Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




czwartek, 28 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Już miałem powiedzieć Elliezabeth coś nie do końca miłego, kiedy ugryzłem się w język. Zirytowany brakiem towarzystwa nie mogłem pogarszać sprawy. A bajerować to akurat umiem. Tym bardziej, że złość na cały świat przeszła mi wraz z oddaleniem decyzji o wyrzuceniu ze szkoły. Miałem nadzieję, że kupi jakąś bajeczkę o żalu, nieświadomości i tego typu bzdetach.
- Ell... - zacząłem.
Odzewu brak.
- Ell!
- Mówiłam żebyś się zamknął - syknęła.
- Ellie. Ja...
Urwałem. Nie znoszę przepraszać. Przepraszanie to okazanie słabości. A ja nie mam zamiaru tego robić, zwłaszcza wobec dziewczyn. Ale Elliezabeth była moją przyjaciółką i w sumie zależało mi na tym, by się do mnie odzywała. Spiąłem się więc i tak znienawidzone przeze mnie słowo wydobyło się z gardła z niemałym trudem.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytała.
- No... - Podrapałem się po karku. - Nie wiem.
- No właśnie. Za to nie da się przeprosić. Jesteś inny. I ja nie chcę z takim innym mieć nic do czynienia. Więc spadaj!
Odwróciła głowę, toteż nie odpowiedziałem. Zająłem się na powrót moim śniadaniem. Jeśli myślała, że będę się jej prosił, przeliczyła się. Jeszcze pożałuje straty. No... Ale wpierw ja swoje wycierpię przez jej milczenie Bóg wie, jak długo.
- Ej, Clarr!
Po wyjściu z Wielkiej Sali dogoniłem ciemnowłosą ślicznotkę kierującą się do sali transmutacji. Kiedy się odwróciła, i już miałem wyrazić, jak się cieszę, że mnie nie ignoruje, poczułem, jak wymierza mi siarczysty policzek. Ledwie złapałem się za bolące miejsce, jedna z nóg Clarisse w jej nieodzownych glanach poleciała prosto na moje żebro. Za moment klęczałem już na korytarzu skulony z bólu. Widząc mściwą satysfakcję w niebieskich oczach dziewczyny, natychmiast sięgnąłem do kieszeni po różdżkę, ale naraz w głowie zadźwięczały mi własne słowa skierowane do Rosalie: "Nigdy cię nie skrzywdzę... Ani Elliezabeth... Ani Clarisse...". Ręka zawisła w bezruchu.
- Za co to? - wysyczałem.
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny, pajacu - odburknęła tamta.
Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, bo wyciągnęła do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Zignorowałem to i, chociaż żebra bolały jak połamane, stanąłem o własnych siłach. Nie dałem jednak rady się wyprostować.
- Mogli cię wyrzucić, deklu. Na kim Bastet by ostrzyła pazurki? Nie wspominając o tym, że zaatakowałeś czystą krew. Trzeba oszczędzać materiał genetyczny starych rodów. - Clarisse rozpoczęła monolog.
- Mała strata. Leslie i tak nikt by nie chciał. - Wzruszyłem ramionami.
- Z kim ja się do cholery zadaję... Idiota. Głąb. Nieudacznik - westchnęła dziewczyna.
- Ej, nieprawda! Umiem rzucić Cruciatusa! - zaprotestowałem.
- Myślisz, że ja nie umiem? - Uniosła jedną brew.
- Myślę, że storturowałaś nim już parę osób.
Było to powiedziane pół-żartem, owszem, ale prawda jest taka, że Clarr, choć bywa urocza i bezbronna, czasem jednak mnie przeraża. Nie mam pojęcia o większości faktów z jej życia i raczej nie chcę o nich wiedzieć, choćby dla własnego bezpieczeństwa.
- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle z tobą gadam...
- O co wam wszystkim chodzi?!
- Serio nie wiesz? Rosalie albo Elliezabeth nie wspominała, że się ciebie boi, obawia, czy... no nie wiem... nie chce cię znać?
Potaknąłem niechętnie.
- No to rzeczywiście inteligentny jesteś, nie ma co.
- Skoro uważasz się za mądrzejszą, to może wytłumaczysz?
Westchnęła, jakby miała przed sobą wyjątkowo namolne dziecko.
- Wiesz, kto to śmierciożercy, no nie? - zapytała takim tonem, jakby spodziewała się przeczącej odpowiedzi. Ku jej niezadowoleniu, wiedziałem. - Pamiętasz może z lekcji, jaką zrobili krwawą jatkę, kiedy Voldemort był u władzy?
- Jasne - przytaknąłem. - Zajebiści byli.
- I ty uważasz - ciągnęła Clarisse - że taki Cruciatus rzucony na siostrę, to nic takiego?
- No tak. Nic jej nie jest.
- To se zobacz, ile złego wyrządziło to zaklęcie kilkadziesiąt lat temu. Chcesz tak skończyć? Droga wolna. Ale my już się pod tą znajomością nie podpisujemy. Żadne z nas.
- Boże, ty też? Wyście się tacy grzeczni zrobili nagle...
- MY jesteśmy tacy sami - oznajmiła. - Ja nie morduję, Adam.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do klasy, zostawiając mnie z czerwonym policzkiem i obolałą piersią.
- Moi państwo, zajmiemy się dziś transmutacją pół-żywą świnek morskich. - Mówił La Pérouse, kiedy wszedłem, albo raczej: wczołgałem się, na lekcję. Spostrzegłszy mnie, dodał: - O! Pan Brooks! Witamy! Miło mi, że pan nas zaszczycił! Skoro już pan stoi, proszę podać mi zaklęcie, jakiego użyjemy do zamiany trzech świnek morskich w trzy ceramiczne miseczki.
Spojrzałem na niego nieprzytomnie. Nie miałem pojęcia, jaka jest odpowiedź, a nikt, nawet z Ombrelune, nie kwapił się specjalnie, by mi pomóc.
- Yyy... - wydukałem. - Więc zaklęcie... To będzie... - Rozejrzałem się po obojętnych twarzach kolegów.
- Spóźnia się pan, panie Brooks, a w dodatku nie umie podstawowych zagadnień dotyczących politransmutacji, które powinni państwo przyswoić już na początku trzeciej klasy. Ombrelune traci pięć punktów. Proszę usiąść.
Zirytowany zająłem miejsce w ławce, którą zwykle dzieliłem z Davidem; dziś siedział on w ławce z Elliezabeth, Clarisse natomiast usiadła obok Percy'ego.
- Drodzy państwo, kto utworzy mi oraz koleżankom i kolegom, zwłaszcza panu Brooksowi, stosowne zaklęcie, znając zasady politransmutacji?
Ręce Davida i Clarisse w tym samym momencie wystrzeliły w górę jak z procy. Kilka setnych sekundy później zgłosiło się kilkoro innych uczniów.
- Może... panna La Rue? Proszę.
- Dla ilości substratów równej trzy, przedrostek zaklęcia brzmi "pro-", natomiast temat, z racji żywotności substratów, to "-polimarfio". Zaklęcie brzmi więc "Propolimarfio" - wyrecytowała płynnie.
- Znakomicie - pochwalił ją nauczyciel. - Ombrelune otrzymuje dzięki pani pięć punktów. Ale nie będziemy zajmowali się teorią. Powinni państwo mieć to opanowane. Dzisiejszym zadaniem będzie przetransmutowanie trzech morskich świnek w trzy ceramiczne miseczki.
- Super - mruknąłem pod nosem.
- Wszystko, łącznie z akcentem zaklęcia oraz chwytem i manipulacją różdżki, znajdziecie w podręczniku - oznajmił profesor. - Osoba, która dokona przemiany jako pierwsza, otrzymuje dwadzieścia punktów dla domu. Powodzenia!
Po lekcji, która zaowocowała co prawda punktami dla Luniaków, ale zawdzięczanymi Davidowi, wywlokłem się na korytarz. Miałem dość futrzaków do końca życia. Chyba Lucyfer wyprowadzi się z mojego dormitorium (tak jak ostatnio zrobił to Martines, z tą różnicą, że ja go nie wyrzuciłem).
Zauważyłem Ell i Clary. Szły korytarzem, rozmawiając o czymś żywo. Kiedy mnie zauważyły, umilkły zgodnie. Podszedłem do nich szybko.
- Ja też nie morduję. - Stanąłem przed Clarisse. Widocznie zdążyła wszystko opowiedzieć Ell, bo ta nie wyglądała, jakby nie rozumiała moich słów.
- Zostawię was samych - powiedziała Clarisse lodowatym tonem i bezceremonialnie ruszyła przed siebie.
- Y... Ell... - zacząłem. Podrapałem się po karku. Chciałem, żeby było dobrze. Pragnąłem tego najbardziej na świecie.

Lizzy ? ;3 nowa ksywka . aleee ładna ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy