicza.
- Jezu, dobra! - Westchnąłem ciężko. - Twoja kuzyneczka zaszpanowała na lekcji, że zaprosiłem ją na Bal Bożonarodzeniowy.
Elliezabeth wybuchła niekontrolowanym napadem śmiechu. Uwaliła się na kanapie obok mnie i złapała za brzuch. Ledwo łapała oddech, a kiedy wreszcie się opanowała, rzuciła:
- Będę miała z czego się nabijać! Ta dziewczyna sama robi wokół siebie cyrk i jeszcze się dziwi, że mam z niej polew.
- Ej, nie śmiej się z niej - powiedziałem, układając usta w podkówkę.
- Przepraszam! - Ell zatkała usta dłonią. - Masz rację, jest taka biedna...
- Dobra, ale tak serio. Co ona sobie myślała? - zapytałem w połowie przyjaciółkę, w połowie samego siebie.
- Że jesteś na tyle głupi, iż weźmie cię na litość? - podsunęła Ell usłużnie.
- Idź spać - rzuciłem.
Chwyciłem za róg leżącej z brzegu puszystej ciemnozielonej poduszki i, zamachnąwszy się, uderzyłem nią przyjaciółkę w twarz.
- Czubek! - pisnęła i zaraz oddała mi za pomocą innej, z pikowanego srebrnego materiału.
- Idź spać - powtórzyłem ostro.
Wstałem i złapałem ją w talii, po czym przerzuciłem przez plecy jak jaskiniowiec. Nawiasem mówiąc, często noszę dziewczyny w ten sposób.
- Jesteś głupi - stwierdziła, co raz uderzając mnie pięścią w plecy i majtając nogami. W tym czasie opuściłem pokój wspólny i skierowałem się ciemnym, wilgotnym, zatęchłym korytarzem ku dormitorium, które zajmowały z Clarisse. Uchyliłem drewniane drzwi. Pokój był pusty.
- Jestem w bibliotece. Wrócę późno. Nie czekaj, zostaw tylko otwarte. Clarisse. - Usłyszałem zza pleców.
- Oho! Zapowiada się dzika randka z Davidem! - rzuciłem z rozbawieniem. - Mamy cały pokój dla siebie!
- Spadaj, zboczeńcu!
Podszedłem do łóżka Ell i odsunąłem kołdrę. Nie bez użycia siły położyłem tam dziewczynę i okryłem.
- Idź spać - powiedziałem dobitnie. Do trzech razy sztuka, jak to mówią.
- Jestem w ciuchach debilu! Co ci odwaliło? - piekliła się, jednocześnie nie mogąc ukryć śmiechu.
- Jestem od ciebie starszy i masz mnie słuchać - wyjaśniłem.
Ell zrobiła face palm, a ja z miną pokerzysty po prostu wyszedłem z pokoju. Za drzwiami zacząłem zaśmiewać się do rozpuku.

- Ej, zobacz. Ta mała Harpia ciągle się na ciebie gapi.
Percy trącił mnie łokciem i podbródkiem wskazał sąsiedni stół. On też już w sumie się oswoił z moim nowym imagem psychola biegającego po szkole z siekierą czy coś. Nie wiem, czy do końca ujednolicił odczucia co do mojej osoby, ale przynajmniej się odzywał. Serio, postęp.
Spojrzałem we wskazanym kierunku. No tak, Vicky. Jakże by inaczej. Zobaczyła, że patrzę i gwałtownie się odwróciła. Parsknąłem cicho i wróciłem do jedzenia śniadania.
- Ej, Rayan, ta z Ombrelune, ona chodziła z tym takim wiesz... tym starszym, co mieli go wyjebać, no nie? - Usłyszałem jakąś dziewczynę z roku Ryjka, kiedy kilka minut później wracałem z Wielkiej Sali. Postanowiłem posłuchać plotek - w końcu mówiły o mnie. Zatrzymałem się pod ścianą tyłem do dziewcząt i nadstawiłem uszu.
- No tak. A co, już z nim nie jest? - Druga od razu podchwyciła temat.
- No ja nie wiem, ale gdzieś słyszałam, że on idzie z kimś innym na Bal Bożonarodzeniowy!
- Co?! Gadasz! Z kim?
- Nie znam jej... Takie ciemne, kręcone włosy.
- I zostawił Rayan?!
- No!
- Kto ci tak powiedział?!
- Słyszałam od Annelise, której Patricia powiedziała, że Charlotte rozmawiała z Melisą, że Viola i Phoebe mówiły na korytarzu...
Nie miałem ochoty dalej słuchać tego łańcuszka. Szybko skierowałem się na szkolny dziedziniec. Miałem nadzieję, że wpadnę na Vicky. Nie zawiodłem się. Spostrzegłem ją siedzącą na jednej z ławek i żywo opowiadającą o czymś koleżankom. Podszedłem szybkim krokiem.
- O, Adam. - Dziewczyna oblała się rumieńcem. Pewnie pomyślała, że przyszedłem ją zaprosić. O, niedoczekanie!
- Czy ty opowiadasz wszystkim, że zgodziłem się z tobą iść?! - zapytałem, nie zwracając uwagi na jej towarzyszki.

Vic? :3

Ombrelune: Od Effy

Nauczycielka spojrzała na mnie spod uniesionych brwi. Przewróciłam oczami. Nie przedstawiłam się. Także więc podeszłam pod tablicę i skupiłam się aby nie zacząć wplatać w moją rozmowę angielskich słów.
- Tak więc nazywam się Effy nie Effie czy Efira tylko Effy- podeszłam do tablicy i napisałam swoje imię tak jak powinno- Effy Stone. Przyjechałam z Honolulu z wymiany zagranicznej a tak naprawdę to z Londynu. Także wybaczcie ale konwersacja ze mną to istne piekło bo czasami wplatam w słowa angielskie słowa. No i to tyle. Teraz usiądę i zacznę słuchać przejmującej lekcji.
Były zaklęcia czyli tak naprawdę kolejne nudne lekcje i kolejne na których musiałam się przedstawiać. Za pierwszym razem było najlepiej bo przedstawiłam się jako Charlotta Oklumensja Divakova i o dziwo nauczyciel nawet się roześmiał lecz musiałam się przyznać że mam na imię Effy. Zaraz... To była druga lekcja? Czyli tak naprawdę czas tu się wlókł jeszcze bardziej niż w Hogwarcie. Chciałam uciec z zajęć i ogólnie jak najdalej stąd. Może być nawet to Honolulu kanarki doić jak to mawiała moja mama kiedy pytałam czy pojadę na wycieczkę klasową w podstawówce. Otworzyłam podręcznik ale po za nim wyciągnęłam jeszcze mój notatnik w którym bazgrałam tylko że naprawdę. Moje bazgroły czasami nie miały nawet określonego kształtu. Na pewno nie miałam talentu artystycznego bo zapewne nawet moja kotka lepiej narysuje coś niż ja. Oczywiście oprócz tego miałam też zaklęcia używane przez moją mamę chodź dokładnie to były JEJ zaklęcia. No ale pod koniec notatnika czaił się skarb a dokładnie moje teksty bądź też teksty piosenek które słucham. Na przykład fragment Titanium "You shout it loud,But I can't hear a word you say,I'm talking loud, not saying much,I'm criticized,But all your bullets ricochet,You shoot me down,But I get up". Czytając ten fragment powstrzymywałam się aby jej nie zanucić. Przecież ta babka by mnie zjadła a z resztą wszyscy będą słyszeć i każdemu będę musiała usunąć to wspomnienie. Będą ręce pełne roboty. Tak samo jak wtedy kiedy mój brat wpadł w szał i zaczął wybijać szyby zaklęciami w centrum handlowym. Czasami myślę że jednak można było go zamknąć w końcu doprowadził mnie do paranoicznej klaustrofobii jednak to był świetny brat i nikt tego nie zrozumiał. Jak facet który prawie zabił swoja siostrę może być przez nią jeszcze kochany? Normalnie, to rodzina a rodziny się nie wybiera.
- Panno Stone -nauczycielka chyba o coś mnie pytała?
- Tak? -spytałam normalnym tonem a  nie takim że od razu był się zdradziła że nie słuchałam.
- Pytałam się czy podała być 3 zaklęcia niewybaczalne? -spytała a ja parsknęłam śmiechem. Dla mnie to było jak zapytać się przedszkolaka jak ma na imię.
- Imperio ,Crucio dokładnie Cruciatus i Avada Kedavra -powiedziałam bez ani jednego zająknięcia wykonując dłoni dokładne ruchy przy używaniu tych zaklęć. Najwyraźniej ta starsza osóbka je znała. No cóż to niech sobie je zna tylko żeby jej co do głowy nie przyszło że ich używam... Oczywiście widziałam każde z tych zaklęć jak działa i osobiście Avada jest spoko tylko że ja wolę ją używać na osy niż na ludzi... Nienawidzę os i szerszeni i wszystkiego co brzęczy.
- Dobrze. Tylko proszę następnym razem nie spać na lekcji -powiedziała a ja wzruszyłam ramionami.
- Zamyśliłam się a nie zaspałam. Ta lekcja nie jest aż tak nudna żeby zasypiać. I radziłam bym to wziąć jako komplement -uśmiechnęłam się tak sztuczno że sama miałam odruchy wymiotne. I wtedy uratował mnie dzwonek. Wyszłam pierwsza nie dlatego bo się śpieszyłam tylko dlatego bo chciałam.
Ruszyłam przed siebie. Mieliśmy na razie krótką przerwę chodź miałam nadzieję na dłuższą. Jednak bierz co ci dają bo jak to mówią mugole "Pokorne ciele dwie matki ssie" a co jeśli ja zawsze "Dać palec to weźmie całą rękę" ja nie jestem pokorna. Ale wracając. Szłam przed siebie. Myśląc o tym jak to mugolskie przysłowia wpływają na mnie w magicznej szkole i nagle ŁUB. Miałam tylko nadzieję że ta osoba która na mnie wpadała na mnie miała dobrą wymówię bo inaczej nic mnie nie powstrzyma żeby tą osobę sprać na kwaśne jabłko nawet gołymi pięściami!
<Ktosiu? *-* Na razie cię nie zabiję>

P.S.
To jest :Effy Stone xDDD Tak jak by co ^.-

środa, 10 września 2014

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

-Gadałaś z Craxi'm?-spytałem, kiedy podeszła do mnie. Była czerwona ze wściekłości, miała szkarłatne włosy, a para jej buchałą nosem.
-A jak sądzisz?-odwarknęła. Nie był to pierwszy dzień, kiedy miała taki humor, wiedziałem więc, że trzeba cierpliwie.
-Kipiąca furią buźka nie jest dość wymowna.-powiedziałem łagodnie.-Czemu cię wezwał? Ponoć spoliczkowałaś Roxika. Pytanie tylko, czemu?
-Po pierwsze- rekompensata za dwa lata torur w jednym pokoju. Po drugie- za niecne knowania zamachu na ciebie.
-Zamachu na mnie?-zapytałem nieco rozbawiony.
-Chciały ci dolać kleju albo farby do szamponu, albo do soku eliksiru postarzającego.-streściła.
-To takie wzruszające...-dławiłem się ze śmiechu-Dziewczyna mnie broni.
-Bawi cię to? Że stanęłam w twojej obronie?-szarpnęła się- Proszę bardzo, następnym razem im pomogę.
-Oj już, nie złość sie kochanie.-uspokoiłem tkliwie obejmując Amy w talii-Doceniam, tylko dla chłopaka to niezłe upokorzenie, kiedy dziewczyna go broni, więc maskuje to śmiechem.
-A to my jesteśmy skomplikowane.-Avalone stponiowo łagodniała.
-Wy jeszcze bardziej.-uśmiechnąłem się do niej czarująco.-No już, wampirku. Żądza krwi przeminęła?
-Troszeczkę.
-Znowu masz normalne włosy, więc chyba nieco więcej, niż troszeczkę.
Uśmiechnęła się i pocałowała delikatnie mój policzek.
~~*~~
Następnego dnia mieliśmy wspólnie ONMS. Mieliśmy omawiać nieśmiałki.
Ja stanąłem z moim współlokatorem Lukiem, a Amy z Rosalie. Dziewczyny miały szczęście dostać potulnego nieśmiałka, który spokojnie wcinał korniki, a Luke i ja dostaliśmy sztukę, która za punkt honoru wyznaczyła sobie wydrapać nam oczy.
Avalone z daleka śmiała się z nas. W tej samej chwili wkładała kornika do mordki stworzenia. Zajęta naszymi zadrapaniami, nie zauważyła, że kornika kieruje w oko nieśmiałka. Dźgnęła stworzonko, które wkurzone musiało w odwecie ugryźć dziewczynę.
-Auuuć!-krzyknęła strząsając wczepionego w nią nieśmiałka. Mały puścił, syknął na Amy i zjadł kornika, którego upuściła na stół.

Amy? Niesmiałki, serio!?  xD

Uwaga!


Cześć, dzieci ;3
Ogłoszenie parafialne od waszej najukochańszej Livci!

Otóż:
naszej równie kochanej, ale oczywiście mniej niż ja, Dino
nie będzie do 19 września!
Nie jest to jakąś diametralną zmianą,
po prostu pamiętajcie, by opowiadania wysyłać do mnie,
jeśli mają zostać dodane w ciągu tygodnia.

Zmian w formularzach nie mogę wprowadzać,
gdyż Dino zwyczajnie nie ustawiła mi uprawnień.
Po prostu zostaną rozpatrzone, kiedy nasza
Pani Założyciel będzie miała neta
i nie będzie musiała kraść wi-fi szkole :)

I'm from Slytherin, bitches
Liv
Adam Brooks, Eric Lotario, Leslie Brooks, Sarah Morgan

niedziela, 7 września 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Davida

Nudziło mi się. Potwornie mi się nudziło. Nawet nie to, że dzisiaj. Nudziło mi się ciągle! Dwa tygodnie potwornej nudy. Z tej okazji wszystkie wolne chwile spędzam włócząc się po zamku. Odkrywam nowe tajemne przejścia, przypominam sobie stare i ogólnie robię kółka i kwadraty z nadzieją, że w pewnej chwili wpadnę na genialny pomysł spędzenia reszty dnia.
No i wpadłem.
A konkretniej on wpadł na mnie, omal się przy tym nie przewracając.
- Cześć - powiedziałem niepewnie, przyglądając się blondynowi. On przyjrzał się mnie. Od stóp, aż po oczy.
- Cześć - odpowiedział chłodno.
To była ta szuja, która wszystko powiedziała. To był ten idiota, który spakował manatki i wyprowadził się z dormitorium. To był... mój najlepszy kumpel. Który może i zasłużył na miano konfidenta, ale jeśli go znam, a znam, miał powód, by to zrobić. Smoku się ot tak sobie nie wyprowadza. Wiem to właściwie stąd, że jeszcze nigdy tego nie zrobił.
- Głupio wyszło - mruknąłem.
Włożyłem ręce do kieszeni. Jakoś nagle nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
- Fakt. Głupio - przytaknął David. Minę miał nietęgą.
Przez chwilę panowało nieznośne milczenie. Patrzyliśmy na siebie w skupieniu, starając sie odczytać cokolwiek z mimiki twarzy. W końcu westchnąłem.
- Wracaj do pokoju - powiedziałem chłodno. Skłamałbym, nazywając to prośbą.
- Zastanowię się - David wzruszył ramionami.
Niezręczna cisza powróciła. Zdawała się trwać wiecznie.
- Już? Już się zastanowiłeś? - zapytałem.
- Nie - burknął.
- A teraz?
- Nie!
- A może teraz?
David szybkim ruchem sięgnął po różdżkę. Dostrzegłem ten gest i zdołałem wyciągnąć swoją. Wymierzyłem ją w blondyna z ostrzegawczą miną.
- Wkurwiłeś mnie - David ze spokojną miną schował narzędzie. Bacznie obserwował moje ruchy - ale widzisz, ja w przeciwieństwie do ciebie bym jej nie użył, bo ktoś mnie wkurwił.
Spojrzałem w osłupieniu na niego, potem na trzymaną różdżkę i znowu na niego.
- Ej no! Ja... Ja się chciałem obronić przed tobą! No... Ej... - Zacząłem się plątać. - Pierwszy we mnie wycelowałeś!
- Przecież nie pierdolnąłbym cię zaklęciem! - David podniósł głos. - Jesteś inny, Brooks.
Po nazwisku?!
- Czemu tak sądzisz?
- Stałeś się nieobliczalny. - Blondyn mówił o tym, jak o czymś najzupełniej oczywistym. - Jesteś inny, dziwny i my cię nie znamy. Przynajmniej ja, bo dziewczyny oczywiście pękły. - Skrzywił się, jakby z obrzydzeniem.
- Nie "pękły", tylko zrozumiały wreszcie, że nic wam nie zrobiłem! - Zaczął we mnie wzbierać gniew.
- Schowaj różdżkę - polecił tamten. - Wtedy możemy rozmawiać.
Przewróciłem oczami. Nie rozumiałem, czemu wszyscy się tak rzucają. Mimo tego włożyłem potencjalną broń do kieszeni. Chciałem, żeby było dobrze. Serio.
- No więc?
- Co: więc? - spytał David.
- No przecież ja ciebie nie będę przepraszał! - żachnąłem się. - Nie mam za co!
- A ja niby mam?
- Hm... No zastanówmy się - powiedziałem z ironią, udając głęboką zadumę. - Może ewentualnie za to, że na mnie doniosłeś. I za to, że mnie zostawiłeś samego. Za to, że nawet przez chwilę nie pomyślałeś, co mogą mi za to zrobić!
- Mylisz się - syknął. - Mylisz się. Wyobraź sobie, że martwiłem się o ciebie bardziej, niż o Leslie. Plułem sobie w brodę, że mogłem im słamać. I serio nie wiem, skąd mam poczucie winy, bo to ty tutaj zrobiłeś źle. Właśnie ty!
- Zara, zara! - Przerwałem mu. - Skoro nie byłeś zły o zrobienie z tej gó... z Leslie worka treningowego, to o co ci właściwie poszło?
- O luniacką lojalność - przyznał. Widziałem, że przyszło mu to z trudem. Davidowi w ogóle przychodzi z trudem uznawanie swojej winy i przyznawanie komuś racji. - O lojalność w ogóle. Bo wjebałem cię w takie gówno... - w jego głosie słychać było, że się nakręca, nieoczekiwanie jednak zszedł z tonu. - że nawet nie chciało mi się potem ciebie oglądać.
- Chyba jednak będziesz musiał.
- Ja nic nie muszę - oznajmił z wyższością.
- Ale sam powiedziałeś, że wracasz do pokoju!
- Bzdura. - Prychnął. - Powiedziałem, że się zastanowię.
- Miałeś na to dosyć czasu - osądziłem. - Wracasz?

Dejwidku? ^-^ Kolejny moralny wykład dla Adama xD Sory za to coś, czego nawet nie można nazwać opowiadaniem, ale totalny brak weny na dworcu autobusowym :D

środa, 3 września 2014

Héroiqueors: Od Oriona Do... Kotoś?

- Igor!
...
- Igor!
...
- IGOR!!!
...
- IGO...!
- Krude ORION! Nie drzyj się tak! - Mój brat siedzący nie daleko wrzasnął
na mnie.
- Ale nie moge znaleść Igora!
- A po kanalie ci jakiś tam Gad!
- To nie jest jakiś tam gad! To moja Jaszczureczka!
- Że też rodzice pozwolili ci to dziadostwo trzymać w domu!
- To nie jest żadne dziadostwo!
- Powinieneś to leczyć to niezdrowo mieć bzika na punkcie Jaszczurek!
- Ale ja je kocham! 
- Jak chcesz se coś kochać to znajdź se dziewczynę!
Powiedział i wyszedł z PW. 
Eh... To był cały Vako.. Czemu on tak nienawidzi moich jaszczureczek?!
Przecież one są piękne! I są mądre! A Igorek jest na prawdę słodki!
Westchnąłem i wróciłem do pokoju - Vako nie jest z mojego domu
ale często przychodzi do mnie i siedzimy w PW. Podszedłem do szafki
i wziąłem zdjęcie Igora.

Po czym wyszedłem z pokoju - ,, Jak on wyszedł z tego terrarium?''
Do terrarium zamykam go tylko jeżeli nie mogę go wziąść gdzieś ze sobą
 ale tak to zawsze go biore ze sobą (Nawet na posiłki i lekcje...)
gdy wyszedłem z pokoju zaczęli przychodzić uczniowie - nie poszedłem
na lekcje bo szukałem jaszczurki mój brat też nie poszedł bo mu się nie chciało
a teraz lekcja się skończyła więc powrócili wszyscy.
- E..! E...! Ori! Czemu cię nie było na lekcji? - Spytał Matheo, mój kolega z Dormitorium.
- Igor gdzieś uciekł.. Szukam go..
- Hym.. pomogę ci patrzyłeś gdzieś poza dormioria i PW?
- Nie...
- To ja pójdę zobaczyć po korytarzach - Uśmiechnął się i poszedł...
- Dzieki - Mruknąłem na odchodne i zacząłem wypytywać wszystkich o Igorka
pokazując zdjęcie czy może nie widzieli mojej jaszczurki. Nawet Prefekta Naczelnego
spytałem! I nikt jej nie widział.. Eh.. po 2 godzinach szukania po PW, Dormitoriach a później
z Matheo na korytarzach i klasach a nawet błoniach! Usiadłem na schodach prowadzących
do Dormitorium chłopaków i patrzyłem na ludków siedzących na kanapach czy tam krzesłach
i grający w szachy, czy tam inni czytali i bla, bla, bla, blaaa,....
- To chyba twoja jaszczurka prawda? - Usłyszłałem nad sobą i momentalnie podniosłem
głowę która zdążyła opaść prawie że do ziemi z tej nudy.. I pierwsze co zobaczyłem
to zielona Iguana patrząca na mnie z przkrzywioną głową
- IGOR! - Wrzasnąłem podrywając się czym zwróciłem na siebie wzrok innych uczniów
patrzący na mnie nagannie za te 'wrzaski'. Chwyciłem Igorka i mocno przytuliłem.
- Masz mi tak więcej nie robić! - Zganiałem go po czym odwróciłem się do mojego wybawcy!
- Dzięki za.. em.. oddanie i znalezienie igorka - Uśmiechnąłem się zakłopotany..
Cóż większość moich kolegów i koleżanek uważała mnie za dziwaka.. I nie chodziło
o sam fakt że kocham jaszczurki bardziej za to jak się względem nich zachowuję...
Hym.. co jest dziwnego w spaniu z jaszczurką?! co ? przecież nie jedna osoba
napewno spała w łóżku podczas gdy i jego pupil leżał obok na poduszce ewentualnie
w noga [mam namyśli psa] No przyznam że jedzenie z jaszczurka nie jest estetyczne ale
co poradzić że zawsze mi coś skubnie z talerza?! Przecież głodził biedaka nie będę!
A to że czasem i soku dyniowego sie ode mnie napije to też nie koniec świata! - Zamyśliłem
się stojąc przed ową osobą a myślami błądząc gdzie indziej - Może też dlatego mówią że
jestem dziwny? Bo zawsze odfruwam w świat fantazji i sobie dryfuje myślami gdzie
indziej? - Jak wtedy na lekcji Transmutacji co nagle zacząłem się śmiać przez te moje
odpływy w myślach za co dostałem minus pięć punktów a koledzy z domu patrzyli na mnie
spode łba

< Ktoś wyrwie Oriona z tej zadumy? >

Héroiqueors: Od Victorii do Adama


I w końcu nadszedł miesiąc na który czekały wszystkie dziewczyny w tej szkole. Grudzień. Oczywiście chodzi o to, że jest ten cały bal i tak dalej. 
- A ja mam taką miętową... - usłyszałam urywek rozmowy dziewczyn, które siedziały w ławce obok. 
Westchnęłam. Chyba trochę za głośno.
- No co, Vicki?! - zaczęła jedna - Nikt cię nie zaprosił?
Zachichotały. Luniaczki. Łatwo poznać. 
- Mam partnera - odpowiedziałam zuchwale. 
- Jasne - zaśmiały się. 
- MINUS 5 PUNKTÓW DLA OMBRELUNE! - zagrzmiał nauczyciel więc dziewczyny zamilkły. 
- Kiedy pakowałam się po lekcji podeszły do mnie te same dziewczyny. 
- Nie masz się co martwić. Połowa dziewczyn w tej szkole nie ma partnerów. - oznajmiły spokojnym tonem. 
- Mówię wam, że ktoś zaprosił mnie ok? A ja się zgodziłam tak dla ścisłości. 
Tak na prawdę to zaprosiło mnie już dwóch chłopaków między innymi Patrick, który z tego co wiem idzie na bal z jedną z dziewczyn które się ze mnie naśmiewają. Ale uznałam, ze nie będę tego mówić.
- Tak jasne! - wykrzyknęła jedna z nich - Chyba Lucas!
(wyjaśniam Lucas - kujon z trądzikiem którego nikt nie lubi, bo uważa się za najlepszego)
- Lucas zaprosił samego siebie - burknęłam. Już dłużej nie wytrzymam. 
- Przyznaj się! Nie masz z kim iść! - wykrzyknęła. 
- Zaprosił mnie Adam Brooks okej?! - krzyknęłam a dziewczynom zrzedła mina.
Później zrobiły mi kazanie, że on jest mordercą po czym odeszły szepcząc. 
Hm... Pozostała jeszcze jedna kwestia... Powiedziałam im, że idę z Adamem!
Popędziłam do dormitoriów Luniaków. Zastałam Adama w pokoju wspólnym. Siedział tam razem z Elliezabeth. Z NIĄ?! Dlaczego ona go nie nienawidzi?! 
- Cześć - warknęłam. 
- Hej Vicki - uśmiechnął się Adam. Nogi mi zmiękły i poczułam, że się rumienię. I wtedy odezwała się Ell. 
- Co tu robisz?
- Przyszłam do Adama nie do ciebie więc idź wyjdź na chwilę.
- Ok... - powiedziała próbując się nie zaśmiać. 
Adam odprowadził ją wzrokiem. 
- No więc... - zaczął kiedy zniknęła za drzwiami do dormitoriów dziewczyn. - Co cię tu sprowadza?
- No bo... - zaczęłam nerwowo skubać skórki od paznokci - Adam... Hm... Istnieje możliwość, że pewne luniaczki się ze mnie naśmiewały... I powiedziałam..... Im... Że idę z tobą na bal... 
- No to w niezłe g*wno wdepnęłaś, mała - mruknął ale przynajmniej się ze mnie nie śmiał.
- I... No wiesz bo nie wiem czy pogodzisz sie z Rosalie do balu...
- Hej hej hej! co to znaczy nie pogodzę się?! - warknął. 
- Spokojnie... - mruknęłam - Chodzi o to... Czy istnieje możliwość, że... Adam pójdziesz ze mną na ten bal?
Popatrzyłam na niego z nadzieją.

Bellefeuille: od Lilianne CD Adama

-Wiesz co, powinnam się teraz odwrócić na pięcie i odejść! I zapewne bym to zrobiła, gdyby sie to, że mi ciebie żal.
-TOBIE żal MNIE?-uniósł brwi rozbawiony niedorzecznością, żeby komukolwiek z plebsu mogło być żal wielkiego Adama Brooksa. 
-Mhm. Mnie żal ciebie.
-A niby z jakiego, przepraszam powodu!?
-To raczej nie mnie omija cała szkoła i to nie dokoła mnie jest strefa ciszy.
-Ale niedługo będzie. Jesteś skażona polem rażenia Adama Brooksa, mordercy i kryminalisty.-powiedział z grozą.
-Już się boooję. 
-Powiedzmy, że teoretycznie jest ci mnie żal. Skoro tak, to idziesz? Łachy bez. 
-Pójdę.-stwierdziłam-Tylko, taki pomysł założę płaszcz.
~~*~~
Śnieżny puch zasypał błonie. Trzeba było torować drogę. Rozglądałam się dokoła z uśmiechem. Białe płatki osiadały mi na czapce i ramionach. 
-To będzie piękne Boże Narodzenie!-zawołałam widząc powolutku, ale definitywnie zamarzającą taflę jeziora.
-Rzeczywiście...-mruknął Adam gdzieś z dołu. Z dołu?
-Ała! Zamorduję!-zawołałam czując śnieg za płaszczem. Oberwałam śnieżką w tył głowy. 
-Mnie? Ty?-zakpił.
-OWSZEM!-rzuciłam śniegowy pocisk w celu zmoczenia tej pięknej buźki. Pocisk minął się z celem, ale efekt i tak mnie zadowolił. Chłopak dostał w klatę, niestety nie rzucam z wielką siłą, więc nawet mu tchu nie zaparło. 
-Nie czuję się martwy.-kolejna śnieżka już leciała w stronę mojej głowy.
-Protego!
Kulka odbiła się od niewidzialnej tarczy.
-Dobra, tak to nie ma zabawy.-nadąsał się Adam-Chodźmy na piwo kremowe. 
W Ecuelle kiedy weszliśmy zapadła cisza. Pomimo starań dyrekcji, wieść o ekhm... PRZYPADKU Adama rozeszła się bardzo szybko. Wszyscy zamilkli i milczeli, dopóki nie dostaliśmy piw. Potem powrócił gwar. 
-Sławny jesteś, Adamie!-zaśmiałam się.
-Ba! To akurat nie dziwne!-rozparł się wygodnie na krześle. Podziwiałam go za to, że pomimo odrzucenia przez praktycznie całą szkołę nadal pozostał tym samym arogantem i bezczelem co zawsze. Tylko trochę bardziej ponurym i bezczelnym. 
Zachichotałam biorąc łyk rozgrzewającego napoju. Bardzo miło było siedzieć tak w pubie i pić, razem z mordercą. Pociągająca perspektywa...
-Jak ty sobie z tym radzisz?
-Ale z czym?
-Nie udawaj. Z tym, że omija cię cała szkoła?
Chwila zastanowienia. Wziął łyk piwa, zamlaskał, spojrzał w okno po czym się odezwał:
-Wrodzona twardość?
~~*~~
-Uf! Co za dzień!-siadłam ciężko na kanapie. 
-Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś?-spytał ktoś z drugiego końca sofy. 
-Luke! A co ty tu robisz!?
-Byłaś tak zaaferowana, że nie zauważyłaś, że tu siedzę.-stwierdził z goryczą.
-Ależ... o co ci chodzi?
-Nie udawaj! Cały dzień spędziłaś z Brooksem. 
A więc o to mu chodzi! Aż jęknęłam z wrażenia. Luke ma czelność myśleć, że wolę Adama od niego!
-I ponoć mówiliście coś o mnie.-dodał z bólem.
-Luke...-przysunęłam się do niego i odwróciłam chłopaka przodem do siebie. Chwyciłam jego ciepłe dłonie.-Żaden, nawet najprzystojniejszy Luniak nie zastąpi mi ciebie. 
Pocałowaliśmy się. 
-Nigdy w to nie wątpiłem.-powiedział.
-Nie, absolutnie. 
-LILIANNE!-do wspólnego Belle wpał... nie kto inny jak Adam-COŚ WAŻNEGO! Chodź ze mną!
Złapał mnie za nadgarstek. Od drzwi posłałam pocałunek Luke'owi.

Adam? 

wtorek, 2 września 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Lilianne

- Cóż za zaszczyt - mruknąłem ironicznym tonem. Zaraz jednak postanowiłem się zrehabilitować. Powinienem się cieszyć, że ktoś do mnie podchodzi. I to taka dupeczka.
- Mogę odejść - rzekła. Zadzierała głowę wysoko, byleby patrzeć mi prosto w oczy. Bez strachu. Byłem pod wrażeniem, naprawdę.
- Nie odchodź - powiedziałem może zbyt oschle.
Byłoby skrajnym przejawem pychy, gdybym usilnie próbował wmówić wszystkim, że ten jeden Cruciatus jakoś wielce zmienił mój charakter, nastawienie do ludzi, świata, czy coś. Prawdą było jednak, że przez tę zbiorową niechęć całego Beauxbatons, sam stałem się pełen niechęci. Nawet wbrew woli odpowiadam przychylnym mi ludziom tak, jakbym miał przed sobą kupę gnoju, sam zaś zabiegam o towarzystwo, które potem z taką łatwością odrzucam.
- Dlaczego miałabym zostać? - zapytała, podpierając ręce na biodrach. Popatrzyłem ponad jej głową na na wpół zdziwione, na wpół przestraszone twarze jej przyjaciółeczek z Belle. Westchnąłem.
- Żeby im udowodnić, że przeżyjesz - powiedziałem najszczerzej, jak się dało. Tak właśnie się czułem. Jak omijany najszerszym łukiem z możliwych morderca.
- W razie czego będę uciekać. - Wzruszyła ramionami. Była rozbrajająca.
- No tak... - westchnąłem ponownie. - Co tam?
Pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy po tak długim czasie celibatu od wszelkich kontaktów międzyludzkich. Chciałbym powiedzieć więcej, powiedzieć, jak mi przykro, ale nie jej. W tym zamku były inne osoby, którym chciałbym wyznać, co czuję.
- W porządku. - Na potwierdzenie swoich słów kiwnęła delikatnie głową. - A u ciebie?
- Poza tym, o czym wspominałem wcześniej, to bardzo miło i przytulnie - oznajmiłem i uśmiechnąłem się do niej. Prawdziwie i szczerze się uśmiechnąłem.
- Co teraz będziesz robił?
- Właśnie miałem zamiar pokręcić się bez celu po korytarzach i powysyłać spojrzenia spode łba na wszystkich mijanych uczniów i nauczycieli - wyznałem z sarkazmem.
- To może... mogę pokręcić się z tobą? - zaproponowała.
- Możesz, możesz, jasne, ale... - Urwałem. Wpatrywałem się niemo w okno i chyba lekko rozchyliłem usta. Musiałem wyglądać jak czubek.
- Adam? Co się...
- Śnieg pada!
Podbiegłem do okna i przykleiłem nos do szyby. Jakie to musiało być dziecinne... Ale co ja mogę za to, że jaram się tym jak idiota? Szczególnie ze względu na to, że nad Morzem Śródziemnym śnieg to taka jakby rzadkość, co nie?
- Rzeczywiście. - Lilianne chyba z trudem powstrzymywała uśmiech.
- Ty się śmiejesz ze mnie? - Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na nią groźnie.
- Nie... - powiedziała cicho. Jej oczy powiększyły się nieco, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś tak szybko może zmienić humor.
- Nie no, żartuję - parsknąłem. I przez głowę przeleciało mi pytanie, czy serio wyglądam tak strasznie. Nie zdążyłem sobie jednak na nie odpowiedzieć.
- Wiedziałam to - prychnęła.
- Jasne. - Pokiwałem głową, robiąc minę pełną powątpiewania. - To... serio chcesz się ze mną pokręcić?
- A co?
- Może byśmy gdzieś wyskoczyli - zaproponowałem beznamiętnym tonem.
W odpowiedzi Lilianne rozejrzała się po korytarzu. Wyraźnie wypatrywała kogoś w morzu ludzkich głów.
- Aha! Twój szlamowaty chłopaczek byłby zazdrosny, co? - Wyszczerzyłem się w szyderczym uśmiechu.
- Nie nazywaj go szlamą. - Lilianne powoli cedziła słowa. Wyglądało, że nieźle ją zirytowałem.
- Okej, okej. - Wyciągnąłem ręce do przodu w geście obrony. - Nie moja wina, że to szla...
Urwałem, widząc oczami wyobraźni, jak z trudem powstrzymywany gniew wylewa się z niej przez uszy. Zwęziła oczy w szparki.
- Szlama. - Dokończyłem spokojnie. Skrzyżowałem ręce na piersi i przyglądałem się, jak policzki Lilianne czerwienieją.
- Jest sto razy bardziej wartościowy od ciebie! Jest milszy, pomocniejszy i nie rzuca... - Tu jej potok słów gwałtownie się urwał.
- Nie rzuca Cruciatusów? - Odgadłem.
- Przepraszam...
- Spoko. To chyba pozostanie moim znakiem rozpoznawczym... To co, idziemy? Gdybym chciał, już dawno odbiłbym cię tej ciocie. Jestem od niego sto razy lepszy.
Lilianne spiorunowała mnie wzrokiem. Nawet nie próbowałem udawać, że nie bawi mnie jej gniew.

Lili?

poniedziałek, 1 września 2014

Ombrelune: Od Ell cd Adama

*Lizzy? Może być.. Ostatecznie XD *

- Słucham - powiedziałam z grobową miną. Ale czułam się w środku rozdarta. Każdy z naszej paczki odczuwał brak Adama. Ale nie tego nowego, który nie potrafi panować nad nerwami tylko naszego Adama, który był dowcipny i... Nie mordował. A Rosalie? Biedna... Ona to dopiero musi to przeżywać.
- No bo Ell... No... - szukał właściwych słów - Ja... Ja tak dłużej nie mogę... Dlaczego ciągle nie chcecie mi uwierzyć?!
- Bo jesteś pi*rdoloym kłamcą. - odparłam bez mrugnięcia okiem.
- Na prawdę uważasz, że mógłbym rzucić crucio na moich przyjaciół?!
- Powiedzmy, że Rosalie cię rzuca. - spiorunował mnie wzrokiem - Rosalie T e o r e t y c z n i e cię rzuca. Co robisz? Wkurzasz się. I wtedy człowiek działa impulsywnie. A my nie chcemy być twoimi ofiarami.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Adam jeśli nie byłby to cruciatus tylko... Avada...? To czy żałowałbyś?
Patrzył na mnie w milczeniu.
- Pewnie tak, ale to było crucio! Nie Avada Kedavra no, ku*wa!
- Adam, cho*era wiesz jaki to jest ból?! Zadałeś. Człowiekowi. Z zimną krwią. Wielki. Niewyobrażalny. BÓL! Nie czujesz tego?!
- Do jasnej cho*ery czy wy nie widzicie, że mi jest przykro?! Że żałuję?!
Westchnęłam. Oczywiście, że widzimy, ale czy to coś zmienia?
- Przecież nie mogę cofnąć czasu! A gdybym mógł to bym nie rzucał tego pi*rdolonego zaklęcia!
Widziałam, ze bardzo zależało mu na pogodzeniu się. Ale czy to coś zmienia?
- Adam.... - westchnęłam - A co ty byś zrobił na moim miejscu?
- Wybaczyłbym sobie - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który znikł zaraz po tym jak zobaczył wyraz mojej twarzy. (huhuh straszna Ell)
Nastała chwila milczenia. Adam usiłował zachować powagę jednak średnio mu to wychodziło. Mi z resztą też. Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie jestem dobry w poważnych rozmowach - parsknął Adam.
- Hej to jest poważna sprawa! Właśnie zastawiałam się czy ci wybaczyć czy skazać cię na cierpienie!
- A wybaczysz? - podniósł jedną brew.
- Może.
- TAK! - podbiegł do mnie, by mnie uściskać ale się odsunęłam.
- Jeszcze nie zdecydowałam ok? - zachichotałam.
Ale oboje wiedzieliśmy, że decyzja już padła.
- Jasne - uśmiechnął się szeroko.
- Taaa... Ok... Więc hm... Dobra powiedzmy, że mogę z tobą gadać.
- Jejj!! Lizzy jesteś moją ulubioną osobą we wszechświecie... Na chwilę obecną. - zachowywał się jak małe dziecko. Właściwie... zachowywał się jak zawsze. Zaraz...
- LIZZY?!
- Taaa...k mi przyszło na poczekaniu - uśmiechnął się lekko.
- Nawet ładnie. Lizzy... Lizz... Lizabeth... Ale to śmiesznie brzmi. - zachichotałam. - Ok a teraz wygłoszę kazanie. - odchrząknęłam - To, że ci wybaczam nie oznacza, że już nie jestem zła gdyż rzuciłeś zaklęcie nie-wy-ba-czal-ne (patrz Adam, umiem sylabować) Więc dalej uważam cię za skończonego idiotę, jednak wzruszyłam się dogłębnie gdy przyszedłeś do mnie niczym zbity pies błagając o przebaczenie - wywraca oczami- więc ostatecznie mogę ci wybaczyć. - zakończyłam uroczystym tonem.
- Dziękuję - powiedział równie poważnie.
- Taa jak to mówi moja mama kochajmy się wszyscy! - powiedziałam a Adam uśmiechnął się szeroko, a ja jeszcze nie skończyłam zdania - Ale z wyjątkami i ty właśnie jesteś tym wyjątkiem, Adam.
Poklepałam go po głowie jak małe dziecko.
- Dzięki - mruknął.


Adam?

Obserwatorzy