Zatkało mnie. Normalnie mnie zatkało. Nie wiem, co otworzyłem szerzej - oczy czy usta - ale musiałem wyglądać niezbyt inteligentnie. Moja reakcja chyba jeszcze bardziej onieśmieliła Vicky, która momentalnie spuściła głowę.
- Em... Y... - Zdołałem wydukać. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nawet zrobiło mi się jej szkoda.
- Słuchaj, Vicky - zacząłem w końcu. Przyszło mi to z niemałym trudem. - Ja cię rozumiem. Serio ci współczuję. I chciałbym ci pomóc, ale Rayan to moja dziewczyna i to z nią idę na bal. W sumie już się nawet zgodziła. Jesteśmy pogodzeni. Nie wiem, jak to zrobisz, ale przyznaj się tym dziewczynom, że nie idę z tobą.
Z każdym moim słowem mina dziewczyny rzedła coraz bardziej, ale co ja mogłem na to poradzić? Miałem powiedzieć mojej lasce: "sory, mała, ale musisz znaleźć nową parę na bal, bo jakaś pierwszoroczna wkręciła koleżankom, że z nią idę"? No ej, to nie w porządku, nawet jak na mnie!
- W porządku - westchnęła Victorie odwracając wzrok. - W porządku. Gdybyś jednak... No nie wiem... Gdybyś zmienił zdanie, szukaj mnie gdzieś w szkole.
I najlepiej zaproś mnie w Wielkiej Sali na oczach całej społeczności, tak na wszelki wypadek - dopowiedziałem w myślach. Na głos zaś rzuciłem:
- Zapamiętam.
- To cześć!
Vic odwróciła się na pięcie i z szybkością godną mugolskiego chodziarza wyszła ze wspólnego pokoju Luniaków.
- Czego chciała? - Do pomieszczenia natychmiast wpadła Elliezabeth. Dam sobie głowę uciąć, że podsłuchiwała pod drzwiami.
- Nic ważnego. - Wzruszyłem ramionami. Musiałbym jednak nie znać Ellie, by przypuszczać, że taka odpowiedź ją usatysfakcjonuje.
- Gadaj, Brooks! Prędzej czy później i tak to z niej wyciągnę, a chyba zależy ci na zdrowiu i życiu tych nielicznych panienek uważających cię za atrakcyjnego, co?
- Jesteś nieznośna - skwitowałem.
- Aha - przytaknęła. - Ale jestem też twoją przyjaciółką i każdy twój problem jest moim problemem. A musisz się zgodzić, że Vicky się do nich zalicza.
- Jezu, dobra! - Westchnąłem ciężko. - Twoja kuzyneczka zaszpanowała na lekcji, że zaprosiłem ją na Bal Bożonarodzeniowy.
Elliezabeth wybuchła niekontrolowanym napadem śmiechu. Uwaliła się na kanapie obok mnie i złapała za brzuch. Ledwo łapała oddech, a kiedy wreszcie się opanowała, rzuciła:
- Będę miała z czego się nabijać! Ta dziewczyna sama robi wokół siebie cyrk i jeszcze się dziwi, że mam z niej polew.
- Ej, nie śmiej się z niej - powiedziałem, układając usta w podkówkę.
- Przepraszam! - Ell zatkała usta dłonią. - Masz rację, jest taka biedna...
- Dobra, ale tak serio. Co ona sobie myślała? - zapytałem w połowie przyjaciółkę, w połowie samego siebie.
- Że jesteś na tyle głupi, iż weźmie cię na litość? - podsunęła Ell usłużnie.
- Idź spać - rzuciłem.
Chwyciłem za róg leżącej z brzegu puszystej ciemnozielonej poduszki i, zamachnąwszy się, uderzyłem nią przyjaciółkę w twarz.
- Czubek! - pisnęła i zaraz oddała mi za pomocą innej, z pikowanego srebrnego materiału.
- Idź spać - powtórzyłem ostro.
Wstałem i złapałem ją w talii, po czym przerzuciłem przez plecy jak jaskiniowiec. Nawiasem mówiąc, często noszę dziewczyny w ten sposób.
- Jesteś głupi - stwierdziła, co raz uderzając mnie pięścią w plecy i majtając nogami. W tym czasie opuściłem pokój wspólny i skierowałem się ciemnym, wilgotnym, zatęchłym korytarzem ku dormitorium, które zajmowały z Clarisse. Uchyliłem drewniane drzwi. Pokój był pusty.
- Jestem w bibliotece. Wrócę późno. Nie czekaj, zostaw tylko otwarte. Clarisse. - Usłyszałem zza pleców.
- Oho! Zapowiada się dzika randka z Davidem! - rzuciłem z rozbawieniem. - Mamy cały pokój dla siebie!
- Spadaj, zboczeńcu!
Podszedłem do łóżka Ell i odsunąłem kołdrę. Nie bez użycia siły położyłem tam dziewczynę i okryłem.
- Idź spać - powiedziałem dobitnie. Do trzech razy sztuka, jak to mówią.
- Jestem w ciuchach debilu! Co ci odwaliło? - piekliła się, jednocześnie nie mogąc ukryć śmiechu.
- Jestem od ciebie starszy i masz mnie słuchać - wyjaśniłem.
Ell zrobiła face palm, a ja z miną pokerzysty po prostu wyszedłem z pokoju. Za drzwiami zacząłem zaśmiewać się do rozpuku.
- Ej, zobacz. Ta mała Harpia ciągle się na ciebie gapi.
Percy trącił mnie łokciem i podbródkiem wskazał sąsiedni stół. On też już w sumie się oswoił z moim nowym imagem psychola biegającego po szkole z siekierą czy coś. Nie wiem, czy do końca ujednolicił odczucia co do mojej osoby, ale przynajmniej się odzywał. Serio, postęp.
Spojrzałem we wskazanym kierunku. No tak, Vicky. Jakże by inaczej. Zobaczyła, że patrzę i gwałtownie się odwróciła. Parsknąłem cicho i wróciłem do jedzenia śniadania.
- Ej, Rayan, ta z Ombrelune, ona chodziła z tym takim wiesz... tym starszym, co mieli go wyjebać, no nie? - Usłyszałem jakąś dziewczynę z roku Ryjka, kiedy kilka minut później wracałem z Wielkiej Sali. Postanowiłem posłuchać plotek - w końcu mówiły o mnie. Zatrzymałem się pod ścianą tyłem do dziewcząt i nadstawiłem uszu.
- No tak. A co, już z nim nie jest? - Druga od razu podchwyciła temat.
- No ja nie wiem, ale gdzieś słyszałam, że on idzie z kimś innym na Bal Bożonarodzeniowy!
- Co?! Gadasz! Z kim?
- Nie znam jej... Takie ciemne, kręcone włosy.
- I zostawił Rayan?!
- No!
- Kto ci tak powiedział?!
- Słyszałam od Annelise, której Patricia powiedziała, że Charlotte rozmawiała z Melisą, że Viola i Phoebe mówiły na korytarzu...
Nie miałem ochoty dalej słuchać tego łańcuszka. Szybko skierowałem się na szkolny dziedziniec. Miałem nadzieję, że wpadnę na Vicky. Nie zawiodłem się. Spostrzegłem ją siedzącą na jednej z ławek i żywo opowiadającą o czymś koleżankom. Podszedłem szybkim krokiem.
- O, Adam. - Dziewczyna oblała się rumieńcem. Pewnie pomyślała, że przyszedłem ją zaprosić. O, niedoczekanie!
- Czy ty opowiadasz wszystkim, że zgodziłem się z tobą iść?! - zapytałem, nie zwracając uwagi na jej towarzyszki.
Vic? :3