Zagubionych Dusz

Punktacja - Info

* Domów

~*~~*~~*~
120 Pkt. ~~ 105Pkt. ~~ 200Pkt. ~~ 425 Pkt.


Papillonlisse - 0 Pkt.
Bellefeuille - 0 Pkt.
Ombrelune - 0 Pkt.
Héroiqueors - 0 Pkt.

Puchar Domu; 1. Kliknij, 2. Kliknij,

UWAGA

Blog przeniesiony!

Link w poście poniżej!




niedziela, 31 sierpnia 2014

UWAGA - Kolejna mała zmiana :P

Chodzi o kolejny punkt z Formularzu.
a konkretnie o ten;


~ Genetyka & Zdolności - {Na dole są wypisane różne Zdolności i Genetyki 
jaką można posiadać.Jest to zarezerwowane dla osób Aktywnych na akademii 
czyli piszą opowiadania będzie wtedy taka osoba wybrać 1 z tych rodzai.
[Z czasem może dodam jeszcze jakiś - Jak znajdę ;D ]}

Dałam w {} ponieważ mała zmianka
Postanowiłam to podzielić na 2 części!

Na Genetykę czyli - Metamorfomag, Wilkołak, Potomek Willi, Wężoustni, Jasnowidz
oraz P Animgia 

Oraz 

Na Zdolności - Animagia, Zaklęcia Bezróżdżkowe oraz dodane TERAZ umiejętności;
Legilimencja, Oklumencja, Teleportacja oraz Języki; umiejętność któryś z tych 4;
Wężoustny
Język trytoński
Język trollański
Język goblidegucki

Każdy może wybrać Zdolność od 3 roku. Genetyke TYLKO ci aktywni :)
Mam nadzieję że wam się spodoba ta 'zmiana' nadal będzie punkt 
~ Genetyka & Zdolności - Lecz pisze sie 2 lub 1 rzecz z tych - lub po prostu brak.


Napewno wszyscy zauważyli "Mały Błąd"
Bo w końcu Animagia jest w obydwuch? jakim cudem tak samo jak Wężoustny.
Otóż chodzi o to że Wężoustni są potomkami Salazara Slytherina...
wiecie to z Salazar, później potomkiem byli Gaunt'owie i tam Voldie
Czyli trochę typu z dziada, pradziada.. - Dlatego Genetyka ale jak wiemy...
a ci co nie wiedzą niech kilkną w link który jest na 2 napisie Wężoustny i se wejdą
poczytają. Można się go też Nauczyć - Czyli Zdolność, umiejętność.
+ Tak można też zrozumieć język, ale nie posługiwać się nim jak Dropsek Albus xP

A to z Animagią? Bo jakoś tak mi się spodobało xD

Może być? *-*

czwartek, 28 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

Wyszliśmy z klasy. Wciąż moje serce waliło jak oszalałe. Jak by miało opóźniony zapłon. Zamiast walić wtedy kiedy ją spotkałam waliło teraz. Zaczęliśmy iść przed siebie. W końcu nie było już lekcji nie licząc astronomii późno w nocy. Spojrzałam na chłopaka. Musiałam się przejść. Sama. To było normalne. Każdy człowiek czasami musi pobyć samotny. Pamiętając to że przed chwilą spotkało się zombie które opowiedziało ci straszną historie o tym jak zeszyto jej oczy jak widziało śmierć córki. Jedni powiedzą że ich to nie obchodzi inni zaczną przeżywać. Wyobrażać sobie jak to wyglądało a to było najgorsze. Kiedy twoja wyobraźnia zaprowadza cię do obrazu śmierci. Kiedy niczym na starym filmie widzisz to tak jak pokazuje ci to twoja wyobraźnia. Usiadłam pod drzewem na błoniach, niedaleko rzeki. Oparłam się od trzon starego dębu. Spojrzałam przed siebie i zauważyłam dziewczyny z mojego pokoju. Podeszły do mnie.
- Czemu nie było cię na lekcji? -spytała -Nie było też tego od z domu niedźwiedzia... Jak on miał Daniel. To dość zabawne bo obrazy mówią że nie jesteście razem. No ale jak nie jesteście razem to co ty na to żeby się na nim zemścić. Bo chyba mi nie powiesz że nie złamał ci serduszka. Tak wątłego gdyż jeszcze tego nie przeżyłaś. Wyglądasz okropnie. Co ty na to żeby wlać mu klej do szamponu, albo farbę, dolać do jego herbaty eliksir postarzający. On nawet nie zauważy. Tuman z niego.
Podniosłam się. Stanęłam na przeciwko współlokatorki z rządzą mordu w oczach. Bez zastrzeżeń spoliczkowałam ją. Byłam poważna chodź złość rozpierała mnie od środka.
- O jest o wiele mądrzejszy niż wy, wszystkie razem wzięte, idiotki!  -warknęłam -I jeśli coś mu zrobisz to odpłacę ci się dwukrotnie. Nie zerwał ze mną. Ty wierzysz obrazom. Znikaj mi z oczu zanim użyję różdżki!
- Nie podniesiesz na mnie różdżkę! -warknęła
- Chcesz się przekonać? -sięgnęłam dłonią po różdżkę. -Jestem luniakiem. Jestem wredną dziewczyną która nie ma zastrzeżeń i gdyby mogła to by cię udusiła gołymi dłońmi.
- Jesteś wariatką -rzuciła w moją stronę przez zaciśnięte zęby. Włożyła w te dwa słowa tyle jadu że gdyby była kobrą to położyła by tuzin dorosłych mężczyzn.
- A ty jesteś pusta! -krzyknęłam. Wyciągnęłam różdżkę dźgając ją końcem różdżki w jej nos. -Idź! Nie chcę z tobą rozmawiać! Jedno słowo a ośmielę ci podpalić włosy, sprawić że twoja twarz pokryje się pryszczami, że twoje zęby będą wyglądały jak u królika. A ty co się gapisz Roxi? Czyżby brak słów. A i dodam coś wam jeszcze. Nie jestem i nigdy nie byłam szlamom więc nie rzucam słowa na wiatr. Jestem że tak to ujmę rodowodową luniaczką więc idźcie i nie pokazujcie mi się a nic wam się nie stanie. Zrozumiano? Okazałam wam litość drogie czarownice.
Dziewczyny wycofały się i zaczęły biec w stronę szkoły a ja odwróciłam się do drzewa i sprawiłam że moje włosy stały się białe jak śnieg a oczy fioletowe. Jedyna mieszanka po której mnie nikt nie poznaje. Kopnęłam drzewo by jakoś się wyżyć. Nie wiem dlaczego one wywołały u mnie ten napad. Może zawsze u mnie go wywoływały tylko tego nie zauważałam? Westchnęłam i wróciłam do szkoły. I jako że ona ma przecież tylko parę metrów kwadratowych wpadłam na Daniela. Ogólnie przez nie stałam się dość drażliwa, sarkastyczna i ironiczna. Chłopak nadymał się jak rybka a ja podniosłam brew. Zapewne już cała szkoła wiedziała że sprzedałam liścia pewnej czarodziejce bo jak wspomniałam szkoła ma przecież tylko parę metrów kwadratowych(odnajdź sarkazm).
-  Zapewne wzywa mnie mój wychowawca domu? -spytałam a ten skrzywił się ale niechętnie przytaknął głową. Westchnęłam. I po co takie wielkie halo? Gdybym je zabiła to jeszcze bym rozumiała ale a tylko jej pogroziłam i to wszystko. Codzienność luniaka. No ale szkoła chce przecież jedno wielkie "Kochajmy się". Lecz tak się nie da. Taka już jest natura ludzka. Niektórych ludzi da się tolerować a innych nie. Gdzieś po pięciu do dziecięciu minutach odnalazłam wychowawcę mojego domu.
- Nie zabiłam jej -mruknęłam. -Jedynie postraszyłam. Ale pan przecież rozumie że to wszystko przez to że zgubiliśmy się w lochach a potem ta kobieta. Jeszcze ona zaczęła mnie irytować i tak oto wybuchłam.
- Rozumiem.-powiedział dość chłodno. -Lecz to nie powód żeby policzkować koleżankę.
- Jeśli był pan na moim miejscu spędzał z nią prawie 24 to sam by chciał ją walnąć -powiedziałam szczerze.
- Ale Avalone to cię i tak nie usprawiedliwi i tak napiszę list do rodziców -powiedział.
- Hmm... -udawałam że gładzę się po brodzie. -Tylko do których. O to jest pytanie. Może do tych nowych? Miło by było żeby się dowiedzieli że ich córka "uświadomiła koleżance o jej głupocie". Wie pan żeby nie myśleli że ja taka grzeczna jestem jak taki robocik co jest ustawiony na odpowiedzi program i to robi.
- Avalone... -jednak przerwałam mu.
- Ale ja jej do jasnej brody merlina i jego szaty i gaci jej nie zabiłam! -krzyknęłam -A po za tym niech pan pisze co chce. Mnie tam to obojętnie czy napisze pan "Wasz a szanowna córka spoliczkowała koleżankę" lub też "Wasza córka uderzyła koleżankę w twarz co jest karygodne. Jednakże jej nie zabiła". Ale ja teraz sobie pójdę i nie wiem jak pan to zrobi ale powiem panu że jeśli jeszcze raz zobaczę jej wytapetowaną buźkę to chwycę ją za szyję i doprowadzę do tego że zsinieje jednak puszczę ją i sprawię że jej piękne jedwabiste włosy staną się wodorostami. Dziękuję.
I ruszyłam na poszukiwanie Daniela. Może jestem trochę... Nie wiem rozwydrzona, pyskata i bezczelna ale jednak ta lalunia doprowadziła mnie do tego. I raczej w moich słowach nie było co do niej żadnego żartu.
<Daniel?>

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Już miałem powiedzieć Elliezabeth coś nie do końca miłego, kiedy ugryzłem się w język. Zirytowany brakiem towarzystwa nie mogłem pogarszać sprawy. A bajerować to akurat umiem. Tym bardziej, że złość na cały świat przeszła mi wraz z oddaleniem decyzji o wyrzuceniu ze szkoły. Miałem nadzieję, że kupi jakąś bajeczkę o żalu, nieświadomości i tego typu bzdetach.
- Ell... - zacząłem.
Odzewu brak.
- Ell!
- Mówiłam żebyś się zamknął - syknęła.
- Ellie. Ja...
Urwałem. Nie znoszę przepraszać. Przepraszanie to okazanie słabości. A ja nie mam zamiaru tego robić, zwłaszcza wobec dziewczyn. Ale Elliezabeth była moją przyjaciółką i w sumie zależało mi na tym, by się do mnie odzywała. Spiąłem się więc i tak znienawidzone przeze mnie słowo wydobyło się z gardła z niemałym trudem.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytała.
- No... - Podrapałem się po karku. - Nie wiem.
- No właśnie. Za to nie da się przeprosić. Jesteś inny. I ja nie chcę z takim innym mieć nic do czynienia. Więc spadaj!
Odwróciła głowę, toteż nie odpowiedziałem. Zająłem się na powrót moim śniadaniem. Jeśli myślała, że będę się jej prosił, przeliczyła się. Jeszcze pożałuje straty. No... Ale wpierw ja swoje wycierpię przez jej milczenie Bóg wie, jak długo.
- Ej, Clarr!
Po wyjściu z Wielkiej Sali dogoniłem ciemnowłosą ślicznotkę kierującą się do sali transmutacji. Kiedy się odwróciła, i już miałem wyrazić, jak się cieszę, że mnie nie ignoruje, poczułem, jak wymierza mi siarczysty policzek. Ledwie złapałem się za bolące miejsce, jedna z nóg Clarisse w jej nieodzownych glanach poleciała prosto na moje żebro. Za moment klęczałem już na korytarzu skulony z bólu. Widząc mściwą satysfakcję w niebieskich oczach dziewczyny, natychmiast sięgnąłem do kieszeni po różdżkę, ale naraz w głowie zadźwięczały mi własne słowa skierowane do Rosalie: "Nigdy cię nie skrzywdzę... Ani Elliezabeth... Ani Clarisse...". Ręka zawisła w bezruchu.
- Za co to? - wysyczałem.
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny, pajacu - odburknęła tamta.
Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, bo wyciągnęła do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Zignorowałem to i, chociaż żebra bolały jak połamane, stanąłem o własnych siłach. Nie dałem jednak rady się wyprostować.
- Mogli cię wyrzucić, deklu. Na kim Bastet by ostrzyła pazurki? Nie wspominając o tym, że zaatakowałeś czystą krew. Trzeba oszczędzać materiał genetyczny starych rodów. - Clarisse rozpoczęła monolog.
- Mała strata. Leslie i tak nikt by nie chciał. - Wzruszyłem ramionami.
- Z kim ja się do cholery zadaję... Idiota. Głąb. Nieudacznik - westchnęła dziewczyna.
- Ej, nieprawda! Umiem rzucić Cruciatusa! - zaprotestowałem.
- Myślisz, że ja nie umiem? - Uniosła jedną brew.
- Myślę, że storturowałaś nim już parę osób.
Było to powiedziane pół-żartem, owszem, ale prawda jest taka, że Clarr, choć bywa urocza i bezbronna, czasem jednak mnie przeraża. Nie mam pojęcia o większości faktów z jej życia i raczej nie chcę o nich wiedzieć, choćby dla własnego bezpieczeństwa.
- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle z tobą gadam...
- O co wam wszystkim chodzi?!
- Serio nie wiesz? Rosalie albo Elliezabeth nie wspominała, że się ciebie boi, obawia, czy... no nie wiem... nie chce cię znać?
Potaknąłem niechętnie.
- No to rzeczywiście inteligentny jesteś, nie ma co.
- Skoro uważasz się za mądrzejszą, to może wytłumaczysz?
Westchnęła, jakby miała przed sobą wyjątkowo namolne dziecko.
- Wiesz, kto to śmierciożercy, no nie? - zapytała takim tonem, jakby spodziewała się przeczącej odpowiedzi. Ku jej niezadowoleniu, wiedziałem. - Pamiętasz może z lekcji, jaką zrobili krwawą jatkę, kiedy Voldemort był u władzy?
- Jasne - przytaknąłem. - Zajebiści byli.
- I ty uważasz - ciągnęła Clarisse - że taki Cruciatus rzucony na siostrę, to nic takiego?
- No tak. Nic jej nie jest.
- To se zobacz, ile złego wyrządziło to zaklęcie kilkadziesiąt lat temu. Chcesz tak skończyć? Droga wolna. Ale my już się pod tą znajomością nie podpisujemy. Żadne z nas.
- Boże, ty też? Wyście się tacy grzeczni zrobili nagle...
- MY jesteśmy tacy sami - oznajmiła. - Ja nie morduję, Adam.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do klasy, zostawiając mnie z czerwonym policzkiem i obolałą piersią.
- Moi państwo, zajmiemy się dziś transmutacją pół-żywą świnek morskich. - Mówił La Pérouse, kiedy wszedłem, albo raczej: wczołgałem się, na lekcję. Spostrzegłszy mnie, dodał: - O! Pan Brooks! Witamy! Miło mi, że pan nas zaszczycił! Skoro już pan stoi, proszę podać mi zaklęcie, jakiego użyjemy do zamiany trzech świnek morskich w trzy ceramiczne miseczki.
Spojrzałem na niego nieprzytomnie. Nie miałem pojęcia, jaka jest odpowiedź, a nikt, nawet z Ombrelune, nie kwapił się specjalnie, by mi pomóc.
- Yyy... - wydukałem. - Więc zaklęcie... To będzie... - Rozejrzałem się po obojętnych twarzach kolegów.
- Spóźnia się pan, panie Brooks, a w dodatku nie umie podstawowych zagadnień dotyczących politransmutacji, które powinni państwo przyswoić już na początku trzeciej klasy. Ombrelune traci pięć punktów. Proszę usiąść.
Zirytowany zająłem miejsce w ławce, którą zwykle dzieliłem z Davidem; dziś siedział on w ławce z Elliezabeth, Clarisse natomiast usiadła obok Percy'ego.
- Drodzy państwo, kto utworzy mi oraz koleżankom i kolegom, zwłaszcza panu Brooksowi, stosowne zaklęcie, znając zasady politransmutacji?
Ręce Davida i Clarisse w tym samym momencie wystrzeliły w górę jak z procy. Kilka setnych sekundy później zgłosiło się kilkoro innych uczniów.
- Może... panna La Rue? Proszę.
- Dla ilości substratów równej trzy, przedrostek zaklęcia brzmi "pro-", natomiast temat, z racji żywotności substratów, to "-polimarfio". Zaklęcie brzmi więc "Propolimarfio" - wyrecytowała płynnie.
- Znakomicie - pochwalił ją nauczyciel. - Ombrelune otrzymuje dzięki pani pięć punktów. Ale nie będziemy zajmowali się teorią. Powinni państwo mieć to opanowane. Dzisiejszym zadaniem będzie przetransmutowanie trzech morskich świnek w trzy ceramiczne miseczki.
- Super - mruknąłem pod nosem.
- Wszystko, łącznie z akcentem zaklęcia oraz chwytem i manipulacją różdżki, znajdziecie w podręczniku - oznajmił profesor. - Osoba, która dokona przemiany jako pierwsza, otrzymuje dwadzieścia punktów dla domu. Powodzenia!
Po lekcji, która zaowocowała co prawda punktami dla Luniaków, ale zawdzięczanymi Davidowi, wywlokłem się na korytarz. Miałem dość futrzaków do końca życia. Chyba Lucyfer wyprowadzi się z mojego dormitorium (tak jak ostatnio zrobił to Martines, z tą różnicą, że ja go nie wyrzuciłem).
Zauważyłem Ell i Clary. Szły korytarzem, rozmawiając o czymś żywo. Kiedy mnie zauważyły, umilkły zgodnie. Podszedłem do nich szybko.
- Ja też nie morduję. - Stanąłem przed Clarisse. Widocznie zdążyła wszystko opowiedzieć Ell, bo ta nie wyglądała, jakby nie rozumiała moich słów.
- Zostawię was samych - powiedziała Clarisse lodowatym tonem i bezceremonialnie ruszyła przed siebie.
- Y... Ell... - zacząłem. Podrapałem się po karku. Chciałem, żeby było dobrze. Pragnąłem tego najbardziej na świecie.

Lizzy ? ;3 nowa ksywka . aleee ładna ^^

Ombrelune: Od David'a Do Adama

" Byłem zły.
Nie.
Byłem Wściekły.
Baaaaardzo Wściekły.
Na Adama.
I na siebie.
Trza nie było robić tego pojedynku. "
Myślałem w drodze powrotnej do dormitorium.
'' Właśnie sprzedałem kumpla...''
Wracałem właśnie ze skrzydła szpitalnego. W którym teraz leży siostra...
Mojego najlepszego kumpla bo on walną w nią Cruciatusem!
A ja to powiedziałem już na wstępie wołając do pielęgniarki..
Sprzedając kumpla...

~*~
- Pani Petersen! Pani Petersen! Pani.. - Wołałem wchodząc do SS
- Co sie stało ? - Zapytała wychodząc z gabinetu
- Leslie! Adam potraktował ją cruciatusem! - Powiedziałem niemal
w tym samym czasie co pielęgniarka zapytała o co się stało.
Położyłem ją na najbliższym z łóżek..
- Czekaj kto, co, ją!? - Wybałuszyła oczy
- Adam Brooks potraktował siostrę cruciatusem! zrobiliśmy sobie
pojedynek w klasie i ten nagle wystrzelił! - Nie wiem czemu zachowywałem
się i miotałem jakbym był przejęty i spanikowany chodź wcale nie czułem
się spanikowany. Chyba bardziej martwiłem się o konsekwencje jakie może
ponieś Diabeł za COŚ TAKIEGO!
I to na własnej siostrze! Nagle poczułem się wściekły. Czy on czasami myśli?!
Czy nie po to ma się w głowie coś takiego jak MÓZG by myśleć!?
Spojrzałem jeszcze raz na Lesli i Pielęgniarkę miotającą sie wokoło niej,
po czym już spokojny wyszedłem z SS.
Na koniec zanim wyszedłem zobaczyłem tylko patronusa Pani Petersen znikającego..
Do Dyrektorki. By powiadomić o tym że uczeń użył niewybaczalnego w szkole.
Na swojej siostrze.
~*~

...I chodź nie powinienem mam wyrzuty sumienia.
To mój kumpel. Najlepszy.
Nie powinienem.
Jako przyjaciel powinienem kryć go. Łżeć że ją tak znalazłem na korytarzu.
Może nawet wymazać pamięć z tego pojedynku.. całego naszego spotkania.
Zaś jako uczeń i prefekt powonieniem to zgłosić, wydać go. Tak jak to zrobiłem.
Z rożnymi uczuciami wszedłem do dormitorium.
Było w nim ciemno i cicho.
" Nie wrócił jeszcze" - Pomyślałem - " I dobrze " - Pewnie bym mu dupę skopał
gdybym tylko go spotkał. I już nie dla tego że użył niewybaczalnego na siostrze.
Tylko dlatego że zrobił to przy nim. PRZY MNIE. Pierwszy raz był tak rozdarty.
Tyle sprzecznych uczuć.
Zrobiłem dobrze mówiąc prawdę - należało się Lesli ~ Lecz wyrzut sumienia że
wydałem przyjaciela mimo tą są równie silne co poczucie tego że dobrze zrobiłem.
Panika - Gdy dostała, gdy po prostu stałem przed nią a ona się z bólu wiła. ~ Chodź tak
naprawdę wcale sie nią nie przejmuje tak jak tym że mogą wylać jej oprawcę ze szkoły.
Przejęcie - Lecz nie aż tak jej stanem. ~ Bardziej tym co może jeszcze prócz wywalenia
spotkać jej brata.
Szok - Że to zrobił ~ Lecz wcale zdziwiony nie byłem ani w trakcie ani po.
Wściekłość - Że zrobił to przy mnie. Że zrobił go współ winnym ~ Chodź nie miał
wpływu na to że Adam rzucił zaklęcie.
Smutek, niepewność oraz mnóstwo innych uczuć sprzecznych lub nie poprawnie
osadzone.
Usiadłem na łóżku. By po chwili się na nie walnąć.
Chciało mi się wyć, zmieniłbym sie w wilka i wyszedł na błonie czy do lasu i wył
w nieskończoność. I to zmieszanie. Rozczarowanie względem Adama. Niepewność
czy słusznie zrobiłem. I zdrada. Moja zdrada. Względem przyjaciela. Bo zdradziłem przyjaciela.
...
I ta wściekłość...
... Na siebie...
..Na Adama.. Na Adama...
Bo to on sprawił że jest tak rozdarty. Że jest mu wstyd. Że jest Smutny i przejęty.
A najgorsze, że bardziej obchodzi go to co się stanie z NIM niż z jego SIOSTRĄ!
Bardziej przejmuje się oprawcą niż ofiarą! A TO nie jest normalnie.
Dlatego jestem zły. I jeszcze bardziej wściekły.

~*~

10 min. tyle minęło nim podniosłem się do pozycji siedzącej.
Dalej buzowały we mnie różne uczucia. Które różnie mogą zareagować na Adama.
I ta najsilniejsza z nich.
Wściekłość.
Gniew.
Szybkim ruchem wyciągnąłem kufer i kilkoma zaklęciami spakowałem kilka ubrań,
książki oraz plan lekcji, przybory typu pergaminy, pióra, atrament itp. Zabrałem
jeszcze kilka rzeczy i zmnieszyłem kufer, po czym wsadziłem go do kieszeni.

~*~

- O co kur... DAVID ?! - Petty zdziwiony otworzył szerzej drzwi.
- Cześć Kuzyn. - Powiedziałem zmieszany i podenerwowany - Mogę wejść?
- Eee.. Tak pewnie... - Powiedział i przepuścił mnie. - Co cię sprowadza?
- Mogę się u ciebie zatrzymać w dormitorium przez kilka dni? - Wypaliłem.
- Co? Coś się stało? Znaczy oczywiście że możesz... Ale o co chodzi? - Zapytał
zdezorientowany.
- Adam potraktował siostrę Cruciatusem - Wypaliłem i opadłem na fotel w
Pokoju Wspólnym Prefektów Naczelnych. Miałem szczęście że w tym roku
Petty postanowił skorzystać z przywileju naczelnego i wiąść osobny dormitorium
Prefekta Naczelnego dzięki czemu ma sam Dormitorium a obok niego jest
dormitorium przeznaczone dla 2 naczelnego a łączy oba pokoje Pokuj wspólny
czyli to miejsce w którym właśnie siedzę. - Ja z Leslie zrobiliśmy sobie pojedynek...
Przyprowadziłem Diabła by był sędzią i... on tak po prostu nagle przed ostatnią
rundą rzucił se na nią Cruciatusa!
- Że co:? Ale.. - Petty wydawał się być zaskoczony ale widziałem naganę w jego
oczach i wstręt. Założę się że nagana względem mnie za pojedynkowanie się
z młodszą i to pierwszoroczną... A Wstręt.. no cóż jest typowym Naczelnym,
przykładny itp. więc Diabeł zgorszył się w jego oczach. Nie tylko tym że użył
nie wybaczalnego ale również tym że to na młodszej i oczywiście, na siostrze..
- Musisz powiedzieć o tym Dyrektorce... Oraz Profesor Craxi powinien wiedzieć.
- O to właśnie chodzi że już pewnie wiedzą - Powiedziałem zakrywając twarz
w rękach. - Zaniosłem ją nieprzytomną do SS i powiedziałem pielęgniarce co
się stało... Wysłała patronusa do Dyrektorki... Oni mogą go wywalić w najlepszym
wypadku nawet nie chce myśleć co może sie stać prócz wydalenia...
- To ty się o niego martwisz?! Dziewczyna leży w SS a ty Adamem się martwisz?!
Powinien wylecieć ze szkoły na zbity pysk! I jeszcze sprawę powinien mieć
w ministerstwie! Lubię go ale to co zrobił było nie wybaczalnie. I nie o sam fakt
użycia tego zaklęcia znaczy! ON to zrobił swojej siostrze! Wiem że sie nienawidzą!
Cała szkoła pewnie o tym wie ale na miłość boską to jego siostra! Nawet tej
znienawidzonej czy nielubianej rodziny się Niektórych rzeczy nie robi!
Przecież on z nią mieszka, wychowuje się z nią! - W jego głosie nie tyle co nienawiść
co gorycz, smutek i niezrozumienie względem Diabła było również w tym zawód i złość.
- To mogę sobie u ciebie pomieszkać? Nie chcę na razie wracać do swojego Dormitorium
bo nie wiem jakbym zareagował na widok Diabła... - "Tym bardziej że to moja wina,
mogłem pójść do ciebie petty albo do kogoś innego by po sędziował nam..." Dodałem
ale to już w myślach.
- Pewnie przyniosę ci coś tu się kimniesz rzeczy zostawisz u mnie w dormitorium.
- Dzięki...

~*~

Następnego dnia już wszyscy wiedzieli. A raczej wiedzieli że Diabeł potraktował
Siostrę Cruciatusem. Reszta to były plotki. Wymyślali sobie jak do tego doszło.
Nikt nie wiedział o pojedynku, o tym że on miał sędziować a to ja walczyłem z Lesli.
Bo w końcu skąd mieli to wiedzieć? Diabła unikali jak ognia - Bali się że i oni dostaną
jak go wkurzą... A wkońcu tyle plotek już o tym było. Że się pokłócili i się wkurzył.
Inna  miała dotyczyła Drużyny. W końcu wszyscy wiedzieli jak on bardzo chce by
Lesli nie była w drużynie. Były też inne plotki, każda inna i każda dawała pretekst
by się do niego nie zbliżać i nie mówić, robić pewnych rzeczy bo się bali że i oni
przez to zostaną zaatakowani.
Jaki szok był dla innych gdy zobaczyli że siadam przy stole Harpi z Pettyy'm
Że nawet spojrzeniem nie zaszczyciłem Diabła chodź tak mnie korciło by na niego
spojrzeć. Szokiem było gdy na lekcjach zacząłem siadać z byle kim - co sie nigdy
nie zdarzało by zbyle kim siadać - Nawet w pierwszych ławkach - A każdy chyba
wie że wole siedzieć z tyłu - No i zawsze jak najdalej Diabła.
Inna sprawa była taka że nie pojawiłem sie na treningu. Był tam Adam chodź nie
patrzyli na niego zbyt chętnie. Trening sie nie odbył.  Jeszcze inna że nie
przechodziłem już do Dormitorium które dzielę z Adamem, nawet do Pokoju
Wspólnego Luniaków nie zaglądałem cały dzień spędzałem u Petty'ego.
Czytałem książki robiłem zadania domowe tego samego dnia co zadawali
nawet jeżeli to miało być na za tydzień. Kilka razy byłem u Leslie.
Sam nie wiedziałem co chciałem tym osiągnąć. Ale pierwszy raz czułem spokój,
czysty spokój...

~*~

Miną tak coś ponad tydzień a może to już 2 tydzień?.
Nie wiem.
Nie liczyłem.
Ojciec Diabła zadbał o to by syn nie poniósł żadnych większych problemów
z tego "wyskoku". Nie został wywalony ze szkoły ale ja dalej go olewam.
Przynajmniej staram się co jest trudne. Czasem zerkam na niego gdy nikt nie
widzi ale on dalej siedzi sam dalej wszyscy go unikają. On i jego cruciatus
na siostrze to główne tematy rozmów... Oczywiście gdy go nie ma. Gdy jest
wszyscy cofają się min. 2 metry a dzioby trzymają na kłódkę.
Postanowiłem po lekcjach iść do biblioteki. Nie mogę w końcu cały czas
siedzieć tylko w *PWPN. Ale właściwie.. To idę z deszczu pod rynnę.

~*~

Po dwóch godzinach zaczęło mi się nudzić.
Postanowiłem wrócić do PWPN. Wybrałem się skrótem by szybciej dojść
przez jeden z nieużywanych korytarzy.
Własnie mijałem zakręt gdy nagle w coś uderzyłem.
O mało sienie przewróciłem - Uderzenie było tak silne.
Jednak stałem na nogach a mój wzrok wbity w podłogę do tej pory
zaczął się przesuwać od butów osoby na którą wpadłem aż po jego oczy.
TE Oczy.
Diabeł.
Przemknęło mi przez myśl. Tylko to 1 słowo.
- Cześć - Powiedział niepewnie.
- Cześć - Odpowiedziałem chłodniej niż to było koniecznie. O wiele chłodniej
niż chciałem to powiedzieć...


< Diabeł? :p Ale weny dostałam xD >

* PWPN - Pokój Wspólny Prefektów Naczelnych

środa, 27 sierpnia 2014

Bellefeuille: od Lilianne do Adama

Siedziałam sobie w pokoju wspólnym i czytałam książkę, kiedy podbiegły do mnie przyjaciółki, wielce podekscytowane.
-Wiesz co zrobił Adam?-zapytała Vi.
-Coś mu się stało?
-Tak, na głowę padł! Potraktował Leslie Cruciatusem!
~~*~~
Weszłam do Wielkiej Sali. Adama wszyscy unikali. Ja też się bałam. Bali się wszyscy. Dookoła nieko były trzy krzesła wolne z każdej strony. Biedak... przestępca, poprawiłam się w myślach. Przestępców się izoluje, jak smutni z tego powody by nie byli. 
A jednak żal mi było nieletniego przestępcy. Lilianne Lavali, czy ty okazujesz litość wobec przestępców? Gdyby cały świat tak robił, być może nie istniałabyś, bo jakiś morderca zabiłby ci przodka! 
A jednak... coś mi mówiło, że Adam nie jest mordercą. To Luniak, owszem, wredota, złośliwiec, zarozumialec i podrywacz nieziemski, ale na pewno nie morderca. Po posiłku, dokoła niego były 2 metry pustki z każdej strony. Przez cały dzień też.
Po wszystkich lekcjach zdobyłam się na odwagę i podeszłam. Otaczały mnie zdziwione i pełne zgrozy spojrzenia, ale nikt nie wyszedł i nie wyciągnął mnie ze "strefy Diabła", jak między sobą szeptali o tej pustce, ani nawet nie krzyknął "Nie idź tam!".
-Adam? Czy wszystko OK?
-Tak, jest świetnie! Właśnie cała szkoła się mnie boi! Nie może być lepiej!
-Po co od razu ten sarkazm?-spytałam urażona-Bądź co bądź, ja tu do ciebie podchodzę, na dystans mniejszy, niż 2 metry. 

Adam? Lili pocieszycielka strapionych xD

niedziela, 24 sierpnia 2014

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

Kobieta z trudem otworzyła oczy. Miała szare, porawie białe tęczówki, i chwilę po otwarciu-nienaturalnie duże źrenice.
-Weźmiemy panią na górę. Madame Maxime lubi klimaty horrorystyczne.
-A ty to skąd wiesz!?-zaśmiała się po raz pierwszy od jakiegoś czasu Amy.
-Wiem, bo byłem w jej gabinecie, kiedy wyjeżdżaliśmy dooo.... do szpitala-głupio mi było przypominać dziewczynie o śmierci dziadka-Na jej biurku leżały M U G O L S K I E horrory.
Kobieta zaśmiała się ochryple. Kolejna porcja wielonogów wypełzła z jej ust.
-Może chodźmy-zaproponowała ostrożnie Amy.
-Tak, tylko widzisz, kochana... Mam nadwerężone siły. Mam ponad trzysta lat, ciężko mi chodzić. Będziecie musieli mi pomóc.
Coś mi mówiło, że ona wcale nie ma aż tak nadwerężonych sił, skoro pałętała się tu aż 300 lat. Chciała sprawdzić, czy się jej nie brzydzimy. Amy doszła do tych samych wniosków. Chwyciliśmy ją pod ramiona. Zza jej sukni wyszły skolopendry, pająki, karaluchy i inne nierozpoznawalne świństwa, które przebiegły nam po rękach, poprzez kark na wolność, wzbudzając dreszcze.
Po tym jakże miłym akcencie, ruszyliśmy do wyjścia.
~~*~~
-Jeśli dobrze rozumiem, jest pani byłą dyrektorką akademii, której zła córka, skazała ją na wieczne życie w ciemnościach?-zdziwiła się Maxime.
-Raesumując.-uśmiechnęła się smutno.
-Pani dyrektor?-rozpoczęła nieśmiało Amy.
-Tak?-odezwały się obie.
-Możemy z Danielem już iść?
-O, właśnie. Tylko, gdyby dała nam madame zwolnienie...
Półolbrzymka wypisała zwolnienia i wygoniła nas jakże wdzięcznym ruchem ogromnej dłoni.

Amy?

Ombrelune: Od Ell cd Adama

Od Ell cd Adama

Patrzyłam na niego przez chwilę. Jak mógł?!
- Może to i dobrze - odpowiedziałam oschle - Boję się ciebie, nie wiem kim jesteś i gdzie podział się chłopak, którego największym przestępstwem było włóczenie się po nocach i dręczenie mugolaków.
- Przecież dobrze wiesz, że nigdy bym was nie skrzywdził. Ciebie, Rosalie... Hej no jesteście moimi przyjaciółmi! - powiedział.
- Nie skrzywdziłbyś nas?! Żebym kiedyś nie musiała ci tego przypominać! - krzyknęłam.
- Jak możesz tak myśleć?! - oburzył się.
- Adam, ludzie się ciebie boją! Ja też! I Rosalie! Jesteś przestępcą! - prychnął - Ale ty oczywiście jesteś dumny z tego co zrobiłeś! Chociaż z tego co widzę nie obchodzi cię nic oprócz ciebie, a ja nie przekonam cię, że źle zrobiłeś, więc chyba nie ma sensu, żebym tu stała. Pewnie i tak w duchu się ze mnie śmiejesz. - popatrzyłam na niego wzrokiem pełnym nienawiści (mam nadzieję) i szepnęłam - ciekawe kiedy i na kogo rzucisz swoją pierwszą Avadę.
- CO?!
- Idę. - oznajmiłam i odwróciłam się na pięcie.


Następnego dnia starałyśmy się z Rose zachowywać normalnie. Niestety zjawił się Adam. Ja, jako ta zła i wredna zostałam wygoniona z klasy. Później słuchaliśmy (klasa) sobie w skupieniu ich wrzasków a później Adam cały rozeźlony wpadł do klasy.
Nasz wielki czarodziej, który rzucił crucio nie mógł sobie poradzić ze zwykłym patronusem. Wrzeczał "Expecto Patronum" chyba tysiąc razy. Biedny Adaś. Żadnych miłych wspomnień? Och jak przykro. Niestety nie poszydziłam sobie z niego długo, bo po jakimś czasie z jego różdżki wystrzelił świetlisty promień, który przeistoczył się w małą małpkę. Westchnęłam, ale po chwili sama oglądałam mojego patronusa.

Następnego dnia jak zawsze zeszłam na śniadanie. (Jak przykro Adam siedzi sam). Stanęłam przed miejscem, które jest m o j e.
- Spadaj - powiedziałam do jakiegoś pierwszaka.
- Nie przesiądę się - zapyskował.
- Oczywiście, że przesiądziesz! To moje miejsce!
- Ale moje zajął Brooks! - powiedział płaczliwym głosem.
- Ok, siedź sobie przeżyję to jakoś... - westchnęłam i usiadłam obok Adama.
- Cześć - mruknął.
Przestałam na chwilę przeżuwać kanapkę ale uznałam, że nie będę się nim przejmować.
- Teraz przestaniesz się do mnie odzywać?!
- Jak ty się nie przestaniesz do mnie odzywać to rozkwaszę ci nos - warknęłam.


Adam?

czwartek, 21 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

- Raczej nie -zaśmiałam się -I prawdopodobnie za 3 minuty się zorientują, palną się w czoło i zawrócą. Czyż to nie jakże inteligentna postawa? Niestety wyobraź sobie że ja z takimi wytrzymywałam odkąd się gadać i chodzić nauczyłam. Ja taka ułożona i one takie ułożone. Chodź poczekaj... Jeszcze chodzić i gadać nie umiałam a już z takimi wytrzymać musiałam.No a potem jeszcze musiałam z nimi przebywać i z nimi się bawić. No to zgadnij bo było w pokoju takiej 5 latki jak one.
- Kupa sukienek, lalek, i innych mazideł na twarz ale do lalek -powiedział i sam się wzdrygnął
- Dokładnie. Tylko gorzej było jak za kupka sukieneczek była OGROMNA i akurat zachciało się owej właścicielce bawić się w księżniczki, bądź księżniczkę i księcia. Nie pytaj się kto był księciem bo to dołuje! -Daniel zaśmiał się i w końcu zaczęliśmy iść na zajęcia. A dokładnie to do lochów czyli dziewczęta z pewnością się spóźnią. Na ich szczęście są Luniaczkami czyli nie dostaną takiego ochrzanu jaki dostał by np. Dan.
Mroczne ciemne światło okalało cały korytarz w lochach. Dziś włosy stały dęba przechodząc tym korytarzem. Jedynym światłem były lampy naftowe które jarzyły się zielonkawym światłem. Kamienne,wilgotne ściany sprawiły e korytarz ten stał się bardziej chłodny niż zazwyczaj. Droga także wydawała nam się dłuższa. Coś chyba było nie tak. Spojrzałam na Daniela w końcu to on nas prowadził do klasy.
- Mózgu zgubiliśmy się w lochach co nie? -spytałam piorunując go wzrokiem.
- Nie prawda -bronił się lecz w jego głosie słyszałam po wątpienie w swoje słowa.
- Do cho... Nie no...1...2...3...-zaczęłam liczyć do dziesięciu.
Nie patrzyłam na niego. Szliśmy dalej. Wiedziałam że lepiej zawrócić ale ten trzymał się swojego że niby "wie gdzie idzie". W końcu okazało się że na nasze nieszczęście w lampach naftowych zaczęło brakować nafty i za naszymi plecami widziałam już tylko ciemność. Wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie Lumos co zrobił także Dan. Miał szczęście że nie miałam klaustrofobii bo światło które oddawały końcówki różdżek sprawiały że korytarz stał się ciasny. Usłyszałam kroki i przerażona wskoczyłam Danielowi na plecy po czym uczepiłam się jak małpka i nie miałam zamiaru go puścić. Ktoś dotknął moich pleców a z mojego gardła wydobył się przeraźliwy pisk. Jak się okazało to była tylko jego ręka.
- Jak stąd wyjdziemy to ci gwarantuję parę siniaków i porządnego ochrzanu!-krzyczałam na niego.-Idziemy z tamtą stronę w którą przyszliśmy. Czyli w twoje lewo.
Usłyszałam głuchy dźwięk dzwonka więc zmieniłam polecenie ale on nic nie słyszał. Prychnęłam. Ruszył przed siebie z jakże kochanym i lekkim ciężarem na plecach. W końcu stanęliśmy. Natężenie dzwonienia dzwonka było silniejsze ale przed nami były dwa korytarze. Jako że ja miałam lepszą intuicję rozkazałam mu biec w pierwszy korytarz. W końcu dzwonek ustał a my nadal byliśmy w ciemnych lochach. No to nie było fajnie. Jedyne co mi pozostało to wołać pomoc więc zaczęłam wrzeszczeć dokładnie nad jego uchem. Będę się teraz nad nim pastwić za to że nas zgubił w lochach.
- Wież że podobno w tych lochach grasuje Mantykora -tylko skończył zdanie a trzepnęłam go w czerep -Ał. Tylko żartowałem. Tak naprawdę to nikt dokładnie nie wie co grasuje w tych lochach. A poza tym przyjemnie ci tak trzymać się mnie swoimi nogami i dusić mnie? Powiedz jedno słowo a wezmę cię na barana.
- Och jaki z ciebie wychowany chłopczyk-powiedziałam po czym dodałam z przekąsem -Tylko szkoda że nikt ci nie powiedział że nie straszy się mnie a w szczególności w takich ciemnych i zimnych lochach. Ale jednak chętnie skorzystam. Będzie mnie łatwiej ciebie walić w czerep jak znów zamierzać będziesz mnie straszyć. -po tych słowach zeskoczyłam a gałuchy huk rozniósł się echem.
Chłopak kucnął a jednym ruchem usiadłam na jego barkach i zaczęłam tarmosić jego włosy. Po czym znów poczułam czyjąś dłoń na moich plecach. Zimną jak...trup! Odwróciłam się i ujrzałam starą kobietę wysoką ale bardzo szczupłą. Siwe kręcone włosy opadały jej do bioder. Oczy miała zaszyte, nos płaski a wargi tak blade że zlały się wraz z kolorem jej twarzy. Ubrana była szarą suknię z czasów baroku. Lecz w jej dłoni była tiara czarodziejska tak samo wyblakła jak sama ona. Jej stopy były nie obute.
- Daniel... -głos mi drżał -Pod żadnym pozorem się nie odwracaj. Ja to załatwię. Nie odwracaj się jeśli nie lubisz żywych trupów. Cóż pani chce?
- Mój naszyjnik -głos jej brzmiał sucho jak by od lat nie miała nic w ustach co pewnie było prawdą. No może nie licząc pająków które z chwilą kiedy odpowiedziały wyszły z jej gardła. -Wiesz gdzie jest moje drogie dziecko? Jest tu, właśnie w tej szkole. Ma go na sobie dyrektor. Myrcella  Martell moja córka.
- Myrcella? -Zdziwiłam się lecz ten głos należał do Daniela.- Ale ta dyrektorka zmarła prawie 300 lat temu...No może trochę ponad. Z kim rozmawiasz Avalon? Bo coś czuję że z mumią.
- Avalone... Tak jak moja druga córka która zginęła razem ze mną -usłyszałam jak westchnęła. Czyli jednak oddycha? Wiedziałam tylko tyle że nie tylko pająki polubiły jej układ pokarmowy ale i karaluchy. Łe. Do tego teraz dopiero poczułam wykręcający nos zapach stęchlizny. -Jako że pomożecie mi znaleźć mój naszyjnik bym wróciła do żywych to opowiem wam dlaczego nie widzisz moich oczów dziecko.
- Ona nie ma oczów? -Daniel nie mógł się oprzeć i odwrócił się. Pobladł tak mocno że jego karnacja przypominała teraz cerę tej zombie? Skarciłam go używając oczywiście jego imienia.
- Daniel... Kiedyś tu też zabłąkał się jeden Daniel. Powiedział mi wtedy że jest rewolucja francuska. Czyż to nie komiczne? Ależ jednak wracając. Kiedy miałam 35 lat byłam tu jedną z młodych dyrektorek akademii. Do niej też oczywiście uczęszczały moje córki. Jakże piękne Luniaczi. Jedna przypominała mnie druga swojego sadystycznego ojca. Nie trudno zgadnąć która przypominała swojego sadystycznego ojca. Miała blond siwe włosy, proste jak druty opadające na biodre i okrągłe brązowe oczy oraz bardzo długie czarne żęsy. Za to Avalone była brunetką o burzy loków i ogromnych niebieskich oczach. Miałam też starszego syna Oberyna . Lecz gdy to się stało to moje córki był już na ostatnim roku. Obie piękne lecz Myrcelle ogarnęła pycha. Chciała być dyrektorką i każdy był za nią oprócz mnie. Gdy skończyła szkołę ukradła mój naszyjnik we śnie. Gdy się obudziłam widziałam jak z zimną krwią wbija nuż w serce swojej siostry. Parę łez jeszcze nie słynęło jej z policzków. Oczy podrażnione miały intensywnie błękitny kolor. Ale ona, jej twarz. Wzięła różdżkę i wypowiedziała nad ciałem swej siostry klonowe lecz niedokładnie pamiętam jaką. Lecz dotyczyło jej imienniczek.Nie bój się dziecko ta klątwa miała działać tylko do czasu  kiedy ona będzie żyć i sprawować władzę w akademii. Naszyjnik dawał jej wieczną młodość i życie lecz i on co 100 lat postarzał ją o 10 lat. Wtedy kiedy zobaczyła to co widziałam. Rzuciła się na mnie. Wyczarowała igłę i nici po czym zaczęła mi zszywać oczy a ja nie mogłam nic na to poradzić. Wsadziła mnie do najgłębszego lochu, odebrała różdżkę i prawo do władania wszelką magią po czym przeklęła że będę żyć wiecznie tylko z widokiem umierającej córki przed oczami. Zostawiła mnie a sama się ulotniła. Miałam tylko ciemność więc zapadłam w sen i budziłam się tylko wtedy gdy ktoś mnie nawiedzał. Jednak w końcu spotkałam kogoś kto mnie uratuje. Prawda? -kobieta uniosła kąciki ust odsłaniając normalnie nienaruszone zęby.
- Uratujemy -powiedziałam -Ale na razie się zgubiliśmy... Czy wie pani jak stąd wyjść? Może niej pani idzie z nami. Dyrektorka z pewnością pani pomoże.
- Nie wiem jak stąd wyjść -wyjawiła -Nie wiem nawet gdzie doszłam. Nic nie widzę.
Przyszło mi coś jednak do głowy.Zeskoczyłam z Daniela. Podniosłam kamyk i przetransmutowałam go w scyzoryk. Ostrym nożykiem zaczęłam delikatnie odcinać nitki chodź one rozpadały mi się w palcach. W końcu gdy skończyłam. Kobieta otworzyła oczy i skrzywiła się na światło różdżek. Znów je przymknęła.
- Jesteście bardzo blisko wyjścia -zaśmiała się po czym zaczęłam kaszleć a z jej płuc zaczął się wydobywać kusz. -Zazwyczaj tutaj znajdowaliśmy uczniów ze starszych roczników którzy za bardzo chcieli być chojrakami.
<Daniel? Nie ma to jak pisanie po północy c:>

niedziela, 17 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Adama do Rosalie

Siedziałem w Wielkiej Sali i żułem croissanta. Wszyscy odsunęli się ode mnie i rozmawiali przyciszonymi głosami, rzucając tylko co jakiś czas ukradkowe spojrzenia w kierunku mojej osoby. Wyglądali, jakby bali się, że ich też potraktuję Zaklęciem Niewybaczalnym. Może z wyjątkiem Davida, który zabijał mnie wzrokiem i Clarr zachowującej się tak, jakby nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Było to o tyle dobre, że w razie, gdyby znudziło mi się bycie seryjnym mordercą, za którego mnie tu uważano, miałbym się chociaż do kogo odezwać. Nawet Rosalie, będąca podobno moją dziewczyną, nie otworzyła do mnie ust już od dłuższego czasu.
W pewnym momencie przez okna Wielkiej Sali wleciało od groma sów. Roznosiły pocztę. Do mnie podleciała Miracel z czerwoną kopertą w dziobie. Czy to nie jest...? No, super!
Wyjec wylądował na moim talerzu. Dopiero teraz kilka osób zwróciło na mnie uwagę. Z reguły osoba otrzymująca wyjca bywa serdecznie wyśmiewana (w tym przeze mnie i Davida). Dziś jednak nikt się nawet nie uśmiechnął. Scena obserwowana była w pełnym napięcia milczeniu, jak gdyby dostanie wyjca miało wywołać we mnie dziką furię.
Westchnąłem ciężko i otworzyłem kopertę. Uniosła się w powietrze i zaczęła się wydzierać głosem mojego ojca.
- Czy ty jesteś ograniczony jakiś?! Debil po prostu! Ja nie wiem skąd to takie się wzięło! Myśmy z matką się tak starali, a ty co?! Naszą Leslie, własną siostrę, potraktować jak pierwszą lepszą szlamę! Idiota! Doigrasz się, niewdzięczniku! Powinieneś się cieszyć, że nadal nazywam cię swoim synem! A ze szkoły cię nie wyrzucą. Chociaż za to powinieneś być mi wdzięczny!
Koperta spłonęła w powietrzu, a jej pozostałości posypały się na stół. Prychnąłem. Oderwałem wzrok od szczątków i nagle wszyscy jak jeden mąż pochylili się niżej nad swoim śniadaniem.
Nie mogłem tego znieść. Nie mogłem znieść tej grupowej niechęci. Jasne, że respekt całej szkoły przed tobą jest chlubny, ale żeby nawet własna dziewczyna omijała cię szerokim łukiem to przesada. Wściekły wstałem od stołu i ruszyłem na lekcje. Mieliśmy mieć obronę przed czarną magią. Chociaż tyle dobrego.
Przed klasą siadłem na podłodze, nie zważając na to, że teraz niektórzy uczniowie bali się obok mnie przejść. Dopiero gdy dostrzegłem nadchodzące Rosalie i Ell wstałem z zimnej, kamiennej posadzki i podszedłem do dziewczyn.
- Ell, idź do klasy - rozkazałem szorstko tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie miałem wątpliwości, że niezbyt ma ochotę na słuchanie moich rozkazów, jednak, rzuciwszy mi uprzednio spojrzenie spode łba, zostawiła nas samych.
- Adam... - szepnęła Rosalie. Widziałem w jej oczach strach.
- Ty się mnie boisz, Ryjku? - Spojrzałem jej głęboko w oczy. Starałem się uspokoić.
- Ja... Ja się spieszę...
- Boisz się, czy nie?! - ryknąłem. Od swojej dziewczyny wymagałem szczerości.
- Tak. Tak, boję się - powiedziała rozpaczliwie. Spróbowała mnie wyminąć, ale złapałem ją za nadgarstki.
- Nie musisz się mnie bać.
- Jesteś inny, Adam.
- Jestem sobą. Mam dosyć traktowania mnie jak chorego na groszopryszczkę, rozumiesz? Nie zrobiłem ci krzywdy i nigdy nie zrobię. Elliezabeth też nie, nawet jeśli się sprzeczamy. Ani Clarisse, ani żadnej z was, rozumiesz?
- Adam... - jęknęła dziewczyna. Mówiła, jakby miała się rozpłakać. - Ty rzuciłeś Zaklęcie Niewybaczalne. Na terenie szkoły. Na własną siostrę.
- Chuj z nią. Nic jej nie jest przecież.
- Ale mogłoby być!
- Ale nie jest!
Nasze głosy niosły się po korytarzu. Cieszyłem się z tego mizernego aktu rozmowy. Oczywiście o ile krzyki można nazwać rozmową. Chociaż tyle po tych kilku cichych dniach.
- Jesteś straszny! Chcesz coś udowodnić, czy jak?
- Nie wiem, jeny! Nie myślałem nad tym, co robię. Powinnaś być raczej dumna z moich umiejętności.
- Bo faktycznie jest z czego - westchnęła.
- Ray, czy my jeszcze chodzimy? - zapytałem rzeczowo.
- No oficjalnie nikt nie zerwał - mruknęła, choć według mnie jej oczy mówiły: "już dawno miałam zmiąć cię jak kawałek pergaminu, połknąć, strawić i wysrać".
- Spoko. Jest Bal Bożonarodzeniowy - przypomniałem.
Potaknęła.
- I co?
- I idziesz ze mną - powiedziałem może nieco zbyt ostro, gdyż odparła:
- Dlaczego mam iść z tobą?
- Bo jestem facetem, a ty kobietą, i masz być posłuszna! - Jakoś tak samo się wyrwało. Ray to bynajmniej nie zachwyciło.
- Nie mieszkamy w kraju, gdzie tak jest, "facecie". Idę z dziewczynami, skoro tak.
- Tak?!
- A co? Nie pasuje?
Cały czas mijali nas inni uczniowie, oglądając się, jakbym Rayan tu zarzynał. A my tylko rozmawialiśmy.
- Widzisz, nie bardzo.
- Ach, no tak, pan prefekt nie może iść sam! Nie martw się. Ty na pewno kogoś znajdziesz.
- A może ja nie chcę "kogoś"?! - wydarłem się. Lekko się skuliła, ale była przestraszona może nawet mniej niż na początku.
- A kogo chcesz?
- Może ciebie, co?!
- A może ja nie chcę ciebie, co?!
- To zajebiście!
- Wiem.
- Idę na lekcje. Dozo.
Wkurwiony odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem wszedłem do klasy. Nauczyciel nawet nie zwrócił mi uwagi z racji spóźnienia. Zajęty był innymi uczniami, którzy właśnie uczyli się, jak poznałem po zaklęciu, wyczarowywania patronusów. Szybko rzuciłem torbę w kąt i dołączyłem. Pamiętałem, że trzeba się skupić na naprawdę wartościowym wspomnieniu. Odetchnąłem i wyczyściłem umysł z niepotrzebnych myśli. Od razu postawiłem na jakieś wspomnienia z Ray. W końcu była moją dziewczyną. Przypomniałem sobie nasz pierwszy pocałunek zeszłej zimy. Skupiłem się na czarnym rozgwieżdżonym niebie, śniegu tak białym, że zdawało się, iż świecił, i na jej pięknych ustach.
- Expecto Patronum! - krzyknąłem, machając różdżką, nic się jednak nie stało.
Spróbowałem raz jeszcze z tym samym wspomnieniem.
Bezskutecznie.
- Expecto Patronum! - Rzucając zaklęcie przypomniałem sobie o randce z Rosalie, kiedy dałem jej psa.
- Expecto Patronum! - W mojej głowie krążyła noc z Rosalie przed Mistrzostwami Quidditcha.
Nic. I nic.
"Może to przez naszą kłótnię" - pomyślałem. Przypomniałem sobie, co czułem, jak zobaczyłem Ariettę ponownie w naszej szkole.
- Expecto Patronum!
Przypomniałem sobie, jak walczyłem z Clarisse na poduszki w pierwszej klasie.
- Expecto Patronum!
Przypomniałem sobie Clarisse w sukience grającą na fortepianie w swojej rezydencji.
- Expecto Patronum!
Zero. I zero. Brak efektu.
Przypomniałem sobie, że umiem rzucić Cruciatusa.
- Expecto Patronum!
Przypomniałem sobie, jak z Davidem pierwszy raz zapaliliśmy trawkę.
- Expecto Patronum!
Przypomniałem sobie, jak ściskałem Clarr po balu w zeszłym roku i zbystrzył nas Rich.
- Expecto Patronum!
Przypomniałem sobie, jak z Davidem zdobyliśmy jakieś dziesięć litrów alkoholu i przemknęliśmy do szkoły tajnym wejściem w pubie.
- Expecto Patronum!
Nadal nic. I tu też nic. Ani tu. Ani tutaj.
- Co jest, chłopie? - Profesor Martínez, obszedłszy klasę, trafił w końcu do mnie. - Przecież zawsze byłeś dobry z czarnej magii. Znaczy - poprawił się szybko - z obrony przed nią.
Udałem, że wcale nie rusza mnie ciągłe, nawet przypadkowe, napominanie o tamtym incydencie. Jakby w pokoju nauczycielskim mówili tylko o tym...
- Nawet mgiełki - mruknąłem.
- A o czym myślałeś?
- O wszystkim, psorze! O wszystkim...
- Spróbuj jeszcze raz. Pomyśl o... quidditchu może. Lubisz go, nie?
- Ta. Uwielbiam - przytaknąłem.
Wyciągnąłem rękę z różdżką. Przypomniałem sobie ostatni finał quidditcha - Puchar dla Luniaków.
- Expecto Patronum!
Nic.
Nagle mimowolnie przypomniałem sobie upadek Ell na jednym z meczów i moją wizytę u niej w skrzydle szpitalnym. Na marne próbowałem wyrzucić z głowy quidditcha i przypomnieć sobie jednak o czym innym, kiedy nagle...
Przypomniało mi się tę parę sekund szczęścia, które kosztowało mnie potem parę miesięcy smutku... Dobra, to zabrzmiało zbyt poetycko. Po prostu parę miesięcy nieodzywania się do Ell i Ray. W każdym razie wspomnienie pocałunku z Ellie napełniło mnie jakąś siłą nie do opisania. Wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i krzyknąłem:
- EXPECTO PATRONUM!
Podniosłem powieki. To, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Z mojej różdżki wystrzeliła srebrzysta mgła, która natychmiast uformowała się w małą małpkę o puszystym ogonku. Zwierzak zaczął hasać po całej klasie, a ja ganić się za to, o czym musiałem pomyśleć, by wyczarować patronusa. Ble. Fuj. Obiecałem sobie, że nikomu o tym nie powiem.
- Świetnie, Adam! - pochwalił mnie profesor. - Wiedziałem, że dasz radę. O czym pomyślałeś?
- Quidditch - odparłem natychmiast.
Po lekcji zobaczyłem Rosalie wychodzącą z klasy obok. Podbiegłem do niej.
- Sory, mała. Debil ze mnie. Pójdziemy razem na ten bal?

Ray ? ;3

sobota, 16 sierpnia 2014

Nowy Administrator :D

Dobra więc tak.
Postanowiłam że zrobię z Livkaaa Administratorkę bloga :D
Może wstawiać nie tylko Swoje opowiadania ale i WASZE .
Jedyne co to Formularze będą dalej wysyłane tylko do MNIE.
Ale do całej reszty w tym min. punktów, zadawanie 
wypracowań czy nawet organizowanie konkursów byście
mogli zdobywać punkty dla swoich domów :D

Oh.. i jedyne co pozostaje nie zmienione jeszcze to,
to że jeśli ktoś chce zmienić coś w swoim formularzu
to proszę pisać do mnie :)

Dziękuję
Dinoteria

Papillonlisse:od Daniela CD Avalone

-Oj, poczekaj, ktoś idzie-szepnęła, po chwili się wydarła - Odwal
się ode mnie! Najpierw masz ze mną problem, a teraz się lepisz!
-Mamy lekcje w tej samej klasie, geniuszu!-odkrzyknąłem. Mieliśmy
(nie)szczęście. Właśnie nadchodziła Roxi i Nancy.
-Czyli to prawda co mówiły obrazy!-szepnęła Roxi do Nanc.
-No nie, nareszcie!-odszepnęła tamta i odbiegły. Kiedy zniknęły
za załomem korytarza spytałem:
-Ale one wiedzą, że klasa jest w drugą stronę, nie?

Amy? Porywająco, długie, ale weny absolutny brak:/

piątek, 15 sierpnia 2014

Papillonlisse: od Jane c.d. Petty'ego

Przewróciłam oczami. Skoro oni potrafią to ja nie mogę być tą gorszą. Moje wspomnienia z matką były silne lecz nie za dość. Nawet wspomnienia z Petty'm nie były wystarczające chodź dzięki nim mój patronus był prawie cielesny.Wysiliłam swą mózgownicę i przypomniałam sobie w końcu moją przyjaciółkę. Znałyśmy się kupę lat. Przypomniałam sobie z nią wszystkie szczęśliwe napady głupich pomysłów. I nic! No nie! Wdech i wydech, wdech i wydech. W moich oczach widać było determinację i dziś miałam zamiar wyczarować patronusa! Każde szczęśliwe wspomnienie dawało tylko mgiełkę. Szczerze to po chwili się poddałam i spojrzałam na mojego chłopaka. Ten tylko zrobił smutną minkę. Prychnęłam. Może to mnie przerosło? W końcu przypomniałam sobie wspomnienie z wesela kiedy to wpadł David. Na samą myśl uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie poddam się, nie tym razem.
-Expecto Patronum. -powiedziałam dosyć cicho chodź większość darła się na całą klasę.
Z mojej różdżki wyskoczył piękny hart.

Zaczął biegać po całej klasie czasami kogoś przewracając. W końcu podszedł koło mnie. I chodź wiedziałam że zaraz zniknie. Nie mogłam się powstrzymać i go nie dotknąć. Zachował się jak normalny pies. Szczeknął i zniknął. Spojrzałam na Petty'ego i dumnie wypięłam pierś. Któż by się spodziewał że akurat pies.
- A myślałem że wiewiórka -zaśmiał się a ja wystawiłam mu język.
Spojrzałam na inne osoby. Z różdżek wystrzeliwały piękne orły, małe kotki, wydry i inne zwierzęta lecz niektórym nadal wystrzeliwała tylko słaba mgiełka. W końcu dzwonek ogłosił koniec lekcji. Ci mogli przyjść po lekcjach a tym którym się udało profesor serdecznie podziękował i kazał udoskonalać lecz przypominał że patronusa powinniśmy wzywać wtedy kiedy nam jest bardzo potrzebny. Wyszliśmy z klasy. Stanęłam koło Petty'ego i delikatnie depnęłam mu na paluszki.
- Ał! -jęknął -Dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłem ,kobieto?!
- Szczerze? To za to że myślisz że jak jestem ruda to będę miała wiewiórkę za patronusa -prychnęłam -Kiedyś specjalnie się przefarbuję! I to na czarno!
- Ile bym dał żeby to zobaczyć -zaśmiał się -Pamiętaj że jesteś też rudym psem. To czemu nie wiewiórka za patronusa? Tak samo ruda. Ale i tak śliczny charcik.
- Po pierwsze jako pies mam MAHONIOWĄ sierść a nie rudą i po drugie to dziękuję -uśmiechnęłam się -To jak kto pierwszy na błonia ten wygrywa?
- A co wygrany wygrywa? -spytał z udawaną smutną minką.
- A czy zawsze ktoś musi coś wygrywać? -spytałam -To na 1... 2,3 start!
<Petty?>

czwartek, 14 sierpnia 2014

Klub Pojedynków + COŚ Bardzo proszę o kom. do tego.

Klub Pojedynków
Już od dawna chciałam dodać ten klub.
Niestety nie miałam żadnego pomysłu na realizację.
Diabeł [zn. Livkaaa] zaproponowała mi KP i dała nawet
pomysł jak go zrobić za co jej wielkie dzięki! :*
Więc Razem z Moją kochaną Livką<3
postanowiłyśmy ten pomysł zrealizować .

Więcej na ten temat potem. Zrobię specjalną stronę
i tam wszystko, wszystkim wyjaśnię [lecz nie dziś bo mi się nie chce xD]

+

Moje Coś dla 3 klas.
Głównie chodzi o to że miałam wenę i zrobiłam opo.
Plus doszłam do bloga i tam był taki punkt w formularzu...
Ale mniejsza o to.
Chodzi mi o Bogina i Patronusa.
i tak sobie pomyślałam żeby może dodać takie coś do formularza
od np. 3 klasy. Ale jak sobie tak myślę to postanowiłam
że lepiej będzie dodać taki punkt;

Ciekawostki:
Patronus - [od 3 klasy]
Bogin - [ np. od 3 klasy - Co do tego nie jestem pewna czy nie dać od razu]
Inne - ... 

Co WY Na to?

Héroiqueors: Od Petty'ego C.D. Jane

- Hym... - Udałem zamyślonego - Mam lepszy pomysł - Posłałem jej
jakże czarujący uśmiech, ona zaś uniosła pytająco brwi.
- Taaaaa... Jaki? - Zapytała przechylając lekko głowę w bok
- Aaaaa... Taki. - Powiedziałem i pocałowałem ją. Oczywiście oddała
mi pocałunek a ja na to tylko przygarnąłem ją bliżej pogłębiając go.
Po pewnym czasie okleiłem się do niej i uśmiechnąłem.
- I Jak? Wystarczająco dobry pomysł?
- Hym...
- Tak?
- Hym...
- Uznam to za Tak
- Hym... - I Tym razem to ona mnie pocałowała.
- Wiesz, że... musimy... iść na... obronę?...Hym.. - Spytałem między pocałunkami.
- YHym... - Przerwała pocałunek i powiedziała - No to chodźmy Romeo
- Ts... - Zaśmiałem się - Dobrze ma Julio - Powiedziałem otaczając ją ramieniem.
Ruszyliśmy powolutku nie śpiesząc się do zamku.
- Więc zostajesz w szkole tak?
- Tak jak już mówiłam nie mam zamiaru...!
- Lepić bałwana? - Wepchałem się w jej w zdanie
- Można tak powiedzieć.
Gdy byliśmy już w środku ruszyliśmy do sali od OPCM.
- To może przyjedź do mnie?
- Co?
- Wiesz... Ja muszę wrócić. Ojciec postanowił zrobić z nas szczęśliwą
i zgodną rodzinkę więc chce nas do siebie zbliżyć a ja nie mam zamiaru..
Przerwałem gdy zgromiła mnie wzrokiem.
- Eh... Po prostu będzie mi się samemu nudzić. Czasem pewnie wpadnie
do mnie David lub ja do niego. Wiadomo wigilię spędzamy razem ale...
Może chciałabyś spędzić te święta ze mną...? - Zapytałem nie pewnie.
Byliśmy już pod klasą dlatego przystanęliśmy. Czekałem az coś
powie ale chyba się zastanawiała. Gdy już otworzyła usta by coś
powiedzieć drzwi od klasy się otworzyły i Profesor Martínez zaprosił
nas do środka.
- Powiesz mi po lekcji - Mruknąłem do niej i chwyciwszy ją za rękę
weszliśmy do sali. A Profesor zaczął sprawdzać obecność

~*~

- Dobrze. Na dzisiejszych zajęciach zajmiemy się Patronusami.
Kto mi powie formułkę zaklęcia?
Mimowolnie moja ręka wystrzeliła w góre
- Tak, Petty? - Zapytał mnie.
- Ta formułka brzmi; Expecto Patronum .
- Dobrze a co ma wpływ na wykonanie zaklęcia?
- Eeem... Należy przypomnieć sobie jakieś szczęśliwe wspomnienie,
wykonać obrót różdżką (wysoko) i gwałtownym ruchem wycelować,
i oczywiście wypowiedzieć formułę: Expecto Patronum.
- Dobrze 10 Punktów dla Harpii.
- Chciałbym teraz by każdy razem ze mną przećwiczył wymowę zaklęcia.
Powtórzcie; Expecto Patronum!
- Expecto Patronum! - Cała klasa powtórzyła.
- Dobrze a teraz weźcie różdżki i zróbci tak jak ja, na razie bez formułki.
Powiedział i pokazał jakie ruchy należy wykonać różdżką.
- Dobrze a teraz każdy z was niech próbuje. Nie sadzę by po pierwszym
razie wam wyszło lecz może uda się niektórym z was do końca lekcji zrobić
swojego patronusa.
Każdy ćwiczył niektórym wychodziła mgiełka a niektóry nic a nic. Czyli
między innymi mnie. Jane już udało się mgiełkę zrobić. A profesor przechadzał
się po klasie i próbował pomóc tłumacząc jak mają trzymać różdżki lub że
to musi być naprawdę szczęśliwe wspomnienie i by poszukał w swojej głowie
takie które jest wystarczająco silne by stworzyć patronusa.
Po dziesięciu minutach już kapitulowałem. Jane prawie wyczarowała cielesnego
ja zaś byłem jednym z tych którzy nawet iskierki nie wyczarowali!
- Mam! - Zawołał ktoś radośnie niedaleko mnie a gdy spojrzałem w bok
zobaczyłem Davida oraz jak mniemam jego Patronusa - Smoka


''Świetnie! Nawet on wyczarował Patronusa!'' Pomyślałem wściekły!
- Co jest Petty?
- Co? - Odwróciłem sie i zobaczyłem profesora - A.. Nic Profesorze.
- Jak tam twoje postępy?
- Jako tako. - Mruknąłem pod nosem.
- Twojej jak mniemam dziewczynie oraz kuzynowi idzie świetnie, a widziałem
że w ogóle nie wyczarowałeś nic.. o jakim wspomnieniu myślałeś?
- Ja.. O.. Znaczy na początku o mojej mamie... Że jest ze mnie dumna.
Jej zdjęcia...
- Nie zadziałało ? - Pokręciłem przecząco głową
- Później kilka chwil z dzieciństwa. O moich dziadkach. Później o tym
jak tu przyjechałem i byłem szczęśliwy że będę chodził do szkoły we Francji
i to z Davidem... I kilka innych...
- Hymm.. To teraz poczekaj i pomyśl co sprawia, że robi ci się ciepło na sercu,
co cię uszczęśliwia samą myślą o tym. - Powiedział i poszedł do jakiego Luniaka.
Zacząłem się zastanawiać. Po chwili i rozglądać za tym czymś.
Wtedy zobaczyłem Jane jak po raz kolejny mówi formułkę i robi naburmuszoną
minkę i marszczy nosek gdy po raz kolejny wychodzi jej coś co jest na wpół
uformowaną mgiełką.
Zacząłem przypominać sobie chwilę spędzone z Wiewióreczką.
Nasz pierwszy pocałunek, bal, przejażdżki Hipogryfem, trening na którym
Jane z innymi z 4 drużyn nokautowali mnie z Davidem za zmarnowanie ponad
godziny treningu, Wesele, gdy dałem jej jednorożca i mnóstwo innych wspomnień..
Przypomniałem sobie nasze dzisiejsze pocałunki.. Po chwili poskładałem sobie
kilka najlepszych i szczęśliwszych z nią wspomnień i zamykając oczy i machając
różdżką wypowiedziałem formułkę.
- Expecto Patronum!
 Otworzyłem oczy i.. O DZIWO! Z mojej różdżki wystrzelił promień, mgiełka
a po chwili mgiełka zaczęła formować się w wilka który zaczął biegać dookoła
mnie i nie tylko.


Zdziwiłem się ale zaraz uśmiechnąłem i popatrzyłem na Profesora który również
się uśmiechnąłem i kiwną do mnie głową że z miną "dobra robota". Posłałem też
uśmiech David'owi który przeszedł koło mnie i poklepał bo ramieniu, mówiąc.
- Kurka no! Któż by się spodziewał że to akurat wilk! - Zaśmiałem się razem z nim
po czym spojrzałem na Jane...


< Jane? Ale weny dostałam! :D >

wtorek, 12 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Adama cd. Ell (+16)

- Coś sensownego? Masz na myśli trening? Ni chuja. Mi starczy wysiłku na tydzień - wyszczerzyłem się do dziewczyny i bezceremonialnie rzuciłem się na jej łóżko.
Dosyć długo ciągnęła się gadka-szmatka na temat pogody ("ależ ja nie lubię jesieni, jest taka dołująca"), quidditcha ("Armaty ostatnio wygrały z naszymi 300 do 150!") lub szkoły ("jeszcze jedno N z numerologii i oszaleję").
- Jesteś głupi - oznajmiła nagle Ell, ni z tego, ni z owego.
- Ta? Czemu?
- Czy ty kiedykolwiek powiedziałeś o uczuciu do czegoś lub... - Zawahała się. - kogoś... szczerze?
- Na przykład?
- Na przykład mówisz, że uwielbiasz quidditcha, a nie chce ci się trenować.
- Ale ty jesteś czepliwa... Nie lubię, jak ktoś mnie do czegoś zmusza - oznajmiłem i położyłem się na boczku plecami do niej, co miało być znakiem zakończenia konwersacji. Miała strasznie milutką pościel. Skojarzyła mi się z chmurką. Chwyciłem rożek kołdry i wtuliłem w nią głowę. Zamknąłem oczy. Tak mi dobrze...
Obudziło mnie niespodziewane szturchnięcie w ramię. Gwałtownie się ocknąłem.
- Nie śpię! - wykrzyknąłem.
Spojrzałem za okno. Było późne popołudnie.
- Ależ wcale - parsknęła Ell. - Co ci się śniło?
Zmarszczyłem czoło i zmobilizowałem wszystkie szare komórki do odtworzenia myśli z ostatniego czasu. Kiedy w końcu te do mnie dotarły, zmieszałem się niesamowicie.
- Quidditch - bąknąłem natychmias. Co miałem jej powiedzieć? Że praktycznie co noc ostro rżnę ją, Rosalie, Ari lub Clarr i to w rozmaitych pozycjach, strojach i miejscach?
- Serio? - Ellie zaczęła rechotać.
- A co? - spytałem tym samym zdawkowym tonem.
- Mówiłeś przez sen. Zacytować? - Nie poczekała na odpowiedź. - Mocniej, mocniej... Jesteś zajebista... Mów mi "tatuśku"... Połknij... - Nieznacznie się skrzywiła. - Zaraz dostaniesz klapsa... Masz szparkę jak Rów Mariański... Czuję się jak Kolumb...
- Dobrą masz pamięć - warknąłem.
Poczułem, że rumienię się ze wstydu. Ona o dziwo jakoś nie wyglądała na speszoną. Zwijała się za to ze śmiechu.
- Ty wiesz - zaczęła nieco poważniej -  sny tak naprawdę nie przekazują swojej dosłownej treści. Są pełne symboli.
- Tak? To twoim zdaniem co oznaczają moje sny z podtekstem?
- Hm... Moim zdaniem za mało pieprzysz - powiedziała rzeczowo. - Trzeba o tym powiadomić pracujące w kuchni skrzaty.
- Aleś ty zabawna. Ha, ha - mruknąłem ironicznie.
- Za pół godziny kolacja. - Ell zmieniła temat. - Idziemy?
Tak nawiasem mówiąc, położenie naszego domu jest dziwaczne. Wszyscy mówią, że schodzą na kolację, bo Wielka Sala jest na parterze. My natomiast na kolację wchodzimy, gdyż jesteśmy w podziemiu. Ale nieistotne. Taka rozkmina.
- Tak długo spałem?
- No trochę. Będzie ze sześć godzin...
Zamrugałem kilka razy. Dotarło do mnie, jak szczypią mnie oczy. Byłem zmęczony gorzej niż przedtem.
- Mój rekord to od godziny szesnastej po południu do ósmej rankiem następnego dnia. W ciuchach.
- Rany... No nieźle, nieźle - przyznała.
- Hm... To lecimy na żarło?
- Ta, w sumie możemy - przytaknęła Ell.
Zwlokłem się z jej łóżka i razem wyszliśmy z dormitorium.

- Ty debilu! - Ell dopadła mnie na korytarzu, ledwie zamknąłem drzwi gabinetu dyrektorki. No super. Jeszcze jej kazań mi brakowało. Nie dość, że Maxime zaprosiła sobie do szkoły połowę ministerstwa.
- Jaki debilu?
- JAKI DEBILU?! Ty! Ty jesteś debilem! Rzuciłeś na Leslie Cruciatusa, cioto?!
- Nie drzyj się tak!
- I tak już każdy wie...
- Davidek ma długi język, co?
- Daj spokój, Adam. Tu nie chodzi o Dave'a tylko o ciebie. Wiesz, co to znaczy "niewybaczalne"? Karygodne. Takie, którego się nie zapomina, bo jest straszne...
- Dobra, dobra, czaję. Przestań już - machnąłem na nią ręką i ruszyłem przed siebie. Miałem dosyć wysłuchiwania wszystkich tych zażaleń i pretensji.
- Co się z tobą dzieje?! - Elliezabeth nadal szła obok mnie.
- Nic - burknąłem. - A czemu ma się dziać?
- Jesteś... inny.
- Widocznie do tej pory mnie nie znałaś.
- Adam...
- Ta? - zatrzymałem się, słysząc jej rozpaczliwy głos.
- Co ci zrobią?
- Wyleją mnie - powiedziałem chłodno. Już widziałem uradowaną minkę tatuśka. - Ale nigdzie mnie nie zamkną. Minister stwierdził, że jestem nieszkodliwy, młody, nie myślałem nad tym co robię, nikogo nie skrzywdziłem, bo moja moc i umiejętności nie są jeszcze dosyć rozwinięte i takie tam. Za to dyraska nie ma zamiaru trzymać w szkole "bandziora i barbarzyńcy bez skrupułów".

Ell? Możesz ich trochę pokłócić ale żeby się pogodzili po paru minutach ^^

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Leslie cd. Dave'a

Przewróciłam oczami, po czym ścisnęłam boki Flo łydkami i zakłusowałyśmy w ślad za blond czupryną Davida.
Podobała mi się jazda konna, szczególnie nasz niedawny wyścig. Była namiastką wolności - najwspanialszego uczucia na świecie. Patrzyłam oczarowana na rozległe błękitne wody Morza Śródziemnego rozciągające się daleko poza horyzont. Pod kopytami mojego wierzchowca przesypywał się drobniutki, biały piasek. Francja jest pięknym, tak pięknym krajem...
- Szybciej, mała! Może załapiemy się na kolację! - David odwrócił się w moją stronę.
- Mnie się nigdzie nie spieszy, a ty nie musisz na mnie czekać - wzruszyłam ramionami. David zaśmiał się i zwolnił do stępu.
- Ciekawa z ciebie dziewczyna, Brooks - powiedział z uznaniem, kiedy zrównał się ze mną. - O wiele bardziej stanowcza niż braciszek, ten pedał.
- Uznam to za komplement - odpowiedziałam. Świadomość bycia w czymś lepszą od dwa lata starszego Adama za każdym razem napawała mnie niezmierną dumą.
- Można gdzieś wyskoczyć na dniach, nieprawdaż? - wyszczerzył się blondyn.
- Jakoś mi się nie chce - wzruszyłam ramionami i popędziłam klacz.
- Czemu nie? - David już był koło mnie. Co za natrętny był z niego dziad!
- A czemu tak?
- Bo dobra z ciebie dupcia i fajny masz charakterek.
- Spadaj - ucięłam i odwróciłam od niego głowę.
- Lubię wyzwania - oznajmił. Nie docierało?!
Kiedy dotarliśmy pod stajnię, sprawnie zeskoczyłam z Flo i odprowadziłam ją do boksu. Zaraz za mną słyszałam stukot kopyt Setha.
- To kiedy idziemy? - David z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem stał wprost przede mną (lub raczej nade mną), kiedy zamknęłam boks na zasuwę i odwróciłam się na pięcie.
- Spieszyło ci się na kolację - mruknęłam i wyminęłam go.
- Ale nie mówię, że teraz zaraz! Nie musisz się tak spieszyć, Davidka starczy dla wszystkich! Przecież widzę, że na mnie lecisz!
Prychnęłam.
- Zrobimy tak - powiedziałam w końcu. - Po tej twojej nieszczęsnej kolacji pójdziemy do jakiejś pustej sali i rozegramy pojedynek. Do trzech punktów. Jeśli wygram, przestaniesz mnie napastować. A jeśli ty wygrasz - ciągnęłam, mimo jego nieznośnego uśmiechu: mieszaniny powątpiewania i rozradowania, jakby miał przed sobą przedszkolaka - może gdzieś z tobą wyjdę.
- Jakie "może"? Nie ma "może"! - zaprotestował. - Jeśli, to znaczy - kiedy wygram, wyjdziesz ze mną gdzie będę chciał. Stoi? - zapytał, wyciągając do mnie uprzednio oplutą rękę.
- Stoi, ale nie podam ci ręki - skrzywiłam się, po czym skierowałam w stronę akademii.

Rozglądając się niespokojnie, przemknęłam za róg korytarza. Szczelniej otuliłam się zielono-srebrnym szalikiem. O tej porze w zamku było bardzo chłodno zwłaszcza, że zbliżała się zima. Było dawno po ciszy nocnej. Pierwszoroczna Luniaczka nie może sobie po prostu chodzić o tej porze po zamku. Ja miałam jednak ambitną misję do wykonania: musiałam roznieść blond piękność w pył.
Po chwili marszu stanęłam pod drzwiami klasy, w której umówiłam się z chłopakiem. Delikatnie nacisnęłam klamkę i pchnęłam skrzydło modląc się, by nie zaskrzypiało.
- A on co tutaj robi?! - Kiedy w pomieszczeniu zobaczyłam Adama, zupełnie zapomniałam o tym, że trzeba być cicho.
- Będzie sędziował. - David wzruszył ramionami. W ręku dzierżył różdżkę, tak samo jak Trapez.
- On i sędziowanie?! - parsknęłam. - Już prędzej powierzyłabym to zadanie trollowi!
- Nie kozacz, młoda - Adam spojrzał na mnie spode łba - bo jak po łbie dostaniesz, to ci się odechce cwaniakowania.
- Dobra już! - wykrzyknął David. - Leslie, weź różdżkę i stań o, tam! - Wskazał ręką na przeciwległy koniec sali.
Zrobiłam, co kazał.
- Ykhym - Adam odchrząknął teatralnie. - Proszę zawodników o wejście na podest, zaprezentowanie różdżek i ukłonienie się przeciwnikowi.
- Jaki podest, na gacie Merlina?!
- Po prostu podejdź do Davida i się ukłoń, dobra?! - rozjuszył się Adam.
Przewróciłam oczami, ale podeszłam do blondyna na środku sali i wykonałam ukłon, podobnie jak on.
- Stańcie do siebie plecami i idźcie naprzód dziesięć kroków.
Wykonałam rozkaz.
- Gotowi?
- Gotów - przytaknął David.
- Jak nigdy - odpowiedziałam z determinacją. Zacisnęłam rękę na różdżce.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
David obrócił się o kilka setnych sekundy prędzej niż ja. Nim zdążyłam unieść różdżkę, krzyknął:
- Expelliarmus!
Broń wypadła mi z ręki. Nie widziałam jej, ale usłyszałam, jak uderzyła o ścianę za mną. Rozejrzałam się zdezorientowana. W tej chwili jedyną obroną był unik.
- Drętwota! - ponownie krzyknął przeciwnik, a ja odskoczyłam w bok przed strumieniem czerwonego światła pędzącym w moją stronę. Pierwsze, co zrobiłam, to zlustrowałam wzrokiem całe pomieszczenie. Pod ścianą dostrzegłam moją cisową różdżkę. Rzuciłam się na nią i już miałam ją w ręku, kiedy usłyszałam głos chłopaka.
- Levicorpus!
Ledwo zdążyłam wyrazić swoje oburzenie, zawisłam głową w dół pod sufitem. Zdołałam podtrzymać spódniczkę mundurka, nim siła grawitacji sprawiła, że moja bielizna wylazła na wierzch. David zaśmiał się i to na maksa irytująco.
- Liberacorpus! - wskazał na mnie różdżką i przywrócił mi grunt pod nogami. - Jestem dla ciebie za dobry!
- To dopiero początek. - Spojrzałam na niego oczami żądnego krwi wilka i odeszłam na swoją stronę sali.
- Cieniaska - odprowadził mnie cichy komentarz brata. - 1:0 dla Barbie - oznajmił Adam już głośniej. - Gotowi?
- Zawsze i wszędzie - odparł David.
- Gówniaro?
- Tak - warknęłam.
Dobra, Les. Skup się. Kiedy usłyszysz sygnał, po prostu wyceluj w niego jakieś zaklęcie. Byle jakie. Może być nawet... Avis. Nie no. Trzymajmy się oszałamiacza. Dasz radę...
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- DRĘTWOTA! - wrzasnęliśmy równocześnie i równocześnie odskoczyliśmy przed zaklęciami odbitymi rykoszetem.
- Dostałem! 1:1! - Dave pomachał do nas ręką.
- Nie dostałeś - spierał się Adam.
- Kurcze, chyba czuję, tak?! Dostałem!
Przewróciłam oczami. Byłam pewna, że kłamie.
- Okej - westchnął Adam. - 1:1. Na miejsca. Gotowi?
- Musisz się ciągle pytać?! - obruszyłam się.
- Muszę - odparł monotonnym tonem. - Gotowi?
- Ja tak!
- Również - kiwnęłam głową, choć nie wiem, czy to zauważyli. Na pewno nie David, który stał do mnie tyłem.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- Protego! - zdołałam krzyknąć w ostatniej chwili, bo ledwo się odwróciłam, dostrzegłam lecące w moją stronę czerwone światło. Niewerbalne, pomyślałam. Nieźle.
- Avis! - rzuciłam pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy.
- Protego!
Moje ptaszki rozbiły się o tarczę Martinesa.
- Expulso!
Zaklęcie chłopaka trafiło mnie w pierś i poleciałam parę metrów do tyłu. Lot zakończyłam efektywnym upadkiem na zadek.
- Stop! 2:1 dla Davida! Na miejsca!
Błyskawicznie wstałam i odwróciłam się ponownie przodem do ściany. Bardzo ładnej ściany nawiasem mówiąc. Twardej, zimnej i kamiennej.
W sumie coraz lepiej mi szło. W tej rundzie wytrwałam dłużej niż jedno zaklęcie.
- Gotowi?
- Jak najbardziej - usłyszałam podekscytowany głos Davida. Pewnie już planował, kiedy wyciągnie mnie do Écuelle.
- Tak, gotowa - powiedziałam.
- Na mój znak... Trzy... Dwa... Jeden... JUŻ!
- Crucio!
Upadłam na kolana. Ból. Koszmarny ból. Nie mogłam myśleć o niczym innym prócz bólu. Chciałam umrzeć. Nie mogłam. Pragnęłam sama rzucić na siebie Avadę, jednak nie byłam w stanie unieść różdżki. Nie wiedziałam nawet, czy nadal mam ją w ręku.
Nagle ból ustąpił jak ręką odjął. Znikł tak niespodziewanie, jak się pojawił. Podniosłam oczy na bladych ze strachu chłopaków. Wyglądali jakby zobaczyli dementora.
- Boże - wychrypiał David. Jego różdżka potoczyła się po podłodze.
Siedziałam na zimnej niczym lód posadzce i oddychałam ciężko. Czułam się jak po dziesięciokilometrowej przebieżce.
- Ty idioto!
David popchnął Adama obiema rękami. Moje myśli pędziły jak oszalałe. Adam idiota? To znaczy... Adam rzucił to zaklęcie? Adam rzucił na mnie Zaklęcie Niewybaczalne?
Ogarnął mnie nieopisany gniew. Nawet nie było mi w głowie zastanawiać się, jak mu się to właściwie udało. Złapałam leżącą przy mnie różdżkę i uniosłam ją drżącą ręką.
- A żeby cię diabli wzięli, kurwa twoja mać! - wrzasnęłam, celując w bruneta. - Sectumsempra!
- Mała, Boże, nie! Protego Maxima!
David osłonił zaklęciem tarczy siebie i tego gnoja, mojego brata. Z jednej strony to w sumie dobrze, bo ręka niebezpiecznie dygotała i nie wiedziałam, którego z nich trafię.
David podbiegł do mnie i pomógł wstać.
- Musisz iść do skrzydła szpitalnego.
- Nigdzie się nie wybieram - oznajmiłam i spróbowałam się wyrwać, jednak stanięcie na nogach jeszcze bardziej mnie osłabiło.
- Obawiam się, że tak. - Chłopak wziął mnie na ręce.
- Puść mnie! - Ostatkiem sił uderzyłam go pięścią w pierś.
- Nie ma opcji. To zaklęcie strasznie cię osłabiło. Zaniosę cię do pielęgniarki.
- A jak zapyta, co mi się stało?
- To jej powiemy. - Wzruszył ramionami.
- Zwariowałeś?! - wykrzyknął Adam, który jak dotąd niemo przypatrujący się scence.
- JA zwariowałem?! A kto do cholery rzucił Cruciatusa na własną siostrę?!
- Nie może się wydać - warknął Trapez. Miałam ochotę zeskoczyć z rąk Davida i zdzielić go w pysk. Normalnie pewnie już bym to zrobiła, ale miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
- Sory, stary, ale nie tym razem.
- Ha! Stróż prawa się znalazł! - parsknął Adam. - Gdybyś mógł, storturował i pozabijałbyś Avadą wszystkie szlamy świata, a teraz się nagle zrobiłeś aniołkiem?!
David cośtam mu odpyskował i raczej się jeszcze kłócili, ale wtedy zaczęłam już tracić przytomność. W uszach mi piszczało, przed oczami robiło się ciemno. Odpłynęłam.
Obudziłam się na łóżku w skrzydle szpitalnym. Paskudne, białe pomieszczenie. Uniosłam się na łokciach i skrzywiłam z niesmakiem.
- Och! Lepiej ci? - Przy moim łóżku stanęła pielęgniarka.
- Chyba tak - mruknęłam.
- Ten chłopak... To twój brat, prawda? Paskudna sprawa...
- Więc David powiedział? - skierowałam pytanie bardziej do siebie, niż do niej.
- Tak, powiedział.
- Co zrobili Adamowi? - zapytałam z nadzieją na długą, uciążliwą i bolesną karę.
- Zostanie wyrzucony ze szkoły.

The end ;3

czwartek, 7 sierpnia 2014

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela

Spojrzałam na niego i szturchnęłam go delikatnie a ten szturchnął mnie i końcówka śpiewu skończyła się na śmiechu. Spojrzałam na tego głupa w pozytywnym oczywiście sensie.
- Głupi jesteś wiesz? -zaśmiałam się -Ale za to jest jesteś wyjątkowy. Chodź nie do tego słodzenia niedobrze mi się zrobiło więc skończmy na tym że głupi jesteś.
- A ty wredna -zaśmiał się a ja dygnęłam
- Czego się spodziewałeś po luniaku drogi chłopcze -powiedziałam to z tak poważną miną że Daniel po prostu chwycił się za brzuch i padł na ziemię śmiejąc się w niebogłosy. -Nie śmiej się to nie przystoi! Foch strzelam i jestem obrażona na ciebie człowieku zły. Mów do ręki!
W końcu Daniel podniósł się. I w końcu nasz plan musieliśmy wcielić w życie. Szliśmy jednym z opustoszałych korytarzy. Obrazy wisiały wszędzie. Nie łapałam go za rękę bo by nas rozgryzły. Musieliśmy działaś od razu. Nie myśleć prawie co mówimy. Nasze rozstanie miało być godne Oskara! W głowie już się tarzałam ze śmiechu. Jednak nie mogłam wydusić z siebie śmiechu.
- Czemu mnie tu zaciągnąłeś? -warknęłam bardzo realistycznie.
- Ostatnio zachowujesz się jak te blodnyneczki. Gadasz tylko o sobie. Amy to Amy tamto to działa na nerwy -odgryzł się. -To że masz bogatych rodziców nie znaczy że mam cię ciągle wysłuchiwać i stawać na twoje zachcianki o "madame". Mam też własne życie i kolegów.
- To sobie do nich idź palancie! -krzyknęłam a niektóre z obrazów zaczęły nasłuchiwać -Nie słyszałeś? Idź do nich nie trzymam cię tylko potem na kolanach do mnie nie przychodź. U mnie nie ma szans!
- O czyżby kruczek się zezłościł -moje włosy przybrały kolor krwi. Grał tak realistycznie że naprawdę mogłam mu przywalić gdybym się nie opanowała. -No ale czego mam się spodziewać po luniaku.
- The End! -krzyknęłam i odbiegłam. A gdy byłam już na tyle daleko by i on mnie dogonił lecz obrazy nie usłyszały wzięłam go znów pod rękę. -Złapały haczyk. Niedługo obrazy opowiedzą co słyszały lecz tak naprawdę wszystko co słyszały było kłamstwem. Prawda?
- Prawda ,prawda -zaśmiał się szliśmy przed siebie.
<Daniel?>

wtorek, 5 sierpnia 2014

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

Uśmiechnąłem się do niej.
-Zacnie śpiewasz, Milady!-powiedziałem.
-Milady jest bardzo ciekawa TWOJEGO śpiewu.
-Przecież go znasz?
-Nie znam!
-A u mnie przy "Królu Lwie"!?
-To się nie liczy.
-OK, to może zaśpiewamy to? Nic innego chyba nie znam.
-Niech ci będzie-szturchnęła mnie w pierś i zaczęła śpiew(proszę zignorować wstęp Timona i Pumby, powiedzmy, że tego nie ma)


Avalone? Hwe, hwe, nic innego mi nie przysżło do głowy

Bellefeuille: od Lilianne CD Davida

-Wracając do rozmowy-wyszczerzył się-Jak myślisz, czy ten świadomy swej jedyności chłopak poczuje się zagrożony przy jednym z dwóch największych zadymiarzy tej szkoły?
-On wie, że nie kręcą mnie bogaci, czystokrwiści Luniacy.
-Och-zrobił smutną minkę-Czyli byłem w błędzie?
-Najwyraźniej.
-Ale jeszcze sprawię, że będziesz miała strrrrrrraaaszne życie
-Już się boję, kapitanie!-zasalutowałam.

David? Niebotycznie długie, czyż nie?

Obserwatorzy