Przewróciłam oczami, po czym ścisnęłam boki Flo łydkami i zakłusowałyśmy w ślad za blond czupryną Davida.
Podobała mi się jazda konna, szczególnie nasz niedawny wyścig. Była namiastką wolności - najwspanialszego uczucia na świecie. Patrzyłam oczarowana na rozległe błękitne wody Morza Śródziemnego rozciągające się daleko poza horyzont. Pod kopytami mojego wierzchowca przesypywał się drobniutki, biały piasek. Francja jest pięknym, tak pięknym krajem...
- Szybciej, mała! Może załapiemy się na kolację! - David odwrócił się w moją stronę.
- Mnie się nigdzie nie spieszy, a ty nie musisz na mnie czekać - wzruszyłam ramionami. David zaśmiał się i zwolnił do stępu.
- Ciekawa z ciebie dziewczyna, Brooks - powiedział z uznaniem, kiedy zrównał się ze mną. - O wiele bardziej stanowcza niż braciszek, ten pedał.
- Uznam to za komplement - odpowiedziałam. Świadomość bycia w czymś lepszą od dwa lata starszego Adama za każdym razem napawała mnie niezmierną dumą.
- Można gdzieś wyskoczyć na dniach, nieprawdaż? - wyszczerzył się blondyn.
- Jakoś mi się nie chce - wzruszyłam ramionami i popędziłam klacz.
- Czemu nie? - David już był koło mnie. Co za natrętny był z niego dziad!
- A czemu tak?
- Bo dobra z ciebie dupcia i fajny masz charakterek.
- Spadaj - ucięłam i odwróciłam od niego głowę.
- Lubię wyzwania - oznajmił. Nie docierało?!
Kiedy dotarliśmy pod stajnię, sprawnie zeskoczyłam z Flo i odprowadziłam ją do boksu. Zaraz za mną słyszałam stukot kopyt Setha.
- To kiedy idziemy? - David z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem stał wprost przede mną (lub raczej nade mną), kiedy zamknęłam boks na zasuwę i odwróciłam się na pięcie.
- Spieszyło ci się na kolację - mruknęłam i wyminęłam go.
- Ale nie mówię, że teraz zaraz! Nie musisz się tak spieszyć, Davidka starczy dla wszystkich! Przecież widzę, że na mnie lecisz!
Prychnęłam.
- Zrobimy tak - powiedziałam w końcu. - Po tej twojej nieszczęsnej kolacji pójdziemy do jakiejś pustej sali i rozegramy pojedynek. Do trzech punktów. Jeśli wygram, przestaniesz mnie napastować. A jeśli ty wygrasz - ciągnęłam, mimo jego nieznośnego uśmiechu: mieszaniny powątpiewania i rozradowania, jakby miał przed sobą przedszkolaka - może gdzieś z tobą wyjdę.
- Jakie "może"? Nie ma "może"! - zaprotestował. - Jeśli, to znaczy - kiedy wygram, wyjdziesz ze mną gdzie będę chciał. Stoi? - zapytał, wyciągając do mnie uprzednio oplutą rękę.
- Stoi, ale nie podam ci ręki - skrzywiłam się, po czym skierowałam w stronę akademii.
Rozglądając się niespokojnie, przemknęłam za róg korytarza. Szczelniej otuliłam się zielono-srebrnym szalikiem. O tej porze w zamku było bardzo chłodno zwłaszcza, że zbliżała się zima. Było dawno po ciszy nocnej. Pierwszoroczna Luniaczka nie może sobie po prostu chodzić o tej porze po zamku. Ja miałam jednak ambitną misję do wykonania: musiałam roznieść blond piękność w pył.
Po chwili marszu stanęłam pod drzwiami klasy, w której umówiłam się z chłopakiem. Delikatnie nacisnęłam klamkę i pchnęłam skrzydło modląc się, by nie zaskrzypiało.
- A on co tutaj robi?! - Kiedy w pomieszczeniu zobaczyłam Adama, zupełnie zapomniałam o tym, że trzeba być cicho.
- Będzie sędziował. - David wzruszył ramionami. W ręku dzierżył różdżkę, tak samo jak Trapez.
- On i sędziowanie?! - parsknęłam. - Już prędzej powierzyłabym to zadanie trollowi!
- Nie kozacz, młoda - Adam spojrzał na mnie spode łba - bo jak po łbie dostaniesz, to ci się odechce cwaniakowania.
- Dobra już! - wykrzyknął David. - Leslie, weź różdżkę i stań o, tam! - Wskazał ręką na przeciwległy koniec sali.
Zrobiłam, co kazał.
- Ykhym - Adam odchrząknął teatralnie. - Proszę zawodników o wejście na podest, zaprezentowanie różdżek i ukłonienie się przeciwnikowi.
- Jaki podest, na gacie Merlina?!
- Po prostu podejdź do Davida i się ukłoń, dobra?! - rozjuszył się Adam.
Przewróciłam oczami, ale podeszłam do blondyna na środku sali i wykonałam ukłon, podobnie jak on.
- Stańcie do siebie plecami i idźcie naprzód dziesięć kroków.
Wykonałam rozkaz.
- Gotowi?
- Gotów - przytaknął David.
- Jak nigdy - odpowiedziałam z determinacją. Zacisnęłam rękę na różdżce.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
David obrócił się o kilka setnych sekundy prędzej niż ja. Nim zdążyłam unieść różdżkę, krzyknął:
- Expelliarmus!
Broń wypadła mi z ręki. Nie widziałam jej, ale usłyszałam, jak uderzyła o ścianę za mną. Rozejrzałam się zdezorientowana. W tej chwili jedyną obroną był unik.
- Drętwota! - ponownie krzyknął przeciwnik, a ja odskoczyłam w bok przed strumieniem czerwonego światła pędzącym w moją stronę. Pierwsze, co zrobiłam, to zlustrowałam wzrokiem całe pomieszczenie. Pod ścianą dostrzegłam moją cisową różdżkę. Rzuciłam się na nią i już miałam ją w ręku, kiedy usłyszałam głos chłopaka.
- Levicorpus!
Ledwo zdążyłam wyrazić swoje oburzenie, zawisłam głową w dół pod sufitem. Zdołałam podtrzymać spódniczkę mundurka, nim siła grawitacji sprawiła, że moja bielizna wylazła na wierzch. David zaśmiał się i to na maksa irytująco.
- Liberacorpus! - wskazał na mnie różdżką i przywrócił mi grunt pod nogami. - Jestem dla ciebie za dobry!
- To dopiero początek. - Spojrzałam na niego oczami żądnego krwi wilka i odeszłam na swoją stronę sali.
- Cieniaska - odprowadził mnie cichy komentarz brata. - 1:0 dla Barbie - oznajmił Adam już głośniej. - Gotowi?
- Zawsze i wszędzie - odparł David.
- Gówniaro?
- Tak - warknęłam.
Dobra, Les. Skup się. Kiedy usłyszysz sygnał, po prostu wyceluj w niego jakieś zaklęcie. Byle jakie. Może być nawet... Avis. Nie no. Trzymajmy się oszałamiacza. Dasz radę...
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- DRĘTWOTA! - wrzasnęliśmy równocześnie i równocześnie odskoczyliśmy przed zaklęciami odbitymi rykoszetem.
- Dostałem! 1:1! - Dave pomachał do nas ręką.
- Nie dostałeś - spierał się Adam.
- Kurcze, chyba czuję, tak?! Dostałem!
Przewróciłam oczami. Byłam pewna, że kłamie.
- Okej - westchnął Adam. - 1:1. Na miejsca. Gotowi?
- Musisz się ciągle pytać?! - obruszyłam się.
- Muszę - odparł monotonnym tonem. - Gotowi?
- Ja tak!
- Również - kiwnęłam głową, choć nie wiem, czy to zauważyli. Na pewno nie David, który stał do mnie tyłem.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- Protego! - zdołałam krzyknąć w ostatniej chwili, bo ledwo się odwróciłam, dostrzegłam lecące w moją stronę czerwone światło. Niewerbalne, pomyślałam. Nieźle.
- Avis! - rzuciłam pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy.
- Protego!
Moje ptaszki rozbiły się o tarczę Martinesa.
- Expulso!
Zaklęcie chłopaka trafiło mnie w pierś i poleciałam parę metrów do tyłu. Lot zakończyłam efektywnym upadkiem na zadek.
- Stop! 2:1 dla Davida! Na miejsca!
Błyskawicznie wstałam i odwróciłam się ponownie przodem do ściany. Bardzo ładnej ściany nawiasem mówiąc. Twardej, zimnej i kamiennej.
W sumie coraz lepiej mi szło. W tej rundzie wytrwałam dłużej niż jedno zaklęcie.
- Gotowi?
- Jak najbardziej - usłyszałam podekscytowany głos Davida. Pewnie już planował, kiedy wyciągnie mnie do Écuelle.
- Tak, gotowa - powiedziałam.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- Crucio!
Upadłam na kolana. Ból. Koszmarny ból. Nie mogłam myśleć o niczym innym prócz bólu. Chciałam umrzeć. Nie mogłam. Pragnęłam sama rzucić na siebie Avadę, jednak nie byłam w stanie unieść różdżki. Nie wiedziałam nawet, czy nadal mam ją w ręku.
Nagle ból ustąpił jak ręką odjął. Znikł tak niespodziewanie, jak się pojawił. Podniosłam oczy na bladych ze strachu chłopaków. Wyglądali jakby zobaczyli dementora.
- Boże - wychrypiał David. Jego różdżka potoczyła się po podłodze.
Siedziałam na zimnej niczym lód posadzce i oddychałam ciężko. Czułam się jak po dziesięciokilometrowej przebieżce.
- Ty idioto!
David popchnął Adama obiema rękami. Moje myśli pędziły jak oszalałe. Adam idiota? To znaczy... Adam rzucił to zaklęcie? Adam rzucił na mnie Zaklęcie Niewybaczalne?
Ogarnął mnie nieopisany gniew. Nawet nie było mi w głowie zastanawiać się, jak mu się to właściwie udało. Złapałam leżącą przy mnie różdżkę i uniosłam ją drżącą ręką.
- A żeby cię diabli wzięli, kurwa twoja mać! - wrzasnęłam, celując w bruneta. - Sectumsempra!
- Mała, Boże, nie! Protego Maxima!
David osłonił zaklęciem tarczy siebie i tego gnoja, mojego brata. Z jednej strony to w sumie dobrze, bo ręka niebezpiecznie dygotała i nie wiedziałam, którego z nich trafię.
David podbiegł do mnie i pomógł wstać.
- Musisz iść do skrzydła szpitalnego.
- Nigdzie się nie wybieram - oznajmiłam i spróbowałam się wyrwać, jednak stanięcie na nogach jeszcze bardziej mnie osłabiło.
- Obawiam się, że tak. - Chłopak wziął mnie na ręce.
- Puść mnie! - Ostatkiem sił uderzyłam go pięścią w pierś.
- Nie ma opcji. To zaklęcie strasznie cię osłabiło. Zaniosę cię do pielęgniarki.
- A jak zapyta, co mi się stało?
- To jej powiemy. - Wzruszył ramionami.
- Zwariowałeś?! - wykrzyknął Adam, który jak dotąd niemo przypatrujący się scence.
- JA zwariowałem?! A kto do cholery rzucił Cruciatusa na własną siostrę?!
- Nie może się wydać - warknął Trapez. Miałam ochotę zeskoczyć z rąk Davida i zdzielić go w pysk. Normalnie pewnie już bym to zrobiła, ale miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
- Sory, stary, ale nie tym razem.
- Ha! Stróż prawa się znalazł! - parsknął Adam. - Gdybyś mógł, storturował i pozabijałbyś Avadą wszystkie szlamy świata, a teraz się nagle zrobiłeś aniołkiem?!
David cośtam mu odpyskował i raczej się jeszcze kłócili, ale wtedy zaczęłam już tracić przytomność. W uszach mi piszczało, przed oczami robiło się ciemno. Odpłynęłam.
Obudziłam się na łóżku w skrzydle szpitalnym. Paskudne, białe pomieszczenie. Uniosłam się na łokciach i skrzywiłam z niesmakiem.
- Och! Lepiej ci? - Przy moim łóżku stanęła pielęgniarka.
- Chyba tak - mruknęłam.
- Ten chłopak... To twój brat, prawda? Paskudna sprawa...
- Więc David powiedział? - skierowałam pytanie bardziej do siebie, niż do niej.
- Tak, powiedział.
- Co zrobili Adamowi? - zapytałam z nadzieją na długą, uciążliwą i bolesną karę.
- Zostanie wyrzucony ze szkoły.
The end ;3
Nie no ładnie zakończyłaś! xP
OdpowiedzUsuńA tak ciekawie już miałam plany gdy to czytałam tera! xD
~Per Nadąsany Smok