- Ona... - wydukałem. Zacząłem się plątać. Im bardziej nie mogłem znaleźć żadnego argumentu, tym bardziej byłem wkurwiony, ale nie na siebie, na Ryu, czy nawet na Davida całującego mnie pośrodku korytarza. Na nią. Na tę pozornie nieszkodliwą dziewczynkę, działającą na mnie bronią, której zwykle to ja używam przeciwko innym. Na tę żmiję. - Nie muszę ci nic tłumaczyć! - wypaliłem.
- Absolutnie - zgodziła się. - Za to ja muszę wytłumaczyć coś tej Rayan.
- Mianowicie co? - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- A mianowicie to, że jej chłopak to gej. - Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Pojebało cię?
Pokręciła przecząco głową.
- Obawiam się, że nie. Więc jak będzie?
- Zniszczę ci życie - warknąłem. - Będziesz miała przesrane do końca szkoły, zobaczysz. Tylko spróbuj powiedzieć coś komukolwiek. Natychmiast pożałujesz. - Wycelowałem w nią pacem. Byłem tak wściekły... Co ta młoda sobie myślała, do cholery?!
- Nie boję się ciebie - wzruszyła ramionami z zuchwałym uśmiechem.
- Zacznij.
Prychnęła.
- Nic nie możesz mi zrobić. To ja mam na ciebie haka, Brooks. Stracisz dziewczynę, stracisz twarz, stracisz wszystko, co masz. Będziesz mnie błagał... - Zawahała się, ale gdy zaczęła ponownie mówić, jej głos znów był pełen szaleństwa i pewności. - Będziesz mnie błagał o bycie twoją dziewczyną.
Patrzyłem, słuchałem i chciało mi się w sumie śmiać. Dawałem się jakiejś małolacie w wieku mojej siostry. Miałem być marionetką, a ona chciała pociągać za sznurki. Niedoczekanie!
- Masz czas do... hym... - Zastanowiła się chwilę, leniwie oglądając paznokcie. Zdawała się całkowicie wyluzowana, jakbym był zdany na jej łaskę i niełaskę. Jeszcze w wakacje bała się choćby na mnie spojrzeć! - Powiedzmy, że masz czas do jutra, do wieczora. Inaczej powiem wszystkim. Każdemu, kogo spotkam na korytarzu.
- Zmykaj - rzuciłem. Posłała mi mordercze spojrzenie.
- Pożałujesz, że nie posłuchałeś.
Odwróciła się na pięcie i szybko odeszła. Szczerze mówiąc, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony nic mi nie mogła zrobić. To tylko dzieciak. Ale... Jeżeli Rej się dowie... Jeżeli ktokolwiek się dowie, będę miał przesrane. Ja i David. No tak, jeszcze David... Na pewno nie powiedział mi prawdy po to, by rozniosła się po szkole. To mój kumpel, nie mogę go na to skazać, nawet jeśli sam świetnie to sobie zapewnia.
Odwróciłem się za róg, skąd przyszłem. Tam, gdzie go zostawiłem, nie było po nim śladu. Gdzie on do cholery polazł?! Akurat w tym momencie?!
Pierwsza myśl - nasze dormitorium. Prozaiczna, ale jednak. Jak strzała pobiegłem korytarzem, do sali wejściowej, po schodach do lochów i przed pokój wspólny Luniaków. No tak. Hasło.
- Yyy... David lubi ciastka?
Śmiejcie się, śmiejcie. Odkąd jesteśmy prefektami, często zmieniamy hasła do pokoju, i to na tak bezsensowne i infantylne, że potem sami się z nich śmiejemy. Oczywiście nikomu innemu nie jest do śmiechu, Clarisse raz nas prawie za to pobiła. No i pojawia się problem, kiedy okazuje się, że rzeczonego hasła zapomniałeś.
- Adam to gwiazda? Adam jest piękny? Adam, bóg szkoły? David, bóg szkoły?... Kto kuzynki nie wyrucha, tego Pan Bóg nie wysłucha? Chcę zmienić to hasło!
- Jeśli chcesz zmienić hasło, podaj poprzednie. - Odezwał się głos z wnętrza srebrnej zbroi, która strzegła ukrytego za kamienną ścianą przejścia.
- Jestem prefektem! Żądam zmiany hasła! NATYCHMIAST.
- Zasady - przypomniała zbroja karcąco.
- Guzik mnie obchodzą te zasady - warknąłem, ale na wszelki wypadek wolałem się ze zbroją nie kłócić. Raz, kiedy się obraziła, nie chciała nikogo wypuścić z pokoju.
Usiadłem więc na podłodze oparty o ścianę i czekałem, aż ktoś przyjdzie bądź wyjdzie. Musiałem znaleźć Davida JUŻ! Minuty ciągnęły się niemiłosiernie. Zdawało mi się, że siedzę tu od wieków. Nerwowo wystukiwałem różdżką rytm na kamiennej posadzce. Zacząłem liczyć. Dziesięć taktów, dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto... Co, do chuja?! Są takie chwile, w których liczy się każda minuta, chociaż niby wiesz, że przez ten czas nic nie zdąży się wydarzyć, że tak naprawdę zwykle i tak byś zwlekał i zrobił, co masz zrobić, na czas. To była taka chwila. Zdecydowanie.
Nagle, kiedy zacząłem już podejrzewać, że cały zamek wymarł, usłyszałem przybliżające się kroki. Chwilę później zza zakrętu wyłoniła się postać w niebieskim mundurku. Krawat zdradzał przynależność do domu Ombrelune. Zatrzymała się przed ścianą i spojrzała na mnie drwiąco.
- Co, zapomniało się hasełka? - spytała Leslie, plując jadem.
- Nie, usiadłem tu sobie, bo mi się nudzi - warknąłem z ironią. Wzruszyła ramionami.
- Nie chcesz, to nie. Ja w zasadzie nie muszę tam wchodzić, wszystko mam przy sobię. Idę warzyć eliksiry.
- Stój! Czekaj! Powiedz to hasło do cholery!
- Co będę z tego miała? - Skrzyżowała ręce na piersi. Westchnąłem. Znana śpiewka.
- Nic! Musisz zawsze coś dostawać?
- Ty mi nigdy nic nie dałeś - burknęła.
- No jak to nie? No jak nie?! A wtedy... albo może jak... nie, wtedy jeszcze ci zabrałem... No ten... No jak... - Dobra, miała rację. Nigdy w życiu nic jej nie dałem. Wielkie mi co!
- No właśnie. Więc nara.
- LESLIE! Ja muszę natychmiast znaleźć Davida! Wpakował... oboje wpakowaliśmy się w niezłe bagno - tłumaczyłem, wstając z podłogi.
- A to pech!
- Będziemy mieli przesrane. Do końca życia. Wiesz czemu? Bo nie chciałaś podać jebanego hasła.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Idę.
Dziewczyna już obracała się na pięcie, kiedy złapałem ją za nadgarstek.
- Czemu jesteś aż tak zjebaną osobą? Coś cię zaboli, jak podasz to hasło?
- Jestem dla ludzi taka sama, jak oni dla mnie. - Wyrwała się z uścisku.
- Kurwa, zrób to dla Davida! Nawet nie dla mnie, ale dla Davida! On będzie miał przejebane. On nie wytrzyma.
Jakby drgnęła na dźwięk jego imienia, ale odparła sucho:
- Trudno.
Wiedziałem, że ona się nie złamie. Mogłem gadać zdrów. Nic nie wskóram, ani prośbą, ani groźbą. Cóż, krew Brooksów w końcu. Tylko... Zdawało mi się, że miała słabość do Davida. Myślałem, że na niego leci. Żadna mu się nie opiera, a przecież on jeździł z nią konno i w ogóle... Albo moja siostra jest jedną z nielicznych dziewczyn, które grają mu na nosie, albo on zwyczajnie jej coś zrobił. Ta, to prawdopodobne jest.
- Mam eliksiry - powiedziała chłodno.
- HASŁO!
- RAZ W DUPĘ TO NIE PEDAŁ! - ryknęła. Przejście się otworzyło, a ona posłała mi mordercze spojrzenie i odeszła szybkim krokiem.
A ja zacząłem się zastanawiać, czy to ja wymyśliłem to hasło. Jakoś przestało być zabawne. Zastanowiwszy się już dostatecznie, pognałem do naszego dormitorium. Modliłem się, żeby tam był. Wjechałem z buta i stanąłem oko w oko z blondynem, który najwidoczniej zamierzał właśnie wyjść.
- Hej. - Uśmiechnął się. Od czasu niedawnego incydentu wydawał mi się jakby mniej męski...
- Ym... hej. Mamy problem... - No zbaraniałem. Usiłowałem sobie powtarzać, że to ciągle David, i że nic się nie zmienił, więc mój stosunek do niego też nie powinien, ale to nie było proste.
- Un, co jest?
- Victoria nas widziała. W sensie... na korytarzu.
- I co? Un... Wstydzisz się mnie... - Spuścił głowę.
- No daj spokój! Ale wiesz... Ona mówi, że wszystkim powie. Że powie Rosalie. Nie chciałeś, żeby ktoś się dowiedział, nie?
- Un, nie - potwierdził. - Ale co jej odbiło?
- Skrycie marzy o pójściu ze mną na bal - mruknąłem ponuro.
- Zaszantażowała cię? - David rozdziawił usta. - Stary, ona zasługuje na Ombrelune bardziej niż Ell!
- W istocie - przyznałem. - Ale nie o to teraz chodzi.
- Un, ile mamy czasu?
- Do dzisiaj wieczora...
Nagle Davidowi zaświeciły się oczy. Widząc ten przebiegły błysk, dostrzegłem na powrót tego starego Blondaska. Spojrzałem na niego wyczekująco. Czyżby miał plan?
- Słuchaj, un, musimy przetrzymać ją dłużej. Un. Przekonaj ją jakoś. Mam pomysł.
W dzień balu stałem pod drzwiami Wielkiej Sali i czekałem. Na Davida, na Rej... Na kogokolwiek! Cudem namówiłem Vicky na prawie tygodniową zwłokę. Obiecaliśmy jej z Davem niespodziankę na balu. Muszę przyznać, że jego pomysł był ciekawy. Mógł się udać. Pokrywał się z naszymi subiektywnymi planami względem uroczystkości, mianowicie:
- Joł, un, już jesteś? - Przywitał mnie David. Przypierdolę mu za to "un"! Zaczęło mnie wkurwiać po jakimś dwumilionowym razie.
- Jestem. Masz?
Kiwnął głową i wskazał na parcianą torbę trzymaną w dłoni.
- Un... A ty?
Skrzywiłem się na znienawidzone słówko, ale nic nie powiedziałem. Dotknąłem wybrzuszonej kieszeni marynarki, niby od niechcenia.
- Un. One nas zapierdolą - jęknął David. Widziałem jednak, że cieszy się jak głupi.
- Daj spokój... Jeszcze nigdy nie umarłem. A nasze laski są dla nas wyrozumiałe. - Mrugnąłem porozumiewawczo.
- Un. Może i tak. Ale zaręczam ci, Clarisse nas zje. Un. A przed tym pobije i zgwałci.
- Żadna kara - zaśmiałem się, przypominając sobie niedawny sen o Aniołku w stroju diabełka. - Ale nie mów jej tego!
- Żartujesz? Życie jest zbyt... un... piękne.
Postanowiliśmy wejść na salę. Była pięknie ustrojona. W rogu stała olbrzymia choinka - w końcu już jutro wigilia. Wszędzie walały się serpentyny i balony w kolorze srebra i czerwieni. Stoły domów zniknęły, a zamiast nich pojawiły się małe, kilkuosobowe stoliki przykryte obrusami i nakryte uroczystą zastawą. Środek sali przeznaczony był do tańca. Tu i tam krzątały się domowe skrzaty, żaden z nauczycieli natomiast nie był obecnie w zasięgu wzroku. Wybornie.
- Gdzie my to w ogóle schowamy?
- Un... Pod stolik. Patrz, jakie długie obrusy.
- A jak ktoś nam tam usiądzie? Trzeba by se miejsce zaklepać, bo my siadamy dopiero po polonezie...
- Un, za to Ellie i Clary nie mają w tym roku partnerów. - Wyszczerzył się. - Un, słyszałem od swoich źródeł, że Heap chciał zaprosić ten... un... ten Eric z Belle. Biedaczka, mogła zgodziś się choćby na niego.
- Nie możemy dać im tego do pilnowania! Pogrzało?
- One wcale nie muszą wiedzieć, że tego, un, pilnują.
- Czyli my po prostu...
- Tak!
- Genialne!
Tak, David bez wątpienia był genialny. Pozostało tylko poczekać na dziewczyny i usadowić je przy stoliku. Wybraliśmy dosyć duży stolik w kącie sali i ukryliśmy torbę pod nim. Butelki zadzwoniły głośno, jednak nikt tego nie zauważył. Jak gdyby nigdy nic usiedliśmy i wyglądaliśmy przyjaciółek. Obawiałem się, że będą miały ogon jak w zeszłym roku.
Zarówno w środku, jak i w sali wejściowej, zaczęli się już zbierać ludzie. Odnajdywali swoich partnerów i prowadzili się do stolików. Patrzyłem z rozdrażnieniem na tarczę zegarka. Czas uciekał nieubłaganie, a naszych panienek nie było nigdzie widać. Deja vu?
- Adam! - Do sali na czarnych szpilkach wbiegła Rosalie. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie jasną sukienke z czernymi ornamentami. Włosy luźno spięła.
- Moja dupa - uśmiechnąłem się do Davida, po czym przypomniałem sobie o jego... hm... wyznaniu. Nie wyglądał jednak na smutnego. - Ślicznie, kochanie. - Wstałem, by pocałować ją w usta.
- Wiem - odparła. - Ale to nieistotne. Rusz się, zaraz zaczynamy. Na cholerę wy tu w ogóle weszliście?
- Un, zajmujemy wam miejsce. - David wzruszył ramionami.
- Po co? Gorzej niż dzieci! Brykajcie stąd!
Nie mogliśmy się jej długo opierać. W końcu zaczęłaby coś podejrzewać i po ptakach. Na szczęście dojrzałem wśród wchodzącego tłumu różowe, kręcone włosy.
- ELL, TUTAJ! - krzyknąłem. Wkrótce z morza głów wyłoniła się smukła Elliezabeth w długiej, różowej sukience niby utkanej z mgiełki.
Rozejrzała się i, dostrzegłszy nas, szybko podeszła.
- Wy tutaj?
Zagwizdałem.
- Patrz, Smoku, jaka lala. - Wskazałem podbródkiem na przyjaciółkę.
- Adam! Musimy iść. - Rayan posłała mi zdenerwowane spojrzenie. - David, to samo!
- No już, już... Un, Ell, siadaj tu. Specjalnie trzymamy ten stolik od godziny.
- A co on, jakiś lepszy jest?
- Nooo... Duży. Zmieścimy się wszyscy - odparłem.
- Aha. - Ell uniosła brwi.
- Dobra, walić te ich nienormalne pomysły. Trzeba IŚĆ! - Ray stanęła za mną i zaczęła pchać mnie w stronę wyjścia. Słyszałem, że David wstaje i podąża za nami.
- Patrz! To MOJA dupa - rzucił David i wyminął nas.
Podążyłem za nim wzrokiem i zdębiałem. Przez tę całą akcję nie spytałem go, z kim on idzie, a przecież w końcu musiał znaleźć sobie partnerkę. Teraz całował w policzek... Leslie. Leslie! Jak na siebie wyglądała... znośnie. Cała ubrana była na czarno. Miała buty tak wysokie, że wątpiłem, iż umie w nich chodzić. Sam fakt, że ubrała się sama, budził podziw. Zwykle pacykuje ją mamusia.
- Go, go, Power Rangers! - zawołał blondyn, prowadząc do nas moją siostrę. - Zaraz zaczynamy.
- Power-co? - Ryu uniosła brew.
- Nie wiem, un, takie mugolskie powiedzonko. Idźmy!
We czwórkę weszliśmy do przyległej do Wielkiej Sali pustej klasy, gdzie tradycyjnie zebrali się wszyscy prefekci.
- Ombrelune, proszę, proszę. - Craxi uśmiechnął się ironicznie. - Dobrze, że już jesteście. Prawie się nie spóźniliście. Szybko więc dla was powtórzę, zero alkoholu, żadnych rozrób, zaklęć, w dormitoriach o północy. Ustawcie się do poloneza. Raz, raz! Naczelni z przodu!
- Umiesz to tańczyć? - upewniłem się.
- Żartujesz? To ty tu jesteś facet!
- Żartowałem, żartowałem. - Uśmiechnąłem się uspokajająco. Nie żartowałem.
- Od lewej - szepnęła.
Zacząłem od prawej.
Kiedy muzyka ucichła, odetchnąłem z ulgą. Wiem, że Ray zrobiła to samo. W końcu to ona pełniła rolę prowadzącego w naszej parze. Co chwila szeptała mi do ucha kolejne figury bądź ciągnęła mnie za sobą w dół, kiedy trzeba było zrobić wykrok. Niby ten taniec polega tylko na chodzeniu w kółko, ale i tak jest beznadziejnie trudny. Podeszliśmy do stolika. Wreszcie raczyli się tam pojawić Clary i Percy. Clarisse miała na sobie obcisłą, dość wyzywającą, czarną kreację.
- Łaa... Kusisz - Wyszczerzyłem się.
- Dziś nie mam partnera, więc mogę ściągać spojrzenia. - Zrobiła zuchwałą minę. Na jej usta wkradł się delikatny uśmieszek.
- Wow, czyżbyś wreszcie zdecydowała się być dostępna dla facetów?
- Daj spokój - zaśmiał się Percy. - Prędzej ich zabije. To jest czarna wdowa. - Za te słowa otrzymał kuksańca w ramię.
- Diabeł, lecimy? - Smoku posłał mi znaczące spojrzenie.
- Gdzie? - zapytała Leslie wyzywająco. Fakt, że David ją zaprosił, gwarantował jej niestety miejsce przy naszym stoliku.
- Adam, nawet nie podali jeszcze jedzenia. Zostańcie - poprosiła Rosalie tonem typowej partnerki.
W tym czasie David odsunął krzesło mojej siostrze, a ona udawała, że wcale się tym nie jara.
- Zaraz wrócimy - obiecał.
Ignorując protesty oddaliliśmy się w kierunku wyjścia. Czułem, że odprowadza nas czujne spojrzenie Clarisse.
- Un, jak to załatwiłeś? - spytał David, kiedy zbiegaliśmy już po schodach na froncie szkoły, z dala od gapiów i wścibskich.
- Ma się sposoby - uśmiechnąłem się tajemniczo.
Generalnie skołować trawkę to pestka, ale jedynie w czasie wakacji. Podczas pobytu w szkole jest trudniej, aczkolwiek co, ja nie dam rady? Wsiadłem na miotłę i zrobiłem rundkę do Paryża i z powrotem. Myślicie, że ktoś zauważył?
Wyjąłem z kieszeni dwa jointy i jednego podałem Davidowi. Podpalił je za pomocą magii.
- Myślę, że Clarr może coś podejrzewać. Dziwnie się patrzyła. Co jeśli znajdą alko pod stołem?
- Un, nie. Zdecydowanie nie będą szukać. Un, jeśli coś by podejrzewała, to to, że schowaliśmy sobie coś na zewnątrz i właśnie po to wyszliśmy.
Równocześnie wzięliśmy solidnego bucha, potrzymaliśmy dym w płucach i wypuściliśmy.
- Dobre - mruknął David z rozkoszą. Nie palił w końcu od kilku miesięcy.
- Mocne - przyznałem. - Ale na razie palimy tylko po tym jednym. Chociaż godzina całkowitej trzeźwości, bo wszystko spierdolimy.
- Un, no dobra. Która jest?
- Pół do siódmej.
Rosalie? Ell? Clary? Percy? Vicky? Ktokolwiek, kto jest na balu? ^^
Tylko mamy być trzeźwi jeszcze, ja tu jestem od zjaranych historii.